Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-11-02 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1035 |
Nikt z nas nie wziął nawet jednego kieliszka do ręki.
- Panie komendancie, przez jednego z naszych odesłanych do domu przyjaciół-Francuzów posłaliśmy do Paryża do konsula i do generała Golikowa nasze pisma i powiadomiliśmy ich, że jesteśmy tak w Norymberdze, jak i tutaj u was, w Wildflecken, od samego początku przetrzymywani całymi tygodniami, kiedy innych wywozicie bez większych problemów. Mam nadzieję, że najpóźniej jutro otrzymacie jakieś zalecenia co do naszego transportu.
- Ach, tak? Już powiadomiliście swoich? - oczy komendanta natychmiast przybrały swój zwykły obojętno-chłodny wyraz. - No, to cóż... Poczekamy na dyspozycje. Póki co, musicie zostać, panowie, u mnie. Nie mam zamiaru nikogo tutaj niewolić. Jak tylko podstawią samochody - wyjedziecie stąd w ciągu kwadransa. Proszę pomyśleć nad moją propozycją i wszystkim tym, co wam powiedziałem. Mam nadzieję, że dobrze się tutaj czujecie?
- Jeżeli ciężarówki nie przyjadą po nas w ciągu najbliższych dni, odejdziemy stąd pieszo i będziemy wracać do domu sami. To jest decyzja naszych ludzi. - rzekł Bogdanow, podnosząc się z krzesła. - Po raz ostatni przyszliśmy tutaj z tą prośbą.
- Byłoby to skrajną nieodpowiedzialnością. W całej Germanii wciąż grasują uzbrojone bandy, bezpańskie oddziały wermachtu, niedobitki esesowców, i takich jak wy z łatwością wszyscy oni - osobno czy razem wzięci - mogą was wybić co do nogi.
- Nie mamy innego wyjścia, panie majorze. Nie możemy zostać w obozie ani dnia dłużej. Do widzenia.
Wyszliśmy z komendantury w paskudnych nastrojach. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że będziemy tutaj siedzieli jeszcze kupę czasu.
- To co, koledzy, robimy? - zapytał kapitan Balicki, przecierając w zdenerwowaniu szkła swojego pince-nez.
- Może poczekajmy jeszcze parę dni, a już potem ostatecznie zadecydujemy. Może rzeczywiście szybciej by było pójść do naszych pieszo? To chyba nie jest aż tak daleko stąd. Trzeba dowiedzieć się konkretnie, co jest gdzie - i jak tam dotrzeć.
Lecz pieszo wracać do siebie już nie musieliśmy. Po czterech dniach komendant przysłał po nas samochody. Co o tym zadecydowało? Czyżby to, że w końcu dotarło do niego, że nasi marynarze są zdeterminowani, i zrozumiał, że dalsze przetrzymywanie nas nie miało już sensu, czy może z Francji otrzymał jakieś pilne instrukcje - nie wiedzieliśmy tego. Najważniejsze, że transport jest - i wreszcie wyjeżdżamy.
Odprowadzała nas cała nasza cywilna rosyjskojęzyczna kolonia. Wśród wzruszających pożegnań, życzeń szczęśliwej podróży i pozdrowień dla Ojczyzny kryte plandeką ciężarówki w końcu ruszyły, i oto już pędzimy po betonowej autostradzie w kierunku na Hemnitz. To już strefa radziecka. Nasi kierowcy-Murzyni, lśniąc w uśmiechu białymi zębami, na zakrętach tak dodawali gazu, że aż ciarki po plecach leciały - nie daj Bóg, zamiast do Hemnitz trafisz do najbliższego rowu! Strach jednak był niepotrzebny - faceci byli szosowcami jak się patrzy.
W końcu zwalniamy, i zatrzymujemy się przed prostym, zbitym z desek łukiem nad bramą przybraną czerwonymi chorągiewkami i ogromnym plakatem z kobietą, która wyciąga stęsknione ręce, i napisem:
MATKA-OJCZYZNA NA WAS CZEKA!
-----------------------------------------------------------------------