Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2020-11-17 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1173 |
MOJA LITERACKA EUROPA
Oglądając mapę Europy nagle zdałem sobie sprawę z tego, że nie czytałem nic napisanego w wielu jej krajach. Z ponad 40 krajów tego kontynentu – patrząc na mapę – 23 ( licząc w tym i Liberland) jest dla mnie literacką ziemią nieznaną. Przed pandemią i nieskrępowanym dostępem do bibliotek czytałem rocznie do 70 książek, co pomnożone przez ponad 30 lat, daje obraz mojego zaangażowania w tym aspekcie rzeczywistości. Patrząc na mapę zdałem sobie sprawę z tego, że nie ogarniałem literatury holistycznie, ale sięgałem po pozycje autorów znanych mi, polecanych przez tych znanych albo wskazywanych jako źródła inspiracji. I lista lektur szkolnych jakoś nijak się ma do moich literackich poszukiwań. Tylko kilku zagranicznych, czytanych przeze mnie, znalazło się na tych listach. Odkryłem przy tym, że zalecane, obowiązkowe, najczęściej bywa nudne, zaś inne pozycje tych autorów są o wiele ciekawsze, choć być może oferują treści niewygodne dla tych autorytarnych zalecaczy. Bo naładowane ideologiczne, zalecanymi treściami, które łatwo wyciągnąć z takiego tekstu to zarazem gnioty literackie. Mając lat 13 musiałem pokonać opór pani bibliotekarki, która uznała, że za młody jestem, by przeczytać „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa.
Wiele z tych krajów posiada społeczeństwa, które naprawdę musiały być twarde i uparte, by stać się państwami. Lała się krew, szalał terror, dzieciom wmawiano, że język jakim mówią do nich rodzice to psie szczekanie albo chrumkanie świń i ta mowa, jakiej uczą ich w szkołach jest szlachetna i da im dobry start w życie dorosłe. Zdarza mi się oglądać filmy, realizowane w tych krajach, słuchać płyt nagranych tam i domyślam się, że tam pisze się też ciekawe, niebanalne książki. Moja to ułomność, że nie potrafiłem wyłowić ich z bibliotecznej czy księgarskiej półki? Po części tak. A skoro oni są tacy mali, zasiedzieli w jakimś zakamarku Europy, to ich perspektywa, z jakiej patrzą i oceniają świat, musi być niebanalna, nietuzinkowa. No i wiele wielkich krajów europejskich też jest dla mnie enigmatycznych literacko. Znam nazwiska, wiem o ich dokonaniach, wielu za nimi sika, a ja jakoś nic. Bo nic ich autorstwa, nawet jeśli wpadło mi w ręce, to nie pozostawiło śladu w mej pamięci.
Portugalia, Hiszpania, Andora – mają noblistów w tej dyscyplinie, ale jakoś nic nie utkwiło mi w pamięci po literaturze tych krajów. Malta, Cypr, Liberland, Lichtenstein, Islandia. Luksemburg, Monaco, Watykan, Kosowo, Albania, Macedonia Północna, Mołdowa, Nadniestrze – ja tylko domyślam się tego, że mają swoich literatów, którzy piszą w oczekiwaniu, że ktoś to przetłumaczy, a ja przeczytam. Ale do takiej interakcji nie dochodzi. Grenlandia też nominalnie jest częścią Europy, ale dla mnie literacko – i muzycznie też – to no name.
Srać na Watykan, bo stamtąd nie spodziewam się inspirujących literacko pozycji ( choć może jakiś sfrustrowany sprzątacz czy ochroniarz napisze operując ciekawym językiem relację), ale kilka z tych krajów to nawet jeśli będzie to opis życia w nich, taka relacja może być hardcorową literaturą. W sensie refleksji: to tak da się tu żyć i powielać swój genom?
