Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2010-12-17 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3304 |
Sny. Któż ich nie miewa. Jedni śnią każdej nocy, inni sporadycznie, jeszcze inni prawie wcale. W snach wędrujemy daleko w sferę marzeń, poza granice realności, do krain piękna i szczęśliwości, gdzie spełniają się najskrytsze pragnienia. Czasami miewamy koszmary, po których budzimy się zlani zimnym potem, lecz niedługo o nich zapominamy, pamiętamy tylko te, które pragniemy pamiętać. Mnie me sny doprowadziły na skraj szaleństwa. Po wysłuchaniu mej historii uznasz zapewne, iż postradałem zmysły i jakkolwiek by na to nie spojrzeć, wszystko wskazuje na to, że masz rację, albowiem to właśnie sny doprowadziły mnie na skraj otchłani, do której udam się, gdy tylko skończę opowiadać Ci mą historię. Zrobię krok naprzód, a wtedy pętla na mej szyi zaciśnie się i uwolni mnie od tego koszmaru.
W kilka tygodni po śmierci mojej ukochanej Małgorzaty otrzymałem list od mego dziadka, w którym zaprasza mnie na swój zamek. Pisał iż wie, jaki ból sprawia strata tak ważnej dla mnie osoby. Wiem z opowieści jak bardzo przeżywał śmierć swej żony, gdy ta zmarła na gruźlicę przed trzydziestu laty. Od tego czasu rzekomo bardzo się zmienił, prawie wcale nie wychodził z domu, stronił od ludzi, aż wreszcie wykupił od jakiegoś zubożałego szlachcica popadające w ruinę, stare zamczysko na Kruczej Górze. Remont zamku trwał ponad trzy lata i kosztował mnóstwo pieniędzy, ale był jedyną rzeczą, jaka wyznaczała sens życia dla mego dziadka. Był wielce zamożnym człowiekiem, toteż mógł sobie pozwolić na opłacenie lokaja i kucharki, lecz niestety ta biedna kobieta postradała zmysły i pewnej nocy z krzykiem przerażenia na ustach, w popłochu uciekła z zamku. Lokaj Igor mieszka tam po dziś dzień, i znakomicie sobie radzi z wszystkimi obowiązkami, również z gotowaniem, albowiem nikt inny nie chciał przejąć posady obłąkanej kucharki. Ludzie żyjący we wsi leżącej u podnóża Kruczej Góry twierdzą, iż zamek jest nawiedzony, zawsze gdy patrzą w jego stronę, ze strachem w oczach czynią znak krzyża, lecz są to zwykłe, ludowe zabobony i przesądy. Dziadek w swym liście pisał, że pobyt na Kruczym Zamku, jak sam go nazywał, złagodził ból jego serca po stracie ukochanej, dlatego też bez wahania przyjąłem zaproszenie, mając nadzieję że i mnie ocali od niechybnej śmierci, albowiem byłem już zdecydowany odebrać sobie życie nie widząc sensu mej dalszej egzystencji, gdy przy mym boku już nie będzie ukochanej mej Małgorzaty.
Droga na Kruczy Zamek zajęła mi kilka dni. Dziś ostatni dzień podróży, wieczorem powinienem zajechać na zamek, lecz bałem się, czy aby nie pomyliłem drogi, ponieważ gdy wyjechałem z gęstego lasu, który prowadził mnie przez ostatnie dwa dni, mym oczom ukazała się rozległa równina a gdzieś w oddali majaczył kształt osamotnionego, spowitego we mgle wzgórza. Krajobraz odpowiadał opisowi Kruczej Góry, lecz nigdzie nie mogłem dostrzec zamku, a przecież dziadek mój pisał, że jest to sporych rozmiarów budowla. W miarę jak mój powóz posuwał się naprzód, wątpliwości w mym sercu rosły, dopiero popołudniu u podnóża wzniesienia ujrzałem kilka tonących we mgle małych domków oraz górującą nad nimi wieżę kościelną wraz z dzwonnicą. Lecz nadal nie dostrzegałem zamku! Wczesnym wieczorem dotarłem do wsi, która na pierwszy rzut oka wydawała się być wsią opuszczoną, wszyscy jej mieszkańcy przebywali w swych domach, nikogo nie ujrzałem na zewnątrz, nikt też nie odpowiedział na me pukanie do drzwi, więc zmuszony byłem opuścić to tajemnicze miejsce. Jechałem drogą w górę wzniesienia aż w pewnym momencie to, co ujrzałem zaparło mi dech w piersiach. Jakby w jednej sekundzie opadła kurtyna mgły i moim oczom ukazał się majestatyczny i posępny Kruczy Zamek.
