Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-05-07 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1808 |
Na podstawie przypowieści religijnej
Stał przed gładko zagrabioną przestrzenią. W odległości dziesięciu metrów wyrastała drewniana wieża strażnicza ze szczytu której przyglądał mu się beznamiętnie gruby esesman, Kurt. Nie był złym człowiekiem. Rzadko kiedy uderzył któregoś z więźniów, czasem rzucił od niechcenia skórkę niedojedzonej pajdy białego chleba lub pstrykał w stronę wpatrzonych w niego mężczyzn, dużym niedopałkiem. Dobry był z niego chłop, ale na warcie nie ma przeproś. Jeśli ktokolwiek postawiłby stopę na zagrabionej ziemi ,waliłby bez namysłu ze swego mauzera. Ordung musi być. Befehl to befehl.
Od lat człowiek stawał tu po kolacji (o ile ten kawałeczek chleba wielkości dłoni z dodatkiem robaczywego sera, można nazwać kolacją). To był najważniejszy moment dnia, jego tarot, magiczna kula. Długo przyglądał się strażnikowi, a kiedy ten odwracał się na chwilę, stawiał szybko nogi na zagrabionym terenie. Patrzył na odbicie doskonale widoczne w zachodzącym słońcu i czekał w napięciu, ze zwierzęcym lękiem w oczach. Po dłuższej chwili ukazywało się odbicie drugich stóp tuż koło jego. Oddychał wtedy z ulgą i wracał radosny do baraku. Więźniowie patrzyli na niego jak na wariata - cieszyć się z czegokolwiek w tym przedsionku piekła? A on szczęśliwy kładł się na swojej pryczy, naciągał na głowę cienki koc rojący się od wszy (do odwszalni oddawali go co dwa tygodnie) i myślał o jutrzejszej misce zupy brukwiowej. Wiedział, że dopóki będzie ten drugi ślad, Pan jest przy nim i będzie żył.
***
Kilka dni temu na placu apelowym, obok rosłego komendanta, ubranego jak zwykle w nieskazitelny, idealnie wyprasowany mundur, stali inni w takich samych czarnych uniformach. Na czapkach połyskiwała złowróżbnie trupia czaszka ze skrzyżowanymi pod nią piszczelami. Pod pachą ściskali listy obozowe. W mężczyźnie zaś ścisnęło się serce. Wiedział. Co roku przyjeżdżała specjalna komisja z departamentu obozów koncentracyjnych. Na rozwałkę szli najstarsi obozowicze – ci z najniższymi numerami. A on miał numer 1301. Bardzo niski. Przez cztery lata jakimś cudem unikał rozstrzelania, ale wczoraj, podczas rutynowej zabawy ze strażnikiem na wieży, z przerażeniem zauważył coś strasznego. Po wskoczeniu na zagrabioną ziemię i szybkim powrocie nie było żadnych śladów! Nie było! Dopiero po chwili ukazały się, ale jakieś dziwne, wyjątkowo głębokie. I nie pojawiły się już żadne inne! Czekał i czekał, zobojętniały na reakcję strażnika, który może strzelić, jak zobaczy naruszoną ziemię. Było mu to obojętne. Wiedział, co znaczy brak drugich śladów. Teraz będzie jego kolej. Pan go opuścił.
***
Od kilku dni sytuacja powtarzała się. Jutro będą rozstrzeliwać. Wskoczył z nadzieją i czekał. Nic. Po chwili ukazały się tylko pojedyncze, głębokie ślady. A więc jutro.
Drgnął. Ktoś niepostrzeżenie podszedł do niego z tyłu i położył mu rękę na ramieniu. Odprężył się, kiedy zobaczył innego więźnia. Gdyby to był esesman i ujrzał odciśnięte stopy, jutro wisiałby na pręgierzu i wył w takt uderzeń grubym bykowcem.
Co ja bredzę – pomyślał – jutro to ja będę pod ścianą.
Więzień przyglądał mu się spod zaropiałych powiek. Jakoś tak dziwnie, aż po kręgosłupie przebiegły galopujące mrówki. Tamten milczał, a po chwili spojrzał na ślady na piasku.
- Co to? - Zapytał wskazując palcem.
Człowiek milczał wpatrzony w ziemię. Powie mu. I tak teraz nie ma to znaczenia. Najwyżej pomyśli, że zwariowałem, a może sam będzie wskakiwał, kiedy mnie rozwalą?
- Ślady – odetchnął – ale tylko moje. Zawsze były dwa. Ale Bóg mnie opuścił i zostały tylko moje. Jutro mnie rozstrzelają.
- Może nie.
