Przejdź do komentarzyZagubiony
Tekst 9 z 12 ze zbioru: Małe Piwko
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2011-11-26
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń5709

Piotr Nowak ubrany w elegancki garnitur, różowy krawat i błyszczące skórzane buty wysiadł z taksówki, wprost przed wejściem do restauracji „Madryt” w centrum miasta. Na samą myśl o dzisiejszym służbowym bankiecie uśmiech pojawiał się na jego twarzy. Jako pracownik działu kredytów w banku mógł dziś śmiało świętować sukcesy, osiągnięte  w ostatnich miesiącach pracy. Nie krył faktu, że wciskając ludziom kłamstwa, dożywotnio uzależniał ich od kredytów, z czego skutecznie korzystali jego pracodawcy. Był ostatnio mocno chwalony przez samego dyrektora, i czuł, że dziś jest dzień, w którym po raz pierwszy usłyszy o możliwości objęcia stanowiska kierownika działu.

Na sali było już głośno, grał wynajęty zespół, a kelnerzy rozdawali przekąski i drinki. Sam chętnie skorzystał i wypijając pierwszą szklankę whisky z kolą, rozmawiał z kolegami i koleżankami z pracy.

- No, to zdrowie naszych klientów. Oby jak najdłużej żyli i płacili raty! – wzniósł toast, a towarzystwo zaśmiało się niemal jednocześnie.

- Bezczelność cię kiedyś zgubi Piotrek – powiedział niby żartem Krzysiek, kolega z pracy, na co dzień urzędujący w jednym pokoju z Nowakiem.

- W tych czasach tylko tacy jak my pływają po jeziorze. Szczupaki rządzą, płotki chowają się po zaroślach i ledwo żyją. Nie ja wymyśliłem ten system! – pewny siebie Piotr wychylił następną szklankę.


                                                                                  ***


                Gdy otworzył oczy zobaczył wirujący sufit swojej sypialni. Mdliło go, głowę miał ciężką, a ręce zdrętwiałe od leżenia. Przerażał go fakt, że nie pamiętał poprzedniego wieczoru. Jego świadomość zakończyła się w momencie wypicia kolejnej szklanki drinka, a przecież nie było jeszcze tak późno.  Pomimo szczerych chęci, nie potrafił odtworzyć w pamięci dalszej części wczorajszego bankietu.

Z trudem wykaraskał się z łóżka i wstał do toalety. Natychmiast zwrócił wczorajszą kolację, dzięki czemu poczuł się znacznie lepiej.  Jego ubranie leżało na fotelu, nieskładnie rzucone przez pijanego właściciela. Przeszukując marynarkę i spodnie nie znalazł portfela, co bardzo go zmartwiło, bo miał tam poza pieniędzmi wszystkie dokumenty i karty bankomatowe. Gdy postanowił zadzwonić do kolegi zza biurka, zorientował się że telefonu również przepadł.

- Kurde, co się wczoraj wydarzyło? – Pomyślał na głos i pospiesznie zaczął się ubierać. Przerwał na chwilę, gdy zakręciło mu się w głowie. Usiadł na łóżku i kiedy już poczuł się dobrze, narzucił na siebie koszulę i marynarkę. Postanowił udać się  do „Madrytu”, miejsca wczorajszej imprezy. W lokalu o tej porze było prawie pusto, a barman skrupulatnie, odwracając się w stronę światła lampy polerował lampki do białego wina. Gdy Piotrek stanął przy barze, ten natychmiast uprzejmie zwrócił się w jego stronę.

- Co dla pana?

- Chciałem zapytać, czy nie znaleziono tutaj portfela i telefonu po wczorajszej imprezie? – Szybko i nerwowo zapytał Piotr.

- Nic mi nie zgłaszała nocna zmiana – zdziwiony odpowiedział barman - ale zapytam jeszcze kolegi.  Proszę tu chwilę poczekać.

- To niech pan naleje mi piwko.

Barman powoli nalewał złocisty trunek po ściance kufla z grubego szkła, a Piotrek rozglądał się  z ciekawością po lokalu. Przyciągnęło go spojrzenie gościa, samotnie siedzącego przy jednym ze stolików  i pijącego piwo, wpatrującego się w Piotrka z uśmiechem na ustach. Łysy grubasek w marynarce i z dużą, niemodną już muszką pociągał kolejny łyk, kiedy przed Piotrkiem stanął pełny kufel. Barman szybko udał się na zaplecze, a Piotr napił się pospiesznie kilka łyków piwa. Kiedy znów odwrócił się w stronę stolików, grubaska już tam nie było – zniknął razem z kuflem.

