Autor | |
Gatunek | bajka |
Forma | wiersz / poemat |
Data dodania | 2019-06-08 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1628 |
Pobajaj nam Miłka (2)
Baju, baju, baju baj
baje bajki Miłka...
Siądźcie dzieci wokół niej,
będzie ich dziś kilka.
Będzie bajka o Ołówku
i o Detektywie.
Będzie także o Koniku
i o chorej Krowie.
Cicho dzieci, cicho sza!
Miłka zaczyna bajać...
Pierwsza baja o Koniku,
po czym kolejne baje:
Konik Pegazek
Konik Pegazek skacze po łące…
Jest biały jakby skąpany w mące.
Białe ma nóżki i ogon cały,
A czarne tylko oczka i nosek mały.
Konik Pegazek jest bardzo wesoły.
Prosto z łąki biegnie do stodoły.
W stodole co sił wierzga po sianie
I wypatruje czy idzie śniadanie.
Gospodarz niesie czarę pełną owsa.
Pegazek ze stodoły — hopsssa!
Biegnie do stajni szybkim galopem
I bramę otwiera mocnym kopem.
Już stoi przy żłobie i czeka…
Gospodarz sypie owsa, nie zwleka.
I śmieje się przy tym donośnie:
— No, Pegazek, piękny koń z ciebie rośnie.
A gdy już będziesz koń na schwał,
Razem ruszymy przed siebie w cwał.
I popędzimy gdzie nas oczy poniosą,
Rankiem o brzasku… poranną rosą.
Szacunek ołówka
Wyskoczył ołówek z piórnika…
— Dlaczego długopis mnie unika?! —
Wykrzyczał pytanie z obrażoną miną,
Jakby wszystko co złe, nie było jego winą.
— Jestem starszy, szacunku żądam! —
Wrzasnął, i spod oka na piórnik spogląda.
Długopis nic sobie z tego nie robi,
I dalej gumkę myszkę, malując — zdobi.
Ołówek wściekły do temperówki wskoczył.
— Temperuj na ostro! Będę walkę toczył!
Skoro długopis szanować starszych nie umie,
Nauczę go moresu, aż w końcu zrozumie.
— Poczekaj! — gumka z piórnika zawołała,
I wystawiając wymalowaną buzię, dodała:
— Powiem ci, bo nawet sympatią cię darzę…
Szacunek z wiekiem nie zawsze idzie w parze.
Ołówek aż podskoczył, strasznie obrażony.
(W gumce — od zawsze — był zadurzony).
— Wstydź się, bo głupio jesteś pomalowana!
I nie wiesz co mówisz… myszko kochana!
— Oj, chyba wiem, ołówku mój drogi!
Kto nie zna tolerancji, w szacunek jest ubogi…
Życzliwość i Wyrozumiałość — to dwie dobre wróżki,
Które mi o tym co wieczór szepczą do poduszki.
Myszka detektyw
— Co tam się dzieje, czy któraś z was wie? —
Spytała Myszka Rybki dwie.
— Coś się dzieje, lecz co, nie wiemy.
Same to dziwo wciąż obserwujemy...
I z niczym nam się nie kojarzy,
To coś, co się tam na drzewie jarzy.
Myszka tym czymś zaciekawiona,
Chce sprawę wyjaśnić, jak to ona.
Nie darmo detektywem zwą ją przyjaciele,
A to zobowiązuje… i znaczy wiele.
Myszka myśli: — Może to ogień? E, chyba nie,
Dawno by zgasł, wszak wiaterek dmie.
— Podpłyńcie do brzegu, Rybki kochane,
I zostańcie w ukryciu do pomocy przygotowane.
A ja tymczasem skoczę do norki,
Przyniosę piasku ze dwa worki,
Bo gdyby to coś się ogniem okazało,
Gasić tylko wodą będzie za mało. —
Myszka szybciutko do norki wskoczyła,
Ubranko Sherlocka Holmesa założyła,
Dużą lupę do ręki złapała…
I z norki jak z procy wyleciała...
O workach piasku zapominając,
Gnała brzegiem rzeki niczym zając.
Myszka detektyw już pod drzewem stoi…
Zagląda do góry. Niczego się nie boi.
— Nic się nie jarzy, nie widzę już blasku.
