Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2024-03-06 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 284 |
(...) Na drugi dzień po przyjeździe „osiedleńców”(1) pałaszowałem z apetytem śniadanie, ciesząc się z narastającego upału i bezchmurnego nieba. Miałem przed sobą cały dzień na plaży i godziny pływania! To był dodatkowy plusik ze zmiany pracy – należny mi urlop. Ojciec, świeżo upieczony emeryt, towarzyszył mi w porannym posiłku. Kończyliśmy już posiłek, kiedy wróciła mama ze sklepiku, mieszczącego się w naszym domu. „Wróciła” to bardzo delikatne określenie. Wpadła do mieszkania jak gorąca kula harmatnia – to określenie było dużo bliższe prawdy.
– No wiecie co, no wiecie… – Postawiła torbę z zakupami na podłodze i chwytała oddech głęboko otwartymi ustami. Nie wyglądała na zmachaną biegiem, tylko podekscytowaną. – No wiecie… – jeszcze raz powtórzyła. – Wiecie co…
– No powiedz wreszcie co, Gieniu. – Ojciec przestał jeść. Był konkretny i po wojskowemu nie lubił niedookreślonych monologów. – Co się stało?
– Jak to, co? No mówię przecież…
– Mamuś, na razie nic nie powiedziałaś, oprócz: „no wiecie co” – poparłem ojca.
– Jak to? No mówię przecież, no wiecie co… – Przerwała, klepnęła się w czoło i zaśmiała.
To był dobry objaw. „Aha, czyli „no wiecie” nie oznaczało nic złego” – odetchnąłem z ulgą.
– No, byłam przecież w sklepie. Przecież trzeba coś kupić do jedzenia, bo was, głodomorów, nie mogę nakarmić.
Ojciec wzniósł wzrok ku niebu, ale powstrzymał się i spokojnie dopowiedział:
– Gieniu, wiemy, co się kupuje w spożywczym. Ale co się stało?
– No bo popatrzcie. Stoimy sobie w kilka spokojnie w kolejce, Domżalska pierwsza kupuje, a tu wchodzą jakieś nowe. Wchodzą i się pchają do przodu. Przed Domżalską! No to im dałyśmy do wiwatu! A one wielce zdziwione i obrażone, że jak to, że one są panie oficerowe, że u nich tam to zawsze tak na wsi w sklepie było, że miały pierwszeństwo przed miejscowymi. Ale sobie wymyśliły, że tu też tak będzie! No to jeszcze raz dostały.
Usiadła przy stole i dokończyła, ale już z wesołymi błyskami w oczach:
– I któraś z naszych krzyknęła: „O, Janosiki przyjechali!” No to i Janosikami są!
Aż się zakrztusiłem, wyobrażając sobie scenkę, która przed chwilą rozegrała się w sklepie. Tata też zabulgotał, jakby klucha utkwiła mu w gardle, odchrząknął jednak i skomentował:
– Janosiki, powiadasz? Ha, ha, dobre. Janosiki!
Można urzędowo wiele zmienić, narzucić. Jednak miejscowych przezwań i określeń nikt nie zwalczy przepisem. „Janosiki przyjechali!” – to zawołanie rozeszło się jak błyskawica po okolicy, a potem i w mieście. Od tej pory tubylec mógł nie udzielić informacji, jeżeli przyjezdny pytał o jednostkę, podając jej formalną nazwę. Jednak zapytanie: „Gdzie są Janosiki?” skutkowało i skutkuje do dzisiaj otrzymaniem konkretnych wskazówek.
* * *
Następnego dnia rano rodzicielka wróciła ze sklepu roześmiana od ucha do ucha.
– Co, znowu Janosikowe próbowały wejść bez kolejki? – Ojciec nie czekał na mamy relację. Mnie też wyprzedził, gdy już chciałem zapytać o to samo.
– Nie, nie. Uff, ale jak tak dalej będzie, to cyrk będzie ze sklepu albo kabaret! – Usiadła na taborecie i dalej głośno chichotała, nie mogąc opanować paroksyzmów śmiechu. – Po co płacić bilety, jak mamy za darmo!
– No, ale co? – Zdążyłem wejść w chwilę przerwy w tyradzie rodzicielki.
– Słuchajcie. Stoję w kolejce, za mną stanęło tych trzech młodych, no ci, co po denaturat przychodzą. Szkoda ich, zdrowie całkiem niszczą – mama przestała na chwilę się śmiać i pokręciła głową – ale spokojni, nie rozrabiają. No więc, ja zaczęłam kupować to, co zwykle. Chleb, mleko, twaróg. Jak już płaciłam, przypomniałam sobie, że denaturat potrzebny i poprosiłam o butelkę. No to ten pierwszy, co za mną stał, nachylił się do mnie i szepcze: „A przez co pani przepuszcza, jeżeli mogę wiedzieć?”. No to przymrużyłam oko – mama ponownie się roześmiała – i powiadam, że wpierw przez mleko, a potem jeszcze przez twaróg. Że to najlepsze, tak dwa razy filtrować. A on na to: „Naprawdę? Bo my tylko przez chlebek”. Ja na to, że mleko i twarożek są dużo lepsze, że niech zobaczy, jaką mam ładną cerę, a przecież żyję już wiele dłużej od nich. A on: „Ale my głupki. Tego nie wiedzieliśmy”. I mówi do sklepowej, aby dała pół litra denaturatu, mleko i ten sam twaróg, który kupiłam. No to jak wszystkie gruchnęłyśmy w sklepie, to mało szyby nie wypadły!
Rodzicielka zakrztusiła się od nagłego paroksyzmu śmiechu. Ojcu i mnie też się to udzieliło. To było nawet lepsze niż wczorajsze!
---
1/ W miejsce poprzedniej jednostki wojskowej, w koszarach i budynkach mieszkalnych rozkwaterowała się nowa jednostka i nowe rodziny zawodowych żołnierzy. Przeniesieni zostali z `zielonego garnizonu`.
---------------------------
cdn.