Przejdź do komentarzyCztery minuty i dwadzieścia sześć sekund
Tekst 3 z 3 ze zbioru: Opowiadania
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2011-10-22
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3157

* * *

Cztery minuty i dwadzieścia sześć sekund

* * *


Prawda była taka, że zwyczajnie nie chciał podejmować takiej decyzji pochopnie.

Tak właściwie, to żadnej decyzji nie chciał podejmować pochopnie, nawet najmniejszej. Od zawsze stanowiło to wielki problem w jego relacjach międzyludzkich, począwszy od rodziców, poprzez przyjaciół i znajomych, a skończywszy na partnerkach życiowych. Żadnej decyzji nie podejmował szybko i bez odpowiedniego namysłu. Doszło do tego, że czasami potrzebował dłuższej chwili, by odebrać telefon – musiał przecież zdecydować, czy na pewno ma ochotę rozmawiać. W sklepie spędzał dwa razy więcej czasu niż przeciętny człowiek – tak, załóżmy, że przeciętnemu Józefowi K. kupienie świeżego pieczywa i mleka zajmuje dokładnie dwie minuty i trzynaście sekund; jemu zajmowało to przy takim założeniu dokładnie cztery minuty i dwadzieścia sześć sekund.

Wszystko z tego prostego powodu, że musiał ciągle podejmować decyzje. Nie jedną, nawet nie dwie, jakby się mogło wydawać przy zakupie dwóch produktów. Ale przecież jest tyle wątpliwości – czy kupić chleb, czy może bułki? Jeśli bułki, to ile? A jeśli chleb, to połówkę, czy może będzie głodny i zje cały? I jaki chleb? Pszenny, ciemny, z ziarnami? Kiedy już zdecydował, że lubi chleb ziarnisty, pojawiały się kolejne decyzje – jakie ziarna? Myślałby kto, że to takie proste. Jest przecież dynia, słonecznik, siemię lniane, mak, sezam; są także chleby wieloziarniste.

Uff… Na samą myśl o podejmowaniu tak ciężkich decyzji robiło mu się słabo. Wydawałoby się, że każdy człowiek, kiedy idzie do sklepu, doskonale wie, co chce kupić, prawda?

– Jakim cudem ludzie podejmują takie decyzje?

– To normalne. Wiedzą, czego chcą.

W jaki sposób jego życie stało się pasmem wątpliwości i niepewności, nigdy nie zdołał tego prześledzić. Owszem, inni ludzie wiedzieli, czego chcą; ale przecież on także wiedział – chciał zjeść na śniadanie świeże pieczywo i wypić szklankę mleka.

– Może twój problem polega na tym, że jesteś za mało wybredny? Powinieneś być bardziej wybredny. Na przykład zdecyduj dzisiaj, że nie lubisz pieczywa razowego; zobaczysz sam, jak bardzo ułatwi ci to podejmowanie decyzji w piekarni.

– Ale ja lubię pieczywo razowe. Lubię też pszenne. Lubię ziarniste i lubię graham. Lubię rogaliki i bułki maślane, a także te, które mają ser na wierzchu, takie śmierdzące jak skarpetki.

O boże, skarpetki. Skarpetki to był dopiero problem każdego ranka. Powinien był kiedyś kupić sobie kilkanaście par dokładnie tego samego typu i dokładnie w tym samym kolorze, a na wszystkie święta Bożego Narodzenia życzyć sobie co najwyżej identyczne. Niestety, nie zrobił tego, a jego rodzina uważała skarpetki za idealny prezent gwiazdkowy. Zatem co roku dostawał skarpetki w paczkach po kilka par: były tam szare, niebieskie, czarne, zielone, granatowe – takie typowe męskie skarpetkowe kolory. I codziennie przyprawiały go o straszny dylemat.

– No to nie mam już pomysłu! Zdecyduj w takim razie, że w jednym tygodniu będziesz jadł jedynie pszenne, a w innym tylko takie, które mają pestki dyni.

