Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-12-14 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 675 |
Wielki Kombinator nie lubił księży. W równym stopniu negatywnie odnosił się i do rabinów, i do dalajlamów, i do popów, i do muezinów, i do szamanów, i do pozostałych kapłanów jakiegokolwiek innego kultu.
- Ja sam mam ciągoty do oszukaństwa i do szantażu, - wyjaśniał, - Obecnie na przykład zajmuję się wycyganieniem wielkiej sumy od takiego jednego uparciucha. Jednak swoich podejrzanych machinacji nie skrywam za anielskimi chórami ani za grzmotem kościelnych organów albo za idiotycznym po łacinie czy jak w prawosławiu w starocerkiewnym języku zaklinaniem rzeczywistości. Kto z nas to dzisiaj rozumie?? W ogóle wolę pracować bez okadzania wonnościami swego ołtarza i bez tych wszystkich astralnych dzwoneczków.
I w czasie, kiedy Bałaganow i Panikowskij, jeden drugiemu przerywając, opowiadali o okropnościach, jakie spotkały szofera *Antylopy*, waleczne serce Ostapa napełniało się gniewem i pretensjami.
Księża zaś złowili duszę Adama Koźlewicza w oberży, gdzie pośród parokonnych niemieckich furgonów i mołdawiańskich przyczep na owoce, cały prawie po osie w nawozie stał jego zielony automobil. Ksiądz Kuszakowski od czasu do czasu zachodził do tej karczmy dla moralnych pouczeń w trakcie biesiad z katolikami-kolonistami. Ujrzawszy *Antylopę*, kapłan obszedł ją dookoła i sprawdził powietrze w oponie. Kiedy prozmawiał z Koźlewiczem, dowiedział się, że ten należy do kościoła rzymsko-katolickiego, ale od przeszło 20 lat wcale się nie spowiada. Powiedziawszy: *Oj, niedobrze, niedobrze, niedobrze, panie Koźlewicz!*, ksiądz wreszcie sobie poszedł, oburącz pdnosząc swoją czarną sutannę i przeskakując przez pieniste piwne kałuże.
Następnego dnia już o bladym brzasku, kiedy miejscowi furmani uwozili na bazar w miasteczku Koszary podekscytowanych drobnych spekulantów, upchnąwszy ich wszystkich po 15 ludzi na jednej furze, duszpasterz Kuszakowski zjawił się ponownie. Tym razem towarzyszył mu jeszcze jeden ksiądz - Alojzy Moroszek. W czasie, gdy tamten witał się z Adamem Koźlewiczem, ksiądz Moroszek uważnie obejrzał *Antylopę* i nie tylko sprawdził powietrze w oponach, ale nawet nacisnął klakson, co poskutkowało odegraniem pierwszych kilku taktów znanej nam już melodii. Księża wymienili spojrzenia, podeszli tyralierą do Koźlewicza i przypuścili nań atak frontalny. Trwało to cały dzień. Kiedy tylko milknął Kuszakowski, natychmiast odzywał się Moroszek; nie zdążył jeszcze skończyć zdania, aby obetrzeć pot z czoła, już włączał się ten drugi. Od czasu do czasu podnosił w stronę nieba żółty palec wskazujący, a ksiądz Moroszek przesuwał wtedy paciorki swego różańca. Albo odwrotnie: to kapłan Kuszakowski przesuwał paciorki różańca, a na niebo wskazywał jego kolega. W ciągu tego czasu parę razy obaj księża zaintonowali cichą pieśń po łacinie, i już przed wieczorkiem pierwszego dnia Adam Koźlewicz zaczął razem z nimi pod nosem sobie ją podśpiewywać.
Po jakimś czasie Panikowskij zauważył zmianę w sposobie mówienia kierowcy, który coraz częściej plótł jakieś niewyraźne słowa o królestwie niebieskim. Potwierdzał to też Bałaganow. Jeszcze później pan Adam zaczął znikać i to na wiele godzin, w końcu wsiadł do samochodu i całkiem odjechał.
- Czemu-ście mi o tym nie meldowali? - rozzłościł się Wielki Kombinator.
1931