Jest wiele takich krajów, na które patrzę z zainteresowaniem, w mediach bąkną czasem coś, z rzadka, a mimo to nasi sąsiedzi i wypadałoby wiedzieć to, co tam za miedzą. Litwa, Łotwa , Estonia, Finlandia, Szwecja ( przesadziłem – pamiętam Astrid Lindgren i Pippi) – oni zawsze żyli w innym świecie , patrzyli na świat z innego bieguna. Jestem ich ciekaw, ale w ręce z tego pisania nic mi nie trafia.
Dania, Belgia też nie kojarzą mi się z czymś, co czytałem.
Są takie dwa …. Nazwiemy je obszary? strefy? To te tereny, na których państwowość ostatnio często się zmieniała. I ludzi piszących tam książki trudno mi przyporządkować. Bo im się zmieniła przynależność państwowa. Jugosławia i ZSRR.
ZSRR. Wszystkich pisarzy, których znam z tego państwa są wyraziści i dlatego ich znam. Czytałem „I powraca wiatr” Bukowskiego wydrukowany na papierze biblijnym – całe mnóstwo drobnicy typu anegdoty o Hodżdży Nasreddinie, a ten akurat był sufi, więc wiele z jego porad zostało wykorzystanych przez spryciarzy z NKWD. Tam problem z dookreśleniem kto jest kim wynika z tego, że niektórzy z tych pisarzy chce być kimś innym niżby to wynikało z ich urodzenia i pochodzenia. Żyd Babel chciał być Rosjaninem i w takim języku tworzył. Urodzony w Kijowie Limonow też wolał być Rosjaninem ( ale co za język! i co za życie! – Jelcyn zamknął go za organizowanie partyzantki, a potem Eduard żarliwie wspierał Putina…). Oczywiście nie ma problemu z kilkoma wielkimi: Bułhakow, Dostojewski, Jerofiejew ( Oczywiście Wieniedikt, bo Wiktor tegoż nazwiska raczej mnoży nudę – „Moskwa – Pietuszki” tak, ale za esej o Leninie powinni dać mu Nobla), ale i „oberiuci” – ci byli i deklarowali swą przynależność narodową wyraźnie: Rosja. Zoszczenko… I jeszcze Lenin ( „ O rumieńcu wstydu na twarzy judaszka Trockiego” to naprawdę petarda!), Mark Sołonin, powieści Erenburga i Sawinkowa ( tak, tego terrorysty), Kropotkin i Bakunin. Łoł, oni tacy niemili dla nas jako państwo, ale tacy ciekawi literacko…
A Jugosławia? Miodrag Bulatowić nie dostał tam nagrody literackiej, bo był Serbem – żeby nie drażnić innych narodowości ( taka socjalistyczna poprawność polityczna), a kiedy państwo dzieliło się przez podział, on wyjechał, bo chyba wolał być Jugosłowianinem. Nie wiem kim był Kiś, ale fajnie pisał – a wychwalany Andrić to dla mnie nuda. Jugosłowiański punk był zadziwiający, ale literatura stamtąd to powiew świeżości i taaaka perspektywa, że hej!
Niby to przyrodni bracia – Słowianie, ale matki wychowały ich nie po naszemu, bardzo inaczej.
Nie wiem, co ciekawego napisali w Białorusi, Mołdowie, Ukrainie ( spotykani ludzie stamtąd nic nie czytają, swojej muzyki nawet nie słuchają – pytam, a oni nic nie potrafią mi polecić, to zwykłe raby są, nie wysilają się na bycie ambasadorami swoich kultur). Polski kmiot, który tak malowniczo opisuje swe wojaże po Ukrainie ( Z. Szczerek), interesuje się wódką, trawą, dupami i patologią miejscową, ale już architektura, literatura i muzyka to coś powyżej jego poziomu zainteresowań.
Właściwie wszyscy ci, którzy siedzą w tych zakamarkach kontynentu piszą rzeczy zastanawiające, takie, które nie pozostawiały mnie obojętnym. Norwegia to, oprócz zaskakujących reportaży, Strindberg i jego esej o potworze z Polski, czyli „Inferno” o Przybyszewskim. Austria, która wciąż nie potrafi otrząsnąć się z nazizmu i jej bełkotliwa noblistka – czytałem, pamiętam, z tą myślą w głowie: nie sięgaj po to, szkoda energii na taką literaturę. Szwajcaria kojarzy mi się z Durenmattem – dramaty i mikropowieści – bogactwo, stabilizacja, prestiż nie są równoznaczne z byciem uczciwym na tym rudymentarnym poziomie, a Friedrich potrafi to malowniczo opisać.
