Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-11-10 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 913 |
***
Wciąż o niej myślę, to porąbane. Jestem w tej kawiarni czwarty dzień z rzędu i jej nie spotkałem. Może dlatego, że był weekend, a ona przychodzi w tygodniu.
Przynajmniej kelnerka zbałamucona napiwkami.
Siedzę przy moim stoliku. Zrobiłem sobie z tej kawiarni biuro. Stolik, przy którym siedziała kobieta, jest moim ulubionym. Umawiam tu możliwie jak najwięcej spotkań. A rano, kiedy jeszcze nikogo nie ma, piszę.
O niej, o tym, jak ją widzę, jaką jest damą. I choćbym miał jej więcej nie spotkać, przyoblekę w ciało.
Na początku piszę o prozaicznych sprawach. Takich szczegółowych opisów w gotowym tekście nie ma, ale dzięki temu lepiej ją zobaczę.
(...)
Jak w różnych sytuacjach poprawia spódnicę. Jak stoi w bieliźnie i zakłada rajstopy. W jaki sposób się maluje, jak myje w umywalce włosy.
Teraz jest zmęczona po pracy. Dopiero zdjęła buty i umyła ręce. Rozmawia z kimś przez telefon.
(...)
To nie jest służbowa rozmowa.
Może z matką albo z kimś, kto dużo mówi, może z koleżanką.
Niech rozmawia z matką.
To pomoże określić jej nastrój.
Wprost proporcjonalnie odwrotny do mojego.
(...)
Rozmowa telefoniczna przebiega rzeczowo. Matka nigdy nie okazywała uczuć, nie potrafiła. W domu panował chłód, ale i grzeczna atmosfera.
Kobieta słucha, jak matka mówi, siada na kanapie, z ulgą wyciąga nogi na pufie. Jest zgrzana upałem i noszeniem zakupów.
Matka przekazuje bieżące plotki, kulturalnie wypytuje o interesujące rzeczy. A córka patrzy na swoje stopy, smukłe, wciąż bez haluksów. Pociera jedną o drugą, rozszerza palce. Marzy o masażu.
Sięga po pilota i włącza muzykę. Słyszę chillout, odzywa się trąbka. Zapożyczam melodię z kawiarni, jest idealna.
Kobieta zdejmuje nogi z pufa, siada prosto. Po chwili wstaje, podciąga spódnicę i ściąga rajstopy.
(…)
Co za nogi.
Bardziej chodzi o zgrabny ruch niż to, jak wyglądają, ale całość działa na moje ciało. Muszę robić przerwy, odwracać uwagę, wszak jestem w kawiarni i w pracy.
Celowo piszę o intymnych rzeczach. Jeśli będę wiedział, jak się wtedy zachowuje, co z niej wychodzi, kiedy nikt nie patrzy, jak jej ciało odbija myśli, to dam jej bardziej naturalne zachowanie wśród ludzi, sam będę ją lepiej widział.
Jesteś zwykłym świntuchem, przyznaj.
(...)
Gdy zdejmuje spódnicę, pomaga sobie, kołysząc biodrami.
Właśnie, jaką ma pupę? – Dumam chwilę. – W kształcie śliwki.
Piszę, jak nią kołysze, aż spódnica znajdzie się niżej, jak porusza przy tym ramionami, jaki ma wyraz twarzy.
Siada, składa ubrania i kładzie obok.
Zdejmuje biustonosz. Uwolnione piersi kołyszą się pod bluzką, czuje ulgę. Ściska jedną, potem drugą, budząc tym bardzo wrażliwe sutki.
(...)
Była szczupła, ale biust miała spory. – Przypominam sobie.
Zatrzymuję się.
Czy ja mam wchodzić aż tak głęboko? Czy nie naruszę jej prywatności?
Pisarz zadaje sobie czasem takie pytania w odniesieniu do nieistniejącej osoby. Ale tak właśnie postać literacka nabiera ciała.
Przecież chodzi o jej wnętrze.
