Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2010-12-24 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2663 |
– Patrz, mamo! Poruszyła się!
– Co ty mówisz?
– Widziałem. Ruszyła okiem!
– Nico, proszę, odejdź od cioci.
– Nieee! Nie wierzysz mi, ale ja widziałem! Naprawdę!
– Usiądź pod oknem. Idę po lekarza. Niczego nie dotykaj! Słyszysz?
– Ale…
– Zaraz wrócę!
– Wierzysz mi? Ciocia się rusza! Widziałem! – chłopiec wydyma wargi i spuszcza oczy.
Od nadmiaru emocji, jakie wzbudziło w nim dopiero co odkryte „zjawisko”, cały się trzęsie, ale i tak siada posłusznie na fotelu.
Słyszę, co mówią, choć głosy nakładają się na siebie. Mimo to rozpoznaję je bez trudu. Należą do mojej siostry i jej syna. Nie rozumiem tylko, o czym tak właściwie mówią.
„Ciocia się rusza… ” A co mam niby robić? Mam przecież dwie ręce i dwie nogi, ale zaraz. Czy coś się stało z moimi oczami? Nic nie widzę. Gdzie ja jestem? Co się dzieje?
Słyszę szelest. To Nico wstał z fotela.
– Czy ktoś mnie słyszy? Cristina! Odezwij się, proszę! Nico, nie odchodź! Nie zostawiaj mnie tu samej! Tu jest tak ciemno i zimno! Zabierzcie mnie stąd…
Nie wiem, jak długo powtarzam te słowa, ale teraz znów czuję się dziwnie. Coś jakby ściąga mnie w dół, w czarną otchłań.
– Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę! – krzyczę, ale nikt nie przychodzi mi z pomocą.
Znów zapadam się w ciemność.
***
– Pani Bianchin, słyszy mnie pani?
Ten głos… Słyszę go dziś po raz kolejny, a może to było wczoraj. Nieważne. Najgorsze, że ten człowiek znów będzie czegoś chciał. Czego tym razem? Mam podskoczyć i klasnąć w dłonie?
– Proszę zacisnąć powieki. Jeśli mnie pani słyszy, proszę zacisnąć powieki.
– Człowieku, choćbym chciała, to nie mogę. To za dużo dla mnie… – odpowiadam w myślach. – Po prostu nie daję rady…
Może nawet za bardzo nie próbuję…
***
– Ciociu! Obudź się! – dochodzi do mnie głos jakiejś małej dziewczynki. – Wiem, że śpisz, ale i tak ci coś opowiem. Dzisiaj jest niedziela, a wczoraj, czyli w sobotę, brałam udział w przedstawieniu. Mama była bardzo dumna ze mnie, bo występowałam na scenie w teatrze. Tata zrobił mnóstwo zdjęć, a dziadek nagrał cały występ na płytę. Później ci wszystko pokażę. To znaczy, jak się obudzisz. Ja byłam Gwiazdą Betlejemską. Miałam śliczną, białą spódniczkę, jak baletnica… i jak już skończyłam śpiewać, to wszyscy bili mi brawo. Chciałam pomachać do mamy i taty, ale nawet ich nie widziałam. Wiesz… tam jest tyle foteli. Zupełnie nie wiedziałam, gdzie ich szukać. Poza tym, za plecami gości były takie ref… refle… refruktory ze światłem, że aż oczy musiałam mrużyć. Ale było fajnie. Nawet panowie z telewizji byli. Mama mówi, że teraz jestem prawdziwą gwiazdą, bo będę w telewizorze. A wiesz, że przedwczoraj Sara też miała występ? Oczywiście u niej nie było tych ogromnych kamer, jak u nas, bo oni są jeszcze za mali. Sara była przebrana za panettone , ale uwierz mi, wyglądała bardziej jak grzyb – dziewczynka chichocze, zasłaniając usta rączką – Miała na sobie…
Choć uwielbiam słuchać opowieści Lisy, to wypowiadane przez nią teraz słowa ulatują gdzieś w przestrzeni. Powiedziała: „Gwiazdą Betlejemska”, „panettone”? Czy to możliwe, że robią próby tak wcześnie? To małe dzieci, więc zaczynają zwykle pod koniec listopada. Tak przynajmniej było do tej pory. Ale we wrześniu? Do Bożego Narodzenia jeszcze daleko. Co dziś jest – wtorek, środa?
Moment, czy Lisa powiedziała, że „występowała”? Mówiła coś o teatrze, telewizji i kamerach? Na próbach przecież tego nie ma – nawet generalnych.
Czy to możliwe, że… jest grudzień? Święta? Dlaczego mnie nie zaprosili? Zapomnieli o mnie? Przecież nie mogli ot tak wyjść z domu na taką uroczystość, nie powiadamiając mnie o niczym. A może mnie wtedy nie było w domu? To niemożliwe. W okresie świątecznym zawsze jestem z rodziną. Jeśli nie, to gdzie się podziewałam? Gdzie ja byłam przez cały ten czas? Co się ze mną działo? Gdzie ja jestem teraz?
