Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-07-30 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1475 |
Ołena Marciuk poznała siłę miłości w wieku piętnastu lat. Wprawdzie opowieści jej starszych koleżanek z sąsiedniej wsi ukraińskiej brzmiały nieco bardziej przyjemnie i romantycznie, ale cóż. Takie życie. To nie były czasy na wyższe uniesienia uczuciowe.
Ołena (dla swoich Ola), była córką osadnika w chutorze Sienkiewka. Polski rząd przydzielał weteranom wojny polsko – bolszewickiej nadziały ziemi na terenie wschodnich rubieży Rzeczypospolitej. Tworzyli zwarte kompleksy polskości w morzu ukraińskiej biedy. Współczesne lachy – łycary.
Jej pechem była matka. Tutejsza. Taką sobie upatrzył ojciec i wszyscy za to zapłacili.
Najpierw on i brat. W czterdziestym trzecim ojciec zawisł na drzwiach własnego domu. Osobiście przybił go do nich teść, młynarz z Dołhobycz. Parę lat temu pili razem samogon w knajpie pobliskiego miasteczka, załatwiając interesy. Ojciec całował go z dubeltówki, a Hawryło ściskał po ukraińsku. Wylewnie i szeroko. Spotykali się na święta katolickie i prawosławne. Gorzała płynęła po sumiastych wąsach ojca i zmierzwionej brodzie młynarza. A teraz wbijał gwoździe w dłonie i stopy swojego zięcia.
- Ty polski pan. To nasza ziemia i won. - W oczach miał szaleńczy błysk. Wyjął nóż. - Zhańbiłeś moją córkę.
- Przecież wtedy też byłem Polakiem – wyszeptał Marciuk.
- Ale tu już nie ma Polski.
Wyciął ojcu przyrodzenie i przybił obok jego twarzy. Jej siedmioletniego brata przecięli piłą. Męskie nasienie wroga trzeba wyplenić.
A ona patrzyła. Wokół zaczynało szaleć morze w skali dziesięć Beauforta. Morze ognia.
Matka dostała parę razy w twarz od swojego ojca, parę kopniaków i została załadowana na wóz razem z Ołeną. Jechali przez nocny las, pełen dziwnych dźwięków; skrzypienia starych drzew, pohukiwania sów i głosów różnych zwierząt. Dziewczyna zawsze bała się nocnego lasu, ale tym razem czuła, że nie on jest dla niej zagrożeniem. Nie myliła jej intuicja. Na najbliższym postoju poczuła twarde łapsko na ustach, jakaś siła zawlekła ją w krzaki, zdarła ubranie, kolano rozepchnęło uda i brutalne coś wdarło się do środka.
- Ty lacka sucz. Ty poczujesz, co to dobry mołojec. - wysyczało do ucha brodate, śmierdzące moczem i potem stworzenie. Wykręciła z trudem głowę i w świetle ogniska na zawsze zapamiętała twarz swojego pierwszego kochanka.
Jej dziad Hawryło, nie miał zmiłuj dla zhańbionej Polakiem córki, ani dla jej pomiotu. Nastia została zagoniona do najcięższych prac – obrządzania bydła i świń, wyrzucania gnoju i pracy w polu (zaczynały się zbiory), a Ołena, kopana i bita przy każdej okazji, na pastwisko. Spały z matką w oborze.
Tak upłynęło dwa tygodnie, aż którejś nocy obudziły je krzyki. Z chałupy jacyś ludzie z błyszczącymi w świetle płonącej chałupy orzełkami na czapkach, wywlekali starego Hawryłę.
- Ty byłeś w Sienkiewce? - zapytał jeden z nich. Pewnie dowódca. Dziad tylko charczał.
- Byłeś? - Głos Polaka stawał się zimny pomimo ciepłej nocy i żaru bijącego od płomieni. - Mów gadzie!
Charkot. Dwóch żołnierzy podniosło Hawryłę i rzuciło go na sztachety niskiego płotu. Wyszły z niego po drugiej stronie. Później odnaleźli Ołenę i matkę i wywlekli na jasno oświetlone podwórze. Dowódca, przystojny trzydziestolatek ubrany w prawie kompletny mundur przedwojennego oficera, przyglądał im się długo.
- Tyś żona Marciuka? - zapytał. - I córka tego tu? - Wskazał brodą nadziane zwłoki. Kobieta skinęła głową.
- Tutejsza? Powtórne skinięcie.
- Widziałaś co zrobili z twoim mężem? To zrobił twój ojciec. Dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Panie, ja nic nie mogłam! - krzyknęła i upadła na kolana.
