Przejdź do komentarzyALFA NOVA TRZY 1 z 7
Tekst 1 z 7 ze zbioru: ALFA NOVA TRZY
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2019-01-03
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1239


ALFA NOVA TRZY


SEMPER

ISBN 978-83-7853-467-9



1.


Gdyby nie ten cholerny hałas za oknem, Hall pewnie spałby dalej. Ale się nie dało. „Co za kretyn kosi trawę o... A która właściwie jest?... I gdzie ja jestem?”, pomyślał.

Hall otworzył oczy i zaczął się rozglądać. „Kur... gdzie ja jestem? I łeb mnie tak boli... Ja pier... Ooooo, delikatnie... Gdzie ja jestem?... Aha. U Stelli. Alkohol. I to ile... Ja pier... Ooooo, delikatnie... Ale łeb mi wali... Co to było wczoraj?... Aha. Karolek pieprzony”...

Rozejrzał się po pokoju. Lekko nim zakołysało, jakby był na jakimś statku. Obok, na sąsiednim łóżku, leżał Karol. Spał jeszcze, ciężko oddychając. Rolety w oknach były ściągnięte na dół, a jedno okno było uchylone. „Dlatego ta kosiarka jest taka głośna”, pomyślał. Szafa z przesuwanymi drzwiami, komoda, stolik, dwa krzesła... Pokój gościnny u Stelli. Hall wpatrywał się jeszcze chwilę bezmyślnie w sufit, potem powoli usiadł na łóżku. Zachwiał się trochę i pokręcił zmęczoną głową. Pękała mu po prostu. Wszystko go bolało, ale najbardziej głowa. „I jeszcze ten kapeć w gębie”, pomyślał. „Jezu. Stella... Muszę ją przeprosić... Ooo, jasna cholera. Jane!... No, dostanie mi się”...

Hall westchnął ciężko i wstał powoli z łóżka. Nagle zobaczył na komodzie dwie półlitrowe, plastikowe butelki z wodą mineralną. Podszedł, jak mógł najszybciej, otworzył jedną z butelek i zaczął łapczywie pić. „O Jezu. Ale dobre”... pomyślał, odstawiając prawie pustą butelkę. Zachwiał się trochę i oparł się ciężko ręką o blat komody. Poczuł się, jakby był na jakimś statku, którym bujnęła duża fala.

Po chwili stuporu zorientował się, że jest w spodniach i koszuli. I w skarpetkach. „Aha. Rozebrały mnie trochę, Teresa i Stella. Aha... Ale mi łeb napier... Oj, delikatnie. Spokojnie. Eee... Byle umyć zęby”, skrzywił się boleśnie. Westchnął jeszcze raz, przyjrzał się swojej pogniecionej garderobie i ruszył w kierunku drzwi. Stanął i obejrzał się, słysząc, że Karol coś mruczy. Faktycznie. Jego wczorajszy kompan do picia przekręcił się na łóżku i ciężko westchnął. „Dobrze ci tak, pijaku jeden. Ale mnie załatwił”, pomyślał. Nacisnął klamkę i wyszedł chwiejnym krokiem z pokoju.

Na korytarzu zobaczył troje drzwi, jedne miały małe okienko, pomyślał, że to może być łazienka. Podszedł i zapukał. Po chwili ciszy otworzył drzwi. Dobrze trafił. Łazienka. Ale dlaczego ten facet w lustrze tak się na niego gapi? „O, cholera... Oj... Ja pier”... targały nim sprzeczne emocje, gdy patrzył na swoje odbicie. I nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to ostatnio tak krytycznie się sobie przyglądał?...

W końcu wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Podszedł do lustra, pod którym była półka z kosmetykami, a niżej umywalka. Spostrzegł na półce kilka szczoteczek do zębów, w sklepowych opakowaniach. „He, jaka ta Stella jest mądra. No. Muszę jej jakoś specjalnie podziękować. No i przeprosić, oczywiście”, pomyślał. Już ściągał twardą folię ze szczoteczki, choć ruchy miał dosyć powolne. Opakowanie wyrzucił do kosza, stojącego obok. Ze znalezionej na półce tubki wycisnął dużą porcję pasty na szczoteczkę, trochę się przygarbił i zaczął powoli, powoli, systematycznie, szczotkować zęby. Spoglądał jednocześnie na swoje odbicie. Nie wzbudziło w nim zadowolenia, bo pokręcił przecząco głową. Czuł, że lekko się chwieje, więc oparł lewą rękę na umywalce, bo pomyślał, że tak będzie bezpieczniej na tym cholernym statku.


2.


Hall przeszedł obok kuchni i już chciał wejść do salonu, kiedy stojąca przy lodówce Stella powitała go donośnym głosem.

– O, już wstał nasz ranny ptaszek! No, jak tam samopoczucie? – Spojrzała na niego z ironicznym uśmieszkiem, jak mu się zdawało.

– Ranny, ale chyba od postrzału w głowę, he, he, he... – zarechotał z salonu Wojtek. Siedział rozparty w fotelu i patrzył na niego z wyraźną kpiną.

Hall chciał już coś powiedzieć, ale tylko machnął z rezygnacją ręką, podszedł do niego i wyciągnął dłoń do powitania. Potem klapnął na sąsiednim fotelu.

– Nigdy więcej – zapewnił zbolałym głosem. – Słyszysz? Nigdy więcej. A jak zobaczysz, że mam już za dużo w czubie, to mnie kopnij w dupę, albo co...

– Dobra. Masz to jak w banku.

– Myśmy już jedli, Hall, ale zaraz zrobię ci jajecznicę, co? – Stella podeszła do nich i oparła się o fotel Wojtka. – Powinna ci pomóc.

– Klin jest mu bardziej potrzebny – zawyrokował Wojtek. – Co najmniej pięćdziesiątka. Tyle, że w moim barku już niewiele zostało, dzięki wam.

– Przepraszam was za wczoraj. A to wszystko wina tego tam... – Hall ruchem głowy wskazał za siebie.

– No, nie tak do końca chyba, co? – spytała Stella i wróciła do kuchni. – Jakbyś nie chciał, to byś nie pił tyle wczoraj. Jane powie ci to samo. – Z kuchni dochodziły już odgłosy rozbijanych jajek.

– Ja nie komentuję. – Wojtek wyciągnął przed siebie obie dłonie, odgradzając się od tego tematu.

– No, nie tylko to mi powie. Zadzwonię po taksówkę i pojadę do domu. – Hall na chwilę przymknął oczy.

– Ale tam. Dziewczyny powinny tu być lada chwila. A ty musisz coś zjeść. – Dobiegł ich z kuchni głos Stelli.

– I wypić. He, he, he... – Wojtek chyba miał radochę, mogąc mu dokopać. – „Kogut” Hall „narąbany” jak autobus...

– Przestań. Gdyby nie ten cholerny Karolek...

– Gdybyś nie był taki ambitny... Nie? Hall? – Wojtek nie przestawał się nad nim pastwić. – „Co? On ma być lepszy ode mnie?” No i jeszcze Zuza...

– Właśnie. – Hall zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu... Widział tylko jakieś mroczki pod powiekami.

Stella weszła do pokoju, niosąc na tacy pieczywo, masło, sztućce, szklankę soku pomarańczowego oraz filiżankę kawy i postawiła to wszystko na stole przed Hallem.

– No, pobudka... Mocno ubite, mocno wysmażone, nie? Zaraz będą jajka. – Stella odwróciła się i już wracała do kuchni.

– Ale pachnie. No, chłopie, musisz coś zjeść. A jak tam Karol?

Hall otworzył oczy i wyprostował się nieco. Sięgnął po filiżankę, ale wyczuł, że kawa jest jeszcze zbyt gorąca, więc napił się trochę soku.

– Nie wiem. Śpi jeszcze chyba... Dobra... Jak Jane ma tu przyjechać po mnie, to skorzystam jeszcze z waszego prysznica, okej?

– Jasne, jasne. Jajecznica, kawa, prysznic i klin. W tej kolejności.

Hall posmarował sobie kawałek chleba masłem, a po chwili Stella weszła z dymiącym talerzem i postawiła go przed Hallem.

– No, stary, wcinaj – powiedziała Stella i usiadła na sofie. – No, bierz się za te jajka.

– Dzięki, Stella. – Hall zaczął dziobać widelcem jajecznicę. – Ale, przede wszystkim, bardzo was przepraszam.

– Przepraszać, to ty chyba będziesz Jane, za chwilę. Wpadki się zdarzają wszystkim. Jedz. – Stella uśmiechała się do niego przyjaźnie.

„Chociaż ona”, pomyślał Hall.

– Przepraszam.

– To już chyba trzeci raz. Okej. Usłyszeliśmy. – Wojtek nadal uśmiechał się ironicznie, patrząc na niego. – Uleczyłeś swoją okaleczoną duszę?

– Że co?

– No, Zuza...

– A, cholera... – Hall przypomniał sobie wreszcie wczorajszy wieczór. „No tak. Zuza”, pomyślał, dłubiąc widelcem w dymiącej, żółtej masie na talerzu.

