Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-03-01 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2350 |
Nareszcie.
Mukago stał tam, czekając na niego. Na swej głowie miał koronę Kazadana i idealnie w nią wczepiony diadem Aneli. Symbol władzy nad ludźmi i kotami. Bawił się swoim Szmaragdowym Mieczem, patrząc na przybyłego chłopaka z nieukrywaną ciekawością w oczach.
- Rox - powiedział spokojnie. Chłopak zacisnął rękę na mieczu.
- Mukago. Zrobiłeś sobie o jednego wroga za dużo.
- Ach, mówisz o tej cizi z katedry? Moi szpiedzy donoszą, że żyje. Możesz być o nią spokojny. Oczywiście, póki z nią nie skończę.
Gloria żyje? Rox wpatrywał się w twarz Mukago, lecz nie dostrzegł nawet najmniejszej oznaki, że ten kłamie. Zresztą, nie miałby powodu. Chłopak mógł więc przyjąć, że Gloria faktycznie żyje. To by też wyjaśniało, dlaczego Lasanwar i Zaki są w środku walki, towarzysząc Dragonowi.
Nie rozpraszaj się, powiedział sobie Rox. Ścisnął znów rękojeść miecza. Czuł ją wyraźnie. Zapowiadała to, co będzie musiał zaraz zrobić.
- Jesteś naprawdę odważnym człowiekiem. Stajesz naprzeciwko boga - mówił dalej Mukago. - Mężczyzny, który dzierży boską broń.
- To nie ty jesteś wyjątkowy, Mukago. To ten miecz. Ty jesteś takim samym dupkiem, jak każdy inny.
- Może masz rację… - Mukago uniósł miecz. Rox drgnął, gotów w każdej chwili rzucić się w bok. Jednak nie, blondyn go nie zaatakował. - Wiesz, Szmaragdowy Miecz posiada możliwość kontroli atmosfery. Co powiesz na stworzenie klimaciku odpowiedniego do obecnej sytuacji?
Niebo zaszło ciemnymi chmurami, przybierającymi niekiedy szmaragdowozielony kolor. Rox patrzył na nie przez krótką chwilę. Nagle błysnęło i po ziemi potoczył się niski, burzowy pomruk.
- Tak… Burza jest odpowiednio klimatyczna. - Mukago zachichotał. Popatrzył na Roksa. - Powiedz mi, dlaczego chcesz ze mną walczyć? Przecież wiesz, że przeciwko potędze mojej i Szmaragdowego Miecza nie masz najmniejszych szans. Nie zdołasz nawet mnie drasnąć.
Rox nagle wyszarpał z kabury pistolet i wystrzelał prawie cały magazynek w Mukago. Żaden z pocisków nie sięgnął celu, zatrzymawszy się na półprzezroczystej, zielonej tarczy Szmaragdowego Miecza.
- Być może tak - powiedział spokojnie. - Być może nie.
Włożył pistolet z ostatnią kulą do kabury.
- Sądziłeś, że zrobisz mi tym krzywdę?! - Mukago wrzasnął nagle wojowniczo, wypuszczając w stronę Roksa zieloną, zabójczą falę magii. Chłopak rzucił się w bok, unikając jej w ostatnim momencie. - Jesteś tylko szczeniakiem, Rox!
Chłopak ruszył do przodu, trzymając miecz w pogotowiu. Tak, jak przypuszczał, Mukago opuścił gardę całkowicie, pewien swej ochrony. Zaatakował jednak potężnie, przez co Rox nie miał czystego ataku i musiał się bronić, lecz zdołał lewą ręką trzasnąć Mukago w zęby tak, że aż blondynem rzuciło w tył. Nie upadł jednak, złapał z powrotem równowagę, wpatrując się w Roksa z autentycznym zdumieniem. Ten oddychał spokojnie i równo, choć w jego oczach tliła się jeszcze lodowata furia.
- Powiem ci coś, o czym nie mówiłem nawet Zaki, Mukago - rzekł cicho. - Nie wiesz, kim jestem, czym się stałem i do czego jestem zdolny. Jestem twoim największym koszmarem.
- Przebiłeś moją tarczę! - wykrzyknął Mukago, jakby dopiero teraz dostrzegając ten fakt. - To niemożliwe!
- To ty tak uważasz - powiedział Rox.
Blondyn popatrzył na spokojnego, wyprostowanego nastolatka. Wrzasnął po raz kolejny i znów wysłał w jego stronę zieloną falę. Tym razem jednak Rox był na ten atak przygotowany.
Zatrzymał go za pomocą gołej dłoni. Chwycił szmaragdową smugę w rękę, przez sekundę czy dwie mocując się z nią, w końcu zacisnął potężnie pięść. Fala roztrzaskała się na tysiące kawałeczków, niczym szkło. Mukago wpatrywał się w to, nie mogąc zrozumieć, co się przed chwilą wydarzyło.
- Widzisz, Mukago… - Rox wpatrywał się w swoją lewą dłoń. Zacisnął ją kilka razy. W końcu popatrzył na swego przeciwnika. - Jestem magiem gestykulacji. Nie istnieje drugi taki, jak ja. Potrafię kontrolować samą esencję magii. Zabicie cię nie będzie sprawiać mi żadnej trudności. Acz, muszę przyznać, całkiem niezły jest ten twój atak. - Pokazał mu zakrwawioną dłoń. - Rozciąłeś mi skórę. Z tym się jeszcze nie spotkałem.
