Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-10-26 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 614 |
W otwartych na oścież bufetach ze sztucznie gazowanymi wodami przepychali się młodzi ludzie bez kapelusza, w białych koszulach z podwiniętym powyżej łokcia mankietem. Na półkach stały niebieskie syfony z metalicznymi kranami. Długie szklane cylindry, napełniane syropem na kręconej ruchomej podstawce, pobłyskiwały aptekarskim światłem. Ze smutnym wyrazem twarzy jacyś Persowie piekli nad żarem swoje orzechy, i ostry dym znad ich ognisk mamił spacerujących ulicami przechodniów.
- Chcę iść do kina, - kaprysiła Zosia. - Mam ochotę na orzeszki i wodę gazowaną z syropem.
Dla tej dziewczyny Koriejko był przygotowany na wszystko. Był nawet zdecydowany na lekkie naruszenie swojej konspiracji, gotów stracić całe 5 rubli na dzisiejszą pohulankę. W jego kieszeni w płaskim blaszanym pudełku na papierosy marki *Kaukaz* leżało 10 tysięcy rubli w banknotach po 25 czerwońców każdy. Lecz nawet gdyby oszalał i postanowił wyjąć przy niej tylko jeden z tych banknotów, w żadnym kinie nie udałoby mu się takich pieniędzy rozmienić na drobne.
- Pensji nam jeszcze nie wydali, - powiedział głosem pełnym rozpaczy, - dostajemy swoje pieniądze skrajnie nieakuratnie.
W tej właśnie chwili z tłumu spacerujących wyłonił się młody człowiek w świetnych sandałach na bosą stopę. Żartobliwie zasalutował Zosi, mówiąc:
- Cześć, czołem! Mam dwa bilety do kina. Chce pani pójść? Ale trzeba się śpieszyć.
I pociągnął dziewczynę za sobą w stronę przybrudzonej wywieszki z nazwą KINO *Dokąd idziemy?* dawne *Quo vadis?*
Tej nocy nasz milioner-kancelista nie spał w domu. Do samego świtu wałęsał się po mieście, tępo wpatrywał się w fotosy golutkich niemowlaczków w witrynach zakładów fotograficznych, idąc bulwarami kopał z buta kawałki żwiru i gapił w ciemną otchłań portu. Słyszał, jak syreny parowców żegnały i witały miasto, do jego uszu dobiegały z rzadka milicyjne gwizdki, i w dali wciąż błyskało czerwone światełko latarni morskiej.
- Przeklęty kraj! - mamrotał Koriejko. - Kraj, w którym milioner nie może zaprosić do kina swojej narzeczonej.
Bo w tym momencie Zosia była już dla niego narzeczoną.
Nad ranem pobladły z braku snu Alieksandr Iwanowicz dotarł aż na przedmieścia. Kiedy przechodził ulicą Besarabską, usłyszał dźwięki klaksonu ze znaną piosenką. Zdziwiony, zatrzymał się.
Na jego spotkanie z góry zjeżdżał żółty automobil. Za kierownicą zgięty w pół siedział zmęczony szofer w chromowanym tużurku. Obok niego drzemał szeroki w ramionach zuch, zwiesiwszy na bok głowę w stetsonowskiej furażce z białym denkiem.
- Pozdrowienia dla pierwszego mieszkańca Czernomorska! - wrzasnął, kiedy samochód z piekielnym hałasem przejeżdżał mimo Koriejko. - Ciepłe morskie wanny są jeszcze tutaj czynne? Teatr miejski działa? A Czernomorsk już ogłoszono wolnym miastem?
Niestety, żadnej odpowiedzi nie otrzymał. Koźlewicz otworzył tłumik, i *Antylopa* spowiła pierwszego czarnomorca obłokiem czarnego dymu.
- A więc, - powiedział Bender, zwracając się do przebudzonego Bałaganowa, - nasze posiedzenie trwa. Dawać mi tu tego waszego podziemnego Rockefellera. Zaraz go tu rozbierzemy do gołego. Też mi znaleźli się książęta, dziady jedne kalwaryjskie!
1931