Przejdź do komentarzyWejście smoka
Tekst 1 z 1 ze zbioru: Fantastyka urojona
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2012-12-19
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2931

Strażnik, mamrocząc niewyraźnie pod nosem, przesuwał stopę za stopą. Za jego plecami tworzył się dziwaczny wzór, sugerujący orgię węży z grzybami. Tymi niejadalnymi. Gdyby ktoś zechciał poświęcić swój czas na uważne słuchanie, mógłby dosłyszeć coś o „cholernych archeologach przyszłości”. Nie było mu dane dowiedzieć się, czy to się uda czy nie – i to nie z powodu czasu, ale dlatego, że ktoś właśnie mu przeszkodził.

Przybysz wyglądał dosyć niechlujnie, nawet biorą pod uwagę fakt, że były to „tamte czasy” a miejsce było „tamtym miejscem”. Strażnik westchnął i wziął się do obowiązków.

– Co to jest? – zapytał.

Przybysz, którego ktoś nielitościwy nazwał Czumą, spojrzał z namysłem na wleczone truchło. Jednocześnie starał się przybrać taki wyraz twarzy, jakby pierwszy raz w życiu je widział. Szkoda, że jego twarz nie miała prawnika, mógłby ją pozwać.

– To jest smok – odparł po dłuższej chwili milczenia. Chciałby ją przedłużyć jeszcze bardziej, ale brwi strażnika unosiły się niebezpiecznie wysoko.

– Zwłoki smoka? – upewnił się strażnik.

– Tak. Chyba tak. Tak mi się wydaje, w rzeczy samej.

Strażnik opuścił brwi i teraz spojrzał podejrzliwie. Przeszukał pamięć pod kątem należności za wjazd do miasta i nakładania odpowiednich ceł. Słońce, kompletnie nie zwracając uwagi na to co się pod nim dzieje, chyliło się ku zachodowi.

– Trzy grosze.

Czuma wyraźnie się zgarbił. Nie miał nawet trzech denarów, a co tu mówić o groszach. Zawsze jednak warto się targować. Co prawda tą metodą zazwyczaj otrzymywał mniej pieniędzy i więcej batów, ale do miliona razy sztuka. Szkoda, że – wbrew pozorom – nie miał doświadczenia.

– Dlaczego?

– Smocza skóra. Cło za wniesienie jednej smoczej skóry wynosi cztery grosze. Obniżyłem stawkę o dwadzieścia pięć procent, ponieważ skóra jest nie wyprawiona.

– Rozumiem. – Skłamał Czuma. – A… Czy można jeszcze coś obniżyć?

– Oczywiście! – Strażnik wyraźnie marnował się na swoim stanowisku. – Żywy smok nie podlega opodatkowaniu.

– Dlaczego? – Ciekawość często Czumę gubiła, ale ten strażnik reagował nadzwyczaj dobrze. Można by go nazwać gąbką na głowie skazańca, przez którą za chwilę popłynie prąd.

– Smoka nie tak łatwo zabić. Będziesz musiał iść do rzeźnika. Skórę też niełatwo zdjąć, przeprać, wyprawić. To wszystko kosztuje. Resumując, zostawisz w mieście jakieś pięć groszy. Za samą skórę. Więc to się nam opłaca.

– Nam...

– Naszemu panu, albowiem dba on o nasze dobre samopoczucie i możliwość zarobkowania.

Czumie wydawało się, że proponowanie łapówki tak wykształconemu strażnikowi nie ma najmniejszego sensu. Nie dosyć, że zostanie to odebrane z należytym oburzeniem, to jeszcze jemu samemu może się oberwać. A i tak pewnie zaproponuje zbyt mało. Wobec tych faktów, to, że i tak nie miał pieniędzy, traciło na znaczeniu. Prawdopodobnie. Tych zdań Czuma sobie nie przemyślał, po prostu przepłynęły mu przez głowę nie zostawiając śladu na fizjonomii.

– A więc jest to żywy smok, z którym to chciałbym przekroczyć bramę waszego uroczego miasta.

– Smok jest martwy. – Dawało się zauważyć czujność strażnika. Byle kto go nie oszuka, o nie. – Przyciągnąłeś go tu na sznurku! Sam widziałem.

– Och, jest po prostu leniwy.

Czuma przyciągnął do siebie smoka i zaaplikował mu kopniaka. Zwierzę mlasnęło przez sen i przewróciło się na drugą stronę.

– Widzisz.

