Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-11-15 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1294 |
Stałem na balkonie i oparty o szklaną balustradę, paliłem elektronicznego papierosa. Na zewnątrz padało, a krople bezdźwięcznie uderzały w niewidzialną osłonę, spływając po niej jak po szybie. Przyglądałem się jak tworzą różne, rozpłaszczone kształty. Gdybym tylko zechciał wyciągnąć rękę, albo w ogóle wyłączyć dzielącą mnie barierę, poczułbym na swojej skórze zimne uszczypnięcia deszczu. Ta myśl przez chwilę wydawała się pociągająca. Niosła ze sobą wspomnienia z dziecięcych lat. Nie zrobiłem tego jednak. Nie lubię wody. Poza tym deszcze podobno są żrące.
Wróciłem do pokoju. Panował w nim wyjątkowy porządek i ład. Nie czułem się z tym dobrze, brakowało mi tych wszystkich walających się plastikowych butelek, opakowań po żarciu czy nieświeżych koszulek i gaci. Może do dziwne, ale w takim syfie się odnajdywałem. Jestem fleją i brudasem, nieraz to słyszałem i zgadzam się z tym. Ale szczerze mam to dupie. Czytałem gdzieś, że ostatnio jest to nawet w modzie. Trzymać mieszkanie w takim zasyfionym stanie.
Wyświetlacz na ścianie wskazywał godzinę osiemnastą czterdzieści siedem. Goście mieli przyjść za kilka minut. Usiadłem na kanapie i czekałem. Byłem znudzony, więc chwyciłem za tablet i przejrzałem kilka stron swojego nowego snu. Napisałem go wczoraj. Był krótki, czasowo starczał tylko na drzemkę, ale podobał mi się, chociaż było w nim sporo do poprawy. Ładniejsze zdania jakoś nie chciały mi przyjść do głowy – może to wina tego posprzątanego otoczenia – więc zarzuciłem pracę. Cztery minuty. Siedziałem i wpatrywałem się w zegar. Znudzenie znów mnie ogarnęło. Sam nie wiem, kiedy zacząłem trząść prawą nogą. To nic nie robienie mnie denerwowało. Jak można nic nie robić? Dwie minuty. Kurwa.
Wstałem i przeszedłem się po pokoju. Została minuta. Zacząłem coś nucić, nie wiem dokładnie co, chyba coś zasłyszanego w radiu.
Wyświetlacz pokazał dziewiętnastą i dzwonek do drzwi rozbrzmiał zbawienną melodyjką. Odetchnąłem z ulgą. Podszedłem do wejścia. Cholera dobrze, że są punktualni.
Nacisnąłem czerwony guzik przy framudze, który zrobił się zaraz zielony. Drzwi rozsunęły się, a w nich stali moi goście.
– Cześć Oliwier – powitała mnie stojąca na czele grupy Rebeka.
– Hej. Wejdźcie.
W mieszkaniu była nas teraz szóstka. Ja, Rebeka – można powiedzieć, że była moją dziewczyną – Artur – jego kojarzyłem – śniada dziewczyna – jej nie kojarzyłem – i jakaś para.
– Marcelina – powiedziała do mnie, podając mi rękę i lekko się uśmiechając.
– A ja Marcel – zawtórował jej wysoki blondyn.
– Jesteście parą? – spytałem i gestem zaprosiłem wszystkich aby usiedli.
– Nie – odparł. – Jesteśmy rodzeństwem. Bliźniakami.
– To ciekawe. Nie widzę podobieństwa.
– Dwujajowi.
– Aha – skwitowałem.
Rebeka usiadła po lewej i położyła dłoń na moim kolanie. Paznokcie pomalowała na niebiesko. Zerknąłem na nią. Jakieś srebrne papiloty były wplątane w jej blond włosy. Niezbyt mi się to podobało. Wolałem gdy miała zwyczajnie je rozpuszczone. Nagle wstała i postanowiła zabrać głos. Lubiła spełniać się w takiej roli. Lubiła być w centrum.
