Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-10-29 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1621 |
Świńskie odbyty
- Popuść pan.
- A coś pan taki czarny?
- A co?
- Żebyś pan po polsku nie gadał, to bym pomyślał, żeś ten…, no…, uchodźca.
- Aa…, robotę żem na słońcu miał. Dachowe.
- Może się przypudruj pan, kiedy na dwór wychodzisz? Kto nie zna, to w twarz może dać albo napluć. Ludzie dosyć już mają muślinów.
- Jeszcze ich nie ma, a już mają dosyć?
- Kroczy zaraza przed nimi.
- Jaka zaraza?
- No, choćby afrykański pomór świń. Tabliczki na wsiach poustawiali i siedzimy ze świńmi jak trędowate. Dobrze, że nie w chlewach, panie.
- A w czym?
- Na bogato, panie, na bogato.
- To czemu ludzie takie nerwowe?
- Toć mówię: zarazy każdy się boi. Ale co z tego, kiedy zarazę gnają do nas?
- Szczepionki są na zarazy.
- Ba! Panie! Szczepią, ale na to, czego niema, panie. A na raka nie szczepią. Na tę chorobę doodbytniczą też nie ma szczepionki, panie, a Żydzi i pedały na całym świecie błagają ich żeby wynaleźli. Bóg nie da, panie. Kara za sodomię musi być. Weź pan, taka gruźlica… Po wojnie to byli gruźlicy. Szli chodnikiem i pluli skrzepami. Ludzie ich omijali z daleka. I tak, od saturatora do saturatora, żeby się gruźliczanki napić. Na chwiejnych nogach, panie. Opierał się taki na saturatorze, bo iść już nie mógł, dopóki mu szklanki z gruźliczanką nie podano. Wtedy szedł dalej. Saturatory, panie, gęsto poustawiane były, inaczej naród gruźlicy by nie przeżył. Francuska choroba, panie, od francuskich impresjonistów i gawędziarzy.
Na wszystkie sposoby zawsze chcieli nas zniszczyć. Nawet, panie, żuka z Colorado wpuszczali na nasze wioski, żeby pożarł kartofle. Na wsi bez kartofli, ludzie przecież nie przeżyją.
- W Poznaniu też.
- Nasz Poznań, panie, ale we Wrocławiu, to już wurst und sznaps. Zakamuflowany Breslau. Zresztą, Stetin auch, Danzing und Warsaw. Das ist szajsegenom.
- Ja, genau!
- Mit hitlerserben, herr!
- Zurick!
- No, toteż trudne wstawanie nasze z kamiennej posadzki, panie. A gdzie jidysz? Siedzi w ludziach, panie. Ale teraz wszystko wychodzi na wierzch.
- Z kanałów chyba?
- Z kanałów też, panie, powychodzą, kiedy zobaczą dobrobyt. Przed biedą, ludzie się chowali przez osiem długich lat. W końcu wyszło szydło z worka. Jeszcze nie wszystkie wiedzą, że ruina się dawno skończyła.
- Jak wyszło szydło? Szydło to wyszło, bo ruina się skończyła. Inaczej by nie wyszło. Chyba, że w Wąchocku, panie. Musiała się ruina skończyć, żeby wyszło w całym kraju. Poza tym, to wylało chyba?
- Daj pan spokój! Dosyć powodziów u nas było i odszkodowań dla głupich, co nad potokami i na bagnach chałupy budują. Mówię, że tak wyszło wszystko natychmiast. Dobrze wyszło i jeszcze lepiej wychodzi.
- Wszystko wyjdzie, panie. Wszystko. Nie tylko szydło. Jak na świętego Mikołaja z czarnym worem.
- Dlaczego z czarnym?
- Bo w nim jest czarna dziura, a święty z niej wyciąga, panie. Z niebytu, panie. Takie moc ma.
