Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2020-08-16 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1003 |
Świat stał się surrealistyczny. A ludzie w ogóle tym się nie przejmują! Co najwyżej udają, że nic się nie dzieje. No, że nie ma coronawirusa, że te tysiące zachorowań to też wymysł, że WHO kłamie i na pewno jest już na usługach firm farmaceutycznych. A poza tym, kto zna jakiegoś chorego? No nikt! Ergo nie ma co się martwić i żyć po dawnemu.
A jednak jest coś na rzeczy, jeśli chorych na cowid są tysiące, najpierw izolowanych, potem grzebanych w odosobnieniu jak na początku XX stulecia, gdy zaraza zalewała Europę. Nie możemy czuć się usprawiedliwieni, że nie stosujemy się do obostrzeń z powodu złego samopoczucia czy własnego widzimisię. Bo odpowiedzialność za siebie przekłada się na odpowiedzialność za innych. Dlatego maski powinny zasiedlić nasze kieszenie, torebki i plecaki (już niedługo nowy rok szkolny, mamy zacząć go stacjonarnie). Powinniśmy się też dystansować, stworzyć przestrzeń, która może uchronić przed zarażeniem. A tymczasem...
Trwają wakacje i wszyscy chcą wyjechać. Chcą poszaleć, na kilka dni stać się kimś innym, nierozpoznawalnym. Zapomnieć o problemach, o pandemii o ograniczeniach. Żadnych masek ani zachowywania odległości a wirusa załatwi alkohol i dobra pogoda. Kiedy widzę tłumy na szlakach górskich i na plażach, to śmiem wątpić w jakikolwiek rozsądek moich rodaków. Przecież świat za chwilę się nie kończy, przynajmniej dla większości z nas...
Ja w tym roku siedzę na kuprze, jak to dosadnie ujął aktor oraz poeta Artur Barciś. Od pewnego czasu śledzę jego profil na fb i słucham świetnych wierszyków o tematyce około pandemicznej. Oczywiście, są tam też utwory innych autorów, które Pan Artur z sobie przypisaną elegancją, wyrazistością, dbałością o słowo i oczywiście z kunsztem aktorskim prezentuje na youtube. Też wpadłam na pomysł pisania takich tekstów. W lekkiej formie, rymowane, z wyraźnie określoną puentą i ewentualnym pouczeniem czy wskazówką, żeby nie tylko przepłynęły swoim rytmem, ale zostawiły trwalszy ślad. Kiedyś nosiłam przekonanie, że rymowanie jest niemodne i współczesny poeta powinien uciekać od niego jak najdalej, ale przekonałam się, że są sytuacje i tematy oraz rodzaje przekazu, które tylko w tej postaci są zrozumiałe i trafiają w sedno. Napisałam dopiero siedem „Rytmicznych wierszy pandemicznych”, aż dwa wysłałam Panu Arturowi. Wiem, wiem, zachowuję się trochę jak niedowartościowana autorka, ale to chyba nie grzech...
Ostatnio odkryłam znów youtube jako źródło wiedzy i inspiracji. Także twórczej. Oglądam mnóstwo kanałów. Kuba polecił mi Karola Paciorka, sama wygrzebałam Magdę Mołek, kontynuuję Beatę Pawlikowską i o. Adama Szustaka, no i całą masę poradników o zdrowiu... To już ten czas, że trzeba się naprawdę zainteresować swoją kondycją. Póki co nie spadnie z nieba lekarstwo na nieśmiertelność, jak chciałby Bogdan Smuga jeden z bohaterów nowej powieści Zygmunta Miłoszewskiego pt. Kwestia ceny.
Od czego zacząć? Może plusy i minusy... Ale najpierw wino! Bo wszystkie muchy utopią się w nim. Dla nich to może i frajda, ale nie dla mnie...