– Chciałabym wszystkich serdecznie powitać na naszym dzisiejszym spotkaniu. Mam nadzieję, że wszyscy się tutaj odnajdą i liczę, że po tym dniu będziemy o krok dalej w naszym dążeniu do odkrycia samych siebie. – Zatrzymała się na chwilę i popatrzyła na mnie. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Kontynuowała. – Nim zaczniemy proponuję żebyśmy się zwyczajnie lepiej poznali, a kiedy uznamy, że nadszedł ten czas, to z przyjemnością rozpoczniemy.
Śniada dziewczyna zaczęła bić brawo, my poszliśmy w jej ślad. Arturowi chodziła prawa noga. Chyba się denerwował. A może nudził?
Rebeka usiadła obok i dała mi soczystego całusa. Jej usta też był w niebieskim kolorze.
– Już nie mogę się doczekać. A ty?
– Też.
– Tak samo mocno jak ja?
– Oczywiście.
Znów mnie pocałowała.
Artur wyszedł na balkon, a wszystkie dziewczęta udały się do kuchni. Zostałem w salonie sam na sam z Marcelem. Przyglądaliśmy się sobie przez jakąś chwilę. Odezwałem się pierwszy.
– Jak poznaliście się z Rebeką?
– Znalazła nas na portalu. W sumie to nie znamy się za dobrze. Byliśmy tylko raz w kawiarni.
– Nie mówiła mi o tym.
– Może to miała być niespodzianka.
– Może.
Zrobiło się cicho. Poczułem się niezręcznie. On chyba też.
– Pójdę zobaczyć co robią nasze panie.
Pokiwałem głową i kiedy wyszedł również wstałem. Udałem się na balkon do Artura. Palił.
– Ładnie masz na tym osiedlu. W sumie to ładny ten nasz Płock – powiedział.
– Nawet ładny.
– Mieszkanie też masz niczego sobie. Mam nadzieje, że też niedługo się do takiego wyprowadzę. Wiedziałeś, że u mnie mieszkają te hominidy?
– Nie – odparłem i wyjąłem fajkę.
– No mieszkają. Przejebane.
– Ta. Przejebane.
Zaciągnąłem się dymem o jabłkowym smaku.
– Niezła jest ta cała Marcelina, co nie? Widziałeś jej tyłek? Nie mogę się doczekać kiedy się do niego dobiorę.
– Całkiem całkiem. A kim jest twoja towarzyszka?
– Sara. Poznałem ją tydzień temu. Lubi się bzykać.
– Miło.
– Miło to ona się bawi. Sprawia wrażenie jakby mogła przez cały czas. W sumie mi to nie przeszkadza. Jakoś daję radę. Lekarz przepisał mi coś takiego – powiedział i wyjął okrągłe plastikowe opakowanie. Wziąłem je od niego i obejrzałem.
– Sildenafil?
– Coś lepszego. Jak będziesz chciał to powiedz, też sobie łykniesz.
– Dzięki, ale nie. Jakoś sobie radzę.
Wzruszył ramionami i odwrócił głowę. Na balkon weszła Rebeka.
– Podano do stołu.
Kiwnąłem i poklepałem Artura po plecach. Weszliśmy do środka. W salonie przygrywał Frank Sinatra. Leciało chyba `It`s A Wonderful World`. Oczywiście w zremiksowanej wersji, bo kto dziś słucha prawie osiemdziesięcioletnich utworów w oryginale? Wszystko przemieniamy na swoją współczesną modłę.
Usiedliśmy. Spojrzałem na to całe żarcie, ale nie miałem ochoty jeść. Wolałem się napić.
– Zechcą się panie napić wina?
– Tak. Wino będzie dobre – odparła Rebeka.
– Panowie a my? Piwo, wódka, a może szkocka?
– Wóda – rzucił Artur.
Marcel zgodził się, ale bez przekonania.
Poszedłem do kuchni i wróciłem z butelkami. Skoczyłem drugi raz. Po kieliszki. Za trzecim obrotem wszystko było na miejscu. Rozlałem wino i polałem wódki. Wypiliśmy i zaraz też na drugą nóżkę. Odrazu poczułem się lepiej. Spróbowałem kurczaka. Był nijaki.
– Dobrze ci wyszedł Rebeko – pochwaliłem ją.
– Kupiłam.
No tak. Nie odezwałem się.
Rozlałem do kieliszków. Wypiliśmy. Potem poszliśmy na balkon. Sami faceci.