Mukago przez chwilę starał się ogarnąć to wszystko umysłem, potem zaśmiał się.
- Więc to tak! Rozumiem. Czyli na ciebie będę musiał naprawdę uważać! A gdy już cię zabiję, nadzieja umrze w sercach moich wrogów!
Zielona fala po raz kolejny pomknęła w stronę Roksa. Zniszczył ją jednym, krótkim cięciem miecza.
- To ty tak uważasz - powtórzył, rzucając się w stronę przeciwnika.
Grzmot znów przetoczył się przez miasto. Anela drgnęła, gdy pierwsza kropla lodowatego deszczu na nią spadła. Zniszczony doszczętnie dach nie dawał już żadnego schronienia przed opadami. Zastanawiała się, co teraz robi ten człowiek, Rox… Pewnie walczy z Mukago o ich własne życia. Westchnęła cicho.
Kazadan i Eangel starali się jakoś doprowadzić połamaną Glorię do jakiegoś sensownego stanu, lecz na razie bez większego powodzenia. Kapłanka mogła umrzeć w każdej chwili, a żaden z nich nie posiadał takich umiejętności magicznych, które zdatne były do choć częściowego jej wyleczenia. Robili jej więc opatrunki i łubki z połamanych ławek, a Anela po prostu siedziała przy niej, odgarniając jej włosy z zakrwawionego czoła i trzymając za rękę. Tylko tyle, żeby Gloria miała chociaż jakieś poczucie, że ktoś jest przy niej.
W pewnym momencie była królowa zdała sobie sprawę, że jeszcze kilka dni temu nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. Czy naprawdę ten chłopak potrafił tak na nią zadziałać…? Na dobrą sprawę, nie rozmawiała z nim normalnie, na spokojnie. Teraz trochę tego żałowała. Jeśli już nie będzie miała okazji…? Westchnęła.
Eangel usiadł z drugiej strony Glorii, wpatrując się w nią. Oddychała, więc wciąż mogli jeszcze mieć nadzieję. Gdyby nie Rox, z pewnością zostawiliby ją pod tymi gruzami na pewną śmierć. To niesamowite, jak ten chłopak zdołał zmienić niemożliwe na możliwe tylko twierdząc, że tak jest.
- Więcej już nic nie zrobimy - przyznał Eangel, wpatrując się w kapłankę. - Szkoda, że cały dach się urwał. Przynajmniej nic by na nią nie padało.
- Trudno - odparł Kazadan. Zdjął z siebie swoją królewską pelerynę i narzucił ją na Glorię, przykrywając ją od szyi w dół. Przynajmniej tyle mógł zrobić.
Znów zaległa cisza, przerywana tylko jednostajnym kapaniem deszczu i niekiedy grzmotami.
- Ten Rox jest niewiarygodny - powiedziała w końcu Anela. - Przez cały ten czas robił tak wiele dla mieszkańców… chcąc tylko mnie zmienić. Ryzykował przy tym życiem. A teraz samotnie walczy z niewiarygodnie potężnym przeciwnikiem. Chciałabym być taka, jak on… Żyć bez strachu.
Eangel, mimo powagi sytuacji, wybuchł śmiechem.
- Wiesz, powiem ci coś o Roksie. - Wampir popatrzył na nią uważnie. - Widziałaś go, gdy szedł z furią w oczach, zaciętością na twarzy i zdecydowanie był pewien, że dopnie swego. Ale Rox… Bądźmy szczerzy, on musi tak wyglądać. Słyszałaś jego przemowę. Może i potrafi wiele, ale tak naprawdę, to z nas wszystkich, on boi się najbardziej. Jest przerażony, gdyby tylko mógł, zniknąłby z tego miejsca, uciekł, gdzie tylko się da, byle dalej, żeby tylko nigdy nie wracać. Jednak nie, zostanie do końca. Bo wie, że jeśli zwątpi, setki istnień zostaną stracone. On jako ostatni przyniósł wam nadzieję. A tak naprawdę są chwile, że on wcale tej nadziei nie ma. Lecz jeśli nie on, to kto? - Eangel uśmiechnął się blado. - Chociaż się boi, staje do walki wyprostowany, z podniesionym czołem, zaciśniętymi zębami i gotów na wszystko. Taka jest definicja odwagi.
- Skoro tak… - Anela zadrżała. - Nie znam nikogo, kto byłby równie odważny, jak on.
- Tak… - Eangel popatrzył w zachmurzone niecodziennymi chmurami niebo. - Nie ma nikogo podobnego do Roksa.
Wbrew wszystkiemu, co Rox o nim sądził, Mukago był cholernie dobrym szermierzem.
Wszystkie te walki, które odbył z Zaki… Czuł, że były warte każdego cholernego siniaka i guza, które otrzymał. Rox i jego miecz przebijali się bez większych trudności przez magiczną tarczę Szmaragdowego Miecza, lecz już nie przez gardę Mukago. Obie bronie były niewiarygodnie potężne: zielony, magiczny kamień kontra elfia stal. Za każdym razem, gdy jeden atakował, a drugi się bronił, rozlegał się huk i błysk. Rox szybko przestał zwracać uwagę na to, czy to ich miecze, czy też burza. Może oba?