I tak nie oddam słowami tego, co tu wtedy z nami zrobiła. Literacko za cienki w uszach jestem.
Czy ja nie przesadzam? Czy nie odpieprza mi palemka? Przecież to zwyczajna kobieta.
Mogę napisać wszystko przecież.
(…)
Do tej pory porusza się jak dama, nienagannie, wszystko gładko, każdy ruch subtelny i z klasą, każda rzecz współpracuje, jak palce każą. Ale w pewnym momencie etykieta wdzięku się załamuje.
Kiedyś musi. W końcu jest sama.
Przyciska barkiem telefon do ucha i przyciąga stopę. Od tych butów potwornie cierpią małe palce.
Czuje chłód powietrza na rozgrzanych udach i pomiędzy nimi, tak wyraźny, że skupia na nim uwagę.
Ta pozycja daleka jest od wytwornej. Ale ona się nie przejmuje. Jej seksapil jest naturalny, nie zależy jej wcale, by był widoczny.
Ściska palce i śródstopie. Dotyk powietrza w rozgrzanych miejscach daje niesamowitą ulgę.
Zdejmie też majtki. I tak pójdzie pod prysznic.
Siada prosto i ściąga bluzkę. Wypadają spod niej piersi, sutki sterczą dumnie. Opiera się, unosi pupę i zsuwa bieliznę. Pasek materiału wyskakuje spomiędzy pośladków.
Kiedy matka mówi, jak jest gorąco, i że cała się poci, córka rozkłada i zadziera nogi, żeby powietrze miało lepszy dostęp. Prysznic będzie cudowny.
I ja to wszystko widzę, jakbym stał przed nią.
Koniec telefonicznej rozmowy, ale ona jeszcze nie wstaje. Łapie się za uda, przesuwa po nich dłońmi, chwyta pośladki. Powietrze tak przyjemnie chłodzi. Trąbka rozleniwia.
Żaden facet, widząc ją teraz, nie byłby w stanie się nie oblizać i nie paść przed nią na kolana.
Ona patrzy w prostokąt światła na podłodze, wędruje po nim wzrokiem za okno. Ciągnie ją do słońca jak ćmę do żarówki. Szczególnie w taki ciężki dzień jak dzisiaj.
Prostuje nogi i rozszerza na boki. Kiedyś trenowała gimnastykę i robiła pełen szpagat. Wciąż jest nieźle rozciągnięta.
Widok jest cudowny.
(...)
Ok, wystarczy. Czas na pracę.
Z żalem żegnam się z tekstem. Nie lubię tak przerywać, to nieprawidłowe, wręcz niezdrowe.
Stosunek przerwany.
Powinienem pisać, dopóki unosi natchnienie. I tak może się ulotnić w każdej chwili. A takie przerywanie to zwykła strata. Dla tekstu, dla spójności i samej historii. Później natchnienie będzie unosić inaczej, już na innej wysokości, na innym wietrze.
Dopijam kawę, zbieram graty i idę sobie. Za dwadzieścia minut mam spotkanie w Sopocie.
Kelnerka wchodzi na podwórze posprzątać po mnie.
– Ciao! Dziękuję! – wołam spod bramy.
– Do widzenia!
‘Ciao’ - co za pedał.
Uciekam. Jutro znów tu przyjdę. Jeśli nie spotkam tamtej kobiety, przynajmniej zostanie mi zainspirowana nią bohaterka.
Ciekawe, jaka jest naprawdę?
Najgorsze, że nie będę miał wywiadu. Muszę znaleźć kogoś innego.
I dać imię tej fikcyjnej.
Na niechciane pożądanie najlepsze jest odwrócenie uwagi. Myślę o różnych bzdetach, ale wszystko i tak zmierza ku niej.
Z nią jest inaczej niż z innymi bohaterami, tymi opartymi o prawdziwe osoby. Nie miałem dotąd problemu, żeby o nich zapomnieć na czas pracy zarobkowej czy innych zajęć. Dopiero w przerwie albo w drodze do domu, kiedy dzień zwalnia, fabuła i bohaterowie wracają do głowy mimochodem.
