Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-06-28 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1125 |
Wspominałem już o rozwoju nowych form przestępczości i o tym, że wiele „tradycyjnych” doświadczyło olbrzymiego wzrostu ilościowego. Lata 1939 – 1945 to czas, kiedy banalnie łatwo można było zostać przestępcą – te kilka milionów Polaków, którzy trafili do obozów koncentracyjnych znalazło się tam, bo nagle rozszerzono zakres ściganych zachowań i wiele normalnych dotąd zachowań stało się kryminalnymi. Wielu ludzi zostało przestępcami z pełną tego świadomością, bo przestępczy proceder stał się jedynym źródłem zdobycia środków utrzymania. Dlatego tak wielu ludzi imało się szmuglerki produktów żywnościowych ze wsi do miast, dlatego tak wielu działaczy organizacji podziemnych zajęło się produkcją samogonu, ale to nie wszystko. Karalny był także handel pewnymi surowcami – jak materiały drukarskie, karalne mogło być nawet posiadanie roweru – w niektórych regionach kraju. Janusz Korczak w getcie organizował przedstawienia dziecięce dla przemytników, aby pozyskać od nich środki utrzymania.
Oczywiście przestępcy działający przed wojną z chwilą jej wybuchu nie stali się nagle przestrzegającymi nowych praw mieszkańcami GG i terenów wcielonych do Rzeszy. Dostosowali się do nowej sytuacji tak jak umieli. Złodzieje kradli, paserzy handlowali, sutenerzy stręczyli, mordercy mordowali. Ponieważ nowe prawa były o wiele bardziej restrykcyjne, bywało i tak, że oprócz wykonywania wyuczonych zawodów przestępcy wspomagali organizacje konspiracyjne w ich walce z nowymi władzami. O tego rodzaju kontaktach pomiędzy kieszonkowcami a dwoma organizacjami – AK i „Muszkieterami” – wspomina Kazimierz Leski.[1] Jako członek tzw. komórki legalizacyjnej, a więc produkującej dokumenty dla członków struktur konspiracyjnych znalazł on sposób na zdobywanie ich wzorów używanych poza GG ( a także i tam obie te organizacje prowadziły swą działalność). Dokumenty te zdobywali dla niego warszawscy kieszonkowcy operujący na dworcach kolejowych, z których korzystali niemieccy oficerowie i urzędnicy w czasie swych podróży. Kradzież portfeli pełnych dokumentów dawała konspiratorom możność poznania wielu z nich – od przepustek, legitymacji aż po kartki na racje żywnościowe obowiązujących w garnizonach najróżniejszych części podbitego kontynentu. S. Jankowski „Agaton” wspomina o podobnym przypadku. Dla prowadzonej przezeń komórki legalizacyjnej pracował przedwojenny fałszerz Heniek „Złota Rączka”, zajmujący się odtwarzaniem pieczęci i podpisów na dokumentach.
To jedna strona okupacyjnej rzeczywistości – ta jaśniejsza, bo przedwojenni przestępcy nie zawsze stawali po stronie organizacji konspiracyjnych. Nie zawsze nowa sytuacja i nowe prawa były dla nich nieznośnie dotkliwe. Często wykorzystywali okazję by stać się cenionymi ludźmi dla nowej władzy. Tak, bandyci wciąż byli poza nawiasem społeczeństwa, ale tym razem jako źródła informacji dla policji i służb bezpieczeństwa, bowiem okupant przejmując na swój żołd granatową policję nie rezygnował z tych jej bardziej wyspecjalizowanych pionów, takich jak policja kryminalna. A zagrażająca przestępcom aktywność organizacji podziemnych skłaniała ich do donoszenia na znanych im konspiratorów. I równie łatwo przychodziła im współpraca z podziemiem, co i ze zwalczającymi je organami ścigania. Te zaś same miały w swych szeregach wielu przestępców trudniących się szmalcownictwem. To nieznany wcześniej proceder, polegający na szantażowaniu ukrywających się Żydów i pomagających im Polaków. Policjanci, którzy służyli przed wojną znali mieszkańców swoich rewirów, pamiętali kto chodził do kościoła, a kto do synagogi i wykorzystywali te informacje dla swej prywatnej korzyści. O mrocznych aspektach szmalcownictwa wspomnę jeszcze dalej, o ile bowiem kończyło się tylko na szantażu to szkody wyrządzane ludziom nie były aż tak wielkie. W większych ośrodkach miejskich, gdzie z chwilą rozpoczęcia się okupacji pojawiło się wielu uchodźców ze wschodu i zachodu kraju, szmalcowników można było uniknąć przeprowadzając się, ale w małych miasteczkach możliwości ucieczki nie były już tak duże – choć i korzyści osiągane przez szantażystów również były proporcjonalnie mniejsze, bo mniej zamożni bywali szantażowani.
