Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-03-19 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 3141 |
- Dlaczego mnie zabiłeś? – jęknąłem boleśnie do mego przezroczystego ojca.
- Wszystko jest kwestią dokonania prawidłowej analizy oraz łutu szczęścia, jaki poprzez przekonującą wizję przyszłości, która niespodziewanie przychodzi do ciebie podczas snu, uzmysławia nieodpartą konieczność dalszych działań – z trudem odparł filozoficznie, nie oddając jednak widocznej na jego twarzy przyczyny wszechrzeczy – nawet takiemu imbecylowi, jak ja.
- Nie rozumiem – szepnąłem wystraszony.
- Wiem. Ja też nie do końca. Nie ma to jednak znaczenia. Istotne jest tu bowiem zupełnie co innego.
- Co? – zadałem przepełnione całą siłą mego intelektu pytanie zasadnicze.
- Widzisz, synu. Tej nocy, kiedy kolejny raz wróciłem pijany do domu i w ciemnościach potknąłem się o porozrzucane przez ciebie buty po czym, przeleciawszy nad chmurą bezszelestnie produkowanych przez naszego drzemiącego kundla wiatrów, uderzyłem głową o będący przedmiotem wiecznych waśni między twą matką a mną kaloryfer i jej upór w przetrzymywaniu go na środku przedpokoju, celem awangardowego zdefiniowania estetyki przestrzennej naszego mieszkania, miałem sen. W kolorowych i nieco przejaskrawionych barwach ukazała mi się przyszłość, w której wziąłeś niestety zasadniczy udział.
- Jak to? – zapytałem, wspinając się wyżyny własnej żonglerki intelektualnej oraz słownej ekwilibrystyki.
- Śniłem właśnie o stanowiącym całkowite przeciwieństwo twej matki idealnym wzorze proporcji, których smukła linia, delikatne zagłębienia oraz stosowne wypukłości zarysowane w miejscach jak najbardziej się do tego nadających stanowią bezapelacyjny i niepodważający dowód na istnienie Boga, kiedy z przyczyn dla mnie niezrozumiałych, co zrozumiałe, pojawiłeś się ty. Wtoczyłeś się niezgrabnie do pokoju, rozwiewając i tak już mglisty obraz mych niedoścignionych marzeń, po czym oświadczyłeś bezpardonowo, iż zamierzasz zostać...
- Pisarzem!
- Pisarzem –przeciągle wydobyłem z siebie bezgłośny dźwięk, który odbijając się głuchym i tępym echem twego wyznania, dał dowód łączących nas więzów krwi.
- Chcę kreować historie i ludzkie losy opisywać – podjąłeś – malować słowem krajobraz emocji, chcę być autorem, wieszczem, artystą. Pragnę wnieść swój wkład twórczy w literacki pomnik świata. Tylko…
- Tylko?
- Tylko nie mam czym pisać.
Napiąłem wszystkie mięśnie, żyłki oraz zwieracz i szczerze poddałem pod rozwagę zasadność twej prośby. Szybka analiza stanu mych finansów osobistych, której znikomy stopień skomplikowania wynikał z niskiego poziomu dochodów oraz odpowiadającej mu całkowitej wartości zgromadzonych w materacu środków, kolejny już raz wykazała, iż wybór zawodu czyściciela basenów, z uwagi na znaczną ostrość i surowość naszego północnego klimatu i wynikający z tego skromny odsetek potencjalnych klientów, dla których stuprocentowa podaż w postaci mej monopolistycznej na rynku spółki i związana ze wszystkim powyższym sezonowość świadczonych przez nią usług była bardziej niż wystarczająca, nie należał do najtrafniejszych.
- Skąd ci wezmę? – złożyłem zdanie, które memu doświadczonemu już umysłowi nie sprawiło wiele problemów, dla ciebie zaś było czytelne i zrozumiałe, mimo że nie stanowiło logicznej i bezpośredniej konsekwencji zgłoszonego przez ciebie problemu.
