Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-08-07 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 755 |
Stefański był bucem i tyranem. Mało powiedziane! To prawdziwy sadysta! Bezlitośnie wykorzystując koszmarny brak pracy, arcy-bezrobocie, toczące Mojków i okolice, w TBS Logistic, założonej przez siebie firemce transportowej wprowadził pruski dryl.
Biedni pracownicy drżeli, gdy przechodził, wysoki, napakowany gbur o nalanej, czerwonej twarzy.
Głosisko miał donośne, jego życiową pasję stanowił mobbing, wręcz znęcanie się nad podwładnymi.
Niechby no który nie ukłonił się wystarczająco nisko na powitanie! Niechby no jakaś kobieta (sic!) nie ucałowała go w rękę, jak papieża, albo don Corleone! Cały budynek dudniłby od wrzasku.
Rozzuchwalony służalczą postawą bojących się zwolnienia ludzi cham wprowadził pomiatanie na wyższy, nie znany poziom.
Idąc korytarzem co dwa kroki trzeba było zrobić przysiad, nawet, gdy klienci patrzyli. Pod groźbą dyscyplinarki zabronione było zwracanie się inaczej, niż ,,o najjaśniejszy władco, królu przedsiębiorstwa`. Zapomniano co to zapłata za godziny nadliczbowe, czy urlopy, ludzie tyrali jak w północnokoreańskich obozach pracy.
Kasia, młoda sekretareczka z nerwów zaczęła się moczyć w nocy. Potem, niestety, również przed każdym wejściem do gabinetu pryncypała. Wkrótce zmuszona była nosić pampersy dla dorosłych.
Strach był czarną anakondą owijającą się woków gardeł kierowców, księgowej, nawet pani sprzątaczki. Boss- uosobieniem diabła, tępogłowym Antychrystem, przy którym średniowieczni kaci wyglądali na całkiem sympatycznych gości. Przy którym Hitler zdawał się aniołem miłosierdzia.
Aż wreszcie coś pękło. Z hukiem, z łomotem, trzasnęło tak głośno, że ziemia zadrżała w posadach.
Wszystko rozpoczęło się od kupna BMW. Srebrnoszare, lekko przechodzone 525 tds na swoje nieszczęście miało szyberdach.
Stefański zostawił wielokrotnie chwalony, wręcz opiewany w sonetach przez włazidupców samochód na parkingu. Skąpiradło nie założyło tam monitoringu, kamery przemysłowe omiatały szklanym wzrokiem jedynie plac.
-Wy gnoje, skurwysyny, który to zrobił?- jeszcze czerwieńszy niż zwykle, wręcz purpurowy od gniewu szef wpadł między zbierających się do domu pracowników.
-Ale co się...?- zbaraniał Walsowiak
-Ci kurwa twoja mać pokażę co- ryknął osiłek, chwycił mechanika za rękaw i powlókł do auta. Po krótkim czasie zbiegli się wszyscy.
Szyberdach beemwicy był rozbity w drobny, plastikowy mak. W środku przednie siedzenia i lewarek zmiany biegów- zafajdane biegunką. Ktoś złośliwie załatwił się do wnętrza wozu!
Tego wieczora i nocy nikt nie wrócił na kolację. Każdy miał klęczeć przed zhańbionym autem dopóty, dopóki winowajca nie ,,pęknie`.
Z powodu przewlekłego bólu kręgosłupa Sojewska chciała nawet, w akcie rozpaczy wziąć winę na siebie. Stach z Karolem, najwięksi wazeliniarze, nie czekając na zakończenie wewnętrznego śledztwa złapali szmaty i zabrali się za czyszczenie beżowych kleksów.
Z powodu niewykrycia sprawcy, znużony pan i władca chwilowo odpuścił.
Nazajutrz przyjechał z zaklejoną dziurą w dachu, postawił ,,piątkę`: tuż pod kamerą.
-Szefie- zakłócenia jakieś! Monitoring ,,padł`- krzyknął Bolek około południa. Faktycznie- na ekranie były jedynie rozedrgane paski.
Samozwańczy cesarz tirowców wybiegł jak oparzony z kijem bejsbolowym. Niestety- dobry kwadrans za późno- folia została zerwana, wewnątrz samochodu- wiadomo.
Aż trudno opisał wściekłość, szał, w jaki wpadł właściciel bawarskiego auta- toalety.
Znany z ogólnej niechęci do policji postanowił się przełamać i wezwać stróżów prawa.
Głęboko poniżony śmiechem dyspozytorki, która nie wytrzymała słysząc co się stało, buzujący agresją prymityw nakazał każdemu z zatrudnionych zmywanie zabrudzeń. Rękawami. Odpowiedzialność zbiorowa na całego.
Trzeciego dnia Stefański co kilka minut obserwował zaparkowane tuż przy wejściu auto. I nic. Zero choćby najmniejszej kupki.
Po tygodniu spokoju czujność pracowniczego Markiza de Sade została uśpiona. Szedł właśnie zamyślony z jakimiś papierzyskami, gdy nagle oniemiał.
Na dachu jego motoryzacyjnej dumy ze spuszczonymi spodniami siedział niejaki Franek Zawajka, firmowa ciura, ,,przynieś- wynieś- pozamiataj`, człowiek od wszystkiego. Fajtłapa, po której nikt nie spodziewałby się podobnego wybryku.
- O kurwa- jęknął zgrywus widząc biegnącego z marsową miną szefa.
-Już po mnie... -szepnął, a zwieracz całkowicie ,,puścił`. Środek wozu znów zalała czekoladopodobna breja.
I teraz tytułowa zagadka., a właściwie dwie- jak myślicie- jakie są szanse, że Zawajka zachowa dotychczasowe stanowisko? Ile wynosi prawdopodobieństwo, że przełożony, ofiara złośliwości idąc za nowotestamentową radą Chrystusa nadstawi drugi policzek i da winowajcy podwyżkę?