– Nic nie mówię, ale one tu zaraz będą, a ty musisz znaleźć jakiś wiarygodny powód tego waszego wczorajszego picia. – Wojtek atakował go nieznośnie.

– Wiesz, jak on mnie wczoraj nazwał?

– No?

– „Szwagier”. – Hall skrzywił się na samo wspomnienie.

– Phe, he, he... – parsknął Wojtek i zaczął się śmiać.

– Takie śmieszne?

– No pewnie.

– Bezczelny typ.

– A ty co? Tatuś, czy jak? Zuza jest już dorosła.

– Ale nie tak szybko.

– Oj, koguty, koguty... – Stella kręciła głową, ubawiona. – Jeden lepszy od drugiego... A ty myślałeś o tym, Hall, jakie on ma geny? Co?

– No właśnie, kur... To mnie najbardziej... Wojtek wie?

– No pewnie – oświadczył Wojtek wzruszając ramionami.

– Wszystko?

– Wszystko – potwierdziła Stella z pogodnym uśmiechem.

– No i dobrze... To nie muszę nic tłumaczyć. – Hall zajął się na dobre jajecznicą. „Naprawdę smaczne. Ale ja jestem głodny”, pomyślał. – A... jak się dowiedziałeś?

– W łóżku. – Wojtek nadal uśmiechał się do niego ironicznie.

– Jasne. Mogłem się domyślić. – Hall przełknął kolejny kęs. – To znaczy, wiesz, że... jesteśmy „ufoludami”, już kilka lat mieszkamy tu, na Ziemi i mamy podwyższony popęd płciowy?

– Ehe. Mów dalej.

– I że Marcin, ja, a prawdopodobnie też i Karol, mamy te same geny? Bo je sobie zmieniliśmy na tutejsze, po przylocie?

– No...

– Karolek też. Rozumiesz?

– Niekoniecznie – wtrąciła Stella.

– Na pewno – powiedział Hall z mocnym przekonaniem w głosie.

– Szansa wynosi jeden do dwunastu – zauważył Wojtek.

– Ale ja poznaję sam siebie. I dlatego on tak mnie wkur... No. Dlatego Zuza...

– No, to źle nie trafiła chyba, nie? – ironizował dalej Wojtek.

Hall łypnął na niego, podnosząc brwi znad prawie pustego już talerza i zagryzł ze złością kawałek chleba z masłem.

– O, właśnie – dorzuciła Stella. – Mogła gorzej. Na jakiś inny zestaw genów. Sześć męskich, sześć kobiecych... Szansa jak jeden do sześciu. Jeden twój i pięć z naszej bazy danych. Anonimowe.

– No tak. Jeden do sześciu – poprawił się Wojtek. – A co jest złego w twoich genach? Czy ty nie jesteś przypadkiem zazdrosny o siostrę swojej żony?

– Nie. – Skrzywił się Hall. – To nie to. Sami mówicie o mnie „kogut”. Jestem babiarzem. Erotomanem. Przed Jane miałem, sam nie wiem ile...

– A, tu cię boli... – Na twarzy Wojtka wykwitł złośliwy uśmieszek. – No, bój się, bój... „Szwagier”...

– Przecież sam wiele razy mówiłeś, że nie zdradziłeś Jane? – Stella wpatrywała się w niego uważnie.

– Bo nie. Ale czasami się czuję jak alkoholik na odwyku.

– Z tego co wiem, niektórzy alkoholicy nie piją latami, chociaż ciągnie ich aż do śmierci. O to ci chodzi? – drążył nieubłaganie Wojtek.

– A niektórzy łamią się i znowu piją. – Hall łyknął trochę kawy. – A nie chciałbym, żeby Zuza... Czuję się za nią odpowiedzialny. Sam mu ją podsunąłem, na dodatek. A on dopiero co tu przyleciał. Ile to czasu? Dwa tygodnie?

– No, to będziesz miał teraz moralnego kaca. Ten dzisiejszy przy tym, to betka. – Wojtek cały czas cholernie drażnił Halla.

Rozległ się dzwonek domofonu i Stella od razu wstała i szybko poszła do przedpokoju. Potem bez słowa nacisnęła guzik przy słuchawce.

– Dziewczyny idą. – Wojtek nie miał litości dla Halla.

– Właśnie. – Hall odstawił filiżankę. – No, to życz mi chociaż powodzenia.

– Ehe...

Hall wstał ciężko z fotela i ruszył w kierunku przedpokoju.

– No, to najgorsze jeszcze przede mną – mruknął do siebie.


3.


Hall wyszedł z łazienki, ubrany w świeży, biały T–shirt i jeansy i, wchodząc do salonu, już z daleka słyszał perorującą Zuzę.

– Już mam wszystko opracowane. Teraz trzeba po prostu zacząć. No, mówiąc wprost, jak mam to robić, to muszę mieć jakiś budżet, nie?

W salonie, przy kawie i słodyczach, siedzieli sobie uśmiechnięci: Stella, Wojtek, Jane i Zuza. Stella, po której jeszcze nie widać, że jest w ciąży, ale po pogodnej, spokojnej twarzy można było coś takiego odczytać... Wojtek nie wydał mu się już taki kpiarsko – ironiczny, chociaż... a Jane... „Moja Jane”, pomyślał. Długie blond włosy, błękitna sukienka ciążowa... Też spokojna, pogodna, nawet nie wsiadła na niego zbyt ostro za to wczorajsze picie... A Zuza, w obcisłych ciuchach, długie i grube warkocze, jak złote kłosy splecione tuż przy skórze, jak zwykle dynamiczna, zaaferowana, jeszcze dziewczyna, a już kobieta... Czy był o nią naprawdę zazdrosny? Nie. Traktował ją jak swoją młodszą siostrę. Nawet nie swojej żony, ale właśnie swoją. „No, niech tam ma sobie nawet i tego Karolka... Już ja go, kur..., przypilnuję”, pomyślał.

– Ooo. Odświeżony? – zapytał Wojtek z lekkim uśmieszkiem.

– Tak, dzięki. Jeszcze raz wszystkich was przepraszam. Przesadziłem wczoraj. I dziękuję, Niunia, za świeże ubranie. – Hall pocałował Jane w policzek i usiadł w wolnym fotelu obok niej.

– A dałeś Karolowi? – spytała Jane.

– Tak. Moczy się jeszcze. No, co to ja chciałem...

– Już nas wszystkich przepraszałeś, daruj sobie. – Wojtek go dzisiaj dobijał. – Teraz tak: Jane, proponuję, żeby Hall wypił ze mną po wódce, bo się wczoraj nie załapałem. A jemu to potrzebne, żeby łagodniej mu to minęło. Zgoda? – Wojtek wstał z fotela i podszedł do barku.

– Nie jestem pewna, czy na to zasługuje. – Jane spojrzała zimno na Halla.

– No, a Karolek dostanie po śniadaniu. – Mówiąc to, Wojtek już nalewał dwa kieliszki koniaku. – O, widzisz. Wódka się skończyła.

– Co do Karola, to ja też nie wiem, czy sobie zasłużył – rzuciła Zuza.

– No, będzie mu trochę łatwiej.

Zuza wzruszyła ramionami.

– I tak dziś nie będą prowadzić samochodów, a trochę mniej pocierpią – wyjaśnił Wojtek.

– Obciachu tylko narobili... – Zuza nie była przekonana.

– Dobra. Mów dalej, Zuza – przerwała to Stella.

– No więc...

– Chodź Hall, walniemy sobie. – Wojtek wyciągnął rękę z kieliszkiem w stronę Halla.

– Pomoże, mówisz? – Hall wstał z ociąganiem i podszedł do Wojtka.

– Zawsze pomaga. No...

Hall odebrał kieliszek i obaj wypili. Hall stał chwilę bez ruchu, a potem wstrząsnął się mocno.

– Łeee... O Jezu...

– Pijaki... – skwitowała krótko Zuza. – Jak mam to robić na serio, a nie dla jaj, to muszę mieć kasę.

– Oczywiście – zgodziła się z nią Stella. – Już ci otworzyłam subkonto firmowe. Na ciebie. Masz na start sto pięćdziesiąt tysięcy. I pensję w wysokości dziesięciu tysięcy miesięcznie.

– Ile? – zdziwiła się Zuza.

– No, to na początek. Jak będą większe wydatki, pokryjemy, spoko.

– Dziesięć tysięcy? – spytała Zuza ze zdziwieniem.

– Mogę ci dać więcej, nie ma problemu. Jak nie chcesz mieszkać u Jane i Halla, wynajmij jakieś mieszkanie na firmę no i kup jakieś auto. A sprzęt komputerowy i inne rzeczy to z osobnej puli. W końcu start–up to firma, nie? Nasza firma. Są koszty, szczególnie na rozruchu.

– Ale nie wiedziałam, że aż tyle – odparła zaskoczona Zuza.

– W biznesie jest jak z seksem. Najpierw trzeba wsadzić, żeby można było wyjąć. – Wojtek uśmiechnął się do Zuzy. – Może to i prostackie, ale tak jest, po prostu.