– Wyjątkowy egzemplarz w takim razie – orzekł strażnik. – Cło za wyjątkowe zwierzęta wynosi groszy dziesięć, gdyż możesz zarobić na ich pokazywaniu gawiedzi.

– A przez to ogołocę wasz wspaniały lud i cudownego włodarza miasta z groszy a może i czegoś więcej, nie chcę tu wymieniać nadaremno wyższych nominałów.

– Sam bym tego lepiej nie ujął.

– No tak. A czy przepisy przypadkiem nie enumerują wyjątkowych zwierząt?

– Oczywiście. Są to...

Strażnik urwał widząc, że się ewidentnie wkopał. Ale honor studenta wieczorowego Akademii Umiejętności Nie Tak Całkowicie Zbytecznych do czegoś jednak zobowiązywał. Akademiae Manuale Zapominale Niepotrzebnale Oblige – o ile dobrze pamiętał właściwy cytat.

– Tak więc – odchrząknął prawie, że nerwowo. – Jak już nadmieniłem, choć tego nie pamiętam, są to: szczupak ludojad, papuga na wrotkach, paw wotywny, zwany wampem (nie wiadomo dlaczego), kukułki smakowe i im podobne. – Strażnik lekko się uśmiechnął. Znalazł rozwiązanie. Ha! Oblige!

– Nie widzę tu jakoś leniwego smoka abnegata – zauważył, przytomnie i sprytnie, Czuma.

– Tak jest! Nie jest wymieniany, istotnie. Ale przepisy wyraźnie stwierdzają, że `i im podobne` również.

Czuma zamyślił się, analizując podaną przez strażnika listę. Nie był tak całkowicie pewny, ale w świecie blefu żadne zagranie nie jest złe.

– Przecież żadne z tych zwierząt nie jest podobne. Do mojego smoka przynajmniej.

– I tu się mylisz, przyjacielu! – Strażnik również ukończył szkołę blefu i to albo parę klas wyżej albo na lepszych stopniach. Możliwe, że jedno i drugie. – A mianowicie! Szczupak ludojad, jak sama nazwa wskazuje, pochodzi od szapów. Szapy z kolei powstają z odpadów jedwabiu naturalnego. Natomiast jedwab naturalny jest pożywieniem smoków.

– Choć nie abnegatów leniwych.

– Nie, zgadza się, ale abnegat leniwy jest ludojadem, podobnie jak ów szczupak.

– Wyłącznie tytularnie, jest zbyt leniwy na...

– Szczupak również. Może nie tyle jest leniwy, co ma za małą paszczę. Widzisz, ile mamy zbieżności? A to dopiero pierwszy punkt.

– Papuga na wrotkach...

– Leniwemu też by się przydały wrotki. I na pewno by zrobił z nich użytek. Podobnie jak papuga, czego należało dowieść.

– Paw wotywny?

– Skrzydła. No i oczywiście złota łuska.

– Kukułka smakowa? – Czuma nie miał zamiaru łatwo się poddać.

– Wyjątek potwierdza regułę.

Czuma opuścił zrezygnowany głowę. Czuł się przegrany na całej linii. Westchnął rozdzierająco po czym ruszył w drogę powrotną. Nie uszedł jednak trzech kroków, gdy ktoś (ha, ha, ktoś…) złapał go za ramię.

– Co tam?

– Nie poddawaj się! – Czuma ze zdziwieniem spojrzał na radosną twarz strażnika. – Przecież prowadziliśmy piękną potyczkę prawno - społeczno - wiele słów - słowną! Rzadko kto ma na to i czas, i ochotę!

– Tak, ja mam i czas i ochotę. Ale nie mam pieniędzy na cło.

– Nic nie szkodzi.

Czuma nadstawił uszu a i smok jakby się ożywił, co objawiło się ziewnięciem.

– Powinieneś udać się z wiadomym ci smokiem do weterynarza. Jeśli stwierdzi, że rozbieżności są większe niż te, o których ci mówiłem, powinien wystawić ci zaświadczenie i wtedy cię wpuszczę bez opłaty celnej. Huśtawka nastrojów Czumy przewyższyła wszystkie zebrane, wiele lat później, w Disneylandzie.

– Tylko, że ja nie mam czym zapłacić weterynarzowi.

– A, to nic nie szkodzi. Widzisz, studiuję wieczorowo między innymi weterynarię. W okresie praktyki zobowiązany jestem udzielać porad za darmo. A zaświadczenia można wystawiać już po zaliczeniu pierwszego roku. Tak jest łatwiej i wygodniej.