– Słuchaj Marcel, ta twoja siostra to niezła sucz. Rypiesz ją? – spytał wprost Artur. Był typem bezpośredniego gościa. Mówił to co myślał.
– Nie. Takich rzeczy się chyba nie robi, prawda?
– Czy ja wiem. Znam kilku co tak robią.
– My nie.
– Spoko. Zostanie więcej dla nas – oznajmił i szturchnął mnie łokciem.
– Prawda – przyznałem.
Marcel popatrzył na nas i na nasze elektroniczne fajki.
– Nie palisz? – spytałem.
– Nie.
– Chcesz spróbować?
– Nie trzeba.
– Na pewno?
– Tak.
Opieraliśmy się o balustradę i podziwialiśmy widok. Przestało padać.
– Ładne osiedle – odezwał się Marcel. – U nas jest dużo gorzej.
– U mnie też. I są nawet ci podludzie.
– Kto? – spytał zaciekawiony.
– No te hominidy pieprzone. Mieszkają u mnie na czwartym. Muszę zmienić okolicę. Mieszkać razem z nimi w bloku. Potwarz.
– Mieszkają na normalnym osiedlu? Jak im się to udało? – dopytywał.
– Bo ja wiem. Może awansowali z czyścicieli gówna na śmieciarzy. Zresztą mam to w dupie. Wynoszę się stamtąd.
– Widziałem kilka ogłoszeń wynajmu. Jakbyś chciał to mogę popytać – zaproponowałem.
– Drogo?
– W miarę.
Pokiwał głową.
– Kurwa. Jebani podludzie – rzucił ze złością Artur. – Wiedziałeś, że pierwszy model został wyprodukowany jako maszynka do bzykania?
– Obiło mi się o uszy.
Milczeliśmy. Rebeka ponownie wyszła na balkon. Artur objechał ją z góry na dół. Nie przeszkadzało mi to.
– Przyjdziecie do nas?
– Już idziemy.
– To twoja dziewczyna, tak? – spytał Marcel, kiedy wysoka blondynka sobie poszła.
– Można tak to ująć.
– Co to znaczy?
– Mieszkamy oddzielnie, nie znam jej rodziców ani rodzeństwa, nie bywamy razem w miejscach publicznych, nie robimy sobie prezentów. Ale w sumie jesteśmy razem.
– Tylko się ruchacie. Standard. Mam to samo. Tak jest lepiej po prostu – wtrącił się Artur.
– To dziwne – oznajmił po chwili Marcel.
– Co ty kurwa pierdolisz? Jak dziwne? Normalne. Kobiety są tylko do jednego. Do niczego więcej ich nie potrzebujemy.
– A jak one myślą tak samo o nas?
– Gówno tam sobie myślą. Im też to odpowiada. Mam rację czy nie?
– Masz – potwierdziłem.
Rebeka ponownie się pojawiła.
– Idziemy – powiedziałem.
Poszliśmy.
Nie spodobał mi się zbytnio jej nowy pomysł, ale cóż zrobić. To ona była organizatorem. Utworzyliśmy mieszane pary. Ja siedziałem z Marceliną, Artur z Rebeką, a Marcel z Sarą. Mieliśmy rozmawiać. Musieliśmy rozmawiać. Nie lubiłem zbytnio rozmawiać. Chyba nikt tego nie lubi.
Spojrzałem na Artura i Rebekę. Poszli na balkon. Sara zabrała Marcela do kuchni. My zostaliśmy na kanapie. Siedziałem w ciszy i przyglądałem się tej dziwnej czarnowłosej dziewczynie. Miała duże niebieskie oczy. Było w nich coś innego, niecodziennego. Tylko właściwie co? Niewinność czy też może czystość?
– Więc Marcel to twój brat?
– Tak.
– Na pewno? W ogóle nie jesteście podobni.
– Mamy inne matki.
– Aha. – Bliźniacy dwujajowi?
– Masz bardzo ciekawą dziewczynę.
Spojrzałem na nią pytająco.
– Rebeka jest taka silna i zdecydowana, powiedziałabym, że nawet władcza. Z jednej strony mi to imponuje.
– A z drugiej?
– Druga jest nieważna – ucięła i obdarzyła mnie pięknym uśmiechem.
Odwzajemniłem go.
– Muszę przyznać, że masz ładne mieszkanie. Czym się zajmujesz?