No nie zostawi mnie.
Cały czas ją widzę. Patrzy na mnie, potem na swoje stopy. Mówi coś, ale nic nie słyszę.
Ładnie układa usta.
Apetyczne, pełne wargi. – Pamiętam dobrze.
Nie robi nic nadzwyczajnego, a i tak nie mogę oderwać oczu. Zbliża brodę do ramienia, na ułamek sekundy pojawia się ledwie widoczny grymas cierpienia.
Pokazuje, jaka jest bezbronna, że potrzebuje opieki i uwagi.
Cwaniara, próbuje mną sterować.
Chce czegoś, ma jakiś cel. I na pewno nie jestem nim ja. Dość szokująca to wiedza, ale o dziwo nie boli.
Za brzydki i za stary już jesteś, żeby się przejmować.
Mimo to jestem w szoku.
Ona chce się wydostać z mojej głowy, chce się ode mnie uwolnić.
Zależy jej, żeby opowieść została opowiedziana, żeby się mogła w niej narodzić. A raczej zostać napisana.
Mówię sobie, że to przecież za krótko, skoro sam jej nie znam, to ona mnie tym bardziej. Dlaczego więc chce uciec?
Nie lepiej się wstrzymać?
Wiem, że chce ode mnie kompletnego ciała, sposobu poruszania, może czegoś jeszcze. Czym prędzej zaistnieć. Dostała ciało i kształty, jeszcze bez szczegółów, ale najazd kamery dopiero przed nami.
Dlaczego ona tak na mnie działa?
I przecież dopiero będę budował jej osobowość. Na razie mam zarys, jej siłę. Skąd się wzięła ta niecierpliwość, sto razy silniejsza niż u innych kobiet? Dlaczego nie daje mi spokoju? Chcę wierzyć, że nie ja jej tak przeszkadzam, że śpieszy się z innego powodu.
Gwałtownie hamuję! Prawie wjechałem komuś w dupę.
– Idiota! – ubliżam sobie.
Cieszę się, to odwróciło uwagę od pomysłu, że ona śpieszy się do kogoś innego. Bardzo prawdopodobne, że poszedłbym w tę stronę.
Femme fatale! Wszystko jej wina!
Ruszam i słyszę w głowie tę durną przyśpiewkę weselną: ‘Ona temu winna, ona temu winna...’
Ja się pytam, jakie imię mieć powinna?
Jestem już w dolnym Sopocie, mijam Grand Hotel.
A co, jeśli ona traktuje mnie, jak swojego papcia?
Śmieję się, ale tak to wygląda. Z tą różnicą, że do ojca się coś czuje.
Czemu robię z niej taką zimną? Przecież jej nie znam.
I jeszcze się oszukuję.
Jest bardziej pewna siebie niż inni.
– Przez to trochę władcza. Bardzo dobrze wie, czego chce i dokąd zmierza – mówię do pani przechodzącej przez pasy.
Milknę. Miałem o niej nie myśleć.
Ile czasu nie myślałeś? Ile minęło?
– Nic nie minęło.
‘Ona temu winna.’
Kretyn.
Jestem na miejscu. Udaje mi się zaparkować pod samą restauracją Palestra. Ładna z zewnątrz, na podeście stoliki.
Za blisko ulicy.
Wchodzę do środka. Szału nie będzie, tylko pięć numerów do przeniesienia. Ale knajpa pierwszorzędna.
I jest klima.
Jeśli zaproponuje żarcie, godzę się natychmiast.
Wystrój majestatyczny, sądowy, dużo drewna.
Podchodzę do baru, jak do stołu sędziowskiego na sali.
– Dzień dobry panu – wita obsługa.
– Dzień dobry, ja do pana Zbyszka.
– Oczywiście, z kim mam przyjemność?
– Marek Dobrzański.
Siadam w loży, a młody chłopak leci na zaplecze w podskokach, myśli, że jestem kimś ważnym.
Ile daje garnitur, krawat i broda.
