Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-05-06 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1864 |
Będzie się działo... :)))
Jestem Kasia i mam sześć lat.
Umiem pisać i czytać, bo mój kochany tatuś powiedział kiedyś, że skoro nie ma syna, to musi zrobić jakąś namiastkę człowieka z baby. Co to jest namiastka? Jakieś ciastka?
Niech choć mądrzejsza będzie – powiedział tatko i linijką tłukł za mną elementarz Falskiego. Oczywiście nie książkę tłukł.
Nie wiem, czy jakiś związek z tymi lekcjami miała stojąca zawsze przed nim butelka z czymś okropnym. Kiedyś spróbowałam, ale bardzo piekła ta woda. Zakrztusiłam się i plułam, a tato śmiał się i strugnął mi tak, że nauczyłam się od razu trzech liter i czytanki o Asie.
Na pamięć.
Będę więc na pewno ludziem, choć to dziwne stworzenia. Robią rzeczy, których nie rozumiem. Wczoraj mama zdjęła majtki, sąsiad Szczekalski swoje też i coś jej robił od tyłu. Po co zdejmować majtki w kuchni? Siku albo kupkę robi się przecież w łazience. No, ale Szczekalski jest lekarzem. Nie umiem powiedzieć od czego. Prota… propto… prokto…, no, w każdym razie jakimś logiem.
Tak mnie uczył tata, stukając linijką w dłoń. Czasem w moją pupę.
Bawię się z rudym Gienkiem spod czwórki, w piaskownicy. W Szczekalskiego też, ale boli, bo Gienek nie wytarł palców i piasek boleśnie trze we mnie. Gienek nie powinien zostać medykiem. Przynajmniej nie prędko, skoro nie myje rąk przed badaniem. Tak robi zawsze doktor w naszej przychodni.
A tu nagle wyskakuje z klatki schodowej stary Życki i pędzi do śmietnika. Łomocze w kubłach i brzydko krzyczy:
- Kurwa, gdzie moje winogrona?
Robaczkowej, która akurat wracała z mszy dopołudniowej, aż fioletowy, moherowy berecik spadł z głowy. Prosto na kupę Azorka, Siemiczów. On zawsze robi to na chodnik przed domem. Pewnie też go uczyli linijką.
- Panie Życki coś pan! Winogrona w śmietniku? I nie przeklinaj pan. Dzieci się tu bawią.
- Kurwa, gdzie to opakowanie?
- Jakie opakowanie, panie Życki? Znowuś pan klej wąchał? A fe, w tym wieku…
- No, pani kochana, patrz pani. Jadłem wczoraj winogrona. Niestety, pestkowe. I te właśnie pestki wchodziły mi pod protezę. Więc ją wyjąłem i włożyłem do tej foremki od winogron. Kurwa, wyrzuciłem foremkę! A dziś zebranie kółka różańcowego i będzie tam Grzeszczakowa! Jaka ona piękna w kwiecie wieku! Siedemdziesiątka to pełny rozkwit urody kobiecej, a ona ostatnio puszczała do mnie oko. I krygowała się, że to brak magnezu i taki skurcz, kokietka jedna. – Zapluł się bez tej szczęki. Ślina sączyła mu się strużką z boku brody. – Gdzie te zęby, do chuja pana?!
Łomot przewracanych pojemników zepsuł nam trochę zabawę.
Przyjechała karetka. To tacy panowie w białych fartuchach, którzy leczą chorych. Teraz wyprowadzają pana Kowalika. Mieszka sam w malutkim mieszkanku na drugim piętrze. Ma fajne obrazki na ścianach (panów z gołymi siusiakami) i daje dzieciom cukierki.
Jest organistą w naszym kościele. Ma ładne, falujące włosy i buzię aniołka. Tego, co stoi w kapliczce na wyjeździe z osiedla.
Podobno pan Kowalik jest najlepszy. Sama to słyszałam, kiedy raz wlazłam przez dziurę w ogrodzeniu do księżowskiego sadu.
Proboszcz stał z Kowalikiem pod gruszą, całował go w usta i tak właśnie mówił: Jesteś najlepszy i nikt ci nie dorówna.
