Autor | |
Gatunek | poezja |
Forma | wiersz biały |
Data dodania | 2022-03-23 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 686 |
![](/img/grad_line1.gif)
ciepło, tak jakby wiosna.
kłębią się w wielkim Ponad
świeżo ostemplowane mgławice, czarne dziury,
w głąb których wrzuciłem kilka dziesięciolitrowych
wiader pistacjowej farby, błyska
niejeden zapaćkany emulsją pulsar.
dolatuje mnie śpiew masowego rażenia.
okoliczna gówniarzeria wrzuca do strumyka
całkiem żywą dziewczynę (choć ma kij wbity
poniżej pleców i z daleka wygląda jak
przyrodnia siostra stracha na wróble
— drze ryja, a więc rozumie więcej,
niż przeciętna kukła).
wierzga, rzuca się konwulsyjnie, zaciska piąstki.
co za wulgaryzmy padają ze słomianych ust!
plusnęło, dosyć cicho. nurcik unosi bezwładną
postać. w wodzie uszła z niej cała energia,
zmyła się prana. sprał élan vital.
nie umiem pływać, mimo to rzucam się na ratunek.
umyka mojej uwadze, kiedy dokonało się
przeistoczenie. wyciągam na brzeg istną
Mari Lwyd: bladą, jakby jadła wyłącznie mięso
chorych na białaczkę zwierząt, kościstą panienę.
kłęby mokrej trawy obleczone skórą.
nie przestaje knajaczyć, kostuszara.
wyzywa od przegrywów, śmieje się w twarz, że
co ze mnie za facet, skoro…
…a, lepiej nie powtarzać.
nie dociera do kretynki, że w nic nie grałem,
a tak zwane życie dla każdego kończy się
równie źle: na mecie wyścigu czeka kat
z lśniącym toporem. że nie uniknie się
przeznaczenia, a jedyną nagrodą, na jaką
można liczyć — jest bezbolesne wykonanie wyroku
(zaszczyt, jakiego dostępują nieliczni!).
idziemy do mojego domu. olejne miriady ściekają
z nieba. przymykam powieki. ostatni raz goliłem się
tydzień temu. szczecina wyrasta na gałkach ocznych.
z każdym krokiem coraz bardziej żałuję
i jednocześnie cieszę się, że mam.
wreszcie. nawet taką zołzę.
trochę racji w tym jest: rozleniwienie duchowe
sięgnęło zenitu.
uroczo odpuszczam wszelką walkę.
z dziewczyny zaczynają wypadać śnięte ryby.