Powierzchowność jest ważna, szczególnie w pracy. Nie walczę z tym, wykorzystuję, ale mnie to wkurza. Co za głupota, że jeden skacze przed drugim jak sługa. Widzi, jak wygląda i w głowie powstaje obraz, wizja, zupełnie inna osoba.
Przecież nieważne, kto kim jest. Ważne, za kogo się uważa. – Zawsze to sobie powtarzam. Szczególnie w takich sytuacjach jak teraz, żeby mi niepostrzeżenie nie odbiła palemka.
Podchodzi kelner.
– Czy mogę coś podać?
– Małą czarną poproszę.
Skinął i poszedł.
Młody chłopak wraca z zaplecza. Widzę po nim, że już wie, kim jestem. Zwykłym handlowcem.
Przyjął ignorancką postawę. Pewnie jest zły na siebie, że się tak przejął moją wizytą, dał nabrać wyglądem. A okazałem się tylko kolejnym wciskaczem, który będzie się płaszczył przed jego pracodawcą.
Zachowanie pracowników nie raz zdradziło charakter szefa. Zbyszek już dawno wie, że tu jestem. Celowo każe mi czekać.
Ach, ta gra handlowa, uwielbiam to.
Dostaję kawę. Mieszam, upijam.
Dobra.
Grzebię w telefonie. Pewnie po chwili rozmowy będę odpalał komputer. Mógłbym zrobić to już teraz i popatrzeć na tekst o niej. Ale nie wiem, co Zbyszek odwali. Może będę się zaraz zwijał?
Odkładam telefon i wpatruję się w kawę. Znowu pojawia się ona, pcha się do głowy.
Notuję w telefonie.
(...)
Stoi pod prysznicem. Dotyk letniej wody jest bardzo wyraźny, jakby skóra była podrażniona przez upał.
Staje w rozkroku. Woda inaczej zakręca, spływa w nowych miejscach. Skóra wszędzie jest taka wrażliwa.
Kobieta przesuwa dłońmi po głowie i zbiera z tyłu włosy, są ciemne, długie. Zazwyczaj upięte wysoko.
(...)
Jak wtedy w kawiarni.
Dzwoni telefon.
– Tak, panie Jacku? – odbieram.
Podpisaliśmy umowę i dopinamy bzdety, jak poczta głosowa, blokady premium.
Uwielbiam robić rzeczy, za które nie ma pieniędzy.
Wracam szybko pod prysznic.
(...)
Dotyka piersi, unosi je i ściska, sutki sterczą od czasu, kiedy je obudziła.
Zaczyna się śmiać, bo uświadamia sobie, że jest podniecona.
Łatwo jej to zignorować na tym poziomie. Bierze myjkę, płyn, namydla się. Nie ma czasu, jest dziś jeszcze umówiona.
(…)
– Witam.
Przyszedł właściciel restauracji, oczywiście się śpieszy, będzie nerwowy. Chce mnie napiąć, żebym stracił panowanie i niczego nie kontrolował, tylko się miotał i na wiele zgodził.
Wstaję, on podaje rękę jak hrabia do całowania. Ściskam porządnie.
– Dali panu kawę? Dobrze – mówi.
– Bardzo dobra, dziękuję.
Siadamy.
– I co mamy? Bo nie mam czasu i T-Mobile ciśnie.
Banał.
– Zapewne. Jak pan nie ma dziś czasu, możemy spotkać się kiedy indziej – mówię.
Chłop mruży oczy.
Clint Eastwood.
Chce mnie wystraszyć, ale go wytrąciłem z torów. Mam ochotę się uśmiechnąć, ale nic mi nawet nie dygnie.
Spotkam się z tobą drugi raz, tylko jeśli nie masz drukarki albo będziesz chciał sprzęt.
Jest tu i teraz. To on ma farta, że tu przyszedłem, nie ja. Musi to wyczytać z moich oczu i mowy ciała.
To oczywiście nieprawda, złudzenie. Gra handlowa.
Chłop szybko pęka.