- Myślałem nad tym przez ostatni miesiąc i gdy sądziłem, że nic już nie wydumam, wczoraj wieczorem wpadła mi do wanny suszarka, którą będąc w kąpieli używałem do suszenia tych skromnych efektów naszego grzybobrania, jakie w garści przynieśliśmy rankiem z targu, aby matka mogła dorzucić je do bożonarodzeniowych potraw, co smaku ich nigdy nie wzbogaca, ale wywołuje za to specyficzne uczucie w ustach podczas przeżuwania – wypowiedziałeś tę starannie przygotowaną perorę jednym tchem, a widząc me wnikliwe spojrzenie, kontynuowałeś w te słowa – Po krótkim, ale intensywnym elektrowstrząsie, nagle doznałem połączonego z kompletnym wyłysieniem olśnienia. Nie patrz tak na mnie.
Mój gwałtowny ruch głowy połączony z nagłym wytrzeszczem i nieskoordynowanym machnięciem lewej ręki, wywołany drapieżną potrzebą zrzucenia z nosa muchy, która korzystając z mego żółwiego refleksu bezwstydnie się na nim rozgościła, poczytałeś prawdopodobnie za wystosowane pod swoim adresem zaproszenie do kontynuacji, podjąłeś bowiem niemal natychmiast:
- Otóż – otworzyłeś wątek tym znaczeniowo pustym, a jednak tak potrzebnym słowem – kiedy suszarka uczyniła z mojego mózgu pieczony ziemniak, co z uwagi na stosownie niewielkie jego rozmiary i masę właściwą nie trwało zbyt długo, przypomniałem sobie zakopaną gdzieś w otchłani mej pacholęcej podświadomości historię, którą wuj Zygmunt opowiadał mi co noc aż do znudzenia, kiedy to wraz z ciotką Krystyną opiekował się mną podczas twojego, biednej matki już wolę w to nie mieszać, miesiąca poślubnego w malowniczym i pełnym urokliwych zakątków, jak go zwykliście rzewnie nazywać, Bytomiu. Rozwodząc się na tematy, których z racji wieku nie rozumiałem, a które obecnie, mając większą nieco świadomość, co nie znaczy, że i doświadczenie, uznaję jednocześnie za obrzydliwe oraz intrygujące, wspominał mi wuj także o wiecznym piórze, jakie dostał ponoć od swego leżącego na łożu śmierci dziadka, do którego matka siłą zaciągnęła jego całe niespełna wówczas metrowe, zasmarkane jestestwo w ostatniej ziemskiej godzinie swego ojca. Jako iż wuj nasz, początkowo z wyboru, potem z przyzwyczajenia, a na końcu z przymusu, szczycił się posiadaniem unikalnej zdolności w zakresie analfabetyzmu, przez co żywot jego pozbawiony był rozlicznych trosk oraz udręk związanych z nadmiernie rozbudowaną administracją państwową i obowiązkiem meldunkowo-rejestracyjnym, nigdy nie miał sposobności wypróbowania magicznych właściwości pióra, o posiadaniu których zapewniał go dziadek, nie wiedząc, iż powierza największy sekret w historii literatury przyszłemu inkasentowi należności w znajdującym się na zapomnianych przez wszystkich obrzeżach miasta płatnym, acz nierentownym publicznym szalecie. Pomimo tego wierzył wuj Zygmunt w moc sprawczą tego artefaktu – na które to słowo zbladłem totalnie – i widząc we mnie szansę, jaką on sam nieświadomie kiedyś zmarnował, obiecał mi pióro przekazać, gdy tylko poczuję, że zostałem powołany do wyższych celów.
- I co? – pokierowałem przemyślanie rozmową, domagając się puenty.
- No właśnie nie wiem.