Nie miało to teraz żadnego znaczenia. Adrenalina pulsowała w jego żyłach. Czuł bijące w piersi serce, głośno, lecz w pewien… wojowniczy sposób. Jego oddech był nieco przyspieszony, on sam poruszał się niczym w transie. Miecz Mukago schodzi z prawej? Parada, piruet, cięcie, po raz kolejny zblokowane. Przeciwnik się odsłonił. Błyskawiczne dźgnięcie, lecz i on jest czujny; zbija miecz w bok, atakując pięścią. Obrona, przyjęcie ciosu na dłoń, próba kopniaka.
Rox czuł się, jakby przez całe życie niczego innego nie robił. Walka była w jego żyłach, magia płynęła całym jego ciałem. Był Wybranym. W takich właśnie momentach czuł to najbardziej. Sytuacja była patowa, lecz co z tego? To zmęczenie, które wkrótce przerodzi się niemal w ekstazę. Przyjemność. Zwykły wysiłek fizyczny. Wszystkie jego cele i pragnienia zeszły na drugi plan, walczący na śmierć i życie przyjaciele, ocalenie miasta… To nie miało znaczenia, liczyło się tylko to, co tu i teraz. Absolutne skupienie.
Mukago odskoczył. Oddychał ciężko, wpatrując się uważnie w Roksa. Wrzasnął wojowniczo, zamachując się mieczem.
Lecz zamiast spodziewanej, zielonej fali, w Roksa uderzyło coś innego. Przeraźliwe zimno.
Nagle wszędzie dookoła pojawił się śnieg, na samej trawie leżał już po ich kostki. Drzewa nie miały teraz żadnego liścia, a z nieba sypały się białe płatki.
Manipulacja atmosferą Szmaragdowego Miecza musiała być o wiele bardziej potężna, niż wszyscy sobie wyobrażali.
Niebo po raz kolejny przeszyła błyskawica.
Dragon rozejrzał się, zdziwiony. Przez chwilę nawet było niebezpieczeństwo, że miecz sięgnie jego gardła, lecz Zaki czuwała i ocaliła mu życie. Chłopak podziękował jej skinieniem głowy, wracając do walki. Z tego, co mógł zobaczyć, nie tylko oni byli zdziwieni tym, co się działo.
- Co to jest…? - wyszeptała Zaki, gdy - mając chwilę wytchnienia - popatrzyła na niebo, z którego leciały białe płatki.
To też oficjalnie wyjaśniało kwestię tutejszego klimatu. Cholera wiedziała, skąd ta pomyłka wzięła się w czytanym przez nich na statku raporcie, ale jednoznacznie mogli już określić: Merdawn jest kontynentem o klimacie znacznie cieplejszym od Delluin.
- To jest śnieg, kotku - wyjaśnił spokojnie Dragon. - Jeśli dotrwa do końca tej bitwy, pokażę ci, jakie fajne rzeczy można z niego zrobić.
- Jest zimny! - zauważyła kocica.
- Tak, więc o ile wpierw nie zamarzniemy. - Dragon wyszczerzył się. - Twoja druga!
Rozległo się kilka zgrzytów, metal zajęczał, napotkawszy metal. Trzask złamanej ręki, wrzask nieszczęśnika, uciszający kopniak w zęby.
- Więcej ich mamusia nie miała?! - warknął Dragon.
- Co ty gadasz? - zdziwiła się Zaki. - Przecież oni nie mogą być rodzeństwem!
- To takie powiedzonko z naszego świata, kotku.
- Twoja szósta!
Dragon zamachnął się potężnie z zainicjowanym runem ziemi. Kamienny cios zwalił przeciwnika z nóg.
- Jak myślisz, Rox da sobie radę? - zapytała go Zaki.
- Rox nie potrafi nie dać sobie rady! - odparł na to Lasanwar, jednym ciosem monstrualnej ręki wyrzucając w powietrze czterech żołnierzy. - Nie martw się o niego!
Przełknęła ślinę, nerwowo.
- Zajmij się sobą, kotku! - wykrzyknął Dragon, przemykając obok niej i znów ratując jej życie. Który to już raz dzisiaj? Stracił rachubę po piętnastu.
Miał szczerą nadzieję, że Rox się pospieszy.
Tymczasem Iwami usiłowała pokonać Elun. Nie od parady jednak tamta została jej zastępczynią. Potrafiła naprawdę świetnie walczyć. Teraz, w bitewnym chaosie, mogło to kosztować Iwami życie.
Obie więc parowały, uderzały, atakowały i broniły się, starając się wykorzystać każdą lukę w postawie przeciwniczki. Elun jednak była lepszą wojowniczką. Iwami nie mogła temu zaprzeczyć. W końcu dostrzegła jej miecz nad sobą, gdy ona sama niezdolna była do obrony. Zamknęła oczy.
A więc to tak wygląda śmierć, co?, pomyślała.
- Wybacz, kotku! - Nagle usłyszała znajomy głos. - Ale Iwami jeszcze mi się przyda!
Dragon od tyłu chwycił wyciągniętą rękę Elun i pociągnął ją w jakiś niespotykany sposób. Rozległ się chrzęst, a po nim nieprzyjemny trzask łamanej kości. Kocica wrzasnęła z bólu, a chłopak rzucił nią o ziemię. Nie będzie im więcej przeszkadzać. Popatrzył na Iwami, wciąż zaszokowaną. Adrenalina krążyła w jej żyłach, wciąż miała wrażenie, że jest bliska śmierci.