Strażnik obszedł smoka dookoła. Czuma zauważył, że strażnik nie określił komu jest łatwiej i wygodniej, ale uznał, że to nie czas na tego typu pytania. Tymczasem oprawca… weterynarz! podniósł smokowi po kolei przednie i tylne łapy. Po chwili wyjął zza kolczugi notatnik i zaczął coś skrobać.

– Widzisz – wymruczał. – Smok ma wbity kolec w jedną z poduszek na łapach. To mu praktycznie rzecz biorąc uniemożliwia jazdę na wrotkach. A tu jest stosowne zaświadczenie.

Czuma z narastającym wzruszeniem przyjął kartkę z elegancką pieczęcią i wprost przeciwnym charakterem pisma. Strażnik położył teraz smoka na plecach i zaczął go z zapałem udeptywać. Po dobrych dziesięciu minutach obrócił zwierzę z powrotem na brzuch i pociągnął za ogon. Smok zwymiotował łagodnie, nie przerywając sobie drzemki. Strażnik pogrzebał w wymiocinach halabardą.

– O, proszę – stęknął teatralnie wyjmując z leżącego paskudztwa jakąś kość. – Możliwe, że ludzka.

Po chwili wręczał Czumie drugą kartkę.

– Tu masz zaświadczenie, że smok jest ludojadem – nie tylko tytularnym.

– Co do pawia...

– Obdzieranie z łuski i amputacja skrzydeł nie są konieczne, choć dla większego efektu zazwyczaj pożądane. Ale zadowolisz się tym: zaświadczenie, że łuska jest nieco przechodzona a skrzydła niezdatne do lotu z powodu obciążeń psychicznych.

Strażnik popatrzył z uśmiechem na Czumę i kiwnął zachęcająco ręką. Czuma pociągnął smoka do przodu.

– Chwileczkę! Co to jest?

Czuma spojrzał z namysłem na wleczone przez siebie truchło. Wyraz twarzy przybrał taki, jakby pierwszy raz w życiu je widział. Z tym, że teraz przyszło mu to wyjątkowo łatwo. Słońce nadal niczym się nie przejmowało.

– To… No cóż… To jest smok. Tak. Smok. – odparł zdobywając się na coraz większą stanowczość.

– Zwłoki smoka?

– Nie, skądże. To smok żywy, zupełnie zwyczajny, abnegat leniwy.

– Taki zwyczajny to on nie jest.

– Tu mam zaświadczenie, że nie jest podobny do szczupaka ludojada.

– Tak, bardzo dobrze...

– Tutaj, że nie ma nic wspólnego z papugą na wrotkach, a tutaj, że paw wotywny nie jest nawet jego dalekim krewnym.

– Wszystko się zgadza – odparł rozradowany strażnik. – Cło za dziwne zwierzęta się nie należy.

– Dziękuję!

– Nie ma za co. Dosłownie.

Rysy strażnika stwardniały. Teraz już nie wyglądał na wydrapanego w rzepie, tylko wykutego w betonie. Z pewnością uzbrojonym. Od małego palca lewej stopy, aż po zęby mądrości. Wyprostował się i położył znaczącym ruchem rękę na szybkostrzelnym mieczu.

– Z zaświadczenia wynika, że ten smok to ludożerca! A z takim do miasta nie wejdziesz. Naszemu panu, który dba o nasze dobre samopoczucie i możliwość zarobkowania, to by się bardzo nie spodobało. Nawet jeśli zarobiliby przedsiębiorcy pogrzebowi.

– Ale... On przecież nie jest ludojadem.

– A to?! – Strażnik zamachał Czumie zaświadczeniem. – Wyraźnie jest napisane: `w treści żołądka wykryto kość, możliwe, że ludzką`.

– Możliwe to jeszcze nie znaczy, że pewne.

– Tak, oczywiście, jasne. Tylko, że to musiałby zbadać anatomopatolog.

– Który za darmo tego nie zrobi.

– Dlaczegóż by nie? Nadmieniłem już chyba, że studiuję wieczorowo?

– Weterynarię.

– Jedno drugiemu nie przeszkadza. Staram się poszerzać swoje horyzonty, sposób myślenia, logikę, otwartość na świat. W ogóle pragnę porzucać horyzonty!

