Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-10-30 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 913 |
Gdy miałem dwadzieścia lat i byłem tylko ubogim studentem, postanowiłem znaleźć sobie pracę. Przeczytałem ogłoszenie, że zarząd cmentarza szuka pracownika fizycznego. Nie było podanych żadnych wymogów, więc liczyłem na łatwą pracę. A zostałem wyśmiany.
– Co ty możesz wiedzieć o życiu? – parsknął śmiechem mój niedoszły szef. – Przyjdź tu, jak będziesz stary – dodał. Nie rozumiałem, o co mu chodzi.
Wróciłem czterdzieści lat później. Tym razem chciałem sobie dorobić do emerytury. Akurat mieli wolne miejsce. Bez problemów mnie przyjęli. Jakby nie patrzyć, byłem jednym z młodszych. Na osiem osób wszystkie były po sześćdziesiątce. Ale się fajnie złożyło, bo mnie samemu w domu nudno. Parę lat wcześniej zostałem wdowcem, a córka wyjechała do Irlandii za pracą. Możliwość poznania kilku rówieśników była jak plaster miodu na serce. W końcu co tak będę sam siedział w czterech ścianach?
Taka praca na cmentarzu to duże wyzwanie dla nerwów. Idzie sobie człek nocą pośród grobów, poza własnym oddechem nic nie słychać, a ciemno jest jak w rzyci u murzyna. Nagle się potykasz i lądujesz w świeżo wykopanym dole. Można wtedy poryczeć się ze strachu. Ale bez obaw – jak wykopali dół, znaczy, że będzie pogrzeb. A jak będzie pogrzeb, to przyjdą i cię znajdą.
Zresztą, byle dźwięk może przerazić. Noc, cisza, spokój, ciemność, a nagle dzwony biją na nieszpory. Niejednemu może rozrusznik stanąć. Albo coś cię dotknie – przestraszony, że to duch zaczynasz wiać, a to tylko nietoperz. A do tego dochodzą ludzie, bo z ludźmi to zawsze są największe problemy. Raz Zenek pobił się z pijakiem, co nie chciał na noc opuścić cmentarza.
– Chopie, za kilka lat bydziesz mógł sam do woli poleżeć, a terozki won. – Wyganiał go. A ten dalej swoje. No i się pobili. Zenek wrócił cały we krwi. Wyglądał jak zjawa.
Niektórzy mawiają, że cmentarze to podłe miejsca, gdzie straszą jakieś siły nieczyste. Jak tak tego nie widzę. U nas najbardziej straszy historia. Nie tak dawno temu budowali sklep w centrum miasta. Ktoś jednak przeoczył, albo raczej po prostu nie wiedział, że do trzydziestego dziewiątego był w tym miejscu kirkut. Za Hitlera rozjechali wszystko, a macew użyto do remontu drogi. A ciała w ziemi pozostały. I tu pojawił się problem, bo to groziło dużym opóźnieniem przy budowie, a czas dla nich to pieniądz. Pod osłoną nocy, cichaczem, by gminy żydowskie się nie dowiedziały, przeniesiono ciała do zbiorowej mogiły na nasz cmentarz. Niby zgodnie z prawem i uczciwie, ale żadnej ceremonii nie było. Bach do dołu szczątki i już. A na sam koniec jeden tylko kamień, taki z gwiazdą Dawida dali. Wszystko w takiej tajemnicy, że jakbym sam tego dołu nie kopał, to bym nie wiedział.
Duchów u nas nie ma, ale nawiedzają nas czasem inne zmory zwane strażą miejską. Czepiają się zwłaszcza tych pań, co kwiaty i znicze sprzedają, że niby bez zezwolenia. Do nas też zaglądają. Zwłaszcza zimą, gdy idą na patrol i chcą się ogrzać. Są ciekawscy i nie słuchają strasznych opowieści. A najgorsze jest to ich „od pana czuć woń alkoholu”.
U nas w chacie jest zawsze cieplutko. Mamy stolik, fotele i wielką starą szafę, gdzie trzymamy specjalny strój. To duży poszarpany habit z łańcuchami i kosą. Ubierasz go, węglem twarz posmarujesz i łatwiej wyprosić niechcianych gości. A na ścianie wiszą dwie flinty, tak na wszelki wypadek, bo nigdy nic nie wiadomo. Zicher je zicher.
Najgorsi są gówniarze. Idzie taki smarkacz w nocy na cmentarz, żeby pokazać, jaki to on odważny jest. Albo gorzej, na romantyczny spacer z dziołchą. Wtedy strój jest najlepszym rozwiązaniem. Zawsze działa. Niech potem szczeniak gada, co widział, i tak mu nikt nie wierzy. Ale jak gówniarz przyłapie nas na brudnej robocie...
Płacą nam mało. Chętnych do roboty coraz mniej. To jak już jest okazja, to czemu by nie dorobić paru groszy? Najlepszy biznes jest ze studentami. Wykopujemy im czaszki. Produkt naturalny, więc po kilka stówek chodzi. Raz otwieramy trumnę, patrzymy, a nieboszczyk ma złoty zegarek. No to Stefan go sobie zabrał.