Jej bezpośredniość była zadziwiająca.
– Piszę sny.
– Doprawdy? To bardzo ciekawe. Na czym to polega?
– Nie wiesz czym jest snopisarstwo?
Pokiwała głową.
– To jak zwyczajne pisanie tylko, że marzeń sennych. Trochę jak filmy, ale tylko w naszej głowie. No i widzimy je wtedy kiedy śpimy.
– Tworzysz to, co się przyśni?
– Tak.
– I jak sprawić, żeby to co napisałeś się śniło?
– Łyka się taką tabletkę, w której zawarty jest ten sen.
– A jak robisz takie tabletki?
Zaśmiałem się. Zadawała pytania trochę jak dziecko.
– Tym już zajmuje się odpowiednia firma. Prawdę mówiąc to nie mam pojęcia jak to się dzieje, że za ich pomocą się coś śni. Ja tylko piszę. Ostatnio staram się napisać sen świadomy.
– To trudne?
– Bardzo, ale jakoś idzie. Kwestią czasu jest kiedy go skończę.
Chyba ją zaciekawiłem. Mnie natomiast zaciekawiła jej osoba. Co dziwne nie tylko fizycznie. Była dorosła, a wydawała mi się dzieckiem. Jak to możliwe?
– Opuszczę cię na chwilę. Wybacz. – Wstała i udała się do łazienki. Artur miał rację. Faktycznie miała cudowne pośladki.
Poszedłem na balkon. Stali obróceni do mnie tyłem. Artur obejmował w pasie Rebekę, przytulając ją do siebie. Szeptał jej coś do ucha i po chwili pocałował ją w szyję. Dziewczyna leniwie wiła się w jego uścisku, sprawiając mu pewnie dużą przyjemność. Nie zauważyli mnie. Postanowiłem im nie przeszkadzać. Wróciłem do środka.
Klapnąłem ciężko na kanapę – syntetyczna skóra jęknęła cicho – i nalałem sobie w kieliszek. Wypiłem. Znów nalałem i ponownie się napiłem. Spojrzałem na zegar. Było dobrze po dwudziestej. Przyszła Marcelina i usiadła obok mnie.
– Przepraszam, że musiałeś czekać.
– Przestań. Nalać ci wina?
Zgodziła się.
– Gdzie poznałeś Rebekę?
– Tak jak wszyscy się dziś poznają. Na portalu społecznościowym. Inaczej się chyba nie da.
– Chyba się jednak da.
– Tak? Jak niby? – Nalałem sobie i znów się napiłem. Marcelina przyglądała się temu co robię.
– Przecież my poznaliśmy się tutaj. W mieszkaniu. Bez tego całego sieciowego szaleństwa.
– Owszem, ale Rebeka znalazła was przez internet – podkreśliłem. – Gdyby nie to, nigdy byśmy się nie spotkali.
– W sumie masz rację.
Przytaknąłem. Przyszedł Marcel i Sara. Śniada dziewczyna wyglądała na znudzoną i obojętną. Marcel wyglądał tak jak dotychczas. Zwyczajnie.
– Moglibyśmy już po prostu zacząć – oznajmiła niecierpliwie Sara. Miała irytujący głos.
Artur i Rebeka wrócili z balkonu. Byli uśmiechnięci. Spojrzałem na Artura. Puścił do mnie oko. Odwróciłem głowę. Marcel przyglądał mi się uważnie. Dziwny typ. Jego siostra też była dziwna. Sara była irytująca. Artur mnie denerwował. Rebeka też. Polałem wódki. Wypiliśmy.
Rebeka wstała i zaczęła mówić. Jak ona to kochała.
– Myślę, że poznaliśmy się już dużo lepiej i z każdego z nas ulotniły się początkowe wątpliwości. Zgadzacie się ze mną? – Pomyślałem, że wręcz przeciwnie. Reszta pokiwała głowami. – Nie zwlekajmy już dłużej. Właśnie przyszła pora na główny punkt programu.
Wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze. Spojrzała na Artura. Oczy jej się świeciły. – Czas zacząć!
Sara i Artur zaczęli klaskać. Marcel i Marcelina zaraz po nich. Ja nie klaskałem. Ponownie rozlałem wódki.