- Uważam, iż powinieneś udać się do wuja i oznajmić mu, że dojrzałeś wewnętrznie do stworzenia arcydzieła, w co ja osobiście wątpię i na co bardzo chciałbym się nie zgodzić, lecz z uwagi na mą skromną siłę przebicia oraz fakt, iż Zygmunt wciąż nie oddał mi mej pamiątkowej, wypchanej perlicy, którą przed laty pożyczył, aby zastraszyć ciotkę Krystynę uparcie przygotowującą mu wciąż te same dania z surowego drobiu, serwuję ci tę wielokrotnie złożoną radę, skorzystanie z której zostawiam twej suwerennej, tudzież autonomicznej decyzji – wygłosiłem orację, o jakiej nigdy mi się nawet nie śniło – Idź do wuja – streściłem, widząc w twych oczach strach i dezorientację.
Mimo iż w końcu otrzymałem z powrotem moją perlicę, długo żałowałem wypowiedzenia tego najinteligentniejszego zdania w mym życiu. Wróciłeś bowiem rozochocony i niezdrowo podniecony, po czym wymachując piórem, już od progu przedstawiłeś mi zasady jego działania:
- Ojcze, to niesamowite! Wuj Zygmunt mówił, że wszystko, co się nim napisze automatycznie dzieje się w rzeczywistości. A jeśli chcesz zlikwidować skutki swych działań wystarczy, że odwrócisz kartkę niezapisaną stroną do góry, ewentualnie zalejesz ją gorącą kawą, co jednak spowoduje dyskomfort fizyczny i skruszy morale twego bohatera. A widząc mą rozdziawioną paszczę, tak jak ja teraz widzę twoją – dodałeś triumfująco – skrytykował ubytki oraz wydobywające się z jej głębi opary, a następnie wytłumaczył, iż powyższe oznacza, że każde napisane zdanie, każdy bohater, wydarzenie czy drobny choćby fakt, który spłynie z tego pióra na papier, stanie się naprawdę czy też zaistnieje, jako fakt autentyczny.
- To pleonazm – zawyrokowałem z powagą, zerkając na słownik wyrazów obcych, który wypełnił za mnie całą krzyżówkę.
- Nie, to magiczne pióro!
Następnie zaczęły dziać się rzeczy niestworzone. I choć z godnością oraz wyrozumiałością dla, nazwijmy to, sztuki znosiłem cierpliwie wszystkie formy zakwestionowania mego człowieczeństwa, jakie w najbardziej wyuzdany oraz pełen wysoce zastanawiającej wyobraźni sposób opisywałeś swym koślawym stylem i pokraczną składnią, nie wytrzymałem, kiedy z mej perlicy uczyniłeś króla zwierząt, mnie zaś zobowiązałeś do przyrządzania jej posiłków, składających się z przysmaków w postaci owadów, pająków i ślimaków, w dodatku smażonych sauté. Wykradłem ci zatem pióro, kiedy zmęczony myśleniem dosłownie padłeś na twarz, uderzając czołem o zarzucone kartkami biurko i sprzedałem bogatemu kolekcjonerowi osobliwości, o którym usłyszałem niegdyś przypadkiem, próbując zarejestrować swą perlicę jako pocztowy pojazd dostawczy. Odkrywszy stratę, wyciągnąłeś ode mnie stosowne informacje, grożąc oskubaniem perlicy i wystawieniem jej żałosnego negliżu na pośmiewisko sąsiadów, po czym zakradłeś się nocą do posiadłości kolekcjonera, gdzie z uwagi na brak jakichkolwiek umiejętności w zakresie delikatnego fachu włamywacza, dałeś się zastrzelić, jak pierwszy lepszy mięczak. Śmierć twoja zatem, jak sam widzisz po wyłożonej ci tu kolejno i z analityczną precyzją chronologii twego występku, nie była z mej ręki zadana, co poza wskazanym wyżej opisem dodatkowo uzasadnia fakt, iż jestem ślepy, toteż trafienie w ciebie kulą lub czymkolwiek innym byłoby najczystszym fuksem, na jaki nigdy nie mogłem w swoim życiu liczyć.
- W zasadzie to masz rację, faktycznie sam do tego doprowadziłem – stwierdziłem.
- Widzisz, jak chcesz, to potrafisz… - rzekł ojciec drwiąco.
- W końcu w mojej historii nie przeżyłeś tego zderzenia z kaloryferem.
- Odwróć kartkę, głupcze!