Przejdź do komentarzyLososkop
Tekst 2 z 2 ze zbioru: Aleksandra
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2010-09-17
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2895

- A teraz chciałbym przedstawić wam nasze niezwykłe odkrycie – to głos Janusza. – Gościnnie, po raz pierwszy na estradzie, zaśpiewa z nami Aleksandra! Ekscytująca i błyskotliwa! Przyjmijcie ją ciepło!

Weszłam na estradę energicznym krokiem. Było zimno, ale, pomimo że miałam na sobie cienką sukienkę, z emocji cała byłam zlana potem. Gdy tylko postawiłam stopę na scenie, z ciemnego prostokąta wejścia wyłuskał mnie wielki reflektor kręgiem światła i podążał moim tropem, jakimś tajemniczym sposobem ciągle utrzymując moją osobę w swoim centrum. W pewnym momencie zapragnęłam zrobić gwałtowny skok w bok, aby zobaczyć, czy przewidzi mój manewr. Z trudem opanowałam tę chęć. Wokół mnie figlowały małe krążki kolorowych światełek.

Dotarłam do mikrofonu.

Patrzyłam, oślepiona ostrym światłem, w smolistą ciemność i niczego nie widziałam. Tam, w tej nieosiągalnej przez mój wzrok pustce, trwała cisza, tłum nie wiedział, czego się po mnie spodziewać i zamarł w skamieniałym oczekiwaniu. Usłyszałam pojedyncze gwizdy. Głęboko wciągnęłam nozdrzami powietrze. Znowu byłam przerażona.

Zaczęli grać. W odpowiedniej chwili włączyłam swój wokal. Mój głos, docierający do mnie przez głośniki umiejscowione w mrocznej głębi, wzmocniony i odmieniony, już mnie nie przeraził. Brnęłam zdecydowanie do przodu.

Przerwa w wokalu. Grześ rozpoczął solówkę na klawiszach, ale niezbyt długą. Dołączyłam się z fletem i zaczęliśmy swoisty dialog instrumentalny w duecie. On ciągnął nutę, którą ja podchwytywałam i kontynuowałam melodię, parafrazując ją na różne sposoby, zawieszałam dźwięk i w tym momencie wskakiwał Grzegorz. Przerzucaliśmy się tak tonami, nuty toczyły się po deskach sceny jak drogocenne klejnoty, aż do jej krawędzi, a później wzbijały się w górę i mknęły ku publiczności. Jedne niczym szybkoskrzydłe jaskółki, inne niczym stateczne motyle, jeszcze inne jakby kropelki tęczowej farby w kształcie kolibrów. Nie wiem, jakim cudem, ale widziałam w tej ciemności, tam gdzie publiczność, las rąk wzniesionych do nieba i te motylo-ptasie dźwięki ulatujące ponad nimi. Niektórym ludziom, podrygującym do rytmu, od czasu do czasu udało się dotknąć fruwające nad nim kolorowo-dźwięczące stworzenie, dzięki czemu zyskiwali dar głębszej wrażliwości na odbiór muzyki, niedostępny zwykłemu śmiertelnikowi.


Godzina pierzastodźwięczących mgnień chwili.


Skończyliśmy. Cisza. Skuliłam się w sobie. Moje wnętrze dygotało od przeżytych emocji. Nigdy tak się nie czułam. Czekałam na reakcję publiczności. Obrzucą mnie zgniłymi pomidorami i śmierdzącymi jajami? Było mi już wszystko jedno, chciałam się położyć w swoim łóżku, nawet pełnym karaluchów, i spać dwa dni. Cała energia ze mnie uszła, czułam się jak przebity balonik. Pusta i niepotrzebna.

I nagle, tam przede mną, w ciemności rozpętało się jakieś niezrozumiałe szaleństwo. Ryk, wrzask. Jeszcze bardziej się skuliłam w oczekiwaniu ciosów.

Oklaski?

– Spodobałaś im się! – usłyszałam krzyk Janusza. – Chcą bisu!

Nie wierzyłam swoim uszom. Spodobałam się? Jak to możliwe?! Nie mogłam tego pojąć.

Ale nie dano mi szansy na dłuższe zastanawianie się nad tym fenomenem. Chłopcy zagrali, a ja zaczęłam śpiewać, inaczej niż za pierwszym razem, głos biegł z głębi duszy, pełen ekspresji, przepojony wielką radością, a z fletu wydobywałam dźwięki, których nie powstydziłby się najbardziej potępieńczy duch w najbardziej nawiedzonym zamku. Ogarnęło mnie takie samo wariactwo, jak publiczność oddzieloną ode mnie pasmem wody. Szał, dzikość, amok. Byłam tylko ja i ta muzyka. Nic więcej, żaden inny bodziec nie docierał do mojej świadomości.

Skończyłam. Ukłoniłam się i uciekłam ze sceny. Miałam wrażenie, że jeżeli sekundę dłużej tam zostanę, to umrę. Oparłam się o ścianę, osunęłam powoli na podłogę i siedząc w kucki, rozszlochałam się przeraźliwie, dając upust olbrzymiemu stresowi, w którym żyłam od kilku dni. Czułam jak mój sceniczny makijaż rozpływa się, nie mając siły oprzeć się potokom łez.

Ktoś do mnie coś mówił. Czegoś ode mnie chciano. Ktoś usiłował mnie podnieść z podłogi. Ktoś podsuwał chusteczkę jednorazową. Poklepywano mnie po ramieniu. Podsuwano jakieś kartki do podpisania. Tłum wokół mnie gęstniał, zaczynałam dostawać ataku klaustrofobii. Z dala, jak przez grubą ścianę, docierała do mnie gra bisującego 5xJa.

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Tylko kontakt z Wielką Sztuką prawdziwie nas uskrzydla: i Artystę - i jego Publiczność.

Żeby się o tym przekonać, jak to działa, obejrzyjmy np. w Kostrzynie n/Odrą występy amerykańskiego zespołu Goo Goo Dolls - Iris
avatar
Świetna, od A do Zet prawdziwa, profesjonalna proza
© 2010-2016 by Creative Media
×