Pięknie gra na mszy. Panie płaczą, a panowie zgrzytają zębami. Myślę, że zazdroszczą organiście jak ładnie gra.
A teraz lekarze w białych fartuszkach prowadzą Kowalika do samochodu, ubranego w dziwny płaszcz z za długimi rękawami. To pewnie nie jego płaszcz. Żeby się te rękawy nie wlokły po ziemi, to zawiązali je na jego plecach. Śmiesznie to wygląda. Tym bardziej, że panowie – lekarze, mają na głowach reklamówki z wyciętymi dziurami.
Ta z Biedronki jest najfajniejsza.
Pan Kowalik pluje na te reklamówki. Podobno biegał po wszystkich sąsiadach, pluł na telewizory i krzyczał: Tusek pierdolony!
Nie wiem co to znaczy, ale wszyscy się złościli. Nikt nie lubi wycierać ciągle telewizora. Nawet ja nie lubię, kiedy mama prosi o sprzątanie.
To zabrali go, a on pluł na nich i ciągle krzyczał: Tusek pierdolony, wybrali go znowu, a my, Polacy nie chcemy Tuseka pierdolonego!.
Strasznie brzydko. Tata szybko by go nauczył linijką, że nie można tak nieładnie mówić.
My się bawimy z Gienkiem w naszej piaskownicy, a na ławce usiadł Mirek, syn Buraczkowej. Tej spod szesnastki. Jest duży, łysy i pryszczaty. Chodzi w dresie i strasznie śmierdzi. Pali papierosa, a za chwilę pstryka niedopałkiem w moją stronę. Oparzył mi ramię i się rozpłakałam.
Obok przechodził pan Zasławski. Bardzo miły nauczyciel z osiedlowej szkoły. Zawsze nosił pod szyją taką śmieszną rzecz, którą nazywają muchą. Nie wiem dlaczego, bo to nie lata, ani nie brzęczy. Tata mówi, że to jest ludź mądry i wykształcony. Mama, że jest bardzo kulturalny i też zna się na leczeniu.
Więc pan Zasławski złapał pryszczatego Mirka za fraki i mówi:
- Gdzie chuju pstrykasz? Dzieci się tu bawią.
Tamten patrzy na Zasławskiego. Tak jakoś dziwnie.
- Jestem gejem.
- Pierdolę kim jesteś. Pstrykasz petem do piaskownicy. Jak się tu mają bawić dzieci i Azorek Siemiczów?
A ten swoje:
- Jestem gejem.
To mu pan Zasławski tak walnął, że się pryszczak nogami nakrył. Zebrał z ziemi parę zębów, otarł krew z buzi i złapał za telefon.
Przyjechała policja i zabrała pana Zasławskiego. Powiedzieli, że jest nietore… nietole…cyjny i atakuje mniejszość. Jak to mniejszość, skoro on był jeden i pan Zasławski, jeden?
To jest chwila spokoju i bawię się z rudym Gienkiem. On mnie bada, a ja go zakopuję. Bo postanowiłam, że jak będę duża to zostanę grabarzem. Ożenię się z lekarzem Gienkiem i założymy biznes. To fajne słowo i umiem je wypowiedzieć.
Mama i tata chwalą mój pomysł. Tata mówi, że jednak będzie ze mnie ludź, a mama, że jestem wyzwolona, pio.. nie…rska i będę pierwszą grabarką. Tu mam kłopot. Podoba mi się „Grabarz”. Tak groźnie słychać i wszyscy by się mnie bali.
Lubię nasze osiedle i mój blok. Chciałabym tu zawsze mieszkać.
Z mamą, tatą i rudym Gienkiem.
Już widzę iskry sypiące się z zębów i msze wotywne za skierowanie mnie do piekła w trybie przyśpieszonym.
Fenks.
Ja szanuję cudze poglądy, tylko spektrum mojej tolerancji jest większe, niż ciasnota niektórych.
Ten tekst, to w zasadzie śmiech przez łzy. Żeby nie było - nic nie generalizuje, a wskazuje patologie i śmiesznostki ludzkich postaw i sytuacji w krzywym zwierciadle.
Z niektórymi zetknąłem się osobiście.
Taki purnonsens.