- W porządku? - zapytał Dragon. Nie zareagowała, więc kilka razy klepnął ją delikatnie po policzkach. - Hej! Oprzytomnij! Potrzebna nam jesteś żywa!
- Elun… - wymamrotała.
- Przeżyje, to tylko złamanie ręki! Rusz się!
Iwami przełknęła głośno ślinę, a potem podążyła za chłopakiem, ponownie zatracając się w bitewnym chaosie.
Walka z takim przeciwnikiem po kostki w śniegu nie była dla nieprzygotowanego Roksa łatwa. Co i rusz ślizgał się, kilka razy Mukago byłby go poważnie zranił, lecz wtedy chłopak w ostatniej niemal chwili odpychał go swoją magią. Zdumiało go, dlaczego blondyn praktycznie nie odczuwał różnicy. Mrozu chyba nawet nie zauwaźył, a przecież lekko ubrany Rox miał wrażenie, że zaraz umrze z odmrożenia.
W końcu chłopak dostrzegł swoją szansę. Skoczył w stronę Mukago. Ten, widząc nadchodzący atak, machnął mieczem. Gdy Rox postawił stopę na ziemi, poślizgnął się na leżących na niej liściach, opadłych z okolicznych drzew.
Teraz ten drań sprowadził jesień! Cóż, w sumie dobrze, bo przynajmniej było o wiele cieplej. Rox musiał też przyznać, że w Merdawn ta pora roku wyglądała zdecydowanie magicznie. Szkoda, że normalnie jej tutaj nie ma.
Rox ciął od dołu. Metal zgrzytnął nieprzyjemnie, zderzając się z kamieniem. Grzmot huknął w oddali. Chłopak usiłował kopnąć nieprzyjaciela, lecz nie udało mu się to. Mukago ruszył na niego w odwecie, tnąc, gdzie popadnie, lecz Rox, chociaż powoli opadał już z sił, nie poddawał się jeszcze.
Zielona fala. Rox chwycił ją w rękę i pchnął z powrotem w stronę Mukago. Początkowo mężczyzna przeraził się, lecz atak rozbił się miękko o jego tarczę, nie robiąc mu najmniejszej krzywdy.
Oddychał coraz ciężej. Rox przyglądał się Mukago, który wyglądał, jakby walka nie robiła na nim żadnego wrażenia. Blondyn uśmiechnął się kpiąco.
- No i co, Rox? - zapytał. - Jaka jest twoja ulubiona pora roku? Kiedy chciałbyś umrzeć? Może wiosną? - Machnął mieczem. Na drzewach pojawiły się młode, zielone listki i pąki kwiatów. - Lubię wiosnę. Wszystko budzi się do życia. Mam poczucie, jakby to było coś w rodzaju… nowej ery. Tak, jak teraz.
Jest zbyt pewny siebie, myślał Rox. Umie dobrze walczyć, poza tym ma potężny, magiczny miecz. Często się odsłania, ale mimo to bywa, że robi to specjalnie. Potrafi błyskawicznie zlikwidować lukę w obronie. A co masz ty, Rox?, zapytał sam siebie.
Magię, której nie ma nikt inny, dzięki której jest go w ogóle w stanie dotknąć. Umiejętności szermierki z dwóch lądów. I miał przyjaciół. Choć żadnego z nich nie było w pobliżu, niemal był w stanie poczuć, jak mocno go wspierają. Dragon. Eangel. Lasanwar. Zaki. Iwami. Anela. Kazadan. Kilkuset obrońców Rissor. Nawet Gloria, ledwie żywa przez obrażenia.
Skup się, Rox. On nie jest nieśmiertelny. Wystarczy tylko jedno, perfekcyjne cięcie…
Musiał odebrać mu Szmaragdowy Miecz.
Stali naprzeciw siebie, żaden nie zaatakował, choć w oczach Mukago tliły się rozbawione ogniki. Lekceważył młokosa. Wielu tak zrobiło. Żaden nie przeżył.
Mimo to, potrzebował przewagi. Żaden z nich dwóch nie zdołał przebić się przez gardę przeciwnika, ich umiejętności wydawały się być na równym poziomie… Chociaż, Rox mógłby z tym polemizować. Kilkakrotnie był zmuszony do użycia swojej tarczy, by nie dostać śmiertelnego ciosu, podczas gdy Mukago był swej ochrony całkiem pozbawiony. Wniosek: Blondyn był zwyczajnie lepszy. Nawet próby użycia magii gestykulacji ofensywnie spełzły na niczym - wydawało się, że Szmaragdowy Miecz absorbował w jakiś sposób choć część tych ataków, przez co nie były tak skuteczne, jak Rox sobie wyobrażał. To było interesujące, z jednej strony magia miecza była zdatna do manipulacji chłopaka, z drugiej jednak, broń i tak była w stanie ją pochłonąć. Czy to nie powinno się wykluczać?
Czas go gonił. Z każdą sekundą spędzoną tutaj, ginęli ludzie i koty, obrońcy miasta Rissor i atakujący - w końcu Rox nakazał nie zabijać przeciwników jedynie Bandytom.