– Gdzie ja jestem? Gdzie ja jestem? Gdzie ja jestem? – powtarzam bez przerwy.
Z trudem otwieram oczy, ale natychmiast je mrużę, bo światło jest zbyt intensywne. Przypominam sobie, że poprzednio widziałam tylko ciemność, i to, jak bardzo się bałam, że oślepłam.
– Mamo!!! Ciocia się obudziła!!!
Jezu, jak ona krzyczy, przecież wystarczyło normalnie powiedzieć.
– Skarbie, nie rób tego więcej… – proszę ją.
– Maaaamooo!!! Ciocia coś mówi!
– Lisa, błagam… – szepczę, ale wypowiadane słowa przypominają raczej niewyraźny bełkot.
– Mamusiu! Ciocia czuje się lepiej!
Dziękuję, Lisa… Dziękuję. Z tym bólem głowy na pewno będę się czuć lepiej… Możesz być tego pewna.
– Pani Bianchin, słyszy mnie pani? Jestem doktor Andreoli. Słyszy mnie pani?
O masz! Ten znów zaczyna… – od razu poznaję jego głos. Gdzie ja jestem?
Podnosi mi powieki do góry i znów świeci tą przeklętą latarką. Czuję, jak źrenice zwężają się, wywołując nieprzyjemne uczucie. Mam świadomość, że ten facet ubrany na biało robi coś jeszcze, ale nie wiem co. Czuję się niepewnie. Obserwuję go spod przymrużonych powiek. Podwija prześcieradło i odsłania moje podudzia. Nie mija pięć sekund, jak staje znów obok mnie i mówi:
– Proszę się nie denerwować – wpatruje się we mnie. – Jest pani w szpitalu. Jak się pani czuje?
Chcę powiedzieć, że lepiej by było, gdyby wszyscy dali mi wreszcie święty spokój, ale zamiast tego mówię jedynie:
– Dobrze… ale problem w tym, że nic nie czuję.
Mrużąc oczy, obserwuję lekarza i moją siostrę. Ich twarze przybierają dziwny wyraz. Oboje spoglądają na siebie. Nigdy nie widziałam swojej siostry tak zdenerwowanej. Jej oczy są zaczerwienione i opuchnięte od łez. Na palec wskazujący bezustannie nawija i odwija rożek chustki do nosa, zdradzając w ten sposób swój niepokój i lęk.
Po dłuższej chwili milczenia lekarz zaczyna:
– Jak już wcześniej powiedziałem, jest pani w szpitalu. Miała pani wypadek…
– Słucham?
– Proszę się nie denerwować.
– Co pan powiedział? Jaki wypadek? Jak mam się nie denerwować?
– Wszystko jest już dobrze. Proszę się nie martwić – widzę, że kładzie rękę na mej dłoni, a mimo to nie czuję jego dotyku.
– Miałam wypadek i mam się nie martwić? – czuję, że jeśli ten kurdupel w kitlu nie powie mi wszystkiego, to lada moment rzucę mu się do gardła i wyciągnę z niego wszystkie informacje.
– Tak, teraz już nie ma powodów…
Lekarz spogląda na moją siostrę, po czym kończy niepewnie:
– …do zmartwień.
– Słucham?
– Przeszła pani kilka operacji…
– Kilka? To znaczy ile? Dwie, trzy, a może dziesięć? O czym pan mówi? – charczę.
– Miała pani rozległe obrażenia wewnętrzne. W większości przypadków to były raczej zabiegi niż operacje.
– A w mniejszości? Proszę się ze mną nie bawić w kotka i myszkę – mój głos wydaje się tym bardziej ochrypły, że w moich ustach nie ma ni grama śliny.
– Przeprowadziliśmy dziewięć zabiegów, z czego pięć w obrębie jamy brzusznej.
– Pięć to nie jest mniejszość – daję mu do zrozumienia, żeby tym razem mówił wszystko, co wie.
– Nie wszystkie były poważne… chodzi jednak o to, że…
– O nie… – szepczę.
Mam świadomość, że lekarz ma coś w zanadrzu. Słyszałam takie historie wielokrotnie, podczas odbywania praktyk na neurochirurgii czy ostrym dyżurze. Prawie nigdy nie wróżą nic dobrego.
Przymykam oczy, kiedy lekarz zaczyna dobrze znany mi, medyczny bełkot. Cristina, starając się urozmaicić nieco monolog doktora, przeplata jego wypowiedź licznymi policyjnymi ustaleniami. Trzeba przyznać, że robi to nad wyraz rzetelnie. Mam wrażenie, że to ona tam była, a nie ja.