– Ale jeśli dostanę zaświadczenie, że nie jest to kość ludzka, to co wtedy z poprzednim? Że może ludzka? – Czuma popisał się bystrością umysłu, starannie udając, że nie słyszy każdego słowa. W zasadzie udawał, że nie słyszy zdecydowanej większości.

– Ależ nic takiego. Machina, którą tu skromnie reprezentuję, bada wpływające zaświadczenia szeregowo, a nie równolegle. Jest to spowodowane uproszczeniami, ułatwieniami, aby szanowni petenci nie czuli się manipulowani czy też wręcz dręczeni. Każdy kolejny problem można usunąć stosownym papierkiem z jeszcze bardziej stosowną pieczęcią. I wystarczy tego się trzymać!

Po chwili Czuma trzymał w ręku kolejne zaświadczenie. Kawałek szkieletu okazał się kością niezgody pomiędzy pewnym psem a kogutem. Smok zapewne był arbitrem w ich sporze, jak łatwo się domyśleć po kurzym udku, pies wygrał. Strażnik obejrzał uważnie zaświadczenie.

– Dobrze, kolor pieczęci się zgadza.

Czuma pokiwał mądrze głową symulując pełne zrozumienie dla kolejnej abstrakcyjnej, z jego punktu widzenia, uwagi.

– A więc nie jest to ludożerca. Doskonale, doskonale.

– To my...

– Nie, nie, nie ma tak dobrze.

– To znaczy?

– Zwierzę, ponieważ jest żywe, należy zarejestrować. Nie może tak być, że po naszym pięknym mieście chodzą nie zewidencjonowane osobniki. Staramy się liczyć nawet karaluchy, choć to bardzo uciążliwa praca.

– Bo są małe?

– Bo ich nie ma.

Spojrzeli na siebie z pełnym zrozumieniem. Obaj mieli zbolałe miny. Choć powody nadciągały ku sobie z przeciwnych kierunków.

– A gdzie mogę zarejestrować swojego smoka i ile to kosztuje? – zapytał Czuma.

– U pierwszego lepszego urzędnika miasta.

– Czyli na przykład u ciebie.

– Tak jest!

– A kosztuje to...?

– Całkowicie gratis. Kiedyś przyjęło się pobierać pewną opłatę, ale nie zawsze było z kogo ją ściągać, więc rodziło to problemy proceduralne. Teraz za opłatą rejestruje się jedynie zwierzęta hodowlane jadalne, zwierzęta dziwne...

– Do których ten smok nie należy.

– Tak jest, jak to wyraźnie wynika z przedstawionych przez ciebie zaświadczeń. Rejestracja jest darmowa.

Czuma odetchnął z ulgą.

– To ja bardzo proszę o zarejestrowanie.

– Oczywiście, nasz klient, nasz pan. Masz jego kartę zdrowia?

– Proszę bardzo.

Strażnik obrócił smoka na plecy. Porównał numer rejestracyjny znajdujący się na łusce z kartą zdrowia. Sprawdził przebieg ze stanem zużycia poduszek na łapach. Obejrzał zęby. Zajrzał w źrenice. Poślinił język, choć Czuma nie zaryzykował pamiętania czyj.

– Hm... – mruknął.

– Coś nie tak? – zaniepokoił się Czuma.

– Obawiam się... Że ten smok nie żyje.

– Jak to nie żyje? – krzyknął Czuma. – Oczywiście, że żyje!

W niejednokrotnie wypróbowany sposób kopnął smoka. Nic. Klasnął swoją dłonią i smoczym uchem. Nadal nic. Ciągał za ogon z identycznym rezultatem. Smok, najwyraźniej w świecie, nic sobie nie robiąc z procedur, po prostu raczył zdechnąć.

– Trzy grosze. Wiesz, za nie wyprawioną skórę.

Czuma wyraźnie się zgarbił. Tym razem jednak nie z żalu, a z wściekłości. Sięgnął za pas i wyrwał sporych rozmiarów siekierę.

– Pozwolenia na broń rejestruje się... – rozpoczął strażnik ale zaraz urwał. Nie jest łatwo kontynuować ze rozpołowioną głową. Na świat wylały się świeże pomysły!

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Nigdy nie doceniałem fantastyki, a to taka pojemna dziedzina. Podoba mi się.
avatar
Opowiadanie jest niezłe,ale zakończenie rozczarowuje.myśle,że uzbrojony w szybkostrzelny miecz strażnik nie dałby sie tak łatwo zaskoczyć :-)
© 2010-2016 by Creative Media
×