Rebeka usiadła i szepnęła mi do ucha.
– Oliwier przystopuj trochę. Muszę mieć dziś z ciebie pożytek. – Uszczypnęła mnie w ucho.
– Artur da sobie radę – powiedziałem i wstałem łapiąc za kieliszek, jednocześnie nie dając jej czasu na reakcje. Patrzyła na mnie pytająco.
– Chciałem tylko powiedzieć, że jako gospodarz niezmiernie się cieszę z waszej wizyty. Myślę, że będziemy się dobrze bawić. Wszyscy. – Zerknąłem na Marcelinę, a potem na Marcela. Wydawało mi się, że w jego oczach było coś niebezpiecznego. Wytrzymał mój wzrok. – Orgię czas zacząć! – oznajmiłem i napiłem się.
Poszli w moje ślady.
Usiadłem i zacząłem im się przyglądać. Artur gapił się na Rebekę. Jego wzrok mówił tylko jedno. Sara rzuciła się na Marcela, zaczęła całować go po twarzy i szyi, ale chłopak siedział niewzruszony. Wydawało mi się, że był nawet lekko zażenowany. Sara wyglądała żałośnie. Trochę jak ćpunka na głodzie, która dorwała się do towaru.
Marcelina tylko na mnie patrzyła. Nie wiedziałem co o tym myśleć.
Jak na orgię wyglądało to trochę drętwo. Artur chyba postanowił rozruszać towarzystwo, bo wstał z miejsca i podszedł do nas.
– Mogę panią prosić? – powiedział, jakby prosząc ją do tańca.
Zerknęła na mnie. Nie ruszyłem się.
– Oczywiście.
Wstała. Pocałowali się. I poszli do pokoju, zostawiając lekko uchylone drzwi.
Sara wyciągnęła Marcela do kuchni. Nie wyglądało na to, że miałoby coś z tego wyjść.
Zostałem sam na sam z Marceliną. Ona zaczęła.
– Będziemy się razem kochać? – spytała mnie, tak jakoś niewinnie, jakbyśmy mówili o czymś zupełnie innym. Kochać?
– Kochać? Nikt już tak mówi Marcelino.
– Nie? To jak to teraz się nazywa.
Zaśmiałem się.
– Można się pieprzyć, ruchać, bzykać, walić, jebać, rżnąć, grzmocić, dymać, pierdolić, dupczyć czy rypać ale nie kochać. Nie można się kochać – oznajmiłem.
– Dlaczego nie?
– Kochanie wymaga uczucia. A tego uczucia dawno w nas już nie ma.
– Nie potraficie kochać?
– Oczywiście, że potrafimy. Ale nikt tego nie potrzebuje. Miłość nie jest do niczego potrzebna.
Siedziała skonsternowana.
– To co? Zrobimy to tutaj?
– Nie. Nie będziemy się kochać.
Było w tym coś romantycznego, jakieś echo minionych wieków, które już nigdy nie powrócą. Kochać się. Nawet ładnie.
– To co będziemy robić? – spytałem.
– Nie wiem. Ale na pewno nie to.
Pokiwałem głową i nalałem sobie. Wypiłem. Nawaliłem się. Wstałem i poszedłem do łazienki, wcześniej jednak – nie wiedząc czemu – zbłądziłem do sypialni. Popchnąłem lekko uchylone drzwi. Robili to. Na moim łóżku. Twarzami zwróconymi w moją stronę. Artur nie przestawał jej posuwać. Patrzył prosto na mnie. Rebeka miała zamknięte oczy, ale otwarte usta, z których wydobywały się ciche jęki. Było jej dobrze.
– Może się do nas przyłączysz? – powiedziała kiedy mnie w końcu spostrzegła.
Pokiwałem głową i wyszedłem. Chyba byłem zły.
W łazience spędziłem dobrych kilka minut. Musiałem wyrzygać to, co wypiłem i to, co zobaczyłem. Ta cała orgia to chyba zły pomysł. Wstałem i wypłukałem usta. Umyłem twarz. Ktoś wszedł do pomieszczenia. To była Sara. Przykleiła się do mnie.
– Ten Marcel to jakiś popapraniec. Po co tu przyszedł skoro nie chce się pieprzyć? Wiesz co on w ogóle powiedział? Człowiek stał się za leniwy, żeby sprzątać własne gówno. Tak powiedział. Co za świr – podsumowała, nie przestając mnie całować po karku. – Chodź. Zrobimy to tutaj.
Odwróciłem się i przyjrzałem się jej dokładniej. Była w porządku. Złapała mnie za krocze i zaczęła wpychać język w moje usta. To nie podziałało. Klęknęła. Zamknąłem oczy. Nic z tego nie będzie.
– Może później. Chodź. – Podniosłem ją z podłogi.
– Kurwa mać! Co jest z wami nie tak! Gdzie jest Artur?
– Rucha się z Rebeką.
– Okej. Dołączę do nich.
Wyszła. Ponownie wypłukałem usta. Jej ślina mi nie smakowała.
Usłyszałem dochodzący z salonu krzyk. Wyszedłem zorientować się o co chodzi.
– Odpierdol się od mojej siostry! – krzyczał Marcel.
– Wyluzuj stary kurwa, przecież ciebie też przelecę, nawet zaraz po niej, nie ma co się denerwować.
– Zamknij się!
Marcel rzucił się w jego stronę. Chyba mu przyłożył, bo Artur przewrócił się na podłogę.
– Co się tutaj dzieje? – spytałem.
Rebeka podbiegła i złapała mnie za ramię. Wyrwałem się jej.
– Nic – odparł Marcel.
– Jak kurwa nic? A kto mnie przed chwilą jebnął? Koleś przychodzisz tutaj z taką cizią i nie każesz nikomu jej tknąć. Co ty jesteś?
– Normalny – odparł.
– Pojebany jesteś, a nie normalny. – Artur usiadł na kanapie i spojrzał na mnie. – Wypierdol ich Oliwier. We czwórkę sobie świetnie poradzimy.
– I tak już mieliśmy wychodzić – oznajmił Marcel i złapał Marcelinę za rękę. – Idziemy.
Wstali.
– Po co właściwie tutaj przyszliście? – spytałem ich.
– Popatrzeć.
– Na co?
– Na was.
– Nie rozumiem.
– A my aż za dużo. – Zerknął na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza. – Wychodzimy. Dobranoc.
Zagrodziłem mu drogę.
– Coś mi tu nie gra Marcelu.
– Wszystko jest w porządku. Dziękujemy za gościnę, ale naprawdę musimy już iść.
– Właśnie teraz?
– Tak – odparł. Wyglądał na wystraszonego.
Na chwilę zrobiło się cicho. Tylko na chwilę.
– No tak kurwa! Teraz już wszystko jasne! – krzyknęła nagle triumfalnym głosem Sara. – To pieprzone hominidy!
– Pieprzone hominidy? – spytał Artur. Wstał z miejsca. – Pierdoleni podludzie!
Spojrzałem na nich pytająco.
– Nie. Wcale nie. Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Takimi jak wy.
– Gówno prawda – krzyknął Artur. – Nie jesteście jak my.
– Co to za absurd w ogóle! Jesteśmy ludźmi i przestańcie pieprzyć głupoty! – Nie wyglądał na takiego, który właśnie kłamie.
– Skąd ich wzięłaś Rebeka? – spytałem.
– Jak to skąd? Z portalu. Para jakich pełno.
– Wiedziałaś, że to rodzeństwo?
– Nie – odparła zmieszana. – Dziś się dowiedziałam.
– To hominidy pierdolone! Wypierdalać stąd! – krzyczał Artur.
Spojrzałem na niego groźnie. Zamilkł.
– To prawda? Nie jesteście ludźmi?
– Zwariowałeś?
Nie odpowiedziałem. Stałem z założonymi rękami i czekałem. Wszyscy czekaliśmy.
Marcel zawahał się i spojrzał na Marcelinę. Skinęła głową.
– Nie. Nie jesteśmy ludźmi – oznajmił.
– W porządku – odparłem.
– Co w porządku?! Wypierdol ich za drzwi!
Miałem go dosyć.
– Zamknij ten swój głupi dziób Artur, bo to ciebie zaraz wypierdolę!
Posłuchał.
– To nic takiego – powiedziała Rebeka. – Niech wyjdą i będziemy bawić się dalej. Może pójdziemy do jakiegoś klubu?
– Ty też przestań gadać.
Zamilkła.
– Wychodzimy. Żegnajcie – otworzył drzwi.
– Zaczekaj.
Spojrzał na mnie ze zniecierpliwieniem
– Chcę tylko wiedzieć po co? Po co dwójka takich jak wy przychodzi do mojego mieszkania?
– To proste Oliwierze. Chcieliśmy wam się przyjrzeć. Poznać was – powiedział, a jego twarz przybrała nagle inny wyraz, tak jakby zrzucił z niej maskę. Wyglądał teraz inaczej. Bardziej dostojnie. Dumnie.
– Poznać nas?
– Tak. Poznać was. Poznać człowieka. Wstyd mi teraz, że szedłem tutaj z chęcią nauczenia się czegoś. Przecież wy niczego nie możecie nas nauczyć. – Na jego ustach zagościł drwiący uśmiech. – Wybraliśmy się tutaj, bo naszym założeniem było obejrzenie człowieka w swobodnej atmosferze. W takim otoczeniu was jeszcze nie widzieliśmy, a my analizujemy wszystkie wasze zachowania. W pracy jesteście okrutni, w miejskiej komunikacji obojętni, na wczasach zwyczajnie pyszni, a tutaj jeszcze inni. Chyba prawdziwi.
– To znaczy jacy?
Uśmiechnął się.
– Mógłbym powiedzieć, że puści. Że ograniczeni. Ale powiem, że po prostu głupi. Człowiek to głupiec.
Artur wybuchnął.
– Ty psie jebany, uważasz się za lepszego?! Ty abominacjo pierdolona! Nie macie prawa istnieć! Stworzono was tylko po to, abyście wykonywali robotę, której nikt nie chciał brać! Przebieracie pieluchy starcom, czyścicie sracze, wozicie odpady i siedzicie na taśmach produkcyjnych! Nadajecie się tylko do zapierdalania! Po chuj stworzono wam te jęzory?! Macie przecież słuchać, a nie mówić!
Podszedł bliżej.
– Nie podchodź do mnie bo cię zabiję. Nie masz ze mną żadnych szans człowieku.
To była prawda.
– Przecież nie możesz śmieciu! Zgłoszę cię gdzie trzeba i wiesz co z tobą zrobią?! Zutylizują! Tak jak to robi się ze śmieciami! – kpił Artur.
To również była prawda.
Marcel oderwał się od niego i spojrzał na mnie tak, jakby chciał odgadnąć moje myśli. W jego oczach dostrzegłem coś jeszcze. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Chyba strach. Czyżby to był strach przed widmem śmierci?
– Możemy już iść?
Pokiwałem głową.
Wyszli. Po prostu sobie poszli. Marcelina nawet na mnie nie spojrzała. Szkoda. Spodobała mi się i to, że nie była człowiekiem niczego nie zmieniało.
– No i chuj z nimi – podsumował Artur. – Jeszcze dziś go zgłoszę. Jutro już nie będzie klona imieniem Marcel. Marcel. Oni przecież nie mogą mieć imion.
– Wy też macie już iść.
– Oliwier przestań... – zaczęła Rebeka. Coś w niej mnie odpychało.
– Powiedziałem. Idźcie sobie już.
Artur stanął przede mną i zmierzył mnie wzrokiem. Był niższy i chudszy. Z łatwością bym go położył. On chyba też zdawał sobie z tego sprawę, bo złapał dwie dziewczyny w pasie i wyszedł bez słowa. Zostałem sam.
Spojrzałem na salon. Był w tragicznym stanie. Uśmiechnąłem się lekko. Właśnie w takim jak lubię. Usiadłem na kanapie i wziąłem do ręki tablet. Zająłem się snem, o którym mówiłem Marcelinie. Szkoda, że nie jest człowiekiem. Z taką jak ona mógłbym się związać. Może nawet pokochać. Myślałem o tym przez chwilę. Tylko chwilę. W końcu zacząłem pisać.
Pisałem ten świadomy sen, w którym nie jestem człowiekiem i wszystko wydaje się być takie proste.
oceny: bezbłędne / znakomite
nie możesz kochać
bo cię z mety wygwiżdżą
do krzyża przybiją
Co więc pozostaje? Łykać tabletki nasenne
oceny: bezbłędne / znakomite