A więc plusy! Świetna budowa zewnętrzna, tzn. podział na rozdziały i podrozdziały. Czyta się wszystko w taki usystematyzowany sposób. No i jeszcze te tytuły i podtytuły. Autor sporo się nagłowił, żeby je nadać. Są absolutnie niestandardowe, wymagają głębszego opracowania teoretycznoliterackiego. Co jeszcze? Motyw jest dość znany, poszukiwanie eliksiru nieśmiertelności, ale w tym przypadku chodzi o bakterie, które zagwarantują człowiekowi nie tylko długie życie, ale i umysł, który nie zawiedzie na ostatnim etapie życie. To byłoby świetnie! Wiem coś na ten temat. Demencja mojej teściowej zupełnie odizolowała ją od świata zewnętrznego. Ostatnie pół roku było straszne! A wracając do powieści Miłoszewskiego. Nic za darmo, bo długie życie musiałoby być okupione depopulacją. Moglibyśmy być tylko starzy w pewnym momencie rozwoju cywilizacyjnego. A więc przeciwko idei długowieczności musiał autor wystawić kogoś niezwykłego.
I tu zaskoczenie, bo to tylko słaba delikatna kobietka, trochę więcej niż pięćdziesiąt kilogramów wagi. A do tego dyrektorka muzeum i znawczyni wcale nie sztuk walki czy nawet sztuki przetrwania, tylko dzieł kultury i ich twórców. Zofia Lorenz ma też problemy w popadającym w demencję mężem i trochę ze sobą i nijak nie może odnaleźć się w nowej sytuacji. Dlaczego angażuje się w niezwykłe przedsięwzięcie Bogdana Smugi? Chyba bardziej z powodu ucieczki od siebie samej niż z chęci dania ludzkości eliksiru młodości.
Zgadzam się z Karolem Paciorkiem, że w powieści jest za dużo postaci, tak naprawdę zapamiętam głównie tych dwoje – bohaterkę i jej oponenta, a nawet momentami wroga. Ale te inne postaci dopełniają kolorytu i jakby wypełniają scenę. Bo to taki film akcji, będzie można książkę szybko zekranizować. I chyba to raczej nieuniknione.
A minusy? No cóż... Nie nadawałabym swoim bohaterom nazwisk i imion ani nawet nie robiłabym porównań do znanych postaci. To zgrzzzyta! Nie wiem, jak pan Adrian Zandberg, ale mnie wnerwiało to ciągłe porównywanie do jego fizjonomii czy zachowania innych bohaterów, zazwyczaj niepochlebne a nawet prostackie. No i te przekleństwa, niektóre zobaczyłam pierwszy raz na oczy i nie zgadzam się, że wszyscy tak klną. Słownictwo rzeczywiście nas determinuje i określa czasy w jakich żyjemy, ale można było je jakoś urozmaicić, a nie tylko posypać wulgaryzmami to tu, to tam. Bo naukowcy i szpiedzy, i nawet pewna Szwedka klną jak szewcy nie tylko w trudnych chwilach, ale zawsze, gdy autor oddaje im głos.
I jeszcze Bóg, w którego ewidentnie nie wierzy autor i wielu bohaterów, a który został wielokrotnie sponiewierany np. określeniem homofobiczny, seksistowski buc. Panie Miłoszewski, od ateisty wymagałabym zupełnie innej postawy, no chyba, że Pan nie jest za tolerancją...
Wracając do głównej bohaterki, to chwilami miałam wrażenie, że ma coś dziewczyna z Lary Croft, bo to co ona musiała zrobić lub nie zrobić, przeszło moje najśmielsze wyobrażenie. Tylko, że Lara Croft była przygotowana na najtrudniejsze, a Zofia Lorenz czerpała swoją siłę z niezgłębionych pokładów wyobrażeń autora. Czasem trzeba trochę zejść na ziemię...
No i śmiałam się chyba tylko z pięć razy... Trochę za mało!
oceny: bezbłędne / znakomite
W tę stronę nieuchronnie zmierzamy.
Po co?
Może to? Że człowiek książki pisze panu Bogu w okno, ale pan Bóg kule nosi??
Powszechne w publicznoulicznej narracji pomijanie Boga w /polskim/ realu jest kolejnym dowodem naszej /chrześcijańskiej/ schizofrenii. Jak pisze nasza portalowa Poetka, "wszyscy biegną do kościołów", /a myśl jej kończą kultowe już słowa o. dyrektora "Alleluja - i do przodu!"/ - a Bóg w tym wszystkim jest het! gdzieś, Bóg wie, gdzie...
czyli - reasumując -
nie ma Go w naszym anhedonicznym sercu i w naszej przewiewnej dwubiegunowej głowie