– Dobra, mów pan, co masz, i zamykajmy temat. Nie mam na to czasu.
– Ma pan pięć numerów do gadania, coś oprócz tego? – pytam.
– Nic więcej.
– Sprzęt potrzebny?
– Bez sprzętu.
– I prawidłowo.
Pytam jeszcze o szczegóły, ile internetu w telefonach, o jakieś dodatkowe usługi. I sprzedaję drogo. Z początku jest zdziwiony, że to już, tak szybko. Ale głupio mu było odmówić.
Po wszystkim z powagą na twarzy gratuluję skinieniem mądrej decyzji i wychodzę.
Odpalam silnik i ruszam.
– Tak jest! – Kilometr dalej cieszę się z sukcesu.
Jadę z powrotem do ulubionej kawiarni.
Może ją spotkam?
***
Szkoda.
Zaczynam wątpić, czy kiedykolwiek na nią trafię.
Co, jeśli kelnerka jest cwańsza ode mnie?
Może specjalnie powiedziała, że ona tu bywa, żebym przychodził wydawać kasę.
A tamtą widziała pierwszy raz w życiu.
Teraz na to wpadłem.
Lepiej późno niż wcale.
Mam ochotę pogratulować kelnerce zrobienia mnie w balona, ale słyszę na bruku obcasy.
To ona.
Gdzie tam ona. Te kroki są cięższe. Tamta stukała lekko. I zabójczo, jakby strzelała z małego kalibru.
Pani po czterdziestce, siada przy stoliku obok i się uśmiecha.
Odwzajemniam uśmiech, witam skinieniem i zajmuję się sobą. Wyciągam telefon i notuję.
(…)
Suszy włosy, sprząta, przygotowuje szybki obiad. Wszystko nago. W domu może robić co chce, jest wolna.
(…)
– Proszę. – Kelnerka przynosi moją kawę.
– Dziękuję.
Patrzę na jej małą twarz. Wcześniej nie zwróciłem uwagi.
Pomniejszona mordka.
Krępuje ją moje spojrzenie, szybko odchodzi.
Nie wygląda na cwaniarę. Może mówiła prawdę.
Czuję, że ktoś mnie obserwuje. I nie jest to kobieta obok.
Patrzę po oknach wyglądających na podwórze. Nikogo nie widzę, ale przecież sporo par oczu musiało mnie przez nie widzieć. Na pewno dla starszych osób to atrakcja obserwować gości kawiarnianego ogródka.
Widzę jedną osobę. Tęga pani na trzecim piętrze, często siedzi w oknie.
Niewiele mnie to obchodzi.
Niech sobie patrzą.
Odpalam komputer.
Co z tym wywiadem?
Chyba to na razie odłożę. Zajmę się kobietą, która chce się wydostać z mojej głowy. Gdybym tylko spotkał pierwowzór.
Jak blisko jestem oryginału?
Może być tak, jak ją opisałem w upalny dzień. Zmęczona, zgrzana, rozmawiała przez telefon. Tak mogłaby się zachować, to prawdopodobne.
Jeśli osobowość tamtej prawdziwiej pani okaże się zupełnie inna, to będę miał dwie bohaterki. Tej w mojej głowie muszę w końcu nadać imię. Bladego pojęcia nie mam, jakie. Już nawet myślałem, żeby poszukać inspiracji w żywiołach, jak romantyczny nastolatek.
W wodzie, wietrze, w ogniu i w klozecie.
Jak oddać jej osobowość, charyzmę, kobiecość? Przecież musiałbym być choć trochę kobietą, jakąkolwiek, niekoniecznie pełną sprzeczności.
Ona sama może nie rozumieć, dlaczego jest taka.
Ciężko jest wytłumaczyć coś naturalnego.
Tym bardziej piękno.
Sam się spotkałem z czymś podobnym ostatnio, kiedy siedziałem kilka dni na dzikiej plaży. Byłem podziwiany za zaradność.
Myślałem, że obaliłem uzasadnienie krępującego podziwu tłumacząc, że co to za problem, jak się od dwudziestu pięciu lat targa żelastwo i całe życie jeździ w dzikie kąty.