Ruszył więc znów do przodu. Mukago zaatakował. Rox sparował. Rozległ się grzmot, jakiego nie było słychać nigdy wcześniej. Chłopak odnalazł w końcu swoją szansę.
Pchnięcie magią. Sztych, lecz zablokowany. Półpiruet, przełożenie miecza do drugiej ręki. Uderzenie łokciem w twarz przeciwnika, dobicie podbródkowym, w końcu wyciągnięcie Szmaragdowego Miecza z jego dłoni i wbicie swej własnej klingi w jego gardło niemal po samą rękojeść.
Rox oddychał ciężko, nie mogąc całkiem pojąć tego, co stało się przed sekundą, jakby był w transie, bądź też ktoś nim kierował.
- Ty… nie możesz… - wycharczał Mukago. Rox nie miał pojęcia, czy to możliwe z mieczem w środku krtani, ale był pewien, że magia Szmaragdowego Miecza utrzyma go przy życiu jeszcze przez jakąś chwilkę, więc…
Więc nie będzie się z nim bawił.
- Umarł król… - warknął Rox, na chwilę puszczając swój miecz i sięgając po koronę na głowie blondyna. Bez chwili wahania założył ją na siebie. - Niech żyje król!
Potem wyszarpał swój miecz z szyi przeciwnika i chlasnął potężnie przez gardło trzymanym w drugiej dłoni Szmaragdowym Mieczem, nieomal ucinając mu głowę. Krew trysnęła we wszystkie strony, Rox czuł ją na swojej twarzy. Przez chwilę wpatrywał się w swoje dzieło, leżące bez ruchu. Atmosfera zmieniła się nagle sama z siebie - znów było upalnie, gdy w końcu wrócił zwyczajny klimat. Rox wrzasnął tryumfalnie, unosząc zdobyczną, magiczną broń. Burza po raz ostatni wydała basowy pomruk, by spokojnie rozpłynąć się w niepamięć. A wygrany ruszył w stronę walczącej armii.
Dragon początkowo nie wiedział, czego się spodziewać, ale dostrzegł Roksa (w tym momencie mu ulżyło), z koroną na głowie (tutaj się zdziwił), a także Szmaragdowym Mieczem w dłoni. Chociaż to był sensowny ruch, Dragon zdał sobie sprawę, że niepokonany Rox z niewiarygodnie potężnym magicznym mieczem, który dodatkowo czynił go niemalże nieśmiertelnym…
Cóż, jeśli Rox nagle przestałby być sobą, już nikt nie zdołałby go powstrzymać. Nigdy.
Przybyły - jakby na to nie patrzeć - król schował swój miecz do pochwy, wyciągnął z kabury pistolet i oddał jeden, samotny strzał w powietrze. Zamek zatrzymał się w pozycji tylnej, sugerując, że w magazynku brakło już amunicji. Walka jednak zatrzymała się, gdy Iwami i Dragon nakazali to wszystkim wokół. I wtedy też wszyscy zrozumieli, widząc zaciętość i krew na twarzy przybyłego.
Mukago nie żyje. Teraz Rox będzie tutaj rządził.
- Jako król was wszystkich! - krzyknął, by zdołało usłyszeć go jak najwięcej osób. I tak będą podawać sobie wieści dalej i dalej. - Jako władca Rissor i ludzkiej armii, rozkazuję wam wszystkim złożyć broń! Walka się skończyła! Nie będzie więcej rozlewu krwi!
Nie minęły trzy sekundy, a wszyscy już byli rozbrojeni na placu boju. Rox patrzył na to wszystko. Dragon, który schował swe rękawiczki do kieszeni, Zaki, która wsunęła miecz do pochwy przy pasie, w końcu Lasanwar, który - z braku innej możliwości - po prostu zamknął swoją paszczę. Patrzyli na niego z mieszaniną radości, ale też przestrachu. Uśmiechnął się więc lekko, kojąc ich obawy. W końcu Dragon nie wytrzymał. Ryknął z radością, unosząc pięść w stronę nieba, a za nim podążyła cała, teraz już zjednoczona armia. Lasanwar stanął na tylnich łapach i zaryczał.
I już wszyscy wiedzieli, że skończyło się.
Zaczęła się nowa, złota era.
Iwami wydawała kolejne rozkazy. Zająć się rannymi. Zmarłych pochować. Popatrzyła na króla, który nagle pojawił się koło niej z lekkim, przyjacielskim uśmiechem. Zdumiała się przez chwilę, lecz w końcu klęknęła na kolano i złożyła chłopakowi pokłon.
- Panie - powiedziała.
Rox zaśmiał się.
- Wstawaj, wstawaj - nakazał. - Dla ciebie jestem tylko Roksem. Nikim więcej. Rozumiemy się, przyjaciółko?
Iwami wstała więc, wpatrując się w niego uważnie. Przez chwilę stała tak, po czym jednak zarzuciła na niego ramiona i uścisnęła go mocno. Rox, choć nieco zdumiony, odwzajemnił go. Dostrzegł łzy w jej oczach.
- Dziękuję - szepnęła mu do ucha. Chłopak uśmiechnął się.
- Od tego tu przecież jestem - odpowiedział.