Mój powóz zajechał na brukowany dziedziniec, gdzie już oczekiwał mnie mój dziadek wraz z Igorem. Weszliśmy do środka, zamek był wprost przepiękny. Wysokie, łukowate sklepienie mogło przyprawiać o zawrót głowy. Na ścianach wisiały oprawione w złote ramy, oświetlone blaskiem świec obrazy. Niektóre z nich przedstawiały oblicza dawnych panów tego zamczyska i ich damy serca, na innych widniały sceny polowań, w jakich przed laty owi panowie brali udział, jeszcze inne przedstawiały piękne krajobrazy, z których niektóre ukazywały okolice Kruczej Góry. Pomiędzy płótnami na ścianach wisiała spora kolekcja najróżniejszej broni, miecze, tak zwykłe jak i pięknie zdobione, włócznie, topory i śmiercionośne kusze. Przy drzwiach niczym rycerze strzegący wejścia stały dwie trzymające w rękach halabardy zbroje.
Zjedliśmy wraz z dziadkiem przygotowaną przez Igora wieczerzę, poczym udaliśmy się do swych pokoi na spoczynek, gdyż pora była już bardzo późna. Sypialnia, którą otrzymałem do dyspozycji prezentowała się imponująco, bardzo przestronne pomieszczenie z iście królewskim łożem, spory regał z wieloma ciekawymi i bardzo starymi woluminami i przepiękny obraz wiszący nad łożem. Z okna roztaczał się wprost bajeczny widok na położoną u stóp Kruczej Góry wieś i rozciągający się za nią las. Co ciekawe opadła mgła, która jeszcze przed godziną otulała całe wzgórze. Ułożyłem się wygodnie, zgasiłem świece i po chwili zapadłem w sen. Sen bardzo niespokojny, budzący jakże bolesne dla mnie wspomnienia. Wstałem z łóżka i skierowałem się w stronę drzwi prowadzących do małego pomieszczenia znajdującego się obok mojej sypialni. Nacisnąłem klamkę i pchnąłem je. W rogu pokoju ujrzałem tajemniczą, białą poświatę. Nie odczuwałem strachu, nie odczuwałem żadnych emocji, nic. Podszedłem bliżej i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że owa poświata to ukochana ma Małgorzata. Wydawała się trzymać coś w rękach, coś od czego biło jasne światło, coś nieznanego a jednocześnie bardzo mi bliskiego. Teraz mogłem przyjrzeć się jej twarzy. Cóż to był za okropny widok! Za życia była kobietą wprost cudownie piękną, teraz jej twarz była zdeformowana, iście diabelska, wykrzywiona w szyderczym uśmiechu. Chciałem jak najszybciej uciec do swej sypialni, lecz jakaś tajemnicza siła nie pozwalała mi wykonać najmniejszego ruchu. Chciałem krzyknąć, lecz z mego gardła wydobył się jedynie cichy jęk. Nie mogłem nic zrobić, tylko stałem i wpatrywałem się w tą przerażającą poświatę.