– Kto nie smaruje, ten nie jedzie – dodała Stella.

– Dobra. Siadamy i słuchamy. Chodź, Hall. – Wojtek lekko klepnął Halla w ramię, podeszli do stołu i usiedli. – Już ci lepiej?

– Jeszcze nie wiem.

– Jeszcze nie wybrałam nazwy, a to bardzo ważne. – Zuza już się znowu nakręcała. – Na początku myślałam, że to powinno być, e, „właściwy kierunek rozwoju sztucznej inteligencji”, albo skrót od tego, chyba lepiej po angielsku, chociaż można stworzyć kilka różnych stron, w różnych językach, ale to bardzo długie i dlaczego właściwie od razu „rozwoju”? Potem przyszło mi do głowy proste „open think–tank”, ale to mało mówi o S. I., to może być wszystko...

– Dzień dobry – przerwał jej Karol, odrobinę skrępowany, wchodząc do salonu. Był ubrany w jasny T–shirt i jeansy, na bosych nogach miał klapki kąpielowe. Spoglądał na wszystkich trochę onieśmielony i zawstydzony.

– Aaa. Witamy, witamy... Jak tam samopoczucie? – Wojtek wyraźnie wrócił do swojego ironicznego tonu.

– Nie za bardzo. – Karol uniósł trochę brwi. – Chciałem was bardzo przeprosić za moje wczorajsze... Trochę przesadziłem...

– No, nie sam przecież – rzekła lekko nadąsana Jane, spoglądając znacząco na Halla.

– Zrobię ci śniadanie. – Stella wstała z sofy i przeszła do kuchni. – Kawa, chleb i jajecznica.

– Eee... Dziękuję. I przepraszam za kłopot.

– He, he... Teraz ten będzie nas z pięć razy przepraszał... – Wojtek był ubawiony.

– Jak ma za co, to niech przeprasza. – Zuza wrogo spojrzała na Karola.

– No, właśnie ciebie, Zuzia, przepraszam najbardziej... – Karol podszedł do niej i starał się ją pocałować w rękę, ale ręce Zuzy gdzieś mu uciekły.

– Pijaki. Jeden i drugi...

– Przepraszam, Zuzia. Naprawdę...

– Wracając do nazwy, chyba najlepsza będzie „monitor. a. i.”. Tylko co z kropkami w adresie www? Może a kropka i kropka mon kropka com? Albo po prostu „aimon kropka com”?

– Coś wymyślisz – odparł Hall już dosyć swobodnie, bo ciężar jego przewin zmalał wraz z pojawieniem się Karola. Nawet uśmiechnął się, spoglądając na niego.

– Siadaj, Karol. – Jane skinęła głową w jego kierunku. – To który z was rozpoczął ten wczorajszy maraton?

– Jane, daj im spokój – wtrącił łagodnie Wojtek. – Popili sobie i tyle. No, może deko przydużo, ale...

– Jeszcze raz przepraszam – bąknął Karol, siadając blisko Zuzy.

– No i koniec tej historii. Basta – zawyrokował Wojtek.

– W ogóle mnie nie słuchacie – zeźliła się Zuza. – Może a kropka i kropka monitoring kropka com?

– No, dobre. – Karol wyraźnie starał się jej przypochlebić. – A masz już jakiś pomysł na statut, regulamin? Jak to ma funkcjonować?

– Hm... – Zuza spojrzała na niego, lekko skwaszona. – Zasadniczo należy zbudować to jako zbieranie wszelkich dostępnych informacji. Baza danych. Zbuduję szkielet organizacyjny, szereg różnych tematów i zbiorę wszystko, co się da. Już zaczęłam. Zlecenia opracowań tematycznych...

– Dobrze, Zuzia, wierzymy. – Hall poczuł się nagle zmęczony.

– Nie, dlaczego? Chętnie posłucham. – Karol wpatrywał się w Zuzę z uśmiechem.

– E tam... Z wami się dzisiaj nie dogadam. – Zuza machnęła ręką.

Weszła Stella z tacą.

– Karol, tu masz sok pomarańczowy w szklance, pieczywo, masło, a kawa i jajecznica zaraz będą. Sztućce... Zjedz coś. – Stella poustawiała wszystko na stole przed Karolem i wróciła z tacą do kuchni.

– No, chłopie, bierz się do roboty. – Wojtek poparł żonę. – I zacznij od soku.

– Nie, nie. Już wypiłem z pół litra wody... – Karol przekroił bułkę i posmarował połówkę masłem. – Szczerze mówiąc, jestem głodny jak wół.

– Jak wilk – poprawił go Hall.

– Wilk? Aha. Może... – Karol wbił zęby w bułkę.

– Zuza – zaczął Wojtek. – Ten twój projekt, to, jak rozumiem, utworzenie stowarzyszenia i intensywne prowadzenie strony internetowej?

– W dużym skrócie.

– Umówiłem cię na dzisiaj z naszym radcą prawnym, za dwie godziny masz spotkanie w naszej siedzibie, omówisz z nim wszystko... Ale tak dla porządku... To jest taki „biały” wywiad, tak?

– Zebranie wszelkich informacji, analiza i podsumowanie. To etap pierwszy. Drugi, właściwy, to nakreślenie rozwoju i zagrożeń. No i co z tym dalej robić. – Zapalała się znowu Zuza.

– Wiesz, mój tata mi kiedyś opowiadał, jak byłem małym chłopcem, a potem sam przeglądałem... Kiedyś był wydawany taki miesięcznik dla młodzieży, „Młody Technik”, takie coś popularno naukowego, oni mieli taki mały kącik, można było nadsyłać różne, fantastyczne czasami opisy wynalazków, pomysły, patenty, płacili za każdy nadesłany list pięćdziesiąt złotych...

– Aaa – zainteresowała się Zuza.

– Masz duży budżet, może warto byłoby?...

– Świetny pomysł – podchwyciła Jane. – Jest tak dużo blogów, komentarzy, ludzie są tak rozpisani...

– No, ja właśnie chciałam zamawiać artykuły u znanych naukowców, pasjonatów, nie tylko zresztą... U różnych świrów... Nawiedzeni... Co tylko się da... To jest właściwie to samo, o czym myślałam. Dokładnie... W necie jest sporo zleceń dla copywriterów, przeróżne rzeczy, pisanie za cwanych i leniwych blogerów o modzie, o kuchni... Ale marnie za to płacą. Pięć, siedem złotych za stronę. Śmieszne, po prostu. I jeszcze ma być ciekawie, oryginalnie, nie ściągane... Jak zaoferuję pięć dych za stronę A4, albo i stówę, to będę mieć zalew maili. I jeszcze premie za super odkrywcze pomysły... Ludzie są tak kreatywni... Na Facebooku znalazłam już jedno istniejące stowarzyszenie zajmujące się sztuczną inteligencją, też non–profit. Tu, w Polsce. A na całym świecie?... Wiecie, ile to będzie roboty?...

– Oczywiście. Trafiłeś w punkt, Wojtek. Co bankowiec, to bankowiec. – Jane uśmiechnęła się do gospodarza. – Nawet te najbardziej zwariowane pomysły mogą być ciekawe. A pamiętacie „Trzy dni Kondora” z Redfordem? Mała placówka CIA zajmująca się czytaniem kryminałów z całego świata, żeby wyłuskać przeróżne pomysły autorów...

Weszła Stella z dymiącym talerzem jajecznicy i filiżanką kawy na tacy, postawiła to wszystko przed Karolem i usiadła na swoim miejscu.

– O czym mówicie?

– O moim projekcie S. I. Wojtek równolegle wpadł na to samo. Finansowanie.

– A, to „finansowanie”? – powiedziała Stella i poklepała męża po dłoni. – Dobre, nie? Ale ty wiesz, że będziesz musiała wprowadzić, może nie od razu, autocenzurę? Bo, przede wszystkim, pracujesz dla nas. Rozumiesz?

– No właśnie. Dla jakich „nas”? – wtrącił Hall.

Zapadła chwila ciszy, tylko Karol chciwie jadł jajecznicę.

– Musimy chyba wszyscy porozmawiać. Karol, o tobie mówię...

– No tak, tak. A możemy to odłożyć na godzinę chociaż? Ja muszę dojść do siebie, jeszcze mnie trochę trzęsie.

– Strona, stowarzyszenie, czy jak to tam nazwiesz – ciągnęła Stella przerwany wątek, – to ogólnodostępne forum, przestrzegające przed zagrożeniami ze strony sztucznej inteligencji. I w tym sensie jest ono „pro publico bono”. Działalność non–profit. Okej. „Biały” wywiad, z ogólnodostępnych źródeł, analizy, podsumowania, zalecenia, kierunki rozwoju, zagrożenia i tak dalej. Ale z pewnością pojawią się aspekty,...

– Pewne jak w banku – wtrącił Wojtek.

– ...które będą albo tak ważne dla nas, albo niebezpieczne, potencjalnie, z innych względów, że trzeba będzie się zastanowić, czy je upubliczniać.

