Przejdź do komentarzyZuzia i Płaszczyk z Wyobraźni
Tekst 255 z 255 ze zbioru: Różne teksty
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2022-08-11
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń655

Jestem chorą Zuzią i leżę w chorym łóżeczku, bo strasznie skrzypi, gdy się w nim wiercę. Może coś boli kołderzynkę lub jasiek pod głową strasznie przeziębiony. Psikania nie słyszę, ale przecież może psikać wewnętrznie, gdyż nie ma chusteczki, owinięty jedynie skóroszewką. Mama chodzi trochę smutna i spogląda na mnie, jakby nie chciała z ust wypłoszyć słów, które kiedyś podsłyszałam. Chyba chce zagaić rozmowę.


–– Wiesz co, Zuzia. Jak ci będzie nie za wesoło, to załóż płaszczyk wyobrażeniowy. Przeniesie cię do szczęśliwej krainy, gdzie wszystko jest możliwe. Nawet kopniaki w tyłek, najgorszym smutkom.

–– O! Fajny pomysł, mamo.


Teraz jestem trochę sama, to właśnie taki założyłam. Nie czuję go na sobie, ale chyba zaczyna działać. Spoglądam na murkowy przedziałek, co dzieli dwa pokoje. Rodziców i mój. Wisi tam malowanek, zaklęty w prostokątne otulinki. Mijam je i widzę przed sobą, długiego, szarego węża. Na szczęście tak się nie wierci, jak ja przed chwilą w łóżku. Chyba zasnął w tajemniczym tunelu. Idę w nim na nim. Trochę piaskuje pod zagięciami w papułazikach, bo jest poprzecinany kościewystępkami, co napędzają rośnięcie. Muszę uważać. A niech to. Bęc i leżę. Na szczęście w całości wstaję.


Jak tu ładnie. Widzę wokół migotki słonecznikowe. Są uparte. Przełażą jakby nigdy nic, przez przeróżne gąszczaki. No nie, co ja słówkuje, jak pokręcona. Słoneczkowe przecież. Cicho, psyt, bo coś uszkuję. Skrzydełkolotek wirowanek, fruwa nade mną. Też cały zielony, tylko resztę, ma żółtą. Rusza dzióbostami i wymuzycznia świergonuty. Od razu w mojej głowie, obok smutkodołków, zakwitają: radośniaczki pocieszkowe.


O matko! A to co. Dopiero teraz zauważam. Jakieś wysokie wieżewa. Takie i owakie. Mają pełno okienków. Widocznie w środku domowują Drzewoludki i cały czas, wystawiają na zewnątrz rękołęzie. Na jednym widzę Rudoskoczka. Wątpię, żeby kiedykolwiek schowały. Te na samym wierzchołku, tworzą poplątane wiejoszumy. Migotki też przez nie przełażą i kawałki wiatru.


Coś na ziemi szeleści i chyba łezkuje. Idę w tamtym kierunku. Teraz nawet słyszę wnerwianki kapeluszkowe. Ojejciu. To biedny, tłusty, Grzyboludek. Związany zielonymi wstążkami, prawie ruszać się nie może.


–– Grzybolutku. Kto z ciebie paczkę do wysłania zrobił.

–– Jaką tam paczkę. Raczej przyszły obiad. Uwolnij mnie. Ale już.

–– Co, ale już. Bądź grzeczny, to cię uwolnię.

–– Przepraszam. Tylko się pospiesz, bo gdy wróci…

–– Kto?

–– Wilkowieczka.

–– A co to za dziwo. To ono cię związało?

–– Tak. Jedna część chciała mnie zjeść, a druga, nie. Jak się dogadają, to wróci.


Odczuwam strachanki ciarkowe, gdyż chodzą po mnie, ubrane w ciarki na plecach. Nawet wiejoszumy, szumią groźnie. A może to nie one, gdyż jednocześnie jakby przez zamleczały horyzont, widzę jakieś strzępki zdarzeń. Czy w moim pokoju, tego nie wiem. Słów nie rozumiem, chociaż przed chwilą czułam, jakby mnie ktoś przytulił wilgotną twarzą. Może płaszczyk za bardzo na mnie działa i chcą, żebym wróciła.


E tam… ale tu jest tak ładnie. A poza tym, muszę najpierw ratować Grzyboludka, żeby nie został obiadem. Coś podchodzi z tyłu i warczobeczy. Odwracam się gwałtownie. Nie jestem zaskoczona. To faktycznie Wilkowieczka.