- To i dobrze, panie, ale atak idzie ze wszystkich stron. Bebechy też precz zepsute. Główne organy zainfekowane. Ludzie bez genów żyją i jak manekiny do urn chodzą.
- Bez jakich?
- Bez uczciwości i przyzwoitości. Zamiast mają gen zdrady. Taki mamy folklor, panie.
- Popuść pan, duda w środku.
- A co ma być? Tort z kasztanem na wierzchu?
- Mówię, że duda w środku, patrz pan!
- Ano jest. Pustka panie, ale to nie pałac prezydencki. Nie popuszczę, panie.
- To dorzuć pan tej pustki trochę.
- Jak takie niedobre, to po co chcesz pan, żebym dorzucał?
- Nie, gadam, że dobre, tylko że z dudą.
- Duda, nie duda, ciesz pan się, że nie dupa.
- Szydzisz pan jak z nieczłowieka.
- Bo wybrzydzasz pan jak jaśniepan z pustymi kieszeniami, objechawszy paryskie burdele z przyjaciółką Kiłą.
- Daj pan spokój! Hitler na to umarł. Tfu!
- A co pan myślisz? Za rozpustę zawsze kiła była, a za odbyty, adidasy.
- Jaki odbyty?
- Nie jaki, tylko kiszka, panie. Ta od wilka.
- Dobrej kiszki, to ja dawno w ustach nie miałem.
- Pierdolisz pan jak potłuczony. Tfu! Panie, kurwa, co w pana wstąpiło? Albo jakie wyszło szydło?
- Co, że kiszki dawno nie jadłem?
- Aa…, to gadaj pan, że o kiszkę chodzi! Tom się dogadali, panie.
- Też mi się zdaje.
- A, bo panie, różne kiszki są. Ludzkie i świńskie. Tylko świńską można w usta brać.
- Taką miałem na myśli.
- Ja, odbyty.
- Odbyty, to panie, może być stosunek.
- No już, odstosunkuj się pan!
- Popuść pan.
- A pan, byś popuścił?
- Tylko przez cewnik, panie.
- Prostaka?
- Brak pęcherza.
- Uuu…, panie. To z napromieniowania. Dwa miliony kalek w kraju. Przez lata musiało być napromieniowanie, że tylu rencistów, panie. W Wietnamie, nie było tylu po wojnie.
- Z kosmosu chyba?
- Myślisz pan?
- A co?
- Z kosmosu, to Bóg może zrobić napromieniowanie. Oni robią naziemne. Ostatnio to idzie falami. Łupie w stawach jak jasna cholera. Ręce odejmuje, widelec z pazurów leci, jakby człowiek nim jeść nie umiał. Łyżką musi. Jak we Francji, panie!
- Merci!
- Świństwo, panie. Zęby lecą. Z wierzchu nie widać, a w środku duda. Boli jak skurwysyn.
- Duda?
- Cała morda, panie. Boli i puchnie. Merci pierdolone. Cały ból z Francji.
- Zęby nie la Roche.
- Ja też nie nanoszę. Na noc do szklanki i na parapet.
- Mlask, mlask!
- Kwa, kwa!
- Zimny?
- Kto, panie?
- Lech.
- Z lodówki.
- A lodówka dobra? Skąd?
- Spod Smoleńska, panie.
- Ruska?
- Chińska, panie. Wszystko chińskie.
- Tania.
- Wszystko tanie, tylko życie drogie, panie.
- Stanieje.
- Życie?
- A jak...
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
Przypomniałam sobie te saturatory i aż dreszcz mnie przeszedł, że tak ludzie gasili na ulicy pragnienie, jeden za drugim, jeden za drugim.
Co do języka, to parę potknięć interpunkcyjnych, np. zbędny między "Przed biedą ludzie". Literówka "niema". W wyliczance nazw miast w wersji niemieckiej powinno być Warschau (wymowa Warszau tu chyba bardziej by pasowała).
Tytuł mnie zniechęcił, ale przełamałam się.