- Niezłą mam „sieczkę” w głowie – powiedział sam do siebie i nieco rozluźniony porcją alkoholu czekał na barmana. Ten przyszedł po kilku minutach, oświadczając że nikt z obsługi nie znalazł jego rzeczy. Piotrek szybko dopił piwo, nie delektując się jego dobrym smakiem i wyszedł z knajpy. Promienie słoneczne już mu tak nie dokuczały jak w momencie wyjścia z mieszkania, stąd jego wyraz twarzy nabrał pewności siebie i poczuł wreszcie, że zmęczenie z niego uszło niczym za dotykiem czarodziejskiej różdżki.


                                                                                ***


                Na komisariacie policji panował niepokój i policjanci nerwowo wchodzili i wychodzili przez główną bramę.

- Dzień dobry. Niezły ruch tu dzisiaj macie, jakiś mecz dzisiaj? – chciał zażartować Piotrek, zwracając się do dyżurnego.

- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – odpowiedział poważnie funkcjonariusz.

- Chciałbym zgłosić zagubienie dokumentów… - nie zdążył dokończyć.

- Drugie piętro, pokój dwieście osiem – wypalił jak z automatu dyżurny.

- Dziękuję – odpowiedział Piotr i ruszył w stronę schodów, mijając podenerwowanych policjantów, nerwowo dyskutujących ze sobą i gestykulujących rękami.

Zapukał i wszedł do wyznaczonego pokoju. Za biurkiem siedział wysoki, siwawy mężczyzna w średnim wieku, z pociągłą twarzą i zniszczoną cerą od dymu tytoniowego. Palił papierosa i wystukiwał z trudem litery w klawiaturę komputera. Gdy Piotrek stanął przed nim, ten skierował niechętnie wzrok  w jego stronę.

- Proszę siadać – wskazał krzesło naprzeciwko biurka. – Pan jest świadkiem?

- Świadkiem? – zdziwił się Piotr. – Nie. Kazano mi się tu zgłosić w sprawie zagubienia portfela i dokumentów.

- Aa… To przepraszam. Mam tyle dziś na głowie, że całkiem zapomniałem o zwykłej pracy – podrapał się po siwej czuprynie. – Proszę na chwilę wybaczyć, muszę wziąć od kolegi niezbędne dokumenty.

Wstał i wyszedł na korytarz. Piotrek nieco zirytowany rozglądał się po brzydkim pokoju, pomalowanym pewnie kiedyś na żółty kolor. Nagle mało nie podskoczył , gdy usłyszał tępy, głośny dźwięk z wysokości biurka. Szybko zorientował się, że to faks, ujrzawszy kartki formatu A-4 wylatujące z urządzenia  na podłogę. Podniósł pierwszą z nich i mało nie upadł z wrażenia na podłogę, a jego serce zaczęło bić tak głośno, że nie słyszał własnych myśli. Na papierze widniała jego podobizna, narysowana w taki sposób w jaki pokazują poszukiwanych zbrodniarzy w programach telewizyjnych. Pod jego portretem widniał duży napis : „Poszukiwany”. Wstał z miejsca i wybiegł czym prędzej z pokoju, trzymając  w ręce zmiętą kartkę z faksu. Podążał w kierunku wyjścia szybkim krokiem, odwracając się za siebie, mijając na korytarzu policjantów i cywili. Przechodząc obok okienka dyżurnego trącił przypadkiem odwróconego do niego plecami  jegomościa. Gdy odwrócił się, żeby zobaczyć reakcję tamtego, zauważył dobrze mu już znaną twarz wpatrzoną w niego i kiwającą przecząco głową. Był to łysy, mały grubasek w marynarce i muszce, którego spotkał w „Madrycie”.

                Spanikowany i całkowicie zdezorientowany z komendy pobiegł w stronę osiedla, gdzie mieszkał Krzysiek, kumpel z pracy. Po drodze wyrzucił do śmietnika kartkę z faksu, wcześniej drąc ją na drobne kawałki. Postanowił udać się do niego i zapytać o szczegóły wczorajszego wieczoru. Tracił grunt pod nogami, a wiedział ze szkoleń, że strach i panika to nie są najlepsi doradcy w  trudnych sytuacjach.

Stojąc przed wejściem do klatki schodowej dziesięciopiętrowego bloku, czekał na odpowiedź z drugiej strony domofonu.

- Halo? – zabrzmiał zniekształcony głos Krzyśka.

- Cześć, tu Piotrek. Mogę wejść na chwilkę? – Nastała chwila milczenia, po czym usłyszał charakterystyczny trzask, sygnalizujący możliwość otwarcia drzwi. Szybko przedostał się do windy, skąd wyjechał na ostatnie piętro, gdzie mieściła się kawalerka Krzyśka. Drzwi już były otwarte, dlatego wszedł bez pukania. W przedpokoju stał kolega z założonymi rękami na klatce piersiowej i spoglądał na niego z wyrazem niepokoju i złości na twarzy.

- Co chciałeś? – Piotra zaskoczył jego ton. – Mało ci było wczoraj?

- Słuchaj – szybko zaczął mówić Piotr – właśnie chciałem zapytać, co się wydarzyło wczoraj. Mam kompletną korozję, do tego zgubiłem portfel, dokumenty i telefon…

- Na policję trzeba było pójść, nie do mnie – rzucił oschle Krzysztof. – To, że nie pamiętasz  wczorajszego wieczoru w ogóle cię nie usprawiedliwia.

- Powiedz wreszcie, co ja takiego zrobiłem! – wykrzyczał Piotr. Czuł, że coraz  bardziej, z minuty na minutę,  przerasta go ta cała sytuacja.

- Obraziłeś mnie przy wszystkich, nazwałeś swoim „przydupasem”. Czy wiesz jak się teraz czuję? Może i masz dziwne poczucie humoru, ale ja się pomiatać w ten sposób nie dam. Myślę, że nasza przyjaźń jest już skończona – z żalem powiedział Krzysztof, na co Piotr zareagował śmiechem.

- Przepraszam cię ale nawet nie wiesz jak się cieszę – Piotr nie krył swojej radości, co tylko rozwścieczyło Krzyśka. - Myślałem, że zrobiłem coś strasznego. Nie uwierzysz ale widziałem swoją podobiznę na policji!

- Ty jesteś pojebany, lecz się człowieku i wynoś się z mojego domu! – pokazał palcem na drzwi wyjściowe, kiedy zadzwonił jego telefon komórkowy. Gdy odebrał, Piotr stał w drzwiach przysłuchując się i czekając jeszcze chwilę na możliwość rozmowy z kolegą. Tamten odpowiadał krótko: „tak” i „ nie”, coraz bardziej wnikliwie wpatrując się w stojącego w wejściu Piotra. Gdy skończył rozmowę i odłożył telefon, przemówił z przerażeniem:

- Dyrektor Salamon nie żyje.

- Co takiego? Kiedy? Jak?

- Wczoraj, po bankiecie ktoś go zadźgał nożem w drodze do domu… Policja już tu jedzie, musisz na nich poczekać i wszystko wyjaśnić.

- Ale co ja mam z tym wspólnego? – Na oczach Piotrka pojawiły się łzy. Czuł, że jego sytuacja robi się dramatyczna i nie może nic na to poradzić. – Ja tego nie zrobiłem, uwierz mi!

- Spokojnie, wejdź do mieszkania,  nie ma czego się bać – ostrożnym krokiem  Krzysiek zaczął zbliżać się do rozmówcy, który powoli wycofywał się na klatkę schodową.

- Nic nie pamiętam, jak Boga kocham! Nie dam się zamknąć, ja nie mogę siedzieć w więzieniu, ja mam zostać kierownikiem działu! – odwrócił wzrok w stronę schodów, gdzie piętro niżej usłyszał czyjeś pojedyncze kroki, wyraźnie zbliżające się do nich. Krzysiek był już blisko niego, kiedy dostrzegł na półpiętrze wpatrzonego w siebie, dobrze mu już znanego małego, łysego grubaska w marynarce. Nie zastanawiając się dłużej uderzył z całej siły pięścią w twarz Krzyśka, który poleciał do tyłu i padł nieruchomy na podłogę swojego mieszkania, przy okazji uderzając głową w kant komody w przedpokoju. Krew trysnęła na wszystkie strony, plamiąc podłogę i ściany pomieszczenia, a Piotr z przerażeniem zaczął biec po schodach do góry, choć zdawał sobie sprawę że to ostatnie piętro bloku. Gdy znalazł się na samej górze budynku zobaczył właz, prowadzący na dach i bez zastanowienia wspiął się na metalowe stopnie  i mocnym pchnięciem ręki pokonał ostatnią przeszkodę łączącą go z budynkiem. Poczuł ból w ręce, a jego twarz przeszyło zimne powietrze . Gdy wygramolił się na dach i podszedł do krawędzi dachu wieżowca, zobaczył kilka samochodów policyjnych z włączonymi sygnałami świetlnymi oraz liczne grono  funkcjonariuszy kręcących się na parkingu przed klatką schodową. Znalazł się w pułapce i o ucieczce w tej sytuacji nie ma mowy, zwłaszcza że na dachu już pojawił się dobrze mu znany grubasek, który szedł w jego stronę i tylko spokojnie mówił:

- Nie rób tego, nie możesz teraz odejść, wszystko będzie dobrze.