Gdy w końcu uwolnił się z jej żelaznego uścisku, dostrzegł swych towarzyszy obok. Od żadnego z nich nie potrzebował słyszeć nawet słowa, i tak wiedział, co chcieliby mu powiedzieć. Dragon z tym wesołym błyskiem w oku i zadowoloną miną, wyszczerzony Lasanwar i w końcu Zaki, która wyglądała, jakby się nieco zawstydziła.
- Bandyci - powiedział. Cała trójka wyprężyła się, Zaki i Dragon stanęli niemal na baczność. - Chodźmy do miasta.
Wiwatom nie było końca. Ludzie i koty cieszyli się, widząc nowego króla - lecz właśnie tego konkretnego. Skierował się w stronę katedry, lecz już w połowie drogi Rox dostrzegł Eangela, a przed nim - Kazadana i Anelę.
Na twarzy chłopaka pojawił się grymas. Oboje nagle skurczyli się w sobie, tłum ucichł.
- Na kolana - wysyczał Rox. Kazadan i Anela zdumieli się, lecz bez wahania wykonali nakaz. Głowy im zwisły, niczym u skazańców. Wszyscy wokół wpatrywali się w to, większość ze zdziwieniem, lecz wielu ze zgrozą. Czyżby jednak król nie okazał się taki, jakiego mogliby się spodziewać…? W dłoniach wciąż dzierżył Szmaragdowy Miecz, ba, chyba nawet ścisnął go mocniej… - Nauczyliście się czegoś? - zapytał.
Oboje, Kazadan i Anela, skinęli tylko głowami. Nie podnieśli nawet wzroku. Rox przez dłuższą chwilę milczał. W końcu oboje poczuli coś na swych głowach. Rozpoznali znajome ciężary swych koron. Rox odsunął się od pary, niemogącej pojąć, że to wszystko do nich teraz wraca.
- Niech żyje król! - wykrzyknął Rox. - Niech żyje królowa!
I znów rozległ się ogłuszający wiwat.
Iwami podeszła powoli do Aneli. Bała się. Była przecież zdrajczynią. Królowa mogła z nią zrobić, co tylko zechce. Strażniczka ukłoniła się jej nisko.
- Pani - rzekła. Jeśli królowa zarządziłaby jej egzekucję, była w idealnej pozycji do ścięcia głowy.
- Iwami. - Anela patrzyła na nią uważnie, aż w końcu Iwami podniosła wzrok na nią. - Wstań.
Iwami wstała, niepewna. Czy Anela sama zechce wbić jej nóż pod żebra…?
Królowa jednak rzuciła się w jej ramiona i uścisnęła ją mocno.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało - wyszeptała. - Martwiłam się o ciebie.
Kazadan przyglądał się temu z boku z lekkim uśmieszkiem, obserwując, jak Iwami odwzajemnia uścisk, jak z oczu obu leją się łzy.
- A Szmaragdowy Miecz? - Król ludzi popatrzył na zadowolonego Roksa. Tłum znów zwrócił na niego uwagę. Chłopak popatrzył na trzymaną w rękach broń. Niewiarygodna potęga, na którą nie zasługuje nikt.
- Miecz, powiadasz… - Rox zastanowił się. Potem podrzucił zielony miecz i uderzył swoim z potężną dawką skumulowanej magii. Kryształ rozpadł się na tysiące kawałeczków, uwalniając swą potężną moc. Szmaragdowy Miecz został zniszczony. - Jest zbyt potężny, by ktokolwiek na niego zasługiwał. Nikt więc nie będzie go posiadał. - Wsunął miecz z powrotem do pochwy. - Nastał czas pokoju.
Tłum otoczył Anelę i Kazadana, wiwatując ku czci nowej ery. A gdy ktokolwiek rozglądnął się za Bandytami, ich już nie dostrzegł.
Wpadli wszyscy do katedry. Gloria żyła, jej stan był stabilny, lecz obrażenia były bardzo poważne. Rox syknął, gdy tylko na nią zerknął.
Dragon jednak bez słowa przykucnął przy kapłance. Wyciągnął z kieszeni notes i długopis. Przez dłuższą chwilę wypisywał runy na kilku kartkach.
- Co z nią będzie? - zapytał Eangel.
- Jeśli nie będziesz mi przeszkadzał, wampirku, to z pewnością będzie żyła - odparł Dragon, z długopisem w zębach inicjując run.
- Może odrobina szacunku? - Eangel skrzywił się. - Jestem od ciebie o niemal pięćset lat starszy, szczeniaku.
- Po prostu stul pysk - poprosił go uprzejmie Rox, przyglądając się pracy Dragona. Skończył po kilku minutach. Odetchnął głębiej.
- Naprawiłem wszystkie najważniejsze, uszkodzone organy. Niestety, nie mam takiej mocy, żeby naprawić jej tych wszystkich złamań i skaleczeń, ale bez dwóch zdań wyjdzie z tego. Ktoś musi się nią tylko zająć.
- My o nią zadbamy - powiedziała Saiira, pojawiając się nagle obok Bandytów. - Możecie się o nią nie martwić. Świetna robota, Bandyci. Dziękujemy wam.
Zaki uścisnęła mocno siostrę.
- Martwiłam się - powiedziała.
- Ja o ciebie też. - Saiira zaśmiała się. - Ale wy jesteście nie do ubicia nawet przez trzydziestotysięczną armię.