Wszystkie moje zachwyty lekturami – co dziś konstatuję ze zdziwieniem – koncentrują się w pewnym pasie, gdy patrzy się na mapę. Z drobnymi wyjątkami jest to obszar rozciągający się od Rosji, przez Polskę ( tu właściwie mam wszystko, nie muszę rozglądać się na boki i polską literaturą jestem zachwycony, nią się upajam od lat prawie 40), poprzez Niemcy, Francję po Wielką Brytanię ( która tak naprawdę tak wielka nie jest, tak się tylko nazywa).
Brytyjskie myślenie. J. Swift – tak, ale D. Defoe za „Londyn w czasach zarazy” – potężny reportaż. J. Jerome za tych 3 w łódce i Ch. Dickens za „”Klub Pickwicka”, zaprawdę piękne rozwinięcie technologii powieści szkatułkowej. Orwell. L. Carroll za Alicję. I C. N. Parkinson za „Prawo Parkinsona”. Tak, pogardliwie nas traktują – Polaków – instrumentalnie, ale ja tam u nich znajduję wiele ciekawej literatury. Fraser – kto jeszcze pisał tak kontrowersyjne historie o religiach i kultach? No i ktoś, przed kim klękam – horror i fantastyka: Clive Barker ( S. King uznaje go za ciekawszego od siebie). „Księgi krwi” i, przede wszystkim, „Kobierzec” – spróbujcie to kupić….
A Francja? Roland Topor ( polskie zresztą korzenie – miałem 14 lat , gdy przeczytałem jego „4 róże dla Lucienne” – jak nie znacie, to nie wiecie jaką to ma siłę rażenia), Boris Vian, Celine, , M. Foucalt, de Sade, Merimee. Jak oni potrafią pisać zabawne opowiadania – surrealny, czarny humor – albo poważne opracowania! Tak, czytałem też „Sztukę pierdzenia” – pierwsze wydanie to bodajże 1753 rok! Ten dystans i przyjrzenie się człowiekowi w wielu aspektach jego aktywności! I R. Girard za „Kozła ofiarnego”. Francja? – od razu oczka szerzej mi się otwierają: tam tworzą ciekawą literaturę.
No i Niemcy ( ale tym razem nie niemcy). H. Boll – wiem, że w lewo go znosiło i jego sympatie w stosunku do RAF dziś nieco rażą, ale „Utracona cześć Katarzyny Blum” jest dziś wypierana. Filmu na podstawie tej powieści się już nie pokazuje, bo i u nas mamy już tabloidy kreujące rzeczywistość, a sposobu opisania ich działania te wydawnictwa nie lubią. No i reportaż uczestniczący, czyli G. Wallraff. Nasi dziennikarze chyba nie są zdolni do robienia takich rzeczy. Ten kraj oczywiście kojarzy mi się z Nietschem – „Ecce homo” i „Tako rzecze Zaratustra”. Ta pierwsza pozycja jawi mi się dziś jako esej, wyraz dumy z bycia sobą. I typ, którego im zazdroszczę: Ernst Junger – Hitler cenił jego pisanie, lubił go, ale bez wzajemności. U nas nie ma takich prawicowych pisarzy, którzy mając lat 60 i więcej potrafią powiedzieć, że palenie haszyszu to zajęcie dostarczające miłych wrażeń. I że oni to robią, nie wstydząc się.