– Rozumiem. – Zuza pokiwała głową.

– To dobrze. Jesteśmy jak jakaś zła organizacja, mafia czy co. Dajemy pieniądze, ale nie do końca altruistycznie. My chcemy coś z tego mieć dla siebie. Poza tym, to jest, sorki Zuza, trochę amatorszczyzna, chociaż też potrzebna... Nawet jako przykrywka. Kupimy dwóch, trzech, niezależnych od siebie informatyków, którzy w tym siedzą... Profesjonalnie. Instytuty badawcze, firmy komputerowe, innowacje, takie sprawy... Świry komputerowe i inne takie...

– Co znaczy: „kupimy”?

– Zuza, „kupimy” jest lepsze od „zatrudnimy”. Ja się tym zajmę. I może jeszcze Paweł – powiedział Wojtek uśmiechając się do niej.

– A Hall chyba dobrze powiedział – dodała Jane. – Trzeba to wszystko zdefiniować. Bo jesteście... jesteśmy tak pogmatwani... I jeszcze teraz ten przylot Ewy i Karola, Trzecia Beta, Czwarta...

– Dajcie mi godzinkę, bardzo proszę... – Karol napił się kawy. – Muszę wszystko sobie poukładać.

– Trzecia Beta już wylądowała – stwierdziła Stella.

– Już wiesz? – Karol spojrzał na nią, ledwo zauważalnie podnosząc brwi.

– No pewnie. Za kogo nas macie? Lądowali razem z wami, raptem parę kilometrów dalej. Wy, Trzecia, lądowaliście na Saharze w miejscu wyznaczonym przez nas. Ale my wcześniej obstawiliśmy spory teren dookoła naszymi zmodyfikowanymi czujnikami, żebyście o tym nie wiedzieli. Wylądowały dwie osoby, pojazd terenowy, trochę sprzętu. Grupa specjalna.

– Proponuję nazywać ich „Trzecia Gamma”. To nasze „super komando”, Edi i Olo – wyjaśnił Karol odstawiając na stół pustą już filiżankę.

– W drodze do Polski nas śledzili, „nadzorowali”, a teraz rozpracowują nasze otoczenie – dokończyła Stella. – Wczoraj wyjechali do Gdańska.

– Dobra jesteś. – Uśmiechnął się do niej Karol.

– Muszę.

– Ale jaja... – Zuza uśmiechnęła się z przejęciem.

– Zuzia, ale ty piękna jesteś, jak się tak zapalasz... – powiedział Karol spoglądając na nią maślanym wzrokiem.

– No, no – skwitowała Zuza, ściągając gniewnie brwi.

– „Trzecia Gamma”? A „Beta”? – spytał Hall.

– Niedługo lądują. Edi i Olo to organizują... Koniecznie musimy pogadać. Jak tylko dojdę do siebie – sapnął Karol.

– No dobra. – Wojtek wstał z fotela. – Na koniec porannej kuracji łykniesz ze mną, to ci dobrze zrobi. Nie patrz tak na mnie, Zuzia, to konieczne. – Podszedł do barku i nalał dwa kieliszki koniaku. – Nie jestem alkoholikiem, Stella ci potwierdzi, ale on musi w tej chwili podwyższyć sobie stężenie tego tu we krwi, jak ma dobrze funkcjonować. – Wojtek podszedł do Karola i podał mu kieliszek. – No, chłopie, zdrowie naszych dziewczyn. Co jedna, to lepsza, mówię ci.

Wypili alkohol.

– O, matko... – Karola aż skręciło.

– Tak, tak. – Zuza patrzyła na niego, skwaszona jak cytryna.

– A ty co taki świętoszek, nigdy nie przesadziłaś? – spytał ją Hall.

– Nie. Jakoś nie, wiesz? „Szwagier?”

– Jasna cholera. Wykreśl to słowo ze swojego słownika, bo mnie wkur...

– I co jeszcze?

– Przestańcie – przerwała im Jane. – Jak dzieci. Tu są poważne sprawy do omówienia, kluczowe...

– Właśnie – poparła ją Stella. – Tyle różnych spraw się już nawarstwiło, że koniecznie trzeba zrobić resume.

– Tak jest. Najwyższy czas.

– Dobra... Zuzia, czy możemy wyjść do ogrodu, na krótki spacer? Chcę cię przeprosić. – Karol uchwycił dłoń Zuzy i chciał ją pocałować, ale trzymała rękę mocno przy sobie.

– No, idźcie, idźcie – poparła go Jane. – A my tu sobie pogadamy o tym i o owym.

– Zuzia, chodź, bardzo cię proszę. – Karol wstał już i nie puszczał jej dłoni.

– No dobra. – Zuza westchnęła ciężko i wstała z ociąganiem.

– Możecie mi zerwać trochę świeżej mięty. – Stella skinęła im głową.

Karol i Zuza przeszli przez salon, otworzyli drzwi tarasowe i wyszli do ogrodu.

– „Trzecia Gamma” – zaczął Hall. – Edi i Olo. Kto to wymyśla takie durne imiona?

– Faktycznie – parsknął Wojtek.

– A o ich wyjeździe nic nie mówiłaś.

– A kiedy?

– Właśnie. – Jane rzuciła Hallowi zimne spojrzenie. – Nie trzeba było tyle pić, to byś wiedział.

– Jane...

– Dobra, dobra.

– Przepraszam.

– A dlaczego do Gdańska? – spytał Wojtek.

– Nie wiem. – Stella wzruszyła ramionami. – Może chcą gdzieś tam wylądować? Ćwiczyliśmy kiedyś wodowanie. Nie wiem, czy to dobre miejsce. Granica... Ale to musi być jakaś mała grupa, niewiele sprzętu... Tak, jak ta „Gamma”.

– Zaczyna się robić gorąco. I ciasno.

– Jane – zaczął Wojtek, – a czy ty widzisz jakieś podobieństwa między Hallem a Karolem?

– I Marcinem. Jasne. – Jane się uśmiechnęła. – Samce alfa. Albo raczej Alfa, przez duże A... Ludzie z zewnątrz szybko by się dopatrzyli podobieństw, ten sam trening, szkolenie, nawyki kulturowe... Ale jest jeszcze i coś takiego, nieuchwytnego... Pomijając, że ja wiem o ich identycznych genotypach.

– Właśnie – podchwyciła Stella.

– Te same feromony – rzucił Hall.

– A żebyś wiedział. I to, i jeszcze coś w psychice. Sam mówiłeś, że po wylądowaniu i zmianie DNA na ludzkie, pomijając operacje plastyczne, coś się z waszymi mózgami stało takiego, że macie podwyższone libido. I to na poziomie molekularnym. A ci z Trzeciej i z Czwartej, jeszcze na orbicie dostali dodatkowy „koks”. Jestem na sto procent przekonana, że Karol dostał twoje geny.

– No, a jak to się ma do Zuzy? – spytał Wojtek.

– Ha, zobaczymy – odparła Stella wzruszając ramionami.

– Nie masz do mnie żalu, że... no wiesz... – zaczął Hall. – Że wykorzystałem twoją siostrę, podsunąłem ją Karolowi, a teraz to wszystko może się tak poplątać?...

– Samo życie już jest dość poplątane.

– Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

– Nie ma co gdybać – podsumowała Stella. – No. – Wstała i zebrała nakrycia po Karolu. – Chodź, Jane, teraz my sobie zrobimy coś dobrego. Kawka, ciasto... A jak się czujesz?

– Chodzi ci o ten bęben, który noszę przed sobą? Bardzo dobrze. – Uśmiechnięta Jane wstała i obie przeszły do kuchni. – Na początku miałam czasem zgagę, ale już mi dawno przeszło.

– Poczęstowałbym cię koniakiem, ale to nie dzisiaj chyba. – Wojtek uśmiechnął się do Halla. – O, wiesz co? Pójdziemy sobie zapalić. Młodzi są w ogrodzie, dziewczyny w kuchni, to pójdziemy na zewnątrz. – Wojtek wstał i klepnął Halla w udo.

– Bardzo dobry pomysł. Idziemy.


4.


Ogród Stelli nie był może bardzo duży, wszystkiego razem jakieś osiemset metrów, ale był dobrze utrzymany, zadbany i ładny. Dominowały ozdobne krzewy, były i trawy, a ścieżki wysypano otoczakami. Blisko domu stał duży grill, stół, krzesła, ławki, pod dużą, starą jabłonią stała huśtawka z szerokim siedziskiem dla paru osób. Było tam sporo róż, niektóre miały już nawet pierwsze, jeszcze ubrane na zielono, pąki kwiatowe.

Karol zerwał jedną gałąź z nierozwiniętym jeszcze kwiatem i zaczął obskubywać z niej kolce.

– Piękny ogród – zaczął. – Ależ wy tu macie wszystko poukładane... Zuzia, bardzo cię przepraszam za to wczoraj... Jakoś tak wyszło...

– Nie lubię pijaków.

