Przejdź do komentarzyRozdział 16. Jahrbuch fur Psychoanalityk /2
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2021-12-08
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń615

Szwagier poleciał do telefonu wezwać karetkę, a nowy vice-król Indii zdjął tołstowkę, rozdarł na sobie bawełnianą koszulkę i na wszelki wypadek wylał na głowę kałamarz z najdroższym pierwyj sort atramentem. Po czym rzucił się twarzą do podłogi na dywan i, doczekawszy się przyjazdu sanitariuszy, zaczął wykrzykiwać:


- Jestem ni mniej ni więcej vice-królem Indii! Gdzie moi wierni nababowie? Gdzie maharadżowie? Moi abrekowie, kunakowie?! Gdzie te moje słonie??


Słuchając tych bredni jego wysokości, biedny szwagier z powątpiewaniem kiwał tylko głową. Na jego oko abrekowie i kunakowie nie mieli nic wspólnego z monarchią indyjską, sanitariusze jednak wytarli wilgotną chusteczką wymazaną pierwszej klasy atramentem twarz buchaltera i, chwyciwszy zgodnie pacjenta za ramiona, wsadzili go do karetki. Trzasnęły lakierowane drzwiczki, zawyła syrena pogotowia, i samochód pognał wraz z vice-królem Bierłagą do jego nowego królestwa.


W czasie drogi chory wymachiwał rękoma i coś tam bełkotał, nie przestając ze strachem myśleć o pierwszym spotkaniu z prawdziwymi wariatami. Bardzo się bał, że zaczną go tam krzywdzić, a nawet próbować zabić.


Szpital psychiatryczny okazał się jednak całkiem inny, niż to sobie wyobrażał. Na długiej jasnej sali siedzieli na kanapach, leżeli na łóżkach albo spacerowali ludzie w błękitnawych fartuchach. Księgowy zauważył, że obłąkani prawie ze sobą nie rozmawiają. Nie mieli wcale do tego głowy, ponieważ ich jedynym zajęciem było myślenie. Tacy jak oni myślą na okrągło. Mają mnóstwo idei, muszą coś sobie koniecznie przypomnieć, przypomnieć to, co najważniejsze, to, od czego zależy szczęście. Niestety, wszystko w ich umyśle rozprasza się, a to, co najistotniejsze, zamerdawszy ogonkiem, umyka - i znika. I znowu żmudnie od samego początku trzeba wszystko raz jeszcze obmyśleć, zrozumieć w końcu, co takiego się wydarzyło, dlaczego stało się dzisiaj takie okropne, chociaż wcześniej było świetnie. Obok Bierłagi już kilka razy przechodził jakiś rozczochrany nieszczęsny wariat. Chwyciwszy się palcami za podbródek, kroczył wciąż po jednej i tej samej linii - od okna do drzwi, od drzwi do okna, znowu do drzwi, znowu do okna. I tyle myśli grzechotało w jego biednej bańce, że aż przykładał drugą dłoń do czoła i przyśpieszał kroku.


- Jestem vice-królem Indii! - wrzasnął ni stąd ni zowąd nasz księgowy, oglądając się na sanitariusza.


Szaleniec nawet na niego nie spojrzał. Chorobliwie marszcząc twarz, ponownie zaczął zbierać do kupy swoje - wystraszone raptownym krzykiem nowego - rozbiegane myśli. Za to do vice-króla podszedł jakiś niskorosły idiota i, ufnie objąwszy go w pasie, zaćwierkał coś do niego po ptasiemu.


- Co? - próbując go zrozumieć, spytał przestraszony Bierłaga.

- Ene, bene, baba, kwinter, finter, żaba. - wyraźniej wymówił nowy znajomek.


Powiedziawszy na to *Oj!*, Bierłaga odszedł jak najdalej od tego kretyna, po czym zbliżył się do człowieka z cytrynową łysiną. Tamten natychmiast odwrócił się do ściany i, nie kryjąc swego lęku, spojrzał na buchaltera.


- Gdzie są moi maharadżowie? - zapytał Bierłaga, czując konieczność podtrzymania swojej reputacji obłąkańca.


W tym momencie chory, siedzący na łóżku w głębi sali, wstał na cieniutkie i żółte jak cerkiewne świeczki nogi i z cierpieniem w głosie zakrzyczał:


- Wypuśćcie nas na wolność! Na swobodę! Na szerokie bezkresne pampasy!



1931



  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dopi3ro w domu obłąkanych niektórzy odnajdują swoje własne sfiksowane ja. I tam też ich miejsce! Ilja Ilf i Jewgenij Pietrow, dwaj odescy pisarze, byli prawdziwymi wizjonerami. W poszukiwaniach złotego cielca gotowi jesteśmy zrównać z ziemią nawet liczącą sześć tysięcy lat Jerozolimę!
© 2010-2016 by Creative Media
×