Tuż obok są jeszcze Czesi. Havel, Hasek, Kundera ( „Nieznośna lekkość bytu” - !). A Kafka? – czyjże on jest? To też Czech? Żyd mieszkający tam, ale piszący po niemiecku? Trudna sprawa…
Oni wszyscy są skądś. Kiedy dostają nagrody, to z tyłu, za ich plecami, czai się jakiś kraj. Oni się z nim identyfikują lub nie ( bo akurat nie lubią rządzących tam). Ale ukształtował ich język jakim posługiwało się ich otoczenie, jakiego uczyli się w szkole. Bulatović był Serbem ale i Jugosłowianinem. Dziś jednak po tym resecie, po tym podziale przez podział i tej wściekłości wzajemnej, oficjalnie nie ma już tego języka, w jakim pisał swe utwory – serbskochorwackiego – bo nagle okazało się, że serbski bardzo różni się od chorwackiego.
Oni wszyscy są skądś. Żebym ja ich przeczytał, z czegoś trzeba ich przetłumaczyć. I ja ich z takim myśleniem, taką perspektywą patrzenia, identyfikuję. To Europa. Czesław Miłosz to Polak? Co wielu Polakom nie pasuje, bo krytycznie patrzy na nasz region. Czy to raczej Litwin? Z Brytyjczykami raczej nie wiążą się takie dylematy, ale już na rdzenno korzennym kontynencie nic nie jest takie oczywiste.
Taki sobie ten twórca wybrał język, w jakim się wyraża. I my ich tak identyfikujemy. A jeśli to wziąć w nawias, to ja sięgam po ich książki, bo jestem ciekaw co mają do powiedzenia. Stąd i stąd startowali, ale efekt finalny jest taki, że takie rzeczy napisali. A ja to czytam. I to i owo mi się w głowie zakotwicza.
oceny: bezbłędne / znakomite
A to spory błąd. Pod latarnią rzadko kiedy w ofercie stoi coś dobrego
I nie ma na to zmiłuj
Koledzy moi z wielu firm, w których pracowałem - a to raby są, choć zdarzają się inteligentni - są przerażeni tym, że maja coś - cokolwiek, nawet jeśli to instrukcja obsługi jakiegoś sprzętu - przeczytać. Ale myślę, że to akurat system edukacji im zrobił - zaszczepił im, wbrew intencjom, wstręt do czytania.
Jest literatura ibero-amerykańska, jest australijska, jest literatura skandynawska, jest bałkańska, rosyjskojęzyczna, starosłowiańska etc., etc.
Jak każda forma sztuki także literatura również czerpie z miejscowego /lokalnego?/ dorobku własnej kultury i jest ściśle związana z ziemią, którą opiewa
i o to oskarżamy ją właśnie my-Polacy, którzy z wielkim trudem U SIEBIE ogarniamy naszą własną Głuchą Dolną!
Hegemonię USA czy Chin podziwiamy na klęczkach, ale nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że Ruś - to równie groźny, nieprzewidywalny ogrom. Cud nad Wisłą zaćmił nasz rozum, a syberyjskie gułagi, oraz Katyń, Starobielsk, Bykownia czy Ostaszków niczego - niestety, niestety - nie nauczyły :(
Idea, że Polacy mieli/mają/będą mieć gdzieś jakichś... Przyjaciół?? - na Księżycu chyba?! - jest uroczo infantylna i z kapelusza Kapelusznika wzięta.
Nie karmmy się iluzjami - poznajmy twardy, niewygodny real
Kiedy jako studentka w pół wieku temu byłam w Moskwie, to, co mi się tam już pierwszego dnia rzuciło w oczy, to widok masy ludzi czytających na przystankach, w metrze, w tramwajach, w autobusach. Wiadomo, Moskwa nawet jak na nasze warszawskie odczucia jest ogromna (wtedy 9-milionowa), więc kiedy jedziesz do szkoły czy do roboty, masz naprawdę sporo czasu, żeby sobie coś poczytać. Ludzie, którzy 1/3 doby spędzają w pracy lub w szkole, MAJĄ CZAS, by czytać.
W Polsce nikomu n i k o m u nie zależy na oczytaniu narodu; dominacja kultury obrazkowej sprawia, że Kowalski zamyka się na świat wyobraźni, a to tak, jakbyś utracił rozum
Czacha dymi
Nie czytasz?
Jesteś o to swoje nieczytanie dużo uboższy