– Ja też. Przez to, że wczoraj z Hallem... to nie jestem dzisiaj w dobrej formie, a chciałem być. Bo muszę z tobą porozmawiać... Działasz na mnie jak narkotyk. Jestem w tobie tak bardzo zakochany, że nie wiedziałem, że to możliwe... A niby taki twardziel ze mnie... Nawet teraz, jak się na mnie gniewasz, no, cudna jesteś po prostu...

Szli chwilę w milczeniu po ścieżce. Tylko trawy trochę szumiały i słychać było kamyki pod ich nogami.

– To dla ciebie ta róża, chociaż jeszcze zielona. Ale już bez kolców – powiedział Karol, podając jej gałązkę. – Zuzia, wiem, znamy się ledwie dwa tygodnie, czy parę dni dłużej... Wcisnąłem się w to twoje życie... ale ja sobie już nie wyobrażam życia bez ciebie... Kocham cię i chciałbym, abyśmy byli ze sobą do końca naszych dni. Bardzo pragnę abyś została moją żoną. – Karol chwycił ją za rękę i uklęknął przed nią. – Susanne, czy zostaniesz moją żoną? – Puścił jej dłoń, sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął stamtąd małe, czerwone pudełko. – Wczoraj kupiłem to dla ciebie. – Otworzył opakowanie i pokazał jej iskrzący się pierścionek. – Rozmiar może być nie ten, ale wymienimy, jeśli będzie trzeba. Ale najważniejsze: czy się zgadzasz? Bo chyba nie jestem ci tak zupełnie obojętny? Przynajmniej mam taką nadzieję.

– No... – Zuza spoglądała to na niego, klęczącego przed nią, to na pierścionek. – Sama nie wiem... Zaskoczyłeś mnie.

– Bo mam mało czasu. Sama wiesz... – Karol wstał. – Aha. Jeszcze dwie sprawy. Wiem, głupi jestem, że dałem się wczoraj sprowokować Hallowi. Mógłbym zwalać na niego, ale piłem razem z nim. Mogłem sobie to odpuścić.

– No właśnie.

– A druga sprawa... Nie traktuj tego jak jakiś szantaż emocjonalny. To zupełnie nie tak... Że jak się nie zgodzisz, to ja będę... No wiesz. Jak dostanę od ciebie kosza, serce mnie zaboli, ale nie będę robić nic głupiego, rozumiesz. A sytuacja jest dosyć napięta. Ale jeśli się zgodzisz, będę o wiele bardziej spokojny, wiedząc, że ty i ja... Zuzia?...

– Rozumiem, ale...

– Dziś, czy jutro, ślubu nie dostaniemy, ale ta niepewność mnie zabija. – Karol ujął Zuzę za rękę i pocałował ją w dłoń. – Ja bez ciebie zupełnie głupieję. Zuzia, kocham cię.

– Taaa... Jak założę, to już przepadło... – Uśmiechnęła się do siebie, a potem spojrzała na Karola.

– Przepadło. Na amen. Kochasz mnie? Chociaż trochę?

– No... Trochę... Może...

– Och, kochana moja... – Karol nie wytrzymał i objął Zuzę mocno, mocno... Stali tak chwilę, a potem pocałował jej złotowłosą głowę. W końcu pocałowali się namiętnie i długo.

– Susanne Austin. Czy zostaniesz moją żoną?

– Tak – odpowiedziała wyraźnie Zuza, wpatrując się ze słonecznym uśmiechem w jego oczy.


5.


Weszli do salonu i ujrzeli ich wszystkich w doskonałych nastrojach, siedzących przy kawie i ciastkach. Zrobiło się jakoś słonecznie.

– Słuchajcie wszyscy... – zaczął od progu Karol.

– He, he, znowu będzie nas przepraszać. – Wojtek uśmiechnął się z przekąsem do Stelli.

– A nie. No, przeprosiny swoją drogą, ale... Jest coś o wiele bardziej radosnego. Zuzia przyjęła moje oświadczyny – powiedział Karol, bardzo podekscytowany i dumny jak paw.

– O? – Jane spoglądała na nich pogodnie.

– Poważnie? Oświadczyny w naszym ogródku? No, to daruję wam, że nie przynieśliście mi mięty. Super. Ale się porobiło...

– No... W końcu się zgodziłam... – Krygowała się Zuza, zaróżowiona i uśmiechnięta. Błysnęła wszystkim swoim pierścionkiem.

– Serdeczne gratulacje – powiedział Wojtek, który wstał już wcześniej, a teraz ściskał im dłonie.

Hall też już był przy nich, przytulił Zuzę, a potem spytał:

– Jesteś pewna?

– Tak.

– Dobrze. Bardzo się cieszę. – Puścił ją i zwrócił się do Karola. – No, gratuluję. Oddaję ci coś bardzo cennego. Pamiętasz naszą wczorajszą rozmowę?

– Doskonale, Hall. Nie obawiaj się. I zaufaj mi.

– Jakby co, to wiesz...

– Wiem. I dziękuję.

– No, siadajcie, szwagrowie. – Wojtek kiwnął im wesoło ręką.

– Znowu... Nie cierpię tego słowa. – Skrzywił się Hall.

Usiedli wszyscy przy stole, oprócz Wojtka. Zuza usiadła obok Jane, która wzięła dłoń siostry w swoje ręce.

– Piękny pierścionek. Duży ten brylant. Widziałeś, Hall?

– Pokaż go, Zuza – powiedziała Stella przechylając się do nich.

– No, ładny. Faktycznie, niezły – skomentowała Zuza z uśmiechem.

– To ja idę do lodówki po szampana. – Wojtek skierował się w stronę kuchni. – Akurat to trzeba pokropić czymś dobrym.

– Dzięki, Wojtek – poparł go Karol.

– No, to wszystko wraca na stare, znane tory – podsumowała Stella. – Bardzo się cieszę, Zuza. Bo, że Karola „wzięło” na twoim punkcie, to było widać. Ale dosyć szybko poszło to wszystko.

– Czasu mamy mało. Dużo spraw, naprawdę ważnych, a ja bym bez Zuzi zwariował. No tak. – Karol wzruszył ramionami. – A może ze mną jest coś nie tak, tutaj, na Ziemi? Co? Ale chyba trafiło mnie i tyle. Od razu. Od tej cholernej Sahary.

Wszyscy się roześmieli. Spoglądali na siebie z uśmiechem. Hall pomyślał: „Chłopie, żebyś ty wiedział”... Z kuchni wrócił Wojtek z tacą pełną kieliszków i butelką szampana.

– No, to żeby nasi Młodzi kochali się do końca świata! Otwieramy. – Postawił tacę na stole, złapał za butelkę, zdjął z jej szyjki drucianą obejmę, odłożył ją na stół, pomajstrował trochę przy korku, puknęło i rozlał pieniące się wino do kieliszków. W tym momencie wszyscy już stali.

– Brawo Młodzi! – Stella podała kieliszki Zuzie i Karolowi.

Hall sięgnął po dwa kieliszki, podał jeden Jane.

– Ja tylko symbolicznie. – Jane uśmiechnęła się do siostry.

– Zdrowie młodej pary! – huknął Wojtek i wszyscy wypili szampana.

– Zdrowie!

– Zdrowie!

– No, siadajmy – rzekł Hall, uśmiechając się do Jane.

– A ślub kiedy? – spytał Wojtek.

– Jeszcze nie rozmawialiśmy o tym. Ja bym chciał już dzisiaj...

– Ba. Pewnie. – Wojtek też już siedział. – Jeszcze by nie.

– Hall, co się tak nie odzywasz? – spytała Jane. – Nie cieszysz się?

– No... Będę szczery do bólu. Cieszę się, że Zuza jest szczęśliwa, przynajmniej na taką teraz wygląda, pewnie... Ale co do tego kosmity... Hm...

– Zgoda, nie będę cię nazywał „szwagier”...

– No no...

– Co za koguty... – zaśmiała się Stella. – Widzicie ich...

– To znaczy, że czeka nas dzisiaj szczera rozmowa. Resume – oznajmił Wojtek. – Najwyższy już czas.

– Aha – zgodziła się Jane. – Trzeba wreszcie to wszystko uporządkować, bo nie wiemy, na czym stoimy. A skoro Karol chce przystąpić do naszego klubu...

– Rodzinnego... – dopowiedziała Stella.

– No właśnie. Dobre słowo. Na miejscu – zgodził się z nią Wojtek.

– Po prostu rodzina. Jak jakaś mafia, nie? – Hall uśmiechnął się ironicznie.

– To może się wreszcie dowiem wszystkiego? – spytała Zuza. – Jak mam wejść do tej „rodzinki”?

– Słusznie, Zuza, słusznie – poparł ją Wojtek. – To może ja zacznę, co? Karol, rozumiem, że jeszcze nie wszystko będziesz mógł nam powiedzieć, ale... To nie jest jakieś przejście z jednej strony na drugą...

– Nie ma problemu. – Karol pokręcił głową. – Teraz już mogę. Wy sobie nawet nie wyobrażacie, jak to jest...