Wcale nie taka duża i stoi niepewnie. Może dlatego, że za nią, przykucnął o wiele większy: Lisając. Ale ja i tak jestem największa, więc tupię obiema nogami, aż sosnówki spadają. Wrzeszczę też złowieszczozjawnie, iż mają się pogodzić. Nie łatwo im idzie, gdyż same ze sobą, trudno się dogadują. W tym czasie uwalniam więźnia. Od razu smyrnął do jakiegoś grzbodomka. Nawet nie podziękował, lump jeden. E tam. Najważniejsze, że żyje. Ni stąd ni zowąd, słyszę pytanie:


–– A ty kto?

–– Ja? Dziewczynką w płaszczyku z wyobraźni.

–– To ja jestem jej częścią?

–– Jak najbardziej.

–– A co będzie, jeżeli… no wiesz.

–– Nie wiem, co wiem.

–– A okaże się?

–– Coś na pewno.

–– Dzięki.


Pięknie tu, ale od jakiegoś czasu, lub raczej bezczasu, dzieję się coś dziwnego. Nawet nie wiem, jak długo tu jestem. Wszystko zaczyna się trochę jakby zmieniać. Wokół jest mniej wyraźne, jednocześnie, widzę o wiele lepiej. Sama już nie wiem, w jaki sposób to określić. Właśnie wiejoszumy się rozsuwają na boki i robią wielką dziurę. Chyba mnie zapraszają, bym spojrzała w niebo.


Widzę białe strzępki waty cukrowej, na błękitnym lukrze. Okalają swoją ładnością, wielką Trzykrotkę. Migocze ciepło, też zapraszająco. Nagle wychodzą z niej, światełkowe promienie. Szybują w dół, w moim kierunku. Przytulają mnie i… nagle jestem wewnątrz niej. I znowu jakby przez zamleczałą folię widzę przez chwilę, swój pokój i swoje łóżeczko.


Nie potrafię określić wyglądu Trzykrotki, w której wnętrzu się znajduję oraz ilości czasu, który tu upłynął. Po prostu niesamowita frajda. Zwielokrotniony zbiór, najpiękniejszych bajkowych krain. Chyba wykracza poza możliwości płaszczyka. A może nie? Sama już nie wiem. Wiem natomiast, że jest mi tu naprawdę wspaniale. Nawet głupia choroba, wyszła ze mnie i zamieniła się w rześką wstążkę wodną, w której pływają szczęśliki.


Nagle coś mi każe spojrzeć w dół. Pomimo wysokości, widzę całkiem dokładnie: Skrzydełkolotka, Grzybolutka, Wilkowieczkę, Rudoskoczkę i wszystkie inne stworki, które spotkałam. Unoszą kciuki do góry. Skąd u niektórych takich, takie coś? Ale wiem, że ów gest, bardzo mnie cieszy. Dziękuję im w myślopsikach, bo akurat psiknęłam.


Patrzę w innym kierunku. A jednak wszystkiego zrozumieć nie mogę lub nie pamiętam. Może specjalnie jest mi coś zaoszczędzone. Skąd w dzieckowym łebku, takie dorosłe myśli? Obraz jest lekko zamazany. Dostrzegam jakby park i grupkę ludzi. Otaczają biały, niewielki prostokącik. Widzę, że jest coraz mniejszy. Jakiś ludzik nasypał na niego kakao, a inny kwiatkiem przyozdobił. Kakao i kwiatek? Kto zje takie pomieszanie? W tej samej chwili, odczuwam czyjąś obecność za sobą. Muszę się natychmiast odwrócić, bo jestem strasznie ciekawa, kto to może być.

  Spis treści zbioru
Komentarze (5)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
na ostatnim /jak ten/ ostrym witrażu

z którego jedna już tylko droga

donikąd

bez Płaszczyka z Wyobraźni

ani dudu
avatar
Emiliapieńkowska↔Dzięki:)↔No faktycznie. Życie nie jest takie proste, jak bajka:)↔Pozdrawiam:)
avatar
To, że na świecie cierpią, chorują i umierają dzieci - to dla nas /którzy im towarzyszymy/ piekło. Śmierć starych schorowanych ludzi jest dla nich ścieżką wyzwolenia.

NIE MA ZGODY NA CIERPIENIA DZIECI
avatar
Narracja 1.-osobowa małej odchodzącej w zaświaty dziewczynki u wielkiego Wielkiego B. Leśmiana finalnie zaprowadza ją przed oblicze niewyglądanego i niechcianego o b c e g o /Boga/.

To majstersztyk sztuki Słowa
avatar
J A K odczuwa

i

C O myśli

cierpiące dziecko,

które ma parę lat

i nikłe zasoby słownikowe


?

Żeby skutecznie myśleć, trzeba dobrze znać swój własny słownik. Myślimy /przede wszystkim/ wyrazami.

Cierpię. Idę. W Płaszczu Wyobraźni. Tędy. Odchodzę! Dokąd?
© 2010-2016 by Creative Media
×