- Mogłaś. Umrzeć razem z nim.
Ołena po raz kolejny dryfowała w morzu ognia. Wóz zaskrzypiał i ruszyli, a ona patrzyła na matkę przybitą do drzwi stodoły. Przy jej głowie zwisał ochłap mięsa. Wycięty srom.
- Ty córka Polaka, to Cię „Piorun” oszczędził. Przyda nam się kobieta w obozie. - Usłyszała szept.
- Ja już nie wiem, czyja jestem.
- Moja. Jakieś ręce wślizgnęły się pod spódnicę.
Leżała na wozie bokiem i nawet nie jęknęła. Po wszystkim przewróciła się na wznak i w świetle pełni zobaczyła twarz młodego żołnierza. Swojego drugiego kochanka.
-Jak masz na imię?
- Janko.
Życie w obozie płynęło monotonnie. Czasami jakieś oddziały wychodziły na akcje, a później przysłuchiwała się opowieściom o spalonych ukraińskich wsiach i walkach z oddziałami UPA. Opatrywała rannych, gotowała i prała. Czasami szła z Jankiem pomiędzy drzewa i uczyła się miłości.
„Taka partyzancka dola
domem ziemia oraz bór
czasem kula ciebie woła
czasem woła wroga sznur”
Tak śpiewali partyzanci na rzewną nutę. Wszystkie te pieśni partyzanckie na taką są, ale ta wyjątkowo chwytała ją za serce, bo były w niej ślady ukraińskich dumek.
Aż przyszedł dzień, kiedy naprzeciwko siebie stanęły oddziały „Pioruna” i osławionego „Boriva”, który był odpowiedzialny za spalenie między innymi Sienkiewki.
Ołena siedziała w obozie, nasłuchując gęstniejącej strzelaniny i obserwując biegających ludzi. Spływało coraz więcej rannych i dziewczyna miała pełne ręce roboty i krwi.
- Ale jatka – wyszeptał partyzant z plutonu „Żbika” przyniesiony przed chwilą. - Chcieli nas okrążyć na skraju lasu, tam przy strudze i doszło do bagnetów. Ale ich porżnęliśmy. Jak świniaki - Uśmiechnął się i głowa opadła mu na bok.
Walka była skończona. Oddział „Pioruna”, choć wykrwawiony, zajął pole i pobliski chutor Włodywój. Tam przeniesiono rannych i dziewczyna po ich opatrzeniu poszła na skraj lasu zobaczyć, czy jeszcze jakiegoś żywego tam nie ma. Gdyby był Ukrainiec, Polacy zabiliby go od razu, a to przecież też jej bracia.
Czerwone słońce stało nad koronami drzew. Słyszała szmer wąskiej strugi i czuła odurzający zapach łąki. Ziół i kwiatów. Szałwii, rumianku i dzikich goździków. Cisza łąkowa, to tylko buczenie owadów.
Pod jednym z drzew usłyszała cichy jęk. Skoczyła i zamarła. Na trawie leżał Janko, a na nim jakaś zwalista, nieruchoma postać. Ołena z trudem zaczęła spychać z chłopaka ciało i poznała tę twarz. Dobrego mołojca i jej pierwszego kochanka.
Janko westchnął.
- Dobrze, że jesteś.
Szarpało ją w środku. Fala przebiegała przez ciało, mrówki wędrowały wzdłuż kręgosłupa. Zwymiotowała. Chłopak miał zęby i brodę w zakrzepłej krwi, a szyja Ukraińca była rozdarta z boku. Widziała nieruchomą już tętnicę U Janka zobaczyła ranę w klatce piersiowej a z otworu wydobywała się różowa piana i bąbelki.
- Ołeno, zanieś mnie do naszych – wyszeptał.
- Naszych? A kto dla mnie są nasi? - histerycznie krzyknęła.
- No jak to kto? Tyś Polka przecie.
- A kim była moja matka? Pamiętasz? Pamiętasz jak umarła z waszych rąk?
Dziewczyna powoli wyjęła z martwej ręki mołojca bagnet i z całej siły wbiła Jankowi w serce. Przekręciła. Wstała i poszła na ślepo w las.
Dwa dni później oddział „Pioruna” odnalazł wiszącą na drzewie Ołenę. Ptaki już dobierały się do jej oczu. Ludzie stali i patrzyli w milczeniu.
- A to swołocz. Pewnie ją u nas widzieli i powiesili. Dziecko prawie jeszcze... - powiedział ściszonym głosem „Jaskierka”.
- A może sama?
- Zwariowałeś? To taka fajna dziewczyna była i zawsze uśmiechnięta.