- Cóż, miałam świetnych towarzyszy broni. - Kocica popatrzyła wymownie na Dragona i Lasanwara.
Przez chwilę panowała cisza.
- A więc skończyło się… - powiedział w końcu Rox. - Cała ta błazenada… Miesiące planowania i zdobywania informacji… Wszystko się zakończyło… Nawet ten mój chory plan wypalił! - Zachichotał.
- Mówisz, jakbyś nie miał nadziei, że wypali - mruknęła Zaki.
- Bo nie miałem - przyznał Rox, oszałamiając wszystkich. - W końcu to było szaleństwo, to nie miało prawa się udać! - I znów się zaśmiał. Popatrzył na swoją drużynę. - Cóż, chyba powoli nadchodzi na nas czas.
- Kazadan i Anela już zaplanowali sojusz… - powiedział Eangel. - Rissor bezpieczne… Ludzie i koty żyjące w zgodzie…
- I wampiry - dodał Dragon.
- I wampiry… - przyznał Eangel. - Trochę głupio się czuję, jak mi to wypominasz.
- Dlatego właśnie ci to wypominam - przyznał kąśliwie Dragon. - Zawsze lubiłem cię wkurzać.
- Pewnego dnia dam ci w zęby.
- Już kiedyś próbowałeś. Oddałem ci.
- Wybiłeś mi kła. Ty i Rox jesteście siebie warci.
- Chyba ci odrósł. Mogę jeszcze raz?
- Uspokójcie się! - Rox, mimo wszystko, znów się zaśmiał. Napięcie uciekało z nich wszystkich. Udało się, naprawdę się im udało!
Zaki wpatrywała się w to z iskierką smutku w oczach… A może to była tęsknota? Trudno powiedzieć.
- Więc… To już koniec. - Bardziej stwierdziła, niż zapytała. - Cieszę się, że mogłam być częścią tej waszej bandy. - Westchnęła. - Choć przez chwilę. Przyznam, że trochę wam zazdroszczę. Jesteście świetni i w ogóle…
- Co ty pieprzysz, kotku? - zdziwił się Rox.
- To przecież oczywiste, że jesteś z nami, aż do końca - dodał Dragon. - No, chyba że nie chcesz…
- Postawię więc prawidłowe pytanie. - Rox wstał i podszedł do kocicy. - Zaki, czy jesteś gotowa i chętna, by być naszą częścią?
Kocica miała wrażenie, że się przesłyszała. W jej oczach zalśniły łzy szczęścia.
- Tak - wyszeptała. - Chcę być częścią waszej bandy.
- A więc witamy w Bandytach! - wykrzyknął Eangel, pociągając z wyciągniętej niewiadomo skąd piersiówki. - Twoje zdrowie!
Zostali w Rissor jeszcze przez trzy dni. Po dwóch byli już w stanie swobodnie przenosić się między Merdawn i Delluin (przystosowanie się zajęło o wiele krócej, niż Rox początkowo przewidywał, oczekiwał co najmniej czterech miesięcy na lądzie), więc zebrali się wszyscy i wraz pojawili na zamku w Coronith.
- No, to się Amvida zdziwi… - mruknął Rox. - Wyruszyliśmy we trzech, licząc z Lasanwarem, a wracamy w pięcioro.
Nie zwracając uwagi na strażników, ruszyli schodami do sali tronowej, gdzie z pewnością siedziała teraz królowa.
- Pamiętaj, jesteś teraz częścią Bandytów. - Dragon upominał Zaki. - Mamy swój wewnętrzny kodeks i musisz zachowywać się tak, jak on nakazuje, zwłaszcza w stosunku do władców.
- To znaczy…? - zapytała kocica.
W tym momencie Rox kopniakiem otworzył drzwi do sali tronowej. Strażnicy, szczerząc się jak głupi, nawet nie próbowali go zatrzymać.
- Czołem! - Rox wszedł do środka z wrednym uśmiechem. - O, masz gości. Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy!
- Rozumiem… - mruknęła cicho Zaki. Dragon zachichotał.
- Przyzwyczaisz się.
- Rox! - wykrzyknęła Amvida. Królowa podbiegła do niego i uścisnęła go mocno, po przyjacielsku. - Dobrze cię tu widzieć!
Prócz niej, w środku był, oczywiście, Carthan, z którym Rox wymienił uścisk dłoni, a poza nimi - Melanis, Iariel wraz z Salhalem (`Doprawdy, że też ona wciąż z nim jest…`), Helmerel, a także…
- Czołem, Urg, czerwony kiepie! - wykrzyknął rozbawiony Rox.
- Serwus, Rox, bladolicy zasrańcu! - odparł na to równie rozbawiony Braam. - Słyszałem, że ostatnia misja poszła ci beznadziejnie, jak zawsze.
- A żebyś wiedział! Patrz, nawet mam dwoje nowych szaleńców w drużynie! - Ze śmiechem, Rox przedstawił wszystkich Zaki i Eangelowi.
- Kim jest ten gość…? - zapytała szeptem kocica Dragona.
- Urg to przywódca Braam - odparł, również szeptem. - Wygląda przerażająco, świetnie walczy, ale na dobrą sprawę, Rox udowodnił, że cała jego rasa jest w porządku. Też widzę go pierwszy raz w życiu, nie martw się.