Nareszcie koszmar senny odszedł. Obudziłem się roztrzęsiony i zlany zimnym potem. Bogu nich będą dzięki, że był to tylko sen! Jednak coś nie dawało mi spokoju, coś nie pozwalało mi ponownie zasnąć. Dopiero po chwili, gdy już całkowicie się przebudziłem, zorientowałem się, że słyszę jakieś dziwne odgłosy w pokoju obok. Powoli wstałem z łóżka i skierowałem się w stronę zamkniętych drzwi. Dokładnie tak samo, jak we śnie. Niepokoiły mnie te odgłosy, wiedziałem, że pokój jest pusty. Sypialnia mego dziadka znajduje się piętro niżej, Igor mieszka w całkiem innej części zamku a nikogo więcej tu nie ma. Co więc sprawia że słyszę czyjeś kroki w pokoju obok, w dodatku wyraźnie wyczuwam czyjąś obecność, wiem, że ktoś tam jest. Byłem przerażony, ręce mi się trzęsły lecz mimo to postanowiłem wejść do tego pokoju. Gdy otworzyłem drzwi wszelkie hałasy umilkły. Rozejrzałem się po całym pomieszczeniu. Było puste, nikogo tam nie było, lecz jednak coś przykuło mą uwagę, a mianowicie stojący w rogu pokoju fotel bujany, który ewidentnie się kołysał! Pospiesznie wróciłem do swej sypialni, położyłem się do łóżka i trawiony bólem wspomnień obudzonych przez nocny koszmar zapadłem z sen.
Rano, po przebudzeniu uznałem, iż wszystkie nocne przeżycia to tylko wytwór sennej fantazji. Po śniadaniu dziadek oprowadził mnie po zamku. Zwiedzanie zajęło nam kilka godzin, ale na zobaczenie wszystkiego potrzeba kilku dni, ponieważ budowla jest sporych rozmiarów i roi się w niej od różnego rodzaju zakamarków. Przechadzaliśmy się tak aż do obiadu. Po posiłku dziadek przeprosił mnie i mówiąc, że jego stan zdrowia nie jest już taki, jak za młodu udał się do swego pokoju, aby odpocząć. Ja uczyniłem to samo, poszedłem do swej sypialni, ze sporej kolekcji woluminów, które się tam znajdowały wybrałem jeden, wydający się być wielce ciekawym utworem, usiadłem na krześle i pogrążyłem się w lekturze.
Nagle w pokoju obok usłyszałem jakieś hałasy, podobne do tych, jakie słyszałem zeszłej nocy we śnie. Odłożyłem książkę i podszedłem do drzwi. Teraz już byłem pewien, ktoś był w pokoju! I wtedy uświadomiłem sobie, że to na pewno Igor, więc otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Nie było go tam, była za to ukochana ma Małgorzata! Stała przy oknie i trzymając coś na rękach patrzyła na mnie wzrokiem pełnym bólu i tęsknoty. Stała przede mną, widziałem ją wyraźnie, a przecież to niemożliwe, jej przecież nie ma już wśród żywych! Podszedłem bliżej, wyglądała wprost przepięknie, dokładnie tak, jak za życia. Nie odczuwałem strachu, wręcz przeciwnie, zapragnąłem aby zabrała mnie za sobą, jedyne czego chciałem to być przy niej, nawet w zaświatach. Nagle ukochana ma zaczęła powoli zanikać, rozpływać się w powietrzu i po kilku chwilach zostałem sam.
Gdy otworzyłem oczy zorientowałem się, że leżę w łóżku. A więc to wszystko to tylko sen, kolejny budzący bolesne wspomnienia sen. Aczkolwiek nie przypominam sobie, abym kładł się na łóżko. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale ponoć gdy bardzo nam kogoś brakuje, gdy bardzo za kimś tęsknimy miewamy omamy, widzimy tę osobę, choć w rzeczywistości jest ona gdzieś daleko, w odległym miejscu lub odległym, innym świecie. Świecie zmarłych.