Ale człowiek, który przechodził obok i zaszedł na kawę, powiedział, że to nie to. Obserwuje mnie, jak się krzątam i słucha, co mówię. I to jest niesamowite.
Do dziś tego nie rozumiem, a on nie potrafił wyjaśnić, co takiego niesamowitego jest w pytaniu, czy chce mleko do kawy. Jeśli tylko to, że go zaprosiłem, to co w tym niesamowitego? Przecież to był kaprys. Akurat przechodził i gotowała się woda. Wydało mi się ciekawe zaprosić jegomościa na chwilę rozmowy.
Wyglądałem normalnie, według przyjętych norm społecznych i surwiwalowych. Miałem kompletny strój, zamknięty namiot, czysto wokół, brudne paznokcie i ogorzałe lico.
Nie moja wina, że w tych frajerskich czasach to takie rzadkie.
Uśmiecham się na wspomnienie weekendu na plaży.
I co w tym niesamowitego?
Przecież to jest zwyczajne. Za czasów mojego ojca każdy facet potrafił rozbić namiot, rozpalić ogień i wstawić na nim wodę, nikt się tym nie podniecał.
I nagle mnie oświeca.
Chciał cię po prostu wydymać na tej plaży i dlatego łechtał.
A ja się tu porównuję do niej i wpycham ze swoimi brudnymi girami.
Faceci mogą mieć w ogóle seksapil?
Czterdziestka mi się przygląda, uśmiecha. Może robię dziwne miny?
Ratuje mnie kelnerka, przynosi jej kawę. Dalej mogę kontemplować i nie kontrolować twarzy.
Łyk kawy i wracam na plażę. Nie ma tam już tego chłopa. Zresztą, nie dobierał się do mnie i zachowywał normalnie.
Zakochał się i poczuł, że nie odwzajemniam... – Kolejna wersja, nie mogę jej powstrzymać. – Czekał rozmarzony, ale zobaczył, że jestem hetero, a już na pewno, że jest za stary...
Parskam śmiechem. Kobieta obok spogląda na mnie. Udaję, że to coś w telefonie.
Zamkniesz już tą pisarską mordę?
Czuję, że zaraz tej pani dokleję jakąś historię.
Esemes od mamy odwraca uwagę.
Znowu z bzdetami.
Jakieś pretensje, że ojcu coś powiedziałem, a ona jak zwykle jest na uboczu…
Szlag mnie z nimi trafi.
Wyrzucam to z głowy, bo już dawno na takie wiadomości nie odpisuję, nawet nie czytam do końca.
Niesamowite, niesamowite… – Wracam na plażę.
Robię notatkę.
(...)
Niesamowite jest chcieć czegoś całe życie, marzyć o tym i nic z tym nie robić, tylko marudzić, że się nie ma, i zazdrościć tym, którym się chce rozwijać.
To jest niesamowite.
(…)
Tego nie rozumiem.
Siada mi nastrój. To przez rodziców i ten ich śmieszny rozwód. Powiedziałem im ostatnio, że mam gdzieś latanie w dwa różne miejsca, żeby się nimi opiekować na starość, czyli już niedługo. Mają ustalić, do kogo będę jeździł rzadziej.
No co? - zapytałem. Doba ma 24 godziny i zwyczajnie się nie rozdwoję.
Fajnie, że to dla nich poważny problem. Może przestaną się wygłupiać.
Dopijam kawę.
Wchodzę do domu i znowu myślę o niej. O co zapytam, jeśli ją spotkam? Czy będzie w stanie mi odpowiedzieć, skąd się bierze jej magnetyzm?
Nie sądzę.
Jednak zdradzi mi swoje zdanie, pasje i upodobania.
– Weź, kobieto, daj się odlać!
Znowu się pcha. Już mnie to wkurza.
No co za postać!
Kładę klucze na szafce w przedpokoju. Zdejmuję buty i lecę do łazienki.
Muszę w końcu dać jej imię.