- No, to zebraliśmy się tu, żeby…? - Rox popatrzył pytająco na władców. - Jakaż to szlachetna okazja?
- Pragniemy, żeby Braam dołączyły do głównych ras Delluin - powiedziała Anela. - Ale Urg nie chce na to przystać.
Lider Bandytów popatrzył sceptycznie na Urga.
- Chodź no tu - poprosił. Z boku wyglądało to zabawnie, chłopak sięgający gigantowi po pierś, prowadzi go gdzieś w kąt. Wymienili kilka zdań, Rox popatrzył na niego, potem podskoczył i dał mu pięścią w łeb, po czym Urg warknął groźnie, lecz mu nie oddał, by Rox w końcu wskazał mu resztę władców i nakazał wyraźnie, żeby tam poszedł i zrobił, co do niego należy. Urg więc, nie kłócąc się z nim, wykonał polecenie.
- Rox użył kilku sensownych argumentów… - przyznał Urg. - I jednego dosyć bolesnego. Niech więc będzie. Dla dobra mojego ludu, przystajemy na waszą propozycję. Niech Braam staną się czwartą z Wielkich, Głównych Ras.
- Coś ty mu powiedział? - zapytał go cicho Carthan, gdy podszedł do Bandytów.
- Że jest idiotą, że jeszcze na to nie przystał. Czasem trzeba im to wbić do głowy, wiesz.
- Szkoda, że ja nie mam takiego prestiżu… - Carthan westchnął.
- Proponowałem ci wstąpienie do bandy. Wciąż potrzebujemy maga Szarych Słow.
- Wiesz, że nie mogę.
- To cierp.
- Cierpię.
- Panienki, spokój - mruknął Eangel.
- Po coś ty tu w ogóle przylazł? - zapytał Carthan Roksa.
- Żeby się pokazać po skończonej misji. Czasem można się zobaczyć z przyjaciółmi, nie? Jak ci potem opowiem, co się działo na Merdawn, to będziesz do księżyca wył, że cię tam nie było.
- Domyślam się, patrząc na tę twoją bandę.
- Rox - przerwała Carthanowi Amvida. Chłopak wyszedł w jej stronę. - Wiem, że zapewne odmówisz, ale po prostu muszę. Muszę cię jakoś wynagrodzić. Robisz tyle rzeczy dla nas, dla Delluin… Nie chcę, byście odeszli stąd bez stosownego wynagrodzenia.
- W takim wypadku musisz porozmawiać z każdym z osobna - stwierdził Rox. - Wiesz, że ja nic… - Urwał, zastanowił się. - Chociaż… Wiesz, jest coś, co bym od was chciał…
Było zimno. W końcu środek grudnia. Zaki zadrżała. Rox narzucił na nią jakąś swoją bluzę.
Byli w jego domu. Chciała zobaczyć jego świat, więc dał jej taką możliwość. Początkowo oddychało jej się trochę ciężko, lecz szybko się przyzwyczaiła do jakości tutejszego powietrza. Była oczarowana tym światem, który Rox wolałby zmienić na każdy inny, mniej szary. Nie rozumiała praktycznie nic, co się działo wokół niej, cała ta technika i w ogóle…
Rox po prostu chciał wziąć prysznic i się ogolić, zanim pójdzie do Elizy. Zapowiedział już kocicy, że wróci następnego dnia, a do tej pory zajmie się nią jego rodzina i - jeśli będzie taka potrzeba - Lasanwar będzie czuwał w pobliżu.
Gdy Zaki zobaczyła Roksa, który wyszedł z łazienki, nie mogła powstrzymać się od wybuchu śmiechu. Chłopak zmarszczył brwi.
- No, miałeś parszywą gębę z zarostem - powiedziała. - Ale teraz to już przegiąłeś! - I wróciła do tarzania się ze śmiechu. Rox zignorował ją, lecz z lekkim uśmiechem na twarzy.
Wkrótce się z nią pożegnał i ruszył do domu Elizy. Jej ojciec wpuścił go bez pytania. Rox przywitał się z rodzicami dziewczyny na spokojnie, potem wszedł do jej pokoju. Zastał ją wpatrującą się w okno, a w dłoni trzymała naszyjnik, który Rox dał jej dawno, dawno temu.
- Cześć, skarbie - szepnął jej do ucha, kładąc na kolanach różę.
Dragon z kolei bardziej był ucieszony wizją spotkania ze swoją Julią. Kupił bukiet jej ulubionych kwiatów i poszedł do jej domu.
Gdy już był na jej uliczce, widząc już wejście, drzwi otworzyły się. Wyszedł z nich jakiś mężczyzna, niewiele jednak starszy od niego samego. Julia wyszła, by go pożegnać. No cóż, to mógł być każdy. Może jakiś kuzyn wpadł w odwiedziny?
Nagle jednak chłopak zatrzymał się, oniemiały wpatrując się w scenę przed nim. Potem popatrzył się w trzymany w ręku bukiet.
Z kuzynem chyba nie żegnałaby się przez głęboki, namiętny pocałunek, prawda?
Wrzucił kwiaty do najbliższego kosza na śmieci, tam, gdzie ich miejsce, odchodząc. Nawet nie zastanawiał się, gdzie się teraz podzieje.
Z zachmurzonego nieba zaczął padać deszcz.