Zapadł już zmierzch. Zszedłem na dół do jadalni, gdzie dziadek i Igor spożywali kolację. Nie zawołali mnie wcześniej, ponieważ zauważyli ze śpię. Zasiadłem do stołu i począłem rozmawiać z dziadkiem, jak również z Igorem na wszelakie tematy, aby choć na chwilę zapomnieć o Małgorzacie i ukoić trawiący mnie ból tęsknoty. Lecz niestety bezskutecznie, cały czas widziałem ją oczyma wyobraźni. Nagle usłyszałem cichy szept. Miałem wrażenie, że ktoś szepcze coś wprost do mego ucha. Siedziałem niczym w transie, nie mogłem rozróżnić słów, ale bardzo dobrze znałem ten głos. Delikatny i poetycki. Nie mogłem się pomylić, to głos Małgorzaty! Niczym oparzony zerwałem się z krzesła, rozglądałem się po całym pomieszczeniu lecz prócz mnie, dziadka i Igora nie było tam nikogo, a ja wciąż słyszałem cichy szept. Zacząłem krzyczeć, wołać ją i prosić, aby zabrała mnie ze sobą, upadłem na kolana a po mej twarzy spłynęły łzy. Moi towarzysze zabrali mnie czym prędzej do mego pokoju i położyli do łóżka, gdzie po chwili zapadłem w sen. Lecz szepty nie ustały. Na początku ciche, delikatne, teraz głośne, otaczające mnie ze wszystkich stron, szydercze i bluźniercze. Ponownie moim oczom ukazała się postać Małgorzaty, stała tuż przede mną, w białej, poszarpanej sukni, trzymając na rękach ociekające krwią, małe zawiniątko. Jej twarz nie była już tak piękna, jak za życia, jak w ostatnim śnie. Znowu demoniczna ze spływającymi po niej krwawymi łzami. Zbliżyła się do mnie, a krew z owego zawiniątka kapała na mą pościel. Nagle gdzieś w oddali usłyszałem cichy płacz, spojrzałem w tamtą stronę i to co ujrzałem wprawiło mnie w przerażenie. Zobaczyłem Małgorzatę, która siedziała skulona i trzymała na rękach jakiś przedmiot, od którego emanowała blada poświata. To jej płacz słyszałem. Boże dopomóż, niechaj ten sen już odejdzie. Z jednej strony ukochana ma taka, jaką była za życia, a z drugiej demoniczny potwór i wirujące, nieme wrzaski. Wtedy jakaś siła zaczęła mną szarpać i miotać po całym łóżku. Próbowałem z nią walczyć, stawiać opór lecz to wszystko na nic, nie mogłem wykonać najmniejszego ruchu. I nagle wszystkie senne koszmary odeszły, a ja ujrzałem stojących nade mną dziadka i Igora, którzy to wyrwali mnie z tego okropnego snu. Choć teraz już sam nie wiem czy aby na pewno był to sen, ponieważ cała pościel na mym łóżku splamiona była krwią. A może to tylko przywidzenia, może widzę tą krew jedynie oczami wyobraźni. A może nadal śnię?
Następnego ranka dziadek wypytywał mnie o wydarzenia, które miały miejsce zeszłej nocy. Nie potrafiłem udzielić mu żadnej sensownej odpowiedzi, a w moim umyśle roiło się od wielu pytań, na które odpowiedzi również nie znałem. To, co stało się wczoraj, jak to racjonalnie wyjaśnić, koszmarny sen po którym pozostaje krew. Przez chwilę obawiałem się, iż postradałem zmysły, że mogłem przez sen zrobić komuś krzywdę i stąd ta splamiona krwią pościel, lecz na szczęście dziadek odgonił te myśli ode mnie. Zaraz po śniadaniu wróciłem do łóżka, nie czułem się dobrze tak fizycznie jak i psychicznie. Do popołudnia leżałem w gorączce, nie zszedłem na obiad, nie przełknąłbym niczego. Zapadłem w sen. Kolejny przerażający koszmar. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam, te sny doprowadzają mnie do szaleństwa.
Nie będę Ci opowiadał każdego z mych snów, nie mam już siły, aby jeszcze raz do tego wracać. Ale jeden z nich był tak tajemniczy, że muszę Ci go opowiedzieć.
Po kilku dniach poczułem się już lepiej. Oczywiście cierpiałem potworne, psychiczne katusze, lecz fizycznie powróciłem do zdrowia. Pewnego popołudnia udałem się na spacer do ogrodu mieszczącego się przy południowej ścianie zamku. Nie wspominałbym o tym, gdyby nie fakt, iż po powrocie do mego pokoju i położeniu się do łóżka aby chwilę odpocząć, zapadłem w sen, w którym zawędrowałem właśnie do zamkowego ogrodu. Wiem, że to czysty przypadek, ale już tego, co stało się później przypadkiem nazwać nie można. Gdy wędrowałem po ogrodzie, kilkanaście metrów przede mną ujrzałem jakąś postać. Podszedłem bliżej i rozpoznałem w niej Małgorzatę. Ubrana była w białą suknię, dokładnie taką samą, w jaką była ubrana podczas naszego ślubu! Wyglądała wprost cudownie, tak, jak za życia. Wtedy zauważyłem, że znowu trzyma coś na rękach. Zbliżyła się do mnie i w tym momencie dopiero zdałem sobie sprawę, co to jest, choć słowo „co” jest wielce nie na miejscu, albowiem trzymała ona owinięte w białą, jedwabną szatę małe dziecko. Nagle poczułem na twarzy jej oddech i usłyszałem delikatny szept: „oto jest syn Twój”.