– On już czasu nie liczy – powiedział. I w sumie rację miał.
A jak nas jaki nastolatek zobaczy, to powiemy, że mu się przyśniło czy co. Na cmentarzu to w końcu różne rzeczy się dzieją.
Czasem nawet policja przychodzi. Podrzucił ktoś trupa nafaszerowanego ołowiem. Ale to idiota był, zamiast go do dołu wrzucić, to wyciepał do śmietnika. Innym razem w ziemie facet nam zamarzł, bo pijany zasnął na ławce. A potem gmina go chowała, bo nikt się po niego nie zgłosił.
Ale bywa też wesoło. Zenek wpadł na pomysł, żeby Hansa postraszyć. Ubrał strój i puka do drzwi o północy. A była burza. Hans otwiera, przeciera nietrzeźwe oczy i... łapie za strzelbę i prawie Zenka ubił. Pięć kul mu wpakował. Od tego czasu trzymamy pokaźną apteczkę. Zicher je zicher.
Innym razem, jak się spiliśmy, to Stefan wpadł na pomysł, żeby tego grata co od wielu lat stoi na parkingu pochować. Akurat jakiś remont ogrodzenia był czy coś i koparka była pod ręką. Wykopali dół na cmentarzu i – bach! – wrzucili auto i zakopali. A jak przy tym płakali! Pomyślałem sobie, ale się zdziwią, jak za dwadzieścia lat będą tu przekopywać.
A było też i tak, że pijemy sobie w chacie, a tu ktoś rozpaczliwie do drzwi się dobija. Otwieramy i wbiega facet. Tłumaczy, że żonę przypadkiem ubił.
– To do farorza, abo na policjo – odpowiedział Alojz. A on na to, że nie chce siedzieć, tylko ciało przyszedł ukryć. Mamy zawsze na składzie jakąś trumnę, jakby w zastępstwie były potrzebne, to pochowaliśmy jego żonę. Prawie dziesięć tysięcy za to z gościa zdarliśmy.
U nas nie ma nudy, zawsze coś się dzieje. Przyjechał wielce szanowny biznesmen z Ameryki i chciał się zobaczyć z miłością ze szkolnej ławki. A ona tu już pięć lat leży. Ale skoro nalega, sypiąc dolarami, to otworzyliśmy mu grób, wyciągnęliśmy trumnę i zobaczył tę swoją miłość. Pocałował to, co z niej zostało, aż żech się prawie porzygał na ten widok. Potem hojnie nam podziękował i poszedł. Kończyliśmy sprzątać, gdy już świtało. Nikt się nie dowiedział, cośmy zrobili.
Pamiętam, kiedyś straszyliśmy na zlecenie. Jeden gość założył się z kumplem o grubą forsę. Poszło o to, czy odważy się w nocy przejść po cmentarzu. Zapłacił z góry. Jego kolega wlazł przez bramę, którą wyjątkowo zostawiłem otwartą. Jak brama jest zamknięta, to wszystko w porządku. Jak otwarta – to znak, że coś jest nie tak. W każdym razie Zenek ledwo się pokazał, a gościa już nie było. Rankiem wpada jego kumpel, dziękuje nam, bo zakład wygrał.
– Ale o co chodzi? – dziwi się Stefan. – Nas wczoraj nie było, bo trzeba było papiery pozałatwiać...
I tego gościa też więcej już żeśmy nie widzieliśmy.
Kiedyś odkryłem z Alojzem na starej części cmentarza napis na murze: „Niech żyje towarzysz Stalin! Kwiecień, 1945”. Niby mieliśmy odmalować mur, ale doszliśmy do wniosku, że ten fragment zostawimy w spokoju. Tyle lat przetrwał, to niech sobie jeszcze postoi. Nikomu o tym nie powiedzieliśmy.
Alojz to w ogóle fajny chłop. Jest trochę starszy ode mnie. Ślązak z dziada pradziada. Mówi tylko godką. I ma poczucie humoru. To on wymyślił nazwę „smyntarzysko słoni” na aleję zasłużonych. Leżą tam sami wielcy jak słonie ludzie i już za życia wiedzą, gdzie się położą. Pasuje idealnie.
Różne rzeczy dzieją się na cmentarzu. Są takie, w które nikt by nie uwierzył. Dlatego nie rozpowiadamy tych opowieści. Stefan tylko nagadał ludziom, że tu straszy i duchy nieboszczków wychodzą w nocy na wierzch. Dlatego nawet jak mamy problemy, to staramy się sami je rozwiązać. Po co fatygować kogoś z zewnątrz, jeszcze by co zepsuł. Nie lubimy, jak obcy się wtrącają. Siedzimy sobie w chacie i pijemy wódkę. Ale, nich to diabli, czasem wpada straż miejska.
