Przejdź do komentarzyTam gdzie płyną Jormundy
Tekst 1 z 1 ze zbioru: Tam gdzie płyną Jormundy
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2024-07-07
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń129

Dziadek na pewno nie zauważy. Garść gwoździ, podebrana z warsztatu dziadka odznaczała się w kieszeni Lothe. Niektóre z nich przebiły cienkie kieszenie znoszonych i lekko przykrótkich spodni. Lothe rosła szybko. Na tyle szybko, że dziadek nie nadążał z wymianą garderoby, o butach już nie wspominając. Drewniane chodaki, które jeszcze w ubiegłym roku spadały jej ze stóp, dziś zaczynały uciskać dużego palucha. Nie przeszkadzało jej to w tym, żeby puścić się pędem w dół zbocza, na jej „tajemną ścieżkę”, gdzie las odsłaniał przed nią wszystkie swoje tajemnice. Dziadek wielokrotnie krzyczał, że kiedyś pogubi zęby, ale ona odpowiadała wtedy, że w takim razie będzie zmuszona pić jedynie mleko. Po czym biegła dalej przed siebie. Uskakiwała właśnie nad szpalerem pokrzyw, gdy wtem odezwał się zielony dzięcioł i swoim rechoczącym śpiewem wytrącił biegnącą z równowagi. Pokonywała tę trasę setki razy i znała ją na pamięć. Pech chciał, że to zielone straszydło odezwało się akurat w tym momencie. Lothe zachwiała się w locie i wylądowała w pokrzywach. Jeden z chodaków spadł jej ze stopy. Dzięcioł odleciał, a na pożegnanie usłyszał od leżącej w pokrzywach kilka mocnych słów, które kiedyś zasłyszała z warsztatu dziadka. Noga piekła okropnie. Przykrótkie spodnie tylko pogorszyły sytuację. Wygramoliła się z pokrzyw i zboczyła ze swojej  trasy. Musiała odwiedzić strumyk i spróbować ugasić ten żar, który trawił jej kostki, łydki i jedną pechową stopę. Zdjęła spodnie i weszła do wody. Zimny strumień obmył jej nogi. Poczuła przyjemny chłód i ulgę. Woda była krystaliczna i płynęła bardzo powoli, dzięki czemu Lothe dostrzegła pod jej taflą umykające tłuściutkie ryby. Zaczynał się sezon na Jormundy. Dostojne błękitne ryby zaczynały tarło w tej części rzeki. Mężczyźni z pobliskich wiosek zbierali się na brzegach rzeki skoro świt. Nastawiali sieci i konstrukcje z trzciny, które pozwalały na szybki połów dużej ilości ryb. Uwijali się jak w ukropie, żeby móc jak najszybciej wrócić do swoich codziennych sprawm- wypasania bydła, uprawy ziemi i zapewne innych rzeczy, o których Lothe jedynie słyszała od dziadka. Odwiedziny we wsi, a tym bardziej w mieście były niemożliwe. Dziadek jej to tłumaczył wielokrotnie. Musiała zachować szczególną ostrożność i pilnować, żeby nikt jej nie zauważył. Była jedną wielką tajemnicą. Kimś, kto nie istnieje. Czasami obserwowała łowiących z daleka. Oglądanie tylu osób w jednym miejscu było fascynujące. Ludzie rozmawiali ze sobą i śmiali się. Podawali sobie napoje i poklepywali po plechach. Pomagali sobie wzajemnie wyciągać z wody kosze pełne ryb. Tak bardzo chciała do nich podejść i porozmawiać. Śmiać się razem z nimi. Wiele razy wyobrażała sobie, że wybiega zza drzew i wita się z łowiącymi, a oni przyjmują ją z radością i pokazują jak łowić Jormundy. Miała tyle pytań bez odpowiedzi. Na niektóre dziadek nie umiał odpowiedzieć. Na inne nie chciał.

Lothe zrobiła dwa kroki w głąb rzeki. Woda sięgała jej niemal do koszuli. Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w górę. Chmury bardzo powoli sunęły po niebie. Zaczynały już przybierać kolor różu, co znaczyło, że ma niewiele czasu. Musi zdążyć spotkać się z Riotem. Ten nie będzie czekał w nieskończoność, a gwoździe same się nie przybiją. Jeszcze tylko chwilka… Zamknęła oczy by nacieszyć się błogim uczuciem, gdy nagle usłyszała czyjś głos.

- Zgubiłaś się? – zapytał nieznajomy chłopak, stojący na drugim brzegu.

Lothe zamarła. W jej głowie przebiegły setki myśli. To nie miało prawa się wydarzyć. Ona stoi półnaga w rzece. Z przeciwnego brzegu rzeki spogląda na nią nieznajomy człowiek z wędką w rękach. Dziadek zabronił kategorycznie rozmawiać z kimkolwiek. Jak tylko się o tym dowie, będzie naprawdę wściekły. Może nawet każe jej się ukrywać, albo co gorsze, zabroni spotykać się z Riotem. Kiedy opadła już pierwsza panika, Lothe zaczęła się zastanawiać jakim cudem ktoś podszedł tak blisko, a ona nic nie usłyszała. I kto w ogóle łowi o tej porze?! Rozmawiać z nim czy nie? Jak wybrnąć z tej sytuacji? Rozważyła wszelkie za i przeciw. Bezpieczniej będzie wymyślić jakąś historię i ulotnić się jak najszybciej.

- Nie, nie zgubiłam się. Postanowiłam odpocząć w podróży, ale już czas na mnie. Do widzenia. – Odwróciła się i wyszła z wody. Jej poparzone i czerwone nogi zaczęły znowu piec. Podrapała je zamaszystym ruchem, a chłopak zaczął się śmiać. To nie było miłe i nie widziała w tym nic zabawnego. Zmierzyła go wściekłym wzrokiem i wskoczyła w spodnie.

- Jak masz na imię? – krzyknął do niej. - Nie widzę twojego powozu ani wierzchowca… Na pewno wszystko w porządku? - dopytał.

Ale Lothe zmierzała już przed siebie żwawym krokiem, zostawiając nieznajomego za plecami i ignorując jego pytania. Obejrzała się za siebie tylko raz, by sprawdzić czy sobie poszedł, ale on dalej tam stał i wpatrywał się w nią. Irytujący typ – pomyślała i zwiększyła tępo by zdążyć przed zmrokiem na umówione spotkanie.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×