Wiedział, że rozwiązań do jego piekarnianego dylematu było mnóstwo – mógłby wyznaczyć sobie odgórnie, co będzie jadł przez następny miesiąc, a nawet przez następny rok, mógłby także przypisać do każdego dnia konkretny rodzaj pieczywa, przykładowo: poniedziałek byłby dniem chleba z makiem, czwartek dniem dla śmierdzących serowych bułek, a w weekend jadłby rogaliki z dżemem.

Wiedział jednakże, że zdecydowanie się na taki rozkład tygodnia zajęłoby mu krocie czasu i pewnie wcale nie ułatwiło problemu.

W rzeczywistości miał teraz na głowie dużo ważniejszy problem – jakie kupić mleko? Sama świadomość, że podjął decyzję, aby pić mleko – przytłaczała go. Przecież jest tyle napojów – soki owocowe i warzywne, napoje gazowane i niegazowane, alkohol, herbata (a jeśli herbata, to jaka? Jest przecież zielona, czarna, czerwona, biała, owocowa, sypana, torebkowa, granulowana…), kawa, woda (gazowana czy niegazowana? smakowa? z sokiem?)…

Zakręciło mu się w głowie i przytaknął swym myślom – tak, podjął dobrą decyzję, postanawiając, że będzie pił mleko. Teraz musi dokonać wyboru jedynie w tym wąskim zakresie.

– Ha! Wąskim? Sam się zastanów, jak wąski to zakres, kiedy pójdziesz do sklepu. Najpierw przecież musisz wybrać, czy chcesz mleko zwykłe, czy smakowe. Jeśli smakowe, to jaki smak? Czekoladowe, truskawkowe, waniliowe, bananowe? A może zwykłe? Ale jaki procent tłuszczu? Jakiej firmy? I jakiej wielkości opakowanie?

– Opakowanie to prosta decyzja. Takie, by wystarczyło możliwie najdłużej. Wtedy przez następne dni nie będę musiał podejmować decyzji co do mleka.

– I tak będziesz musiał codziennie zdecydować, czy chcesz je wypić ze szklanki, czy z kubka, a może tym razem ciepłe lub z miodem.

Wziął głęboki oddech.

Myśli krążyły mu hałaśliwie w głowie, dudniły w uszach, przyćmiewały obraz. Przetarł oczy nerwowo, naprawdę nie wiedział, co się z nim dzieje. Te wszystkie słowa były bardzo irytujące i niemożliwie wręcz demotywujące. Próbował sobie to wszystko poukładać, podjąć w spokoju wszystkie decyzje i nie nakręcać się jednocześnie.

Zawsze sam napędzał swój szalony ciąg myśli, dlaczego teraz ktoś inny go wpędzał w jeszcze gorsze koło? Sam robił to wystarczająco dobrze przez całe życie. Zrujnowało to jego kontakty z rodziną, ze współpracownikami, a także z kobietami. Jego ostatnia kobieta, prawdopodobnie miłość jego życia, odeszła od niego, gdyż nie potrafił się zdeklarować i oświadczyć. Nie potrafiła niestety zrozumieć, iż nie miał problemu z samą decyzją o spędzeniu z nią reszty życia (zaskakująco, była to jedna z niewielu rzeczy, których dokładnie chciał i nie miał żadnych innych wątpliwości; z drugiej strony właściwie nie miał tu wiele wyborów), ale dwutygodniowe męki przy wybieraniu pierścionka zaręczynowego sprawiły, że pochorował się poważnie i zapałał niegasnącą nienawiścią do sklepów jubilerskich. A pierścionka oczywiście nie wybrał.

Zamknął oczy i zakrył uszy dłońmi, by nie słyszeć drugiego głosu.

– Dam radę podjąć decyzję, tylko proszę, nie przedstawiaj przede mną tyle opcji. Jest tyle możliwości, które pomogłyby mi rozwiązać te problemy.

– Tak, niby jakie? Próbowałem przed chwilą ci pomóc, nie działało. Próbuję więc rozmawiać z tobą w inny sposób. Twój sposób.

Są opcje, na pewno są. Tylko jakie?

Jeszcze jeden głęboki oddech.

– Muszę na chwilę stąd wyjść, zaczerpnąć świeżego powietrza, uspokoić się, podjąć decyzję z dala od tego wszystkiego, z dala od ciebie. Wybacz, że to mówię, ale doprowadzasz mnie do szału.

– Proszę pana? Proszę pana? Czy wszystko w porządku? – usłyszał zatroskany głos, trochę jak zza mgły. Dotarło do niego po chwili, że wciąż miał dłonie ciasno przyciśnięte do boków głowy, by stłumić ten irytujący głos.

Otworzył oczy. Przed nim stał młody chłopak, ubrany w strój z nazwą sklepu. Wyglądał na bardzo zdziwionego, jakby nie do końca wiedział, co się tak właściwie dzieje.

– O co chodzi?

– Stoi pan od piętnastu minut na środku działu z pieczywem, trzyma się za głowę i mówi sam do siebie… – powiedział chłopak niepewnie.

– Jak to sam do siebie? Rozmawiałem z…

Rozejrzał się dookoła i aż się zatchnął ze zdumienia. Obok niego nikogo nie było, stał całkowicie sam na środku supermarketu. A przecież jeszcze przed chwilą słyszał głos osoby, która do niego mówiła. Czy to była kobieta czy mężczyzna?

Chyba kobieta. Tak, kobieta o niskim, seksownym głosie. To na pewno była kobieta, mówiła tak, jakby szeptała mu do ucha; tak, jak każdy mężczyzna marzy, by kobieta do niego mówiła.

Czy na pewno kobieta? Próbował sobie przypomnieć wszystko, co mówiła, ale nie potrafił. Jakieś rozmyte, niejasne sformułowania, zanikający głos, powtórzenia, pomruki, szepty, puste słowa… A jednocześnie głos silny, pewny, jakby ktoś stał tuż zaraz obok. Nie taki, jak zza mgły. Nie taki, jak zza mgły…

– Proszę pana, tu nikogo nie ma i nie było. Jest po północy, rzadko kiedy można kogoś spotkać w sklepie o tej porze.

– To co ja tu robię w takim razie?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Proszę się nie przejmować, pewnie jest pan po prostu zmęczony – powiedział, po czym odwrócił się i odszedł, wracając do pracy.

Czemu jego głos brzmiał jak zza mgły, a głos tego drugiego mężczyzny nie, mimo tego, że miał uszy zakryte dłońmi? Zaraz, mężczyzny? A może to jednak był mężczyzna…

Westchnął po raz kolejny tego wieczoru ciężko i głęboko. Był bardzo zdezorientowany.

– Bułki z dynią i małe mleko truskawkowe – postanowił. – I będę jeść to do końca tego tygodnia – dodał z dumą i pewnością.

Jakże był szczęśliwy, kiedy nikt się nie odezwał, by zrobić mu bałagan z myśli. Nikt, absolutnie nikt się nie odezwał.

Ulga.


* * *

Koniec.

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dość banalne, nie ukrywajmy, ujęcie tego typu zaburzeń. Widzimy bohatera w przedziale czasowym: NOCNE ZAKUPY W SUPERMARKECIE i pozostawiamy go tam z mało wiarygodnym (jeśli o mnie chodzi) poczuciem ulgi. Sądzę, że to, co dzieje się w głowach ludzi z podobnymi problemami jest znacznie mniej poukładane. Ale: zasłużony punkt za bożonarodzeniowe skarpetki!
avatar
Ciekawa próba charakterystyki współczesnego zakupowicza. Facet wciąż jest zaprogramowany na zdobywanie, tymczasem NICZEGO dzisiaj zdobywać już nie musi: świat z całą jego nachalną ofertą zwala mu się "na talerz", jak leci
© 2010-2016 by Creative Media
×