Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2020-09-08 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1060 |
IDĘ PRZECIW
Ten pomysł realizowany był w poprzednich wiekach wielokrotnie, kilka zaś tego rodzaju spacerów było bardzo spektakularnych.
Sam pomysł wędrówki ma w sobie ogromny potencjał. Pokonywanie marszem dużych odległości nęci głębokie duchowe przeżycia. Marsz to trans, mistyka. Na tym bazują piesze pielgrzymki. Co kilka tygodni moim udziałem jest powrót pieszo do domu z pracy w środku nocy albo w najlepszym razie przed świtem – to dystans 9,5 kilometra. I ja tego nie odbieram jako uciążliwości. Nie, dla mnie to źródło wielu ciekawych przeżyć i okazja do czynienia wielu obserwacji. Idąc dostrzega się – z racji niewielkiej prędkości ( to jakieś 5 – 6 km/h) – wiele detali w otoczeniu, mijanym krajobrazie. Polecam i zachwalam to, ale jak dotąd nie znalazłem drugiego do siebie i nikt mi w tych peregrynacjach nie towarzyszy. Cóż. A we dwóch, mimo, że nie idzie się szybciej, to czas wędrówki wydaje się krótszy.
Pierwsze opisane tego rodzaju wydarzenie to wyjście Żydów ( i towarzyszącego im wieloplemiennego tłumu) z Egiptu do Palestyny – ta wędrówka zająć im miała 40 lat. Choć dziś część historyków izraelskich gotowa jest uznać to za mit – że z Egiptu do Palestyny – nie podważając jednak samego faktu, tylko inaczej go sytuując. Otóż wedle nich Żydzi szli z Jemenu i tu te 40 lat wydaję się bardziej wiarygodne. Poza tym w biblii ani śladu opisów piramid, a to budowle w Egipcie trudne do przeoczenia. Sama też liczba 40, ze względu na mocno symboliczną wymowę dla Żydów też niekoniecznie była prawdziwa. Ale samego faktu tej wyprawy raczej się nie neguje – spory są co do detali.
Potem byli Germanie, Hunowie, Awarowie, Węgrzy. A wreszcie całkiem niedawno – to epoka wydarzeń relacjonowanych w mediach, wiele świadectw, zdjęcia, reporterzy – pod koniec XIX w. miał miejsce wielki trek: Burowie przenieśli swe republiki o kilkaset kilometrów w głąb Afryki , byle dalej od Brytyjczyków. Przenieśli miasta, zagrody, całe narody, byle dalej od uciążliwego sąsiedztwa. Ku wolności. Wstydliwym aspektem tej wędrówki była chęć utrzymania niewolnictwa, potępianego przez Brytyjczyków, ale równie wstydliwym aspektem były technologie użyte do obalenia burskich republik. To wtedy Brytyjczycy na masową skalę użyli drutu kolczastego do ogradzania obozów koncentracyjnych. To początek XX w.
Kolejny spektakularny spacer miał miejsce w 1924 – 26 roku. Konflikt polityczny w Brazylii ( napięcie podobne do tego, które dziś obserwujemy w Polsce) i w proteście przeciw tej sytuacji kapitan Prestes zbuntował się, wyprowadził dowodzoną przez siebie kompanię z koszar i ruszył w marsz. Po drodze dołączali do niego, odłączali się, dwa lata wędrował. 24 tysiące kilometrów przeszedł. Wyobrażacie sobie to dziś? Relacje w mediach: kapitan Prestes idzie dalej, skręcił tu, skręcił tam, nasz reporter towarzyszył mu przez ostatnie 5 kilometrów – tak co dzień, a potem już co tydzień, co miesiąc: kapitan Prestes wciąż idzie… Oczywiście ścigano go, ale nieskutecznie. Napięcie opadło, a w dekadę potem Prestes został prezydentem Brazylii.
I wreszcie coś, dla czego nie spotykam wiarygodnych opisów, a w pamięci mam tylko te hagiograficzne. Wtedy to nazywało się Wielki Marsz Chińskiej Czerwonej Armii ( tak właśnie – z dużej litery wszystko, bo to wielkie wydarzenie). Oni tak dziś nazywają swe rozwiązania technologiczne w programie kosmicznym.
W 1935, by wyrwać się z klinczu, chińscy komuniści chcą oderwać się od armii Kuomitangu, by znaleźć się naprzeciw Japończyków. Dość przelewania bratniej krwi i by podjąć walkę z okupantem. To miało znaczenie propagandowe. A dla Mao, który prowadził tą bandę, ważne było także oderwanie się od bazy opozycyjnych działaczy partyjnych. Reset sytuacji. Więc przebijają się przez front, a potem przez góry i pustynie, zahaczając o Tybet. W pamięci mam te hagiografie – jeden z tych dni: sto kilometrów przez góry, 3 zwycięskie bitwy po drodze, czerwonoarmiści żywią się landrynkami ze sklepu napotkanego po drodze, bo nic innego nie ma. A potem bagna, pustynie i wreszcie znakomity pijarowo przeciwnik: agresorzy japońscy. 8,5 tysiąca kilometrów tego marszu, też poważny wynik, godny odnotowania.
oceny: bezbłędne / znakomite
Szczytem wszystkiego był 10-kilometrowy rajd na orientację - w pięcioosobowych grupkach - w czasie nieoczekiwanej uporczywej burzy! - na obrzeżach Puszczy Bukowej. Zjechało się wtedy wiele szkół z całego Szczecina.
Kupa dzieciaków wycofała się już po kilku kilometrach marszu - ale nie moje zuchy: po dwóch okropnych godzinach oczekiwania z duszą na ramieniu w kilkunastominutowych odstępach przyszły na metę wszystkie - przemoczone, zmachane i roześmiane - co do sztuki.
Jeżeli już iść przeciw (patrz nagłówek) czy iść za - to najlepiej iść z głową
Ciekawe historie, nie o wszystkich wiedziałem .
Najlepsi są aborygeni chodzą i chodzą bez celu ani ideii ;-)
Co znamienne, ci wielcy naprawdę Wielcy Aborygeni idą i idą - jak to lud koczowniczy - zawsze tylko tam, gdzie znajdą dogodne warunki bytowania.
Nie inaczej jest z dzisiejszymi Polakami. Jeśli tak dalej pójdzie, wszyscy jak te bizony przeniesiemy się do Oklahomy, do Montany, do Arizony.
I w Polsce zostaną tylko Ukraińcy