Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-05-13 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1167 |
- Ej, ty tam, na ostatniej rei, orle - ptasi łebku! - zadzierając głowę, wołał do jakiegoś praktykanta na maszcie Adamycz, który wszystkich nas tak nazywał. - Coś się tam tak zagapił! Podnoś swój żagiel, a żywo! I na co mi ktoś taki na statku!
To nas wprost porażało. Widział go, nie widząc! Potrafił samym tylko dotykiem rozpoznać każdy detal olinowania. A przecież na żaglowcu tego masa! W takielunku nie było od niego lepszego mistrza. Umiał wykonywać takie ręczne misterne roboty, na których znali się tylko marynarze starej dawnej floty - jakieś szczególnego rodzaju maty, tatarskie węzły, królewskie musingi i wszelkiego rodzaju naprawy i szycia żagli.
Osip Adamowicz lubował się w marynarskim stroju i chciał, żeby go wszyscy uważali za kapitana. Na ląd zawsze schodził w błękitnej angielskiej marynarce ze złotymi guzikami, w nakryciu głowy z *krabem* i sztywnym rondem oraz skórzanym lakierowanym daszkiem. I bardzo często tak był traktowany - jak kapitan statku. Bardzo wyrazisty był ten jego morski wygląd. Siedząc potem w jakiejś restauracyjce przy szklenicy wina, rozpoczynał swoje zadziwiające historie. Naprawdę wiele widział w ciągu swojego długiego życia, wiele przeżył, lecz jeszcze więcej zmyślał. Znaliśmy tę jego słabość, ale lubiliśmy go słuchać i nigdy nie ujawniliśmy cienia swego niedowierzania.
- Ano, moje orły - ptasie łebki, kiedyś pływałem na angielskiej brygantynie *Blue Swan* - opowiadał w wolnej chwili od zajęć, siedząc na baku i pykając dymkiem ze swej krótkiej opalonej fajeczki. - Młody wtedy byłem i piękny... no, i ona też niczego sobie babeczka. Ruda. He-he-he... - i śmiał się swoim starczym, kogucikowym śmiechem.
Jednak tak po prawdzie ani Adamycz, ani Man nie mieli tej prawdziwie morskiej aparycji, co u bosmana drugiej wachty, Szweca. Przysadzisty, z brązowym jak u Indianina obliczem, z garbatym nosem, ze srebrnym kolczykiem w uchu, Szwec wyglądał jak prawdziwy pirat. Pasował do żaglowca jak ulał, jakby go dopełniając. Głos miał donośny, przeklinał z iście koncertową wirtuozerią, i jeśli wydawał rozkazy na baku, zawsze słuszano go aż na samej rufie. Mimo to, nie wiem czemu, Szwec nie był dla nas takim autorytetem, jak Adamycz i Man.
Kapitana *Towarzysza*, Ernesta Iwanowicza Frejmana, widywaliśmy rzadko. Stał zawsze bardzo od nas-studentów daleko i był dla nas nieosiągalny jak Bóg. Żadnemu z praktykantów nawet do głowy nie przyszło zwracać się do niego bezpośrednio. Od tego był zastępca kapitana, nasz główny dowódca, Iwan Wasiliewicz Trieskin. To z nim niekiedy rozmawialiśmy i czasem na coś się skarżyliśmy. Jednak najbliżej nam było do bosmanów. Kapitan i szturmani trzymali się osobno na mostku, a my biegaliśmy po rejach i wykonywaliśmy rozkazy.