Spojrzał na niego. Wariat jakiś? Nawet nie był zdziwiony moim wyjaśnieniem - przemknęło mu przez głowę - o nic nie pytał. Wariat. Przyjrzał mu się kątem oka. Tak samo jak on wychudzony, z pyszczkiem myszy, wystającymi kośćmi policzkowymi. Z oczu wyzierał głód. Wygolona głowa pokryta była licznymi strupami i bliznami.
Przesunął wzrokiem niżej - na przedramię mężczyzny. O Boże! Na przedramieniu był wytatuowany numer 1. Było ich tu kilkadziesiąt tysięcy, ale nigdy nie słyszał, aby żył więzień z numerem 1.
- Co, może nie? – zapytał drżącym głosem. Nieuzasadniona niczym nadzieja, powoli przesuwała się przez gardło, do żołądka, a potem w kierunku serca.
- Spójrz – Mężczyzna przysunął mu swoje ramię przed oczy. Zamgliło na chwilę i nagle na skórze rozmówcy, człowiek zobaczył numer 1301. Zacisnął powieki. Jak przez grubą watę dobiegał go głos.
- Ja jestem twoim Bogiem i dlatego cię ocalę. Ja nie mogę umrzeć, a ty musisz jeszcze żyć.
Gwałtownie otworzył oczy. Tamten uśmiechał się ciepło. Połatany pasiak wyglądał na nim jak najpiękniejsze szaty. Zwariowałem – pomyślał.
- Ale opuściłeś mnie! – krzyknął – od kilku dni są tylko moje ślady. Ciebie nie było – wyciągnął oskarżycielsko palec – zostawiłeś mnie - zaszlochał padając na kolana.
- Mylisz się – powiedział więzień kładąc mu rękę na głowie – to były moje ślady...
- Jak to? To gdzie były moje!
- Synu, to były moje ślady. Ciebie trzymałem na rękach. Dlatego odcisk był taki głęboki.
oceny: bezbłędne / znakomite
Dodałabym jeszcze takie zdanie:
a na klamrach pasków od spodni napis Gott mit uns.
PS
Ze wspomnień Eli Wiesela:
"Bóg na szubienicy"
Elie Wiesel w swoich wspomnieniach obozowych pisze: (...) „Niech żyje wolność”- krzyknęli dwaj dorośli skazańcy. Dziecko milczało. „Gdzie jest Bóg? Gdzie On jest”- ktoś za mną pytał. Komendant obozu dał znak i trzy ciała zawisły na szubienicy. Głęboka cisza zapanowała w obozie. Słońce chyliło się ku zachodowi. „Podnieść głowy”- ryczał komendant obozu. Jego głos brzmiał okrutnie. My wszyscy płakaliśmy. „Przykryć głowy”. Następnie przechodziliśmy przed skazańcami. Dwaj dorośli skazańcy byli martwi, świadczyły o tym sine spuchnięte języki. Ale trzeci sznur ciągle się poruszał, mały chłopiec był zbyt lekki, ciągle jeszcze żył.... Na naszych oczach, ponad pół godziny trwała jego agonia. Gdy przechodziłem obok niego, ciągle jeszcze żył. Jego język był różowy, a oczy jeszcze nie zaszły mgłą. Z tyłu usłyszałem tego samego mężczyznę, który zadawał to samo pytanie: „Gdzie jest teraz Bóg?” Usłyszałem wtedy wewnętrzny głos: „Gdzie On jest? On jest tutaj, On wisi na tej szubienicy...”
.
Tekst powstał z okazji którejś tam rocznicy wyzwolenia obozu w Oświęcimiu. Wiele lat temu. Dziś z pewnością nie napisałbym czegoś takiego, a wrzuciłem tylko z powodu powtarzających się zarzutów o antydeligijność i dosadność języka.
Jutro się bardzo poprawię.
Dzięki za wizytę.
Ps. Jesteśmy na forum jako równi pisaniem. Proszę mnie nie tytułować panem.
oceny: bezbłędne / znakomite
Takie pisanie mi bardzo...
Jutrzejszej lepiej więc nie czytaj. (((:
oceny: bardzo dobre / znakomite
W jednym przypadku zrobiłeś spację przed przecinkiem a zabrakło jej po przecinku.
Ciekawa wymiana zdań w komentarzach: Ty nie skomentowałeś mojego tekstu, to ja nie przeczytam twojego. Przyznam się, że nie wszystkie przeczytane teksty komentuję. I to nie tylko autorów, przez których zostałem zablokowany.
Jak widzisz Janko, podejrzewam, że młodzież nie kupuje już takich tekstów.
W zasadzie śmieszą ich.
Znamię czasów. Zbyt często piszę własnie o współczesnym świecie zamykając przekaz w różnych formach i sztafażach.
I zbyt mało ludzi to widzi.
Grunt, to poszukiwanie sensacji, płytkich i szybkich doznań oraz poszukiwanie, jak tu dokopać autorowi.
A myślenia niet (((: