Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-09-25 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2017 |
Bliskie spotkanie z mordercą-gwałcicielem
Parę lat temu, wpadła mi w ręce polska gazeta, w której m.in. zainteresował mnie artykuł „Z kronik kryminalnych”. W trakcie czytania, serce mi nagle zamarło. Bo po tylu latach dowiedziałam się, że już dawno powinnam nie żyć. Otóż czytając artykuł, doszłam do fragmentu zeznań jednego z młodych, seryjnych morderców-gwałcicieli, który grasował w latach osiemdziesiątych na Śląsku. Morderca ten w swych zeznaniach przyznał się do sześciu gwałtów i morderstw. Wszystkie tą samą metodą. W ciemnościach atakował kobiety w zaułkach, zaciągał do piwnicy pobliskiego domu, tam mordował, następnie gwałcił. Zeznał też, że kiedy był na „gościnnych występach” w mieście, w którym ja mieszkałam, podając datę oraz opis ulicy, to niestety z jedną taką mu nie wyszło, gdyż okazała się być zbyt silna fizycznie. Po przeczytaniu tego artykułu przez kilka dni nie mogłam dojść do siebie. Przecież to straszne, dowiedzieć się nagle, z kim miałam do czynienia i jakie niebezpieczeństwo mi wówczas groziło. Nawet sobie sprawy nie zdawałam przez te wszystkie minione lata, że żyję tylko dzięki temu, że się nie dałam… mordercy-gwałcicielowi.
A było to tak: Ostatni dzień roku. Sylwester. W szkole sportowej, w której pracowałam, organizowałam zabawę sylwestrową. Tym razem padło na mnie. Wszystko przygotowane. Zapięte na ostatni guzik. Miałam dla siebie zaledwie 3 godziny, by się przygotować do otwarcia imprezy. Pobiegłam do fryzjera na umówiony wcześniej termin. Kiedy wychodziłam z salonu, było już całkiem ciemno. Godzina około 18-tej. Śpieszyłam się by jak najszybciej przebrać się jeszcze w strój wieczorowy i pojechać do szkoły. Chciałam raz jeszcze wszystkiego doglądnąć, aby o godzinie 20-tej przywitać pierwszych gości. Salon fryzjerski mieścił się w pobliżu mojego domu. Jakieś 50 m musiałam przejść, by wejść na przydomowe podwórko. Szłam już wzdłuż budynku, kiedy nagle za plecami usłyszałam, że ktoś za mną biegnie. Pomyślałam sobie, że to z pewnością mój młodszy brat, który zapowiedział się, iż wpadnie do mnie po apaszkę do swojego przebrania sylwestrowego, gdyby nie udało mu się gdzie indziej podobnej zdobyć. No nic, idę dalej. Udaję, że go nie słyszę. Chciałam braciszkowi zrobić psikusa i wbiec na klatkę schodową, zamykając mu drzwi przed nosem. Nie zdążyłam, bo nagle ten ktoś rzucił mi się na plecy i chwycił mocno za ramiona. Odwróciłam się ze śmiechem, gdyż ciągle myślałam, że to brat. Kiedy spostrzegłam wysokiego faceta i zupełnie obcą mi twarz, przez ułamek sekundy pomyślałam, że facet mnie z kimś pomylił i zaraz mnie puści. Ale nie! Facet jeszcze mocniej chwycił mnie i podniósł do góry, chcąc zanieść mnie do klatki schodowej, ale nie do mojej, tylko do poprzedniej. Wtedy to się już zorientowałam, że grozi mi jakieś niebezpieczeństwo, ale skąd mogłam wiedzieć jakie. Dostałam szoku. Nie umiem sobie przypomnieć jak z nim walczyłam, jak długo to trwało, czy wzywałam pomocy. Wtedy wydawało mi się, że krzyczę na całe gardło… Ale może mi się to rzeczywiście tylko wydawało? Bo też nikt z pomocą mi nie przyszedł. Dokładnie pamiętam (do dziś dnia) tylko jego potwornie przeraźliwe charczenie. Jak dzikiego, rozwścieczonego zwierza. I to, że kiedy wciągnął mnie do klatki, i kiedy nagle znaleźliśmy się już na schodach prowadzących w dół do piwnicy, miałam przed oczami obraz moich malutkich dzieci. I to chyba obraz moich kochanych maleństw sprawił, iż dostałam jakiś nadprzyrodzonych sił. Bo fakt faktem, że kiedy szamotałam się z nim na tych