„Piorun” wyjął swojego visa i strzelił do wiszącej.
- Dowódco! - „Żbik” szarpnął się jak uwięziony koń. - Co wy?
„Piorun” schował pistolet.
- Niech ma podwójną partyzancką śmierć. Zasłużyła.
„Taka partyzancka dola
domem ziemia oraz bór
czasem kula ciebie woła
czasem woła wroga sznur”
oceny: bezbłędne / znakomite
Bycie Kananejczykiem nie zawsze dobrze się kończy - zawsze zresztą w zgodzie ze starą biblijną maksymą:
albo jesteś NASZ - albo...
Komu największe cięgi spuszcza żołdackie trzymanie się obowiązującego modelu? Starcom, kobietom i dzieciom??
To są te ofiary - i ci herosi??
W tle szalejące (źródłosłów bezokolicznika szaleć - najeść się szaleju) oddziały "Boriva" - i "Pioruna".
Konstrukcyjnie opowiadanie "(nie)swoja" - to maksymalnie skondensowane sceny niedawnej przecież polsko-ukraińskiej apokalipsy, tworzące w finale monumentalny obraz, nie mieszczący się w żadnej kulturalnej głowie... obraz za krawędzią (patrz wszystkie tytuły)
Tym bardziej, że nie skupiają się na tym, kto? kogo? kiedy? ile? dlaczego?
To tylko tragedia bratobójczej wojny, która z reguły jest okrutniejsza, niż klasyczne konflikty.
Opko napisałem raczej pod wpływem lektury o takiej wojnie na Bałkanach.
Żeby nie było - "Wołynia" nie oglądałem.
Dzięki.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Autorze, niestety, nie ustrzegłeś się dość licznych błędów językowych. W zwrotach "polsko - bolszewickiej" oraz "lachy - łycary" powinny byś łączniki, a nie myślniki. Zbędne przecinki przed: była, pelen, nie miał, wywlekali. Brakuje przecinków przed: co zrobili, jak to kto, jak umiała. Zbedna kropka przed myślnikiem (.- wysyczało).
Jeśli to miałoby być kiedykolwiek i gdziekolwiek wydane, to od poprawy są zawodowi korektorzy, więc nie mam spędzonego snu z powiek :)
Dzięki za lekturę i uwagi :)))
Od szukania winnych są z reguły historycy, a coraz częściej, politycy.
Niestety.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Sugeruję małe poprawki w tekście:
*upłynęło dwa tygodnie - upłynęły dwa tygodnie
*- Tutejsza? Powtórne - - Tutejsza? - Powtórne
*- Moja. Jakieś - - Moja. - Jakieś
Tekst sto razy nicowany, a i tak coś się znajdzie.
Uwagi są słuszne.
Dzięki.
Temat mam dość dobrze zbadany, mimo to,tekst mną wytrząsnął.
Świetnie napisane. ..
Czyli nie wszystko złoto, co się świeci.
Z korektorami jest jak z lekarzami Janko.
Nie wiem, jak się uczył na studiach, ale muszę mu wierzyć, bo się sam na medycynie nie znam.
Korektując korektora popadłbym w paranoję.
Gdyby tylko różnej maści błędy stanowiły o wartości utworu, to pewnie Miodek i Bralczyk chodzili by z literackimi Noblami.
Mózg ludzki w trakcie lektury sam podświadomie nasuwa właściwe czytanie i zapewniam Cię, że 99,9% czytających nie zwróciło uwagi na takie błędy i nie zakłóciło to w najmniejszym stopniu ich odbioru lektury.
Poprawność językowa jest ważna, ale nie jest celem samym w sobie, bo stałbym się świętszy od papieża.
Nie piszę tu o błędach rażących, rzucających się w oczy (biedna Szymborska i jej dysgrafia), tylko o drobnych.
Nawet Bóg nie stworzył idealnego świata :)
Od kiedy to piszący ma się znać perfekcyjnie na interpunkcji, ortografii, gramatyce itp?
Ja własnie piszę jak wyczuwam, a mylę się.
Od poprawiania mnie są zawodowi korektorzy, podobnie jak od leczenia są zawodowi lekarze, a nie czujący znachorzy, czy ja sam.
oceny: bezbłędne / znakomite
Nikogo nie wybielam i nic nie relatywizuję.
Taki to był czas i taka historia Ołeny mogła się zdarzyć.
Ba, zapewne podobna zdarzyła się wtedy wielokrotnie.
I nie ma znaczenia narodowość bohaterki.
Specjalnie dałem jej takie rozdarcie narodowe.
Dzięki, Bef.