Piotrek nerwowo patrzył to na niego, to  w dół na parking, powolutku przesuwając się w stronę końca dachu.

- Nie zamkniecie mnie, ja niczego nie zrobiłem, to jakieś nieporozumienie! - zawył bezradnie.

- Nie pogarszaj swojej sytuacji! A z panem Krzysztofem, to był tylko wypadek... - spokojnie mówił tamten. - Poddaj się, a twój koszmar się skończy.

Piotr niczego więcej nie usłyszał - zamknął oczy i skoczył jakby chciał się unieść w  powietrzu niczym ptak...


                                                                          ***


                Podniósł ciężkie powieki zdając sobie sprawę, że jednak żyje. Leżał w łóżku, przypięty do niego pasami, w pomieszczeniu, które wyglądało jak sala szpitalna. Obok, na krześle, siedział jakiś młody, dobrze zbudowany facet w białym fartuchu i poprawiał kroplówkę, podłączoną do lewej ręki Piotra.

- Widzę, że się przebudziłeś. Podziękuj doktorowi jak się pojawi, bo wyciągnął cie z tamtego świata – przemówił pielęgniarz. - Nie wiem, co ci odbiło żeby tak się wykańczać w tak młodym wieku.

- Ja naprawdę niczego złego nie zrobiłem, a z Krzyśkiem to był tylko przypadek – wybełkotał zmęczonym głosem Piotr. Jego twarz była blada i bardzo zmęczona. Nie przypominał już młodego, energicznego pracownika banku.

- Wiem, wiem. Cały dzień to majaczyłeś i powtarzałeś przez sen – pokręcił głową tamten. - Czy ty wiesz gdzie jesteś i jak się tu znalazłeś?

- Jestem niewinny, niczego nie pamiętam – powtarzał niczym katarynka Piotr.

- Może i lepiej, że nie pamiętasz. Prawda panie Heniu? - uśmiechnął się i odwrócił głowę w kierunku drugiej strony pokoju, gdzie dopiero teraz zauważył Piotr leżącego starszego mężczyznę na szpitalnym łóżku.

- Święte słowa panie Romku. Młody harcował jak stary herbatnik – roześmiał się staruszek. - Młodo chłopcze zaczynasz...

- Co ja tu robię, gdzie ja właściwie jestem i o co wam chodzi? - zapytał jakby zahipnotyzowany Piotrek.

- Ciesz się, że tu jesteś, a nie w kostnicy – mówił dalej pielęgniarz. - Znaleźli cię sąsiedzi zapitego w domu, ledwo żywego. Musiałeś pociągnąć niezły maraton, bo takiej delirki alkoholowej już dawno tu nie widziałem – pokiwał głową.

- Ale ja przecież nie jestem pijakiem, mam dobrą pracę  w banku...

- Dobrze cię pamiętam jak pracowałeś w banku. Nawet mi kredyt dawałeś, obiecywałeś super warunki i wciskałeś ten swój  kit. Niestety teraz już tam o tobie pewnie zapomnieli i maja kolejną maszynę w garniaku, z ładnym uśmiechem i z gotowymi pomysłami na zyskanie kolejnego naiwnego klienta.

- Dla nich jesteś już menelem – dodał sąsiad z sali o imieniu Heniek. – Swoją drogą, każdemu się może w życiu noga podwinąć, zwłaszcza jak stresowa robota. Nie wytrzymałeś ciśnienia chłopcze i uciekłeś w wódkę, a ta zawsze zaprowadzi cię tu – do szpitala na odtrucie i odwyk. Ja tu jestem siódmy raz, ale zacząłem trochę później od ciebie. Wiesz, co jest najgorsze w tym wszystkim?