– A może jednak?... – Stella uśmiechnęła się do niego. – Wojtek...

– Dobrze... Hm... – zaczął Wojtek. – Siedem lat temu wylądowała na Ziemi grupa kosmitów, przysłana tu z planety odległej o jakieś czterdzieści lat świetlnych. Z Alfy, jak sami się nazwali, dla uproszczenia. Tam było przeludnienie, głód i inne problemy. Odkryli sygnały radiowe z Ziemi, potem i telewizyjne i chcieli się tu przenieść. Skolonizować nas. Przysłano grupę rozpoznawczą, która miała przygotować bazę. Sześć osób. W trakcie lotu, który trwał sześćdziesiąt lat, zrobiono im operacje plastyczne. I byli jak ludzie na Ziemi. Wylądowali na Saharze, a bazę założyli tu, w Łodzi. Założyli jakieś tam firmy, zbierali informacje, typowa działalność szpiegowska. W międzyczasie pozakładali rodziny. Bo, okazało się, że mają... no, mocno podwyższony popęd płciowy... Trzy lata później przyleciała druga grupa. Aha. Zapomniałem dodać, że celem głównym było przygotowanie takiego sposobu pozbycia się Ziemian, żeby mogło tu, w przyszłości, bliżej niesprecyzowanej, przylecieć z dziesięć miliardów Alfian. To jest dopiero durnota... Tak... Przyleciała druga grupa, też sześć osób, ale już z precyzyjnym celem: znaleźć tu, na miejscu, „supertoksynę”, ulegającą autodestrukcji, żeby się pozbyć wszystkich ludzi. No... Pierwsza przesłała Drugiej w kosmos wirtualne ludzkie DNA, tak więc Druga lądowała tu już jako ludzie... Dobrze mówię? Ludzie?... Potem Pierwsza też sobie wymieniła geny, bo przedtem nie mieli takiej możliwości, technicznie, no i wtedy się dopiero zaczęło... Bo nie dość, że podwyższone libido, to jeszcze ludzkie DNA... Wszystkie kosmitki zaraz zaszły w ciążę...

– Nie wszystkie. Baśka nie – wtrąciła Stella.

– No, akurat ona nie. Ale to osobna sprawa. A wszyscy kosmici, poza Hallem, zostali tatusiami. Nawiasem mówiąc, Hall, jesteś pewien, że... No wiesz?... – Hall zrobił w tym momencie głupią minę. – Właśnie. I wszystkie małżeństwa były mieszane. Z tubylcami, takimi jak ja, czy Hania Pawła. Hall początkowo latał z kwiatka na kwiatek, jak motyl, a potem poznał Jane. Hall od razu po przylocie na Ziemię wpadł na pomysł, żeby nie porywać ze stu, czy ilu tam byłoby potrzeba, tubylców i przeprowadzać na nich „eksperymentów medycznych”, tylko zrobić to całkowicie legalnie i na wielką skalę. Założyli „Holding”, fundację farmaceutyczną działającą na zasadzie non-profit, dostali fundusze unijne, przeróżne granty, dotacje i takie tam... Biolodzy zbierali próbki DNA, finansiści wprowadzali alfiańskie złoto na tutejszy rynek finansowy i dbali o kasę. Bardzo skutecznie. Stella poderwała mnie, bo byłem obiecującym pracownikiem banku. Teraz jestem już dyrektorem oddziału...

– No, nie tylko dlatego...

– Może nie tylko, ale TEŻ dlatego... Niby szukali tego czegoś, ale jakoś im to nie szło. A gdy wspomniany już Hall włamał się kiedyś do centrum łączności, bardzo utajnionego przez moją szanowną małżonkę,... to odkrył, że rozkazy się zmieniły. No...

– To w ogóle jest bez sensu. I wasza Trzecia też. – Hall wpatrywał się w Karola z nieukrywaną niechęcią. – Logistycznie, przede wszystkim. Na Alfie jest teraz ponad dwadzieścia miliardów mieszkańców. Żeby żyć normalnie, trzeba połowę z nich gdzieś przerzucić. Pomijam to „gdzieś”. Ale jak? Dziesięć miliardów? Statkami? Które lecą czterdzieści, pięćdziesiąt lat? Podrasowaliście szybkość przelotową, ale jakie to są koszty? Ilu tak wyślecie? Absurd.

– Oczywiście. Tylko przełamanie bariery prędkości światła i masowe transporty. A nie ma takiej technologii i długo jeszcze nie będzie – dodała Stella.

– Dlatego prowadzimy badania kosmosu – odparł Karol. – Dlatego...

– Poczekaj – przerwał mu Wojtek. – Pierwsza wylądowała w maju dwa tysiące dziesiątego. Druga w maju trzynastego. W kwietniu piętnastego Hall odkrył, że jeszcze przed lądowaniem Pierwszej przyszedł rozkaz odwołujący całą akcję. Zmiana rozkazów leciała tu, z prędkością światła, szybciej niż wy. A wy macie bzika na punkcie łączności i bezpieczeństwa i dlatego nie odczytaliście tego sygnału. Kuriozalne, po prostu... A te nowe rozkazy brzmiały: „budować bazę szpiegowską, czekać na naszą misję dyplomatyczną”. No. A badania były już w toku. I najśmieszniejsze: zamiast znaleźć jakąś tam toksynę, supertoksynę, Anka w Londynie wynalazła ZTX. I był nawet w trakcie procesu patentowego. Środek na łączenie przerwanych połączeń nerwowych. Rewelacja, której nie mają nawet ci na Alfie. A teraz jeszcze Hall z Teresą ruszyli z programem bionośników do... jak ty to nazywasz? – Wojtek zwrócił się do Halla.

– Bionośniki mutowalne. Dawkowanie ukierunkowane – odparł Hall. – To jest akurat z Alfy, doktoryzowałem się z tego. ZTX jest oryginalny, Anki.

– Właśnie – podjął Wojtek na nowo. – Przez dwa lata żyliśmy sobie spokojnie, „kiedyś tam przylecą z tej Alfy, żeby nawiązać stosunki dyplomatyczne”... – Machnął ręką. – Luz, spokój, życie rodzinne, a tu nagle, bo raz w roku trzeba odebrać sygnał kontrolny, nowina. „Przylatują”. I chcą dwanaście zestawów DNA i żeby ich odebrać. No? Panika. „Po co oni tu przylatują? Rozwalić nas? Ziemię?”

– Misja dyplomatyczna, he, he, dobre sobie – parsknęła Stella. – Wciskać kit to my, ale nie nam.

– Ależ jest i misja dyplomatyczna. Ale najpierw trzeba było wszystko sprawdzić. Was sprawdzić. – Karol wzruszył ramionami. – To chyba normalne, nie? Czy możemy mieć do was zaufanie.

– No i macie? – spytał Hall, popijając szampana.

– Tak. Mamy. I mówię to jako koordynator, szef całej Trzeciej. Czwarta, to znaczy dyplomaci, są jeszcze na „dalekiej orbicie”, ale też mi podlegają, w zasadzie.

– A my komu podlegamy? – spytała Stella. – Bo tu szefem jestem ja.

– No, to jest do dogadania. Po wylądowaniu dyplomatów będą po prostu dwie grupy. Jawna i tajna. I bardzo ograniczona łączność pomiędzy nimi, więc oni będą jakby osobno. A my jakoś się dogadamy.

– Aha. Ale zawsze musi być jedna osoba decyzyjna. Tu nie jakiś parlament – odparła Stella.

– Stella. Radziłaś sobie świetnie przez te siedem lat tutaj, a ja nie mam takiego parcia na władzę, żeby toczyć walkę o tron. Musimy być monolitem. Ale zostawmy to na później, dobrze?

– Zgoda. Szczery do bólu, co?

– A jakie cele macie wy i jakie misja w ogóle? – spytała Zuza.

– No właśnie – poparła siostrę Jane. – I jakie są oficjalne, dla nas, a jakie rzeczywiste? I czy możesz nam powiedzieć wszystko?

– Tak... Ta wasza zmiana rozkazów... Parodia po prostu... – Karol łyknął trochę szampana z kieliszka. – Zmiana waszych rozkazów przyszła krótko po odkryciu innej planety, wy nazwaliście ją „Dino”, całkiem zresztą trafnie. Dino bardziej nadaje się do kolonizacji. Najprzeróżniejsze badania potwierdziły, że jest ona młodsza, geologicznie i biologicznie. Pewnie i żyją tam na niej jakieś dinozaury, będą sobie urządzać polowania... Cała Alfa jest nastawiona na kolonizację Dino... Pierwsza ekspedycja poleciała tam, zamiast na Ziemię, jako niby ta Trzecia, trzy lata po waszej Drugiej. I co roku wysyła się następne. Dystans jest o dwa lata świetlne dłuższy, niż na Ziemię, więc jeszcze pewnie nie wylądowali na niej nawet ci pierwsi. Ani ci pierwsi, ani następni, lecący trochę szybszymi statkami kosmicznymi. Do naszego wylotu wysłano tam jakąś setkę ludzi. Oczywiście, to tylko przyczółek. Bo to są ogromne koszty, sami wiecie. Priorytety na najbliższe lata, dziesiątki czy może i setki lat, to: przetrwać i znaleźć skuteczną i bezpieczną metodę kolonizacji. Logistyka. Dziesięć miliardów ludzi nie wejdzie na żaden statek, jasne. A ta wysłana do tej pory setka, to enklawa, przyczółek. Baza. A nie o to chodzi.