Niestety, wpadają jeszcze gorsi goście niż straż miejska. W nocy skaczą przez mur i kopcą świece. Wywołują duchy, zabijają zwierzęta. Psychole. Nie da się ich nastraszyć, a są agresywni. Raz dźgnęli Hansa. Krzysiek tak się wściekł, zabrał strzelbę i bez ostrzeżenia strzelał, ile wlezie. Chcieli go nożem potraktować, ale bali się zbliżyć, a rzucali kiepsko.
– Dopadnie cię gniew szatana! Przeklinam cię! – krzyczą. A Krzysiek nic, dalej strzela. Tak zwiewali, że zostawili te świece. Próbowali potem w odwecie podłożyć ogień pod naszą chatę, ale w porę ich wypatrzyliśmy. Od tej pory nie przychodzą, ale mamy się na baczności. Zicher je zicher.
Bezpańskie psy też nie są mile widziane. Jak są głodne, to kopią, a niektóre groby to naprawdę płytkie są, zwłaszcza jak się ziemia osunie. Później biegają z czyimś piszczelem w pysku. Nie jest to fajny widok. Mamy taki system dzwoneczków, żeby nas ostrzegał, jak dokopią się do kogoś, ale niezbyt działał. Ale kasę za przetarg ktoś zgarnął i bubel wcisnął. Za to, co ciekawe, od kiedy go mamy, mniej ludzi wybiera kremację. Bali się chyba, że jak ich pochowają, to obudzą się w trumnie i co? I dupa. A teraz myślą, że zadzwonią. To my im już nie mówimy, że te dzwonki to przecie i tak dostępu do trumny nie mają... Po co ich martwić na zapas?
A niektóre nagrobki to naprawdę ładne są. Co bogaty, to ładniejszy. Ale jak to Alojz godo, „niy pomoże pikny kamień, kej na ziymi śie go miało zamiast herca”. I słusznie prawi. A ludzie jak na potwierdzenie, tylko dwa razy w roku groby odwiedzają: w rocznicę śmierci i na Wszystkich Świętych. I urządzają konkurs, który grób na pierwszego listopada będzie ładniejszy. To najgorszy okres w roku, bo zawistni kradną kwiaty i znicze z grobu obok. A niby mamy tego pilnować, ale weź tu, chłopie, upilnuj cały cmentarz! On jest tak wielki, że czujesz się jak na pustyni: za krzyżem jest tylko kolejny krzyż.
A najbardziej to pilnujemy pomnika czerwonoarmistów. Co chwilę ktoś próbuje go oblać farbą albo skuć. I nie przemówisz takiemu do rozsądku, że to przecie masowa mogiła. Krzyczą, że oni gwałcili, rabowali i Polaków mordowali. Ja tam się nie znam, może i tak było, ale z dat śmierci jasno wynika, że oni w marcu czterdziestego piątego w boju polegli. A żeby było śmieszniej, kilka kwater dalej leży kapitan Wehrmachtu. Jego rodzina z Rajchu na wszystkich świętych zawsze przyjedzie i znicze zapali. A powstańcy śląscy są zaraz przy głównej bramie, w najładniejszej alejce. O nich dbać nie musimy, bo to szkoły robią.
Jest taki jeden koleś, młody, koło dwudziestki, co miesiąc przychodzi. Zawsze ma białą różę. Zaciekawiony Hans raz go śledził. Okazało się, że przychodzi na grób dziewczyny, co zmarła niedawno mając dziewiętnaście lat. Siostra albo ukochana. Każdego siódmego przychodzi, kładzie kwiatek i siedzi chwilę przy grobie. Czasem coś mówi, łezkę uroni, ale niegrzecznie byłby słuchać. Wygląda na porządnego. Raz nie przyszedł, to zostawiliśmy bramę dłużej otwartą. Pewnie się spóźnia, pomyśleliśmy. Ale nie przyszedł. No to pobiegłem do kwiaciarni, uśmiechnąłem się ładnie do pani, bo już zamykała i kupiłem jedną białą różę. Zaniosłem na grób tej dziołszki. Następnego dnia synek przyszedł, o kulach chodził. Jak dotarł do niej, to się popłakał, widząc, że tam świeży kwiat leży. Nigdy z nim nie rozmawialiśmy, pewnie nawet nie wie, że go obserwujemy.
Cmentarz to nie jest miejsce smutku ani zadumy, jak wielu sądzi. Smyntorz to tylko miejsce pochówku, wiecznego spokoju. Nasza nekropolia jest naprawdę ładna i sam już zająłem sobie fajne miejsce, w cieniu drzewka. Poprosiłem resztę, że jak mnie już pochowają, to żeby czasem wylali kieliszeczek na mój grób. Co będę o suchym pysku leżał na wieki. Lepszy kieliszek dobrej czystej niż znicz z hipermarketu.
Niektórzy powiedzą, że mam paskudą robotę, ale niech mnie pierun, ja ją lubię!
oceny: bezbłędne / znakomite
Ale żeby to wiedzieć, musisz być TAKŻE grabarzem, inaczej przychodzisz na groby po próżnicy
oceny: bezbłędne / znakomite
Serdecznie :)