schodkach, musiałam mu zadać jakiś potężny cios, może w genitalia, nie wiem, bo facet nagle puścił mnie i z sykiem skulił się w pół. Wykorzystałam ten moment i uciekłam. Dopiero kiedy znalazłam się w swoim mieszkaniu, zdałam sobie sprawę, co to się właściwie przed chwilą ze mną działo. A jak się w nim znalazłam, nie pamiętam. Wówczas też nie pamiętałam. Dostałam wtedy jakiegoś ataku nerwowego, że mój mąż oraz koleżanka z pracy, która w moim domu na mnie czekała, nie mogli mnie uspokoić. Cała się trzęsłam, nie potrafiąc wydobyć z siebie słowa. Wreszcie dostałam spazmów. Szczęście, że moje dzieci były u babci i mnie w takim stanie nie widziały. Doszłam nieco do siebie dopiero wtedy, kiedy zadzwonił telefon. To moi przyjaciele ze szkoły chcieli się dowiedzieć co jest, że ich w szkole nie witam. No i chyba to moje poczucie obowiązku wzięło górę nad emocjami, bo nagle potrafiłam na tyle wziąć się w garść, by do słuchawki nieskładnie, bo nieskładnie, ale opowiedzieć, co mi się przytrafiło. Przyjaciele byli zszokowani i oburzeni. Natychmiast chcieli zawiadomić milicję. Ja jednak ich powstrzymałam, gdyż znając procedury milicyjne, wiedziałam, że wtedy zabawę sylwestrową będę miała z głowy. A przecież nie mogłam wiedzieć, kim był napastnik. Jedyne co mi do głowy przychodziło, to to, że to jakiś chory psychicznie facet. Nieodpowiedzialny za swoje czyny. Wysłałam męża z kluczami do szkoły, aby otworzył gościom aulę, a sama, przy pomocy koleżanki, zaczęłam doprowadzać się do porządku. Pierwsze co zrobiłam, to zdjęłam wreszcie swoje futerko. Wcześniej ani mężowi, ani koleżance nie pozwoliłam się nawet dotknąć. Futerko nadawało się już tylko do wyrzucenia. Było zupełnie potargane. W całości została tylko podszewka. Kiedy zdjęłam jeszcze i sweterek, koleżanka aż pobladła. Moje plecy i ramiona były całe czerwone od obtarć. No a kiedy ja sama zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, to się sama siebie wystraszyłam. Wyglądałam jak upiór Luwru. Blada jak papier twarz. Makijaż zupełnie rozmazany. Oczy przekrwione. Po fryzurze ani śladu. Chociaż nie, ślad był. Włosy były pozlepiane i sterczały mi na irokeza. Nie miałam jednak czasu by się nad sobą rozczulać, więc szybciutko wskoczyłam pod prysznic. Po godzinie byłam już gotowa. Nowa fryzura, nowy makijaż, nowy sylwestrowy strój. A po półtorej godzinie, stałam już w drzwiach naszej szkolnej, pięknie wystrojonej auli. Znów byłam sobą. Przyjaciele przywitali mnie owacjami na stojąco.
oceny: bezbłędne / znakomite
Każdy woli siedzieć w swoich pieleszach i udawac że nie słyszy krzyków, płaczu. I to dotyczy się nie tylko ekstremalnych sytuacji takich jak ta. Ale takiej zwykłaej empatii, wiesz o co chodzi? Jak widzisz człowieka płaczącego na przykład, to czy podejdziesz i zapytasz co się stało? no raczej nie, bo człwoiek dorosły powinien sam sobie radzić z problemami a nie płakac na ulicy co nie? A internet to taka trochę ulica je, tylko że się nie widzimy. Ale awatary też skrywają smutki, choć łatwiej im to ukryć bo połaczu w internetach nie widać. a wołanie o pomoc też jest bezcelowe...
Nie każdy, nie każdy... Są osoby które zawsze reagują na czyjś płacz. Ja też do takich należę. Nawet w nocy lecę do tego miejsca z pomocą skąd wołanie, czy też płacz dochodzi. Zwłaszcza reaguję na płacz dzieci. Raz nawet w twarz dostałam od jakiegoś smarkacza za to że się wtrąciłam... Ale to i tak nie zmieniło i nie zmienia mojego podejścia do ludzi potrzebujących pomocy. Podobnie reaguję na krzywdę zwierząt. Tak mam. I takich osób jest dużo. Na pewno nie większość, ale dużo.
oceny: bezbłędne / znakomite
Pewnie miałam jeszcze żyć, dlatego mi się udało.