Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2010-09-17 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2450 |
W chwili porodu wyglądamy jak niezapisana książka. Od naszych najbliższych zależy treść pierwszych stron. U niektórych z nas kartki pokrywają się równiutkim, kaligrafowanym pismem, pełnym życzliwych rad, przepojonych miłością, zapachem szczęścia i mocą dającą siłę na przebrnięcie przez meandry życia. U innych stronice zabazgrane są nieczytelnymi słowami, z kleksami i mnóstwem skreśleń, bez żadnej istotnej wskazówki na przyszłość. Czasami treść od pierwszego zdania jest tak przerażająca i ciemna, że w późniejszych latach każdy krok wykonujemy z wahaniem, nikt nie zasługuje na miano naszego przyjaciela, a kolejne dni witamy ze strachem, ciesząc się z ich końca i snu dającego ułudę zapomnienia.
Dzisiejsze czasy obfitują w bohaterskich rodziców samotnie borykających się z wychowywaniem dzieci. Bohaterami są matki-rozwódki potrafiące macierzyństwo pogodzić z tempem współczesnego życia, z pracą zawodową i troską o swój wygląd, zgodny z najnowszą modą. Bohaterami są ojcowie odkrywający powołanie w gotowaniu zupek z puszki, rozpoznawaniu najlepszych gatunków pieluszek oraz poświęcaniu kariery zawodowej na rzecz własnego syna czy córki. W tym wszystkim nie zauważa się najmniejszych bohaterów - dzieci, wielokrotnie przerażonych zaistniałą sytuacją, często przekonanych, że do rozstania rodziców doszło z ich winy. A sławni ludzie, których życie jest ze szczegółami analizowane w poczytnych czasopismach, w opowieściach o swoich rozstaniach niejednokrotnie poddają w wątpliwość fakt negatywnego wpływu nowych okoliczności na ich pociechy. W naszej świadomości pokutuje przekonanie, że dzieci niewiele kojarzą i rozumieją. Tak naprawdę jednak młody człowiek posiada instynkt, podobny do zwierzęcego, dzięki któremu wielokrotnie dużo celniej niż dorośli potrafi odczytać subtelne sygnały, boleśnie przeżywając wszystko całą swoją małą istotą. Później okowy dobrego wychowania i wymogi cywilizacyjne upychają jego zdolności głęboko w podświadomość i produkują następnego sztampowego koszmarka na wzór i podobieństwo…
Litujemy się nad losem porzuconych kobiet i mężczyzn, gdyż potrafią głośno mówić o swoim nieszczęściu. Natomiast nikogo nie interesuje los dzieci rozwodników. Dlaczego? Nie potrafią krzyczeć? Skarżyć się? Potrafią, tylko… Nikogo ich płacz, tak naprawdę, nie obchodzi i nikt go nie słucha. A kiedy dorastają, o swoich przeżyciach starają się nie pamiętać; tym bardziej, że proces przechodzenia z dzieciństwa w dorosłość zaciera pamięć zdarzeń i wykoślawia proporcje.
Moim najwcześniejszym wspomnieniem z dzieciństwa, pojawiającym mi się przed oczyma, jest przerażający dziad, zawinięty w wystrzępiony koc. Zafascynowana wpatrywałam się w dziwaczną postać, która grzmiała głosem mojej babci, spod koca wystawały babcine pantofle, a niania podstępnie, łyżeczka za łyżeczką, wpychała mi do buzi kaszkę manną, którą przez roztargnienie połykałam, nie protestując. Od urodzenia byłam niejadkiem. Cała rodzina stawała na głowie i wymyślała różnorodne fortele, żebym coś zjadła. Opowiadano mi bajki, inscenizowano dziwaczne przedstawienia. Całe dzieciństwo prześladowało mnie hasło: „Olu, zjedz jeszcze trochę”. Być może, gdybym została odrobinę przegłodzona, zaczęłabym jeść z apetytem, ale tak proste rozwiązanie nie przