Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-04-28 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1708 |
Zbigniew Herbert wyraził kiedyś pogląd, że poeta nie powinien zajmować się krytyką literacką. Nie znam jego argumentacji, ale domyślam się, że może chodziło mu o obiektywizm w ocenie wiersza. Tylko czy w ogóle istnieje coś takiego? Poeta każe miast cenzurować i oceniać wiersze innych po prostu je czytać, czytać, czytać… I może jeszcze uprawiać ogrody i przytulać koty (z tym ostatnim byłby kłopot – po prostu nie mam kota).
Jestem w tej dobrej sytuacji, że poezją zajmuję się raczej amatorsko i to stawia mnie jeszcze po stronie wszystkich, którzy czytają i zawsze subiektywnie oceniają wiersze. Nie szukam wyjaśnień tam, gdzie ich nie ma; na siłę nie robię nic z wierszem, co choćby z daleka mogłoby przywodzić na myśl krytykę literacką. Ale pozwalam im płynąć rzeką, strumieniem, nawet morzem przez moją głowę, zatrzymuję w myślach, milknę, i daję się uwodzić słowom… A potem już tylko uczucia… Bez przeżyć poezja jest piaskiem przesypującym się między palcami. Tylko na chwilę może przybrać jakąś formę, wypłynąć z kontekstu, utożsamić się z rzeczą, z człowiekiem, z sytuacją… A potem żyje własnym życiem, dlatego pewna doza uniwersum, która da się zapisać między słowami, jest najistotniejsza, bo dotyczy podobnego odbioru wielu czytelników.
Usłyszałam kiedyś taki pogląd, że wiersz który zostaje przekazany publicznemu odbiorowi, żyje własnym życiem. Nikt tak naprawdę nie zastanawia się, kto go napisał (zasada nie dotyczy oczywiście wielkich nazwisk) ani pod wpływem, jakich przeżyć powstał, raczej czytający spogląda w swoje życie, w swoje doświadczenia i przeżywa siebie pod wpływem tego, co przeczytał.
Jeśli więc można się w wierszu osadzić tak, że poczuje się własne przeżycia i obejrzy wszystko jak w filmie, jak w teatrze, przy tym doznając swoistego katharsis, wówczas poezja spełnia swoją rolę. To wartość niepodważalna, na wskroś subiektywna. Najbardziej potrzebuję wierszy, które dają głębię; poczucie, że mogę się w nim odnaleźć. Nie jestem więc krytykiem, jestem „przeżywaczem”. I piszę, gdy przeżywam, gdy coś mnie dotknie, uderzy, zasmuci, jeśli muszę o tym napisać, bo się zgadzam lub nie z poglądami innych piszących czy mówiących. Pisanie dopada mnie nieprofesjonalnie w różnych porach dnia, w nocy nie piszę, już nie! Nie mam swego gabinetu, nie zamykam się przed całym światem, żeby kontemplować swoje myśli. Nie czytam wszystkich starych i nowych poetów, raczej wybieram, trochę po omacku, trochę dla frajdy, z potrzeby chwili, z przypadku. Wybieram, bo mogę, bo to przywilej poety - amatora.
Po amatorsku sięgnęłam też po bardzo popularny ostatnio tomik Rupi Kaur (czuję, że powinnam pisać wielką literą imię i nazwisko autorki) pt. mleko i miód w tłumaczeniu Anny Gralak. I poznałam historię kobiety, która uwikłana w trudną miłość przeżyła jej cztery odsłony: cierpienie, kochanie, zrywanie i gojenie. Ta kobieta nosi od dzieciństwa piętno przedmiotowości. Jest przeznaczona do użytku, wykorzystywana przez bliskich, a miłość i seks to dla niej antypody nie do pogodzenia. Zdolność do miłości rodzi się długo. Pod nieobecność ojca, w cieniu matki, która chce dać „więcej miłości niż potrafisz unieść”. I tu przeczytałam wiersz o sobie!!!
I zrozumiałam, że nie jestem jedyną córką „niewidzialną” i że kiedyś opanowałam „sztukę bycia pustą” (to nie znaczy głupią, to znaczy nieobecną, to znaczy nieważną). I długo powtarzałam sobie, że „jestem niczym” i poczułam tamtą moją pustkę. A potem opowieść Rupi Kaur przeniosła mnie wprost w moją młodość. Zobaczyłam moja matkę, która nigdy nie mogła powiedzieć tego, co czuła, zobaczyłam ojca, który nigdy nie okazywał mi uczuć i zainteresowania; dopiero w starości zaczął je okazywać przez pogawędki. Nie pamiętam, żeby powiedział, że mnie kocha. Był alkoholikiem, nie szanował ani siebie, ani życia; pewnie nie był w stanie kochać kogokolwiek.
Moja historia przyjmowała jeszcze wiele odsłon. Zobaczyłam dziewczynę, która szuka bezpieczeństwa, prawdy i dobra. Czasem te wartości zrastały się i tworzyły obraz jakieś postaci. Wtedy się zakochiwałam w chłopakach, przed którymi „co wieczór klęka słońce”. Pisałam o nich, opowiadałam im o swoim pisaniu, czasem coś czytałam. „Za dużo mówisz” - słyszałam nieraz na swój temat. Nikt nie wiedział, że w ten sposób próbowałam zbliżyć się do innych. Tylko wtedy miałam szanse, by stworzyć więzi. To było nieświadome, ale prawdziwe. Przestałam mówić, gdy odkryłam wszystkie tajemnice, a życie potoczyło się prozą nie wierszem, codziennością nie świętem, rytmem tykającego zegara nie rytmem serca…
Okazuje się, że dwa pierwsze rozdziały w tomiku Rupi Kaur pt. mleko i miód mówią o mnie, również o mnie… I to jest najpiękniejsze w poezji – móc znaleźć siebie i obejrzeć w słowach obcej osoby jak w lustrze zawieszonym na ścianie swojego pokoju. A potem długo nosić przekonanie, że moje doświadczenia podziela mnóstwo innych kobiet. Mam szczęście – trzeci i czwarty rozdział już mnie nie dotyczy! Jest przeznaczony dla tych, które przeżyły rozstanie i stworzyły nowe więzi.