Przede wszystkim język - pokusiłeś się o stylizację, budując monolog sześciolatki. I powiem tak - leży ta warstwa języka, co stwierdzam z całym przekonaniem, bo kontakt z sześciolatkami to moja codzienność zawodowa. Coś próbowałeś, ale tak nie mówią sześcioletnie dzieci (chociażby to logiczne analizowanie słowa /mniejszość/.
Taki monolog miał zapewne zadanie uwiarygodnienie tekstu i wzmocnienie wymowy zjawisk, o których tekst traktuje. Jak dla mnie to sie akurat nie powiodło.
Poza tym - włożyłeś w jeden tekst, w jeden monolog wszystkie możliwe patologie. Wyszła z tego kanonada fajerwerków - spektakularnych, ale niestety, to nie jest bomba.
Umiesz pisać zdecydowanie lepiej - tu wyszedł sztuczny tekst (w moim odbiorze oczywiście, kto inny może oceni go zgoła odmiennie, niż moje czytelnicze oko).
I żeby nie było, że jestem zbyt wymagająca od innych - wymagam też od siebie. Mam na sumieniu podobny tekst (podobne podejście - seria kapiszonowa). Nie daję go tutaj do zbiorków. Właśnie przy pomocy skryptu publixo porządkuję swoje archiwum - wybieram, dodaje do określonych zbiorków, pomijam nic nie warte utwory. Wspomniany wyżej odrzuciłam.
Raczej wiem, jak myśli i kojarzy dziecko, bo sam jestem belfer, choć miałem do czynienia z większymi osobnikami.
A co do treści... tu też brak ambicji podobania się wszystkim.
Skoro to kondensat, to trudno, aby rzecz wyglądała inaczej.
Dzięki za odwiedziny :)
To tyle, mam nadzieje, bez urazy przyjąłes moje osobiste spostrzeżenia.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Całość bardzo dobra. Dotychczas kojarzyło mi się, że tylko stworzony przeze mnie Franek jest pryszczaty. Okazuje się, że również pryszczaty był Mirek. A ponadto łysy. Franek w moim zamyśle nie był łysy, ale wróbelki ćwierkają, że jednak był i jest.
Nie podoba mi się fragment zdania "do samochodu, ubranego w dziwny płaszcz". To samochód był ubrany w ten płaszcz? Brakuje przecinków przed: coś pan, jak ładnie gra, co to znaczy, kim jesteś; zbędne przecinki przed: w piaskownicy, Siemiczów.
Od tego są teksty, aby mieć własne zdanie, własne oceny.
Na pewnym poziomie, to można pogadać.
I normalne jest, że ja będę bronił swojego tekstu, choć niejednokrotnie ulegałem sugestiom innych.
Nie ukrywam, że przychodzi mi to z trudem, ale przychodzi.
Tym się różnię od niektórych.
Janko, łysy z powodu wygolenia. Taki Bejsbol osiedlowy.
Racja z tym niejasnym sformułowaniem.
Tekst nie ma przesadnych ambicji literackich. To satyra, purnonsens z opisem wyolbrzymionym i krzywym, naszej rzeczywistości.
Jego źródło, to wydarzenie sprzed paru lat.
Zatrzymałem się w niedzielę w drodze pod wiejskim sklepikiem.Tam stali właśnie kolesie ubrani odświętnie na mszę, walący winko i prowadzący taką uczoną dysputę o Tusku.
Obok, na kupie piachu, bawiły się dzieci. Chłopiec i dziewczynka, którzy obserwowali dorosłych i chichotali.
A kościelny dzwon akurat dał głos. :)
nie z tej bajki
gdzie diabeł na dobranoc niczego nie mówi,
gdzie rosną zwykłe drzewa, a pieprz trzeba kupić.
gdzie na wierzbie nie znajdziesz słodkiego owocu;
razy wymierza szczeniak z pięści swemu ojcu.
kraina zwie się wyspą nie całkiem szczęśliwą.
tam płot dzieli żeglarzy - skutecznie złośliwy,
w butelce tani jabol zamiast słówek listu
i wszystko ma się nijak do mądrości przysłów.
w tej bajce król to zwykły pijany satrapa.
pies łapy nie podaje, choć wabi się łapa.
