Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-03-10 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1251 |
- Dziękuję, ciociu Dusiu, - powiedziała Galina Pietrowna. Weszła do swojego pokoju, a w ślad za nią Kuźmiczowa z kuchenką naftową i taboretem.
- Teraz najpierw się rozejrzyj. Naftę póki co jeszcze mam, to ci ją dam, - ciągnęła dalej starsza pani. - Może zechcesz być sama u siebie, a jak nie - wprowadź się do mnie, nie mam nic przeciwko temu.
O nic się nie dopytując, lecz po zachowaniu Galiny bezbłędnie widząc, że stało się coś złego, postawiła kuchenkę na taborecie i zapaliła oba knoty: najpierw puściła płomień na całego, aż poszły sadze, potem go nieco skręciła, po czym pogrzała sobie zgrabiałe w ogonku dłonie i przysiadła na skraju kanapy obok niej.
- Co tak milczysz? Nie cieszysz się, że wróciłaś?
- Nie, ciociu Dusiu, cieszę się, - odparła, chociaż w tej chwili była rada nie temu, że wróciła do Moskwy, a dlatego, że przyszła tutaj, a ta obca przecież dla niej kobieta, która mówiła do niej na *ty* i do której ona od siedmiu lat, odkąd zamieszkała w tym pokoju, zwracała się zawsze na *wy* i nazywała ją *ciocią Dusią*, tak zwyczajnie i po prostu zaprosiła ją do siebie, by we dwie razem sobie w tej strasznej wojennej biedzie jakoś radzić.
Galina ucałowała pomarszczony policzek Kuźmiczowej i, odwróciwszy się twarzą, żeby nie zapłakać, z opuszczonymi między kolanami rękoma długo siedziała nieruchomo, patrząc na malutkie płomyki za zabrudzoną szybką kuchenki.
- Zabiło mi mojego Wasyla Pietrowicza, - posiedziawszy i pomilczawszy obok niej, Kuźmiczowa cicho powtórzyła to, co mówiła już jej wczoraj. - Bombą zabiło na stacji Moskwa Druga, na placu towarowym na torach razem z jego pomocnikiem. Jeden tylko palacz został cały, Wasiljew Kolka; ty go znasz, pamiętasz, w maju tak się u nas napił, że wszystkie naczynia nam w kuchni potłukł. Pamiętasz? - Powtarzała to swoje *pamiętasz* z jakąś czułością, chociaż ten cały Kolka był tak pijany, że zbił im wszystkie talerze, ale to było wtedy, przed wojną, kiedy jeszcze wszystko było dobrze, i żył jeszcze jej mąż, Wasilij Pietrowicz. - Tylko jeden ocalał, - pomilczawszy, powtórzyła. - I jaki on tam cały - nogi mu urwało...
Zaszlochała, umilkła, położyła na kolanach swoje strudzone ręce i tak samo jak Galina zaczęła wpatrywać się w płomyki w kuchence.
Siedziały tak obie w milczeniu kilka minut, aż zadzwonił w korytarzu telefon. Kuźmiczowa wyszła, nie zamknąwszy drzwi, i powiedziała do słuchawki swoje sakramentalne, pamiętne *Alio, alio, kto mówi?..*
- Tak, przyjechała, zaraz ją wezwę, - powiedziała po chwili i zawołała do niej. - Chodź, twój lotnik dzwoni! Już dwunasty dzień każdego rana o tej samej godzinie o ciebie pyta.
Miłego dnia.