Obudziłem się przerażony, z krzykiem i łzami w oczach. Lecz w prawdziwe przerażenie wpadłem, gdy zorientowałem się, gdzie się znajduję. Jak się okazało leżałem na ziemi w zamkowym ogrodzie a tuż obok mnie leżała biała, jedwabna szata. Zakrwawiona! Gdzieś w oddali, na skraju znajdującego się kilkadziesiąt metrów od zamku lasu ujrzałem jakąś postać. Zerwałem się i co sił pognałem w tamtą stronę i już po chwili wiedziałem, że ta postać to nie kto inny, tylko ma ukochana. Zaczęła się oddalać i zagłębiać w las, tak, że po kilku chwilach znikła mi z oczu, lecz ja niestrudzenie biegłem dalej. Po kilku chwilach usłyszałem jakieś dziwne odgłosy, coś jakby chóralne śpiewy którym towarzyszyły rytmiczne uderzenia w bębny a między drzewami dostrzegłem migocące płomienie latarni lub pochodni. Wtedy, potknąwszy się upadłem i pod wpływem uderzenia o kamień straciłem przytomność.
Obudziłem się w mojej sypialni. Teraz już naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie wiem, co jest snem a co jawą. Podszedłem do okna i to, co ujrzałem wprawiło mnie w przerażenie. Jak może się już domyślasz, w porastającym Krucze Wzgórze lesie zobaczyłem delikatny blask światła. Jak najszybciej wybiegłem z zamku, wkroczyłem w czerń nocy i skierowałem się do lasu. Wszystko było tak, jak we śnie. Po kilku chwilach usłyszałem te tajemnicze głosy i ujrzałem światła. Podszedłem bliżej i moim oczom ukazało się kilka, może kilkanaście postaci, stojących w kręgu, z latarniami w rękach. Postacie owe śpiewały monotonne pieśni a wtórowało im rytmiczne bicie bębnów, lecz nie widziałem nikogo, kto trzymałby w ręku jakikolwiek instrument. Skąd więc te dźwięki?! Pomiędzy ubranymi w białe płaszcze postaciami ujrzałem kamienny ołtarz, na którym leżało dziecko. To samo, które pokazała mi we śnie Małgorzata! Choć teraz już nie wiem, czy był to tylko sen. A Małgorzata też tam była, stała nad ołtarzem trzymając w uniesionych rękach srebrny sztylet. Wtedy spojrzała na mnie i w jednej chwili z przepięknej kobiety zamieniła się w przerażającego demona i zadała bezbronnemu dziecku śmiercionośny cios prosto w serce.
Poczułem okropny ból, tak jak gdyby ten sztylet ranił mnie, moje serce. W spazmach bólu osunąłem się na ziemię. Zorientowałem się, że cały jestem splamiony krwią po czym straciłem przytomność.
Gdy otworzyłem oczy nadal leżałem w lesie, obok kamiennego ołtarza, na którym spostrzegłem zakrwawione zwłoki małego dziecka. Ja również cały byłem we krwi. Jak najszybciej wróciłem do zamku, już wiem co muszę zrobić, aby uwolnić się od tego koszmaru. To wszystko, co się wydarzyło było tak bardzo realne, lecz ciągle mam nadzieję, iż były to tylko sny i ukochana ma Małgorzata po swej przedwczesnej śmierci zaznała wiecznego spokoju. Stanąłem przy schodach, jeden koniec znalezionej uprzednio liny przywiązałem do marmurowej balustrady, z drugiego natomiast związałem pętlę, którą nałożyłem sobie na szyję. Od kamiennej podłogi poniżej dzielą mnie cztery metry. To wystarczy. Dziękuję Ci, za wysłuchanie mej historii.
oceny: bezbłędne / znakomite