ogród wężem podlewa nie-zaklinacz węży;
zza rolet za sąsiadem donosiciel węszy.
ballada - nie ballada się plecie krzykliwa;
księżniczka znad rynsztoka łaciną ubliża
księciowi, co mu lotto, że głodne dzieciaki.
chlać woli i bełkotać, że nie jego bachy!
tam diabeł na dobranoc nie ma chęci zajrzeć.
morału nie odnajdziesz w tej upiornej bajce.
w niej czka się utuczonym pustką dygnitarzom
i nigdy nic dobrego nie może się zdarzyć,
gdy lekarz - młody cynik szydzi, że na biedzie
najłatwiej się dorobić i na złocie siedzieć...
w tej gawędzie nie-bajce ktoś koślawo pisze
epilog, że tak musi, bo tak zwane życie...
Chyba się krygujesz.
Jest refleksyjny, świetnie napisany.
PS. Cholera, przyznałem się tutaj, żem belfer.
Tylko czekać na jakiś smrodliwy pseudo-limeryk. (((:
Jak chcesz to Ci zaraz moge cos o belfrze zlimeryczyć ;) Po znajomości ;)
Najwyżej Cię zablokuję :)))
Limeryk belferski z latynizmami
Pewien Gienek - pan belfer z Kamienia
był wykładał Łacinę - każdemu,
kto mu się nawinął.
Krzyczał wtedy: - Tyy, noo!
“Zakręcony” mu dźwięcznie odmieniał.
Blokady nie będzie.
Pewna belferka z miasta Warszawy
Dzieci męczyła - ot, dla zabawy
W głowy wkładała
choć sama miała
pod stropem tylko limeryk słaby
belfer złośliwy. Usłyszał gwizdy
zamiast aplauzu. I "zuch"
ma przytępiony dziś słuch,
więc nie usłyszał z tłumu: - Cieniznaa...
Słaba to głowa i słabe płucka
Się wysilała
Dużo krzyczała
I wyszła z tego straszliwa młócka
Proszę o kontynuację na ostatnie słowo z limeryku :)
- I ma być chyżo - ot, w pół różańca!
Juz w ramionach krzepkiej
baby. Ona: - Cepie,
skoro się prosisz, to chodź do tańca!
Młócka więc wyszła panu z Kolonii
Bo dużo gadał, mało swawolił
Cienias był straszny
w seksie za ciasny
więc tylko gadał sobie do woli.
Tańca się chciało babie z Wrocina
Kręci więc szparko lecz rytm się ima
Rusza już pląsy
Lecz na nic dąsy
Kiedy jej chłopa ciągle tu ni ma
rzekła: - Przebrana dziś miarka.
Czas mi chłopa przyhołubić
(w trakcie mogę metrum zgubić).
Na koniec rzuciła: - To narka! :)))
Zmykam, może innym razem limeryczny sparing urządzimy na publixo :)
Thnx za fajne rymowanie :)
Obnosić ze swoimi traumami i schizami.
Ja się w tych limerykach nawet sam z siebie śmieję i nie przeszkadza mi to.
PS. Położyłeś rytm w pierwszym wersie.
A tak na marginesie, to z wykształcenia jestem też historykiem i sporo lat także byłem belfrem. Ale minęło już trzynaście lat, jak sobie dałem z tym spokój.
Ten pierwszy wers jest faktycznie do kitu, Tadeuszu.
oceny: bezbłędne / znakomite
I - co /dla nas/ gorsze - to, co usłyszały i zobaczyły, w swej pamięci głębokiej zapisują potem często na całe życie.
To głównie żywy przykład ojca-matki i najbliższego środowiska wychowawczego determinuje jego późniejsze postawy i zachowania w dojrzałym życiu. Pilnie bacz, byś dziecka swego nie uczył niczego złego, bo zostaniesz ojcem-matką kryminalisty
Ale cóż na to poradzić,
skoro sorry, taki mamy klimat??
mrocznej historii prześladowań innych podludzi -
tych w latach 1930-45 przez kulturalnych Niemców traktowanych gorzej niż bydło untermenszów,
i do pieca z nimi!
To on - tytuł - rzuca zastanawiająco trwożne światło na wszystkie te obserwowane okiem małej dziewczynki scenki