– Do tego sami doszliśmy, dzięki. Ale dopiero tutaj – przerwał mu Hall. – Tam, na Alfie, mieliśmy takie pranie mózgu, że... Rozkaz to rozkaz. I tam nic się nie zmieniło, jak widać. Zamordyzm, jak kiedyś.

– A jak utrzymasz dwadzieścia dwa miliardy ludzi w jako takiej dyscyplinie? Hę? Jak tu, w tej ich telewizji pokazują jakieś zbiórki pieniędzy na chore dziecko, nieuleczalna choroba, drogie lekarstwa, operacje... Śmiech po prostu. Eutanazja i tyle. Chorzy psychicznie, więźniowie, nieuleczalnie chorzy, niedołężni i starzy, niepotrzebni społeczeństwu, oni wszyscy są po prostu eliminowani. Bo by się to wszystko rozpieprzyło i to już dawno. Byłoby ze trzydzieści miliardów ludzi. Ale niby gdzie?... A tu, w Polsce, skracają sobie wiek emerytalny... Kurwa! Jak by wiedzieli, że u nas emerytura trwa dwa lata, a potem eutanazja... He... Koncesja na dziecko... Jak się zorientowałem, że wy tu wszyscy macie rodziny, wszystkie nasze dziewczyny mają dzieci... Śmiech. I jeszcze poznałem Zuzę... No i wy się dziwicie, że mi odbiło na jej punkcie? Wy?

– Akurat my nie – odparła Stella. – A poza tym, Zuza to atrakcyjna laska...

Wszyscy się roześmieli. Wyraźnie rozluźnili się i sięgnęli po kieliszki z szampanem. Po chwili Wojtek podolewał to, co zostało jeszcze w butelce.

– Jaja, co, Młoda? – Jane uśmiechnęła się szeroko do Zuzy. – Pokaż no ten pierścionek jeszcze, obejrzę sobie...

– Chyba będziemy się musieli wybrać do jakiegoś sklepu jubilerskiego, co, Jane?

– Nie mam nic przeciwko temu...

– No to po co tu przylecieliście? – spytała Zuza, podczas gdy Jane oglądała jej pierścionek zaręczynowy.

– Badania kosmosu – odparł Karol lekko wzruszając ramionami. – Po drodze do was pozostawiliśmy w różnych miejscach około stu automatycznych stacji pomiarowych.

– A dlaczego tu, a nie tam, w drodze na Dino?

– Ze względów bezpieczeństwa. Jak coś pójdzie nie tak, to tutaj, a nie tam.

– Poligon doświadczalny tu sobie urządzają, cholera! – wykrzyknęła Zuza.

– No, coś w tym sensie. Ale to nie zagraża bezpośrednio Ziemi, nie bój się. Badania prowadzone są w głębokim kosmosie.

– Jakie badania? – cisnęła Zuza.

– Ogólnie, czy szczegółowo? Bo nasza fizyka jest trochę inna. Ta teoretyczna. Pomijając oczywiście, że jesteśmy ze sto lat przed wami, nie? I naukowo i technologicznie. Sto, sto dwadzieścia... Aż, albo tylko, zależy, jak na to spojrzeć.

– Na razie ogólnie.

– Mamy większą wiedzę, ale też inaczej... prowadzoną, ukierunkowaną. Tu, od czasów waszego Einsteina, wiadomo, że istnieje czasoprzestrzeń. Ale jeszcze nie wiadomo, że można ją... podzielić. Oddzielić czas od przestrzeni, albo raczej tak zminimalizować sam czas, ścieśnić go, prawie do zera... E równa się mc kwadrat, nie? Einstein. Tak, jak materię można przekształcić w energię i zrobić Hiroszimę, albo elektrownię atomową, jak komu pasuje, tak samo energię można przekształcić w materię. Analogicznie, czasoprzestrzeń też jest czymś, co można kształtować. Mówię o proporcjach czasu i przestrzeni w czasoprzestrzeni. To jedno, co odróżnia naszą wiedzę od tutejszej. Bardzo istotna sprawa, na którą nikt nie zwraca tu jeszcze uwagi. Druga rzecz, to ujemna energia, w waszym nazewnictwie. Tutaj akurat też już odkryta. Ba. Powstał nawet hipotetyczny napęd Alcubierra, nad którym my właśnie pracujemy na Alfie. Takie ściśnięcie przestrzeni, bezczasowe, że można byłoby przerzucić dowolną ilość ludzi w konkretne miejsce gdzieś w kosmosie. Te dziesięć czy ile tam miliardów ludzi z Alfy na Dino... No, to wiecie już wszystko, właściwie... To mówisz Stella, że to pomieszczenie jest bezpieczne, nie ma możliwości założenia tu podsłuchu?

– No wiesz? – Stella się oburzyła. – To nie mogliście, kurwa, tak od razu? Znowu jakieś „tajne przez poufne”, a potem wychodzą same durnoty z tego...

– Sama siedzisz w bezpieczeństwie, to co się dziwisz? – odparł Karol.

– No, to jesteśmy w domu – podsumował Hall.

– Ale jaja... – Zuza się zadumała się, a Karol wpatrzył się w nią jak w jakiś obrazek, mało brakowało, żeby się przy tym nie oblizał.

– Aleś ty piękna, Zuzia, mówiłem ci to już?

– No dobra. To ustawia wszystko we właściwym porządku – podsumował Wojtek, sięgając po filiżankę z kawą.

– Sami dobrze wiecie, jak to u nas jest w kwestiach bezpieczeństwa. Sygnały radiowe dawno zastąpiono światłem, tak że Ziemia nas nie odnajdzie swoimi radarami. A i przekaz wielokanałowy jest dla ziemian czymś nieznanym, albo raczej zupełnie niewykorzystywanym.

– A to jest akurat świetne rozwiązanie, bardzo mi się to podoba – podchwyciła Zuza. – Rozłożenie całego długiego meldunku na setki czy tysiące różnych częstotliwości, jeden krótki impuls i już. Po sprawie. Bardzo sprytne.

– Ziemia sama nas nie znajdzie, bo pomiędzy nami jest czerwony karzeł. No, może za kilkadziesiąt lat, jak będą latać dalej... Ale nasze badania kosmologiczne na pewno zauważą, jako anomalie. Więc, skoro i tak musieliśmy tu przylecieć, to można od razu nawiązać stosunki dyplomatyczne. Nie stanowimy nawzajem dla siebie zagrożenia.

– I co ci „dyplomaci” mają tu niby robić? – spytała Stella, dosyć sceptycznie.

– No co? Otworzyć placówkę. Pohandlować trochę.

– Czym? – spytał Wojtek.

– Technologiami. I embargami. Na łączność, napęd, ziemskimi badaniami kosmosu w naszym rejonie...

– He, he, he – zaśmiał się Hall. – A gdzie haczyk?

– Embarga, chłopie. I hamowanie pewnych spraw, mylne tropy. Rozwój niektórych spraw może być dla nas niekorzystny. Mało?

– Ty, Karol. Ciemnotę to tu będą wciskać ci dyplomaci, jak już wylądują – powiedziała Stella, wyczuwając coś jeszcze. – Nas nie musisz bajerować. Jakie zadania ma Trzecia Beta?

– No właśnie – poparła ją Jane.

– Tak jest – dorzuciła swoje Zuza.

– Tu przechodzimy do sedna. Właśnie ty mnie tym zastrzeliłaś, Zuzia, kochana, mnie i Ewę. Jeszcze tam, na Saharze. Jak wspomniałaś o sztucznej inteligencji. Nawet myślałem, że wpadliśmy i to od razu po wylądowaniu. Trzecia Beta to cztery osoby i cztery różne S. I., sztuczne inteligencje. Specjalna „hodowla”. I, jednocześnie, nasze „bezpieczniki”... Na Alfie jest rozbudowywana sztuczna inteligencja, taka typowa, do zarządzania procesami produkcyjnymi i innymi takimi sprawami oraz specjalnego typu, kreatywna, pracująca nad problemami fizyki teoretycznej. Czwarta, nasi „dyplomaci”, w zasadzie tym właśnie się zajmują. Tworzą modele teoretyczne i testują je matematycznie, wirtualnie. Natomiast Trzecia testuje następną generację sztucznej inteligencji... Jest izolowana, ale uznano, że bezpieczniej będzie robić to tu, na Ziemi... I to jest ten „poligon”...

– O, ja pier... Chcecie zbudować tu „osobliwość”? – zdumiała się Zuza.

– Na Alfie pewnie też istnieją takie ośrodki... Trzecia testuje agresywne zachowania, tak w skrócie. Izolowane enklawy S. I.

– Kurwa! Wiedziałem, że wsadzą nas na jakąś minę. – Hall pokręcił smutno głową.

– Musimy to robić. Tu miejscowi też to będą robić, a może nawet już teraz coś takiego testują, Hall. Już kombinują, to pewne. Ciekawe, co nam przyniesie ten „monitoring” Zuzi. Co jest jawne, a co utajnione...

– To dlatego byłeś tak tym zainteresowany?

– To po prostu czysty fart. Dobra, podstawiliście mi Zuzię, za co jestem wam bardzo wdzięczny. – Karol puścił „oko” do Zuzy. – Ale to akurat szczęśliwy zbieg okoliczności. Czysty fart. I jak tu można mówić, że nic nie dzieje się przypadkowo?

– Prawdopodobieństwo... – zaczął Wojtek.

– Właśnie. I statystyka. Jak z powstaniem życia w kosmosie. Wobec istnienia tylu gwiazd, biliony biliony bilionów, statystyka nam mówi, że gdzieś tam prawdopodobieństwo powstania życia musi być bardzo blisko jedynki, nie? Stu procent. No i bach. Jest. A jakie jest prawdopodobieństwo naszego tak bliskiego sąsiedztwa? W jakim zbiorze? Ogólnym, pustki kosmicznej, czy w takim, gdzie warunki są bardzo sprzyjające? Czterdzieści lat świetlnych to bardzo mały dystans, jak na kosmos. Ale taki w ogóle, a nie tu, w naszym grajdołku. I się zdarzyło. I jesteśmy na dodatek na podobnym etapie rozwoju. I nie przeszkodzimy sobie nawzajem, jak sądzę. Ale ja wam powiem, że to wcale nie jest kwestia prawdopodobieństwa. Droga Mleczna należy do bezpiecznych galaktyk, nasza centralna czarna dziura jest stabilna i bardzo daleko od nas. W promieniu pięćdziesięciu lat świetlnych od Alfy jest około tysiąca gwiazd, z tego dziewięćdziesiąt cztery to białe karły, jak Słońce. Dwanaście z nich ma bardzo dobre warunki rozwoju, a na czterech układach jest życie. Trzy mają duże satelity. Właśnie Alfa, Dino i Ziemia. Czwartej brakuje księżyca, ma takie karły, jak Mars. Oprócz tego, kilkanaście satelitów gazowych olbrzymów jest podejrzewane o istnienie życia. Dodatkowo, trzy czerwone karły... To nie jest kwestia szczęścia. To fakt.

– I dlatego przywlekliście tu Trzecią Beta? – spytała z przekąsem Zuza.

– Tak. Dlatego. Was jest siedem miliardów. Nas dwadzieścia dwa. Rachunek jest prosty. Mamy tu robić swoje i was przyhamować.

– I to ma nas tak cieszyć? – naciskała Stella.

– Pozwólcie sobie powiedzieć, bo ja już też należę do „rodziny”, że my, my sami, jesteśmy obok. Nie możemy już trzymać ani strony Alfy, ani Ziemi. Jedyne, co możemy zrobić, to zadbać o bezpieczeństwo Trzeciej Beta. Niezależnie od tego, skąd kto pochodzi, czy jeszcze się czuje alfianinem, czy już ziemianinem, albo i na odwrót. To, co robimy, jest ważne dla wszystkich. Dla obu stron.

– A ta sztuczna inteligencja Czwartej nie stanowi zagrożenia? – spytał Hall.

– Sama w sobie nie. To, po prostu, nasze super–komputery. Bez możliwości samoistnego wzrostu samoświadomości. I całkowicie pod kontrolą. Oraz, oczywiście, łączność z naszymi automatycznymi stacjami kosmicznymi, które rozstawiliśmy po drodze.

– I dlatego Trzecia Beta jest izolowana? – spytała Zuza.

– Tak. Oczywiście. Może na Alfie też już coś testują? Tam upłynęło kilkadziesiąt lat od naszego wylotu. A wtedy podjęto taką, a nie inną decyzję.

– A jakie są szanse, że w najbliższym czasie, no, w ciągu, powiedzmy, dziesięciu lat, znajdziecie jakąś metodę tego „ściskania przestrzeni”? Co? – Wojtek przesunął swoją filiżankę na stole.

– Najbliższe dziesięć lat? Myślę, że zerowe. Tak naprawdę, sądzę, że to nasze dzieci, albo i wnuki coś znajdą. My nie. Ale przeludnienie na Alfie tak podnosi ciśnienie, że wszyscy chcą już teraz jakiegoś przełomu. Pomyślcie, ile nas będzie za pięćdziesiąt lat, albo za sto? Pięćdziesiąt miliardów ludzi? I co oni będą jeść, jak żyć?... A tu jest was już siedem, może i nawet więcej. No?... A ja, osobiście, chcę tylko mieć moją Susanne. – Karol nachylił się i objął Zuzę.

– Jakie są zagrożenia ze strony Trzeciej Beta? – spytała Stella.

– To jest nasz priorytet. Absolutnie.

Zapadła chwila milczenia. Prawie wszyscy sięgnęli po coś ze stołu, tylko Hall wpatrywał się w widok za drzwiami tarasu.

– A co chcecie im sprzedać? – spytał, nie odwracając głowy.

– Co?

– No, misja dyplomatyczna.

– A. No, trochę technologii – odparł Karol, rozpierając się nieco w fotelu. – Na przykład, energetyka. Wy też o tym nie wiecie, bo to powstało już po waszym wylocie. Tu, na Ziemi, są straszne problemy z odpadami radioaktywnymi. Jakieś stare kopalnie, nielegalne wyrobiska...

– Wy też przywieźliście tutaj „niebezpieczne odpady”. – Zuza uśmiechnęła się krzywo.

– Niby Trzecia? Nie... Elektrownie jądrowe, wojsko, wszyscy produkują bardzo groźne śmieci. I bardzo dużo pary idzie w gwizdek, tak to się mówi?... Wiecie, jak działa licznik promieniowania? Tyka, jak zegarek, jak tylko dostanie małą dawkę. Im więcej dostanie tej radioaktywności, tym bardziej tyka. W środku następuje jonizacja gazu, przepływa prąd... Najpierw trzeba prąd doprowadzić do licznika, żeby działał. Nikt nie odzyskuje tego wzbudzonego, nikt nawet o tym nie pomyślał, nie policzył... Przemiana jednej formy energii w drugą na ogół jest mało wydajna. Elektrownie cieplne ogrzewają wodę, para napędza turbiny, płynie prąd, ale per saldo są duże straty energii jako takiej. Słaba wydajność... Nasza najnowsza technologia to zamiana promieniowania gamma bezpośrednio w elektryczność. No, to nie jest proste do wytłumaczenia... W jednej z naszych elektrowni była awaria, gorsza niż tutejszy Czarnobyl, ale przy tej okazji odkryto metodę „wymiany swoistej”, taką to nosi nazwę. Nie będę się tu wdawać w szczegóły techniczne, powiem tylko, że wydajność jest bardzo wysoka. Na poziomie syntezy termojądrowej. No, to też jest na sprzedaż... A przy okazji likwiduje się odpady radioaktywne... Pewnie, że nie jest to żadne perpetuum mobile, ale zyski są ogromne. Dość powiedzieć, że ropy już nie mamy, a jeździmy samochodami. No, naszymi, ma się rozumieć... A tu? Para idzie w gwizdek. A, przy tutejszym poziomie technologicznym, wdrożenie „wymiany swoistej” zajęłoby z pięć lat może... I wiele innych rzeczy. Wydajniejsze baterie, szybkie ładowanie, panele słoneczne... Dużo energetyki, ogólnie. Inne nadprzewodniki, optyka, medycyna... Dam ci później, Hall, ciekawe materiały. Łączność, ale okrojona, fizyka teoretyczna, kosmos... Jest tego trochę. Same inne rozwiązania konstrukcyjne...

– Ale embarga też – zauważyła Stella.

– No pewnie. Napędy rakietowe, łączność...

– No tak... To w zasadzie... – zaczął Wojtek.

– Jezu – przerwała mu Stella, wstając gwałtownie z sofy. – Zupełnie zapomniałam. Miałam wstawić gęś. Już jest upieczona, ale trzeba ją podgrzać. I frytki, sałata... – Ruszyła szybko do kuchni.

– Pomogę ci. – Jane też wstała, wyprostowała się, lekko przeciągnęła, napinając brzuch i podążyła za Stellą. – To co, mówisz? Gęś? W całości?

– No właśnie. Zanim się podgrzeje, to trochę potrwa...

– E, pójdę sobie do ogrodu na papierosa. – Hall także wstał, rozprostował się trochę i ruszył w stronę tarasu.

– Poczekaj, pójdę z tobą. Zostawmy naszą młodzież chociaż na chwilę samą. – Wojtek podniósł się z sofy, spojrzał wymownie na Zuzę i Karola i ruszył za Hallem, a potem razem wyszli do ogrodu.




  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×