Po kilku minutach przestaję ich słuchać. Czuję jak wzbiera we mnie złość, która w oka mgnieniu pomaga mi zregenerować siły. Całą uwagę skupiam na rękach i nogach…
– …i niestety na razie nie będzie pani mogła ruszać się przez jakiś czas.
…dobiegają mnie słowa, kiedy właśnie usiłuję zgiąć kończyny.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – charczę z powodu nieustępującej suchości w ustach i gardle.
– …że musisz teraz tylko wypoczywać – odpowiada natychmiast Cristina.
– A poza tym? – obrzucam nienawistnym spojrzeniem doktora.
– To znaczy? – pyta lekarz nieco zaskoczony.
– Czekam na resztę złych wiadomości. Na pewno chce mi pan teraz powiedzieć, że niestety w czasie wypadku został uszkodzony rdzeń kręgowy, bo sądząc po braku czucia w kończynach górnych i dolnych, tak właśnie się stało. Czyż nie?
Odpowiada mi cisza.
– Śmiało, słucham! Przecież po to mnie budziliście tym ciągłym „słyszy mnie pani… słyszy mnie pani…” Więc słucham! Ma pan wreszcie swoje pięć minut!
– Proszę się uspokoić. Nie może się teraz pani denerwować, to…
– „To” co? Może zaszkodzić mojemu zdrowiu? Żałosne! Czekam na ciąg dalszy, bo przecież będzie, prawda?!
– Ttto zznaczy… – jąka się doktor Andreoli.
– To znaczy, że nie będę mogła do końca życia chodzić, ani nawet podrapać się w dupę. Mam rację?
– Francesca! – wykrzykuje Cristina.
– Nie możemy jeszcze odpowiedzieć na to pytanie… – lekarz z pokorą spuszcza głowę.
Nie zwracając uwagi na to, jak się powinnam odnosić do niego czy kogokolwiek innego, pytam:
– Mam rację?
– Musimy zrobić jeszcze mnóstwo badań…
– Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Tak czy nie?
– Jeszcze nie mogę…
– Tak czy nie? Sama chciałam zostać lekarzem, więc chyba mogę liczyć na pana szczerość!
– Tak… – przygładza siwiejące włosy na czubku niemal już łysej głowy.
– Co tak? – przekazywanie złych wiadomości jest koszmarem każdego lekarza, a ja nie ułatwiam mu tego zadania.
– Nie będzie pani chodzić. Oczywiście, zawsze jest jakieś prawdopodobieństwo, ale… w tym przypadku… znikome.
– A co z rękoma? Ich też nie czuję.
– Niestety…
– To… ttto onnne też? Tto zznaczczy, że dddo kkońca życia będę gnić w łóżku jak kłoda?
Cristina szlochając wybiega z sali. Lisa, która do tej pory obejmując mocno jej udo, w milczeniu przysłuchiwała się naszej rozmowie, drepcze tuż za nią.
– Ciągle trwają badania… Robi się inteligentne protezy…
– Niech mi pan tu nie truje o badaniach, dobrze? Jeśli nawet ktoś coś kiedyś wymyśli, to i tak tylko dla tych, co śpią na kasie, a ja tymczasem… – urywam, bo oto staje mi przed oczyma wizja mojego życia.
Ile lat będę musiała tak się męczyć? Nie można przecież żyć w taki sposób! Powiedziałam „żyć”? To śmieszne! Jak można używać tego słowa, wiedząc, że przez cały ten czas będzie się leżeć i gapić w sufit. Taki wypoczynek może być dobry przez dzień lub dwa, ale… kilkaset? I co będzie, kiedy będę chciała się podrapać? Co będzie, gdy jakaś paskudna mucha usiądzie mi na nosie i akurat nie będzie nikogo, kto by ją mógł odgonić? Będzie tak łazić po mnie jak po kawałku gówna, a na końcu złoży jaja… może w ustach… może w nosie… Obrzydliwość. Po paru miesiącach będę mieć śmierdzące odleżyny sięgające kości krzyżowej, będę sikać pod siebie, będę…
A co z Cristiną i Mario? Nie mogę być przecież aż takim ciężarem dla nich. Miałam im pomagać, a tymczasem… Żebym mogła choć szarpnąć te kable powtykane w moje ciało, wtedy na pewno byłoby łatwiej… Pomogłabym i im, i sobie… ale nawet tego nie mogę zrobić. Jestem uziemiona do końca „życia”.
– Niech mnie pan zostawi samą…
Lekarz bez słowa zmierza ku drzwiom. Tam zatrzymuje się przez chwilę i jeszcze raz na mnie spogląda. Wzdycha i po raz kolejny spuszcza głowę. Wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi.
Nie mogę obrócić głową. Oczy same zaczynają łzawić, ale to od światła. Nie płaczę. Mam na to tyle lat… Zamykam oczy. Natłok „bezmyśli” nie pozwala mi zasnąć. Mimo to wciąż próbuję… Chcę uciec, ale nie mam dokąd.