Pojawili się też oszuści - dziś znana jako metoda na wnuczka była wówczas bardzo popularna , choć inaczej się nazywała. W połowie lutego 1940 w Warszawie pojawiają się oszuści podający się za funkcjonariuszy Miejskiego Biura Kwaterunkowego - gdy mogą, okradają odwiedzane mieszkania. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1940 pojawiają się oszuści podający się za delegatów PCK. Obiecują podjąć starania o uwolnienie ich bliskich z obozów jenieckich. I okradają mieszkania. W lutym 1942 pojawiają się fałszywi pracownicy niemieckiej telefonii. Oferowali założenie telefonu, usuwanie usterek na liniach telefonicznych. „Nowy Kurier Warszawski” tłumaczył, że pracownicy poczty i telefonów nie pobierają żadnych opłat pieniężnych, a poza tym posiadają legitymację i opaski identyfikacyjne.
Marek Edelman ciekawie opowiada o żydowskich prostytutkach. Te gettowe pracowały rano, te lepsze pracowały w dowolnych porach w hotelu „Bristol” w Warszawie i pracowały dla klientów zza muru. Kiedy nie miał nic oddawały mu jedzenie, zaś w słowach podsumowujących powstanie mówi: „Nie, nie chcę mówić, dlaczego po powstaniu nie pozwoliłem, by wyszły z nami kanałami z getta”.[2]
ฮ
Niemcy także muszą zmagać się z mnogością drobnych przestępstw w swych własnych szeregach. Te poważniejsze zagrożone są karą śmierci, przeniesieniem do jednostek frontowych, degradacją albo wysłaniem do komando Oskara Dirlewangera. Początkowo, taki był zamysł, trafiać tam mieli kłusownicy, ale w praktyce w formacji tej służyli przestępcy skazani za wiele przestępstw zagrożonych niskimi wyrokami – za przestępstwa kryminalne, nie ideologiczne. Służba ta bynajmniej nie miała na celu rehabilitacji, dawała jedynie szanse przeżycia. I tak pełniący funkcję kuriera i schwytany na ograbianiu kolegów z powierzonego mu mienia ( kto wie, czy też nie będącego łupem „wojennym”) SS obersturmführer Andreas Daross zostaje przez sąd SS w GG skazany na 10 lat i zostaje wysłany do jednostki Dirlewangera. Podobną, konkurencyjną, jednostką było komando Otto Skorzennego.[3]
To akurat pojawia się w wielu źródłach: rabować można, a nawet należy, ale na rzecz instytucji, którą się reprezentuje. I wedle tego okupant oceniał swych funkcjonariuszy. Ci, którzy kradli na własny rachunek i dali się na tym złapać ponosili dotkliwe kary. Bardzo dotkliwe. Do kary śmierci włącznie. Naukowe opracowania różnych aspektów tego okresu pełne są przykładów zesłań do oddziałów antypartyzanckich, jednostek frontowych, wyroków śmierci jawnych lub tajnych, nieformalnych – w przypadku funkcjonariuszy wyższego szczebla.
[1] Kazimierz Leski „Życie niewłaściwie urozmaicone. Wspomnienia oficera wywiadu i kontrwywiadu AK”. Tytuł doskonale oddaje zawartość książki – autor opisuje wojnę z całą jej barwnością i powikłaniami losów osobniczych. Jego skrótowo nakreślone wspomnienia w zbiorze „Biret i rogatywka” wiele faktów przedstawiają z zupełnie innej perspektywy – w sposób lepiej nadający się do publikacji w oficjalnej prasie lat ’80...
[2] „Strażnik.” Str34, wyd. ZNAK, Kraków 2006.
[3] „Siepacze Hitlera”.
oceny: bezbłędne / znakomite