Dobrze że nie tachałam ze sobą piasku,
Bo to nie ogień… lecz co u licha?
Dowiem się na pewno… To żadna pycha.
To obowiązek detektywa…
A z obowiązkiem już tak bywa,
Że spełniać go zawsze trzeba —
Pomyślała Myszka, wznosząc oczy do nieba...
I z wrażenia aż podskoczyła, bo coś zobaczyła.
Lupę do oczu w mig przyłożyła
I oniemiała… Na drzewie siedziała Sroka
I bezczelnie spoglądała spod oka.
Aż tu nagle: — Złodzieje! Złodzieje! —
Krzyczą Rybki, a Sroka skrzekliwie się śmieje.
Rybki oburzone: — Łapać złodzieja!
Myszko kochana, w tobie nadzieja. —
Wreszcie wypełzły na rzeki brzeg,
Strzepały z siebie żabi skrzek,
I zaszlochały: — Ktoś ukradł nam puzderko,
A z nim i nasze piękne lusterko…
W czym się będziemy teraz przeglądały,
Łuski nasze modelowały, o wygląd dbały?
— Nie rozpaczajcie, Rybeńki wy moje,
Ja was w rozpaczy zaraz ukoję…
Fantazji detektywistycznej popuszczam wodze
I metodą dedukcji — do wniosku dochodzę,
Że złodzieja daleko szukać nie muszę...
Siedzi na drzewie i nastawia uszu.
Tak, to Sroka ukradła wasze lusterko…
Oddawaj natychmiast, Sroko złodziejko!
Słoneczko twój czyn niecny zdradziło,
Gdyż po lusterku mocno świeciło…
Kradniesz bezczelnie wszystko, co się świeci,
Większej złodziejki nie masz na tym świecie!
Pojmij ty wreszcie, że kradzież nie popłaca,
Bo od złodzieja każdy się odwraca…
Masz jednak szanse naprawić swe wady.
Posłuchaj więc Sroko mej dobrej rady:
Przeproś Rybki i przyznaj się do kradzieży,
Gdyż tylko wtedy każdy ci uwierzy,
Żeś błąd swój zrozumiała i chcesz się poprawić.
Wyrządzoną zaś krzywdę musisz naprawić.
I zapamiętaj, ten kto krzywdzi innych,
Na samotność jest skazany z własnej winy.
Krzywdząc więc innych, krzywdzi najbardziej siebie…
Niechaj to złodziejko dotrze do ciebie.
No jak Sroko, do poprawy gotowa?
Czy trzeba ci tłumaczyć wszystko od nowa?
Chora krowa
Przyszła krowa do doktora…
— Panie doktorze, jestem chora —
Zamuczała smętnym głosem:
— Na ból brzucha lek poproszę.
Oglądnął krowę doktor leciwy,
Zbadał, opukał... bo był litościwy.
Do mordy zaglądnął jej głęboko,
Spojrzał w lewe i w prawe oko.
Pokręcił nosem, okulary poprawił,
Chwilę podumał i diagnozę postawił:
— Jesteś zdrowa, krowo miła…
Trawa ci tylko zaszkodziła.
Krowa zbaraniała i na doktora spojrzała.
— Nie jestem chora?! — gromko zamuczała. —
Skoro trawa mi szkodzi, muszę być chora...
No trudno, pójdę do innego doktora!
Doktor spod oka popatrzył na krowę…
Wreszcie rzekł, poklepując jej rogatą głowę:
— Jesteś zdrowa, miła krowo,
Nie potrzeba cię badać na nowo.
— Jestem chora! — Krowa się upierała,
I kręcąc mordą, trawę przeżuwała.
Rzekł wtedy doktor do żującej krowy:
— Zalecam żarcie zmniejszyć do połowy.
Krowa na te słowa z odrazą zamuczała:
— Jeść muszę, bo mleka nie będę miała.
Tylko głupi doktor powiedzieć tak może…
Nie ma pan honoru, panie doktorze!
— Myśl krowo o sobie, nie o mym honorze,
Bo na twe łakomstwo nikt ci nie pomoże —
Odrzekł pan doktor, patrząc krowie w oczy…
Z bydłem o honorze dyskusji nie chciał toczyć.