Heniek podniósł głowę z poduszki, oczy mu się zeszkliły i wpatrując się  w Piotrka kontynuował:

- Najgorsze jest to, że będę tu wracał do śmierci i nie ma dla mnie ratunku. Odwyk nic nie da, jeśli jesteś samotny i nie masz dokąd wrócić. Ty tu jesteś pierwszy raz i jeśli zwątpisz  w ludzi bliskich i postanowić być sam jeden dla siebie na tym świecie, to podzielisz mój los chłopcze – przerwał na chwilę, bo w wejściu do sali stanął tak dobrze znany Piotrkowi stary, mały, łysy grubasek, tym razem bez marynarki i muszki, a w białym lekarskim kitlu. - Jest i pan doktor u nas…

Piotrek gdy go zobaczył jeszcze bardziej zbladł, oczy przewróciły mu się tak, że było widać same białka, z ust  potoczyła się piana, a jego ciało zaczęło się trząść jak galareta.

- Panie doktorze, znów ma delirkę! - wykrzyknął pielęgniarz.

  Spis treści zbioru
Komentarze (10)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dziękuję za pozytywny komentarz, ocenę i uwagi. Opisałem tu objaw zespołu abstynencyjnego, słusznie przez panią nazwany padaczką alkoholową. Nie jestem pracownikiem Służby Zdrowia, ale często słyszę jak pielęgniarki mówią potocznie "delirka" w podobnych przypadkach, stąd użyte sformułowanie przez pielęgniarza.
avatar
Dobry tekst, mimo kilku drobnych błędów. Przewrotne zakończenie, skłania do refleksji i pozostawia czytelnika z tematem do przemyślenia, to zdecydowanie mocna strona tego opowiadania.
avatar
Ja jednak z innej beczki. Jako lekarz widziałem różne rodzaje reakcji po zaprzestaniu picia, i opis w opowiadaniu można spokojnie podciągnąć pod jedną z nich. To ostatecznie nie ważne, jaką jednostkę chorobową wywołał brak alkoholu, to nie wykład medyczny. Ale... Po pierwsze, czym bankowiec zapłacił za piwo, sporo ukradli mu pieniądze? Po drugie - w końcowej części wszystko jest podane jak na tacy, opisy jak z książki psychologicznej, gotowa droga menela podana w skrócie przez innego menela. A może dać się domyślić czytelnikowi, zostawić coś niedopowiedziane? Dalej - dialogi nienaturalne, tak nie rozmawiają menele na odwyku. Oni bełkoczą, a większość słów to przekleństwa. Wiem, bo mam to na co dzień. Nie czekają też na swoich lekarzy, nie są im wdzięczni, uważając ich za narzędzia reżimowe, esesmanów, którzy nie dają im spokojnie pić. Gdyby mogli udusiliby lekarza własnymi rękami. Moim zdaniem pomysł na opowiadanie jest dobry, ale wykonanie wymaga poprawek. Nie podzielam zachwytów moich poprzedników, ale pozdrawiam autora.
avatar
pisząc, że mam to na co dzień, miałem na myśli, że jako lekarz opiekuję się często menelami na oddziale ratunkowym, nie że sam piję, bo akurat tak się składa, że jestem abstynentem :)
avatar
Dzięki za komentarz i opinię. Na swoją obronę dodam, że faktycznie nie przykładałem się do realności pewnych faktów i wydarzeń. Skupiłem się na przesłaniu i zaskoczeniu czytelnika. Na marginesie, też mam na co dzień do czynienia z degeneratami i kilka sformułowań podłapałem od ekipy medycznej, pracującej ze mną.
avatar
Parę potknięć przecinkowych.
Tekst interesujący i przekonujący dla mnie (nie jestem lekarzem, tylko zwykłym czytelnikiem), choć mocno przygnębia. Ale cóż, puenta też jest.
Nominowany do publikacji.
avatar
Tekst nominuję do publikacji.
avatar
Jak mogłam to opowiadanie wcześniej ominąć? zdarzają się małe błędy, gównie interpunkcyjne, ale treść wynagradza wszystko. Genialne! chciałam jedynie zerknąć do opowiadania, bo wydawało się długie, a po kilku pierwszych zdaniach nie mogłam się oderwać! Końcówka zaskakująca - a to cenię. Przekaz jak najbardziej na tak;) No może małe "ale" odnośnie dialogów między pacjentami, jak już zauważył chodacki, raczej nie można się spodziewać tak kulturalnego języka z ich strony, tym bardziej w delirce. Ale ogólnie ok, nie mogło zabraknąć tego opowiadania w antologii:)
avatar
Karma zawsze wraca.

Z A W S Z E
avatar
Że szlachetni barmani rozdają gdzieś jakieś browarki za dziękuję

(patrz adekwatna scenka w knajpie "Madryt" dzień po tym, jak bohaterowi urwał się film)

tego nie wiedziałam
© 2010-2016 by Creative Media
×