Który raz już o tym myślę? Zwyczajnie nie czuję się godzien. Wymyślanie imion i nazw nie jest moją mocną stroną.
Nie mam pojęcia, czy ma być pospolite, czy wzniosłe.
Szlag! Jakie jest naprawdę?
Idę do dziennego pokoju, po drodze zabieram komputer.
Napiszę o niej, skoro się tak pcha.
Rozsiadam się na kanapie.
Właśnie, ile ona może mieć lat?
(...)
Trzydzieści. Dobrze wychowana, wykształcona i nastawiona na sukces. Dumna z tego, kim i jaka jest, czego dokonała zawodowo.
Więcej niż niejedna czterdziestolatka.
Zadowolona ze swojej niebanalności, poczucia wartości, smaku i własnego zdania. Nie potrafi tego ukryć.
Dlaczego w ogóle by miała?
Najlepsze, że w przeciwieństwie do tych, które jej zazdroszczą i są zawistne, ona jest wyrozumiała dla własnych wad. W pełni ich świadoma akceptuje wszystkie bez cienia kompleksu, nawet je wyśmiewa.
I to jest siła.
Nic na pokaz, wszystko naturalne. Kobiecość z niej wypływa w sposobie poruszania, mówienia, rzucania spojrzeń. To jest w każdym geście, w każdym oddechu.
Upina w łazience włosy, trzyma w górze ramiona. Lubi nieskrępowanie biustu, jego naturalny ruch. No może nie przy sprzątaniu. Ale przy układaniu włosów kołyszą się przyjemnie.
Nie za mocno, nie za słabo. Bardzo to lubi.
Takie małe zboczonko.
Teraz ubiera się w sypialni, ma już na sobie biustonosz.
(…)
Nie miałem serca opisać, jak pakuje te cuda.
Bym się rozpłakał.
(...)
Zakłada majtki. Nawet tak mało zgrabną czynność wykonuje z wdziękiem, kiedy poprawia z tyłu pasek, a z przodu materiał.
Zawieszam się nad tym skrawkiem białej tkaniny, a ona stoi i czeka, jakby wiedziała, że na nią patrzę. Nawet się bardziej prostuje, żeby uwypuklić łono.
Idź dalej!
Pora na letnią sukienkę, zieloną. W niej pójdzie na randkę.
Ze mną.
(..)
Odkładam komputer, przecieram oczy.
Jak to ze mną?
Wcześniej wiedziałem tylko, że jest dziś z kimś umówiona.
Gdyby tylko wiedziała, że ją podglądam.
Wie przecież, bo siedzi w mojej głowie, ale widać jej to nie przeszkadza.
Bawi się moim kosztem.
Zdaje sobie sprawę, że działa to na jej korzyść, że zrobię dla niej wszystko i ją uwolnię.
To nie randka, to spotkanie biznesowe na wyższym poziomie.
(..)
– Kurczę, podejmę wyzwanie.
Pora się przebrać, zjeść i cisnąć na siłownię. Wstawiam ryż.
Już o niej nie myślę, już na nią nie patrzę. Postanawiam, że od teraz piszę rzeczowo, bez zbędnych podniet.
I będę się stawiał.
Jakie wyzwanie? Nie chcesz jej uwolnić?
– Chcę. Ale się w mordę, zakochałem.
Śmieję się z siebie, co za rozważania prowadzę.
Już o niej nie myślę.
– Gdzie torba?
Idę do sypialni, a potem do najmniejszego pokoju zaaranżowanego na biuro. Torba treningowa leży przy biurku.
Zatrzymuję się.
Nie, to ważne.
Z przyjemnością ją uwolnię, ale czy to jej wystarczy? Czy nie będzie mnie chciała wycyckać? Wszystkiego mi zabrać? To w końcu femme fatale. Muszę uważać.
Jest zmyślona, głąbie!
Myślę chwilę.
Tym bardziej może zrobić ze mnie niewolnika.
Dlatego od teraz będzie tylko rzeczowo.
koniec części drugiej