Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-12-03 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 3074 |
Powoli po srebrnej koronce szronu zostają tylko szarości i czernie. Tu i ówdzie kolorowe plamy niedostrzegalnych wcześniej złocistoczerwonych liści, brązów we wszystkich możliwych odcieniach. Barwy nie w pełni jeszcze doświetlone, bo niebo wysoooko a tu ciągle nad ziemią gęstawa mgła.
To z takiej mgły wynurzyli mi się kiedyś, poznani tu, toskańscy „pensionati”. Przedziwna cywilizacyjna nacja, ludek niesłychanie odporny, twardy i oryginalny. Zupełnie jak dziś, wygrzebuje z pamięci podobny mglisty dzień. Z oparów wyłaniają się dostojnie dwie kulisto przysadziste, cebulasto napęczniałe odzieżą, krępe postacie. Z bliska jakiejś bajkowej trollowatosci dopełniają okrągłe twarze, wielkie nochale, grube rysy. Emeryci- robotnicy. Błogosławieństwo toskańskich posiadaczy ziemi i obcokrajowców, którzy zakupili tu wille z wielkimi ogrodami. Przekleństwo oczekujących na pracę młodych ludzi. Pensjonati bowiem w pełni sił( nie mylić z polskim emerytem), niewymagający, spoglądając taksującym wzrokiem na zarośnięte jeżyną i chwastem zbocza przeliczają to na godziny pracy i zawartość kieszeni. Nie pytają o ubezpieczenie, wymiar godzin, dni świąteczne, umowę. Moi znajomi o stu imionach, dla których najwłaściwszą orientacją polityczną jest dobra kolacja, skarbnice wiedzy o grzybach i warzywniakach, dzielący grubo miejscowe toskańskie perły winorośli na bianco i nero, co nie przeszkadza im w produkcji świetnych win (najczęściej z winogron gospodarzy). Bruno, Sesto, Mario, Dino, Ottavio ( od Ottavo – ósmy, nie od Oktawiana), najczęściej nieposiadający więcej własnej ziemi niż warzywniak, uprawiają dziesiątki hektarów gruntu, winnic, gajów oliwnych i ogrodów. Z większym lub mniejszym skutkiem pochylają się nad winnicami i pomidorami, pracują w oliwettach i na polach słoneczników, wykorzystując najczęściej wiedzę uzyskaną od ojców czy dziadków.
I tak przewyższają zwykle doświadczeniem samych właścicieli. Dzięki słynnym włoskim przepisom z okresu nazywanego tutaj „baby pensionato” udało im się przejść na emeryturę w wieku 60 a często i 50 lat. Do dziś jest to wspominane z rozrzewnieniem przez Włochów. Niektórych.
Schodzimy na ziemię, twardą i dzisiejszą. Ostatnio poznani przeze mnie osobnicy tej szczególnej rasy to właśnie wspomniani Dino, Ottavio i Armando. Armando odszedł szybko, po 20 latach pracy jako emeryt, w wieku lat 82. Krótko potem gruchnęła wieść o pogrzebie w jego rodzinie. – Armando? – Pytam zatroskany.
Nieee – machają rękami pozostali. – Jego povera mamma – wyjaśniają. Kiwam głową w szczerym zdumieniu. O szczęśliwy kraju oblany słońcem, winem i oliwą gdzie mamy dożywają swoich spokojnych 100 lat.
Koledzy Armanda, (który ma się wciąż dobrze) to smakosze. Jak każdy zresztą Toskańczyk, według mojej skromnej wiedzy. Kiedy ich rozmowy schodzą na tematy żywieniowe, twarze się rozjaśniają a usta mlaskają raz po raz wymieniając potrawy, smaki, składniki… Nie to zdecydowanie za sucho powiedziane. Same opowieści Dina o łowach ( w dużej rozpiętości znaczenia łowów: od żab do dzików) pozbawione może homerycznej swady, wymagałyby osobnego opowiadania. Dino, nieco wyższy od pozostałych, podkręca wąsa, podpiera się pod bok i w tej oratorskiej pozie opowiada o zdobyczach. Wpatruje się przed siebie jakby już je tam widział w formie pieczystego. Płynie opowieść o świeżych pomidorach, rybie na żarze (brustico), wentrescach i szynkach, o kruchych zającach i zbieranych o świcie ślimakach, kluskach pici toczonych w rękach i osobiście przyrządzanych solonych piklach… opowieść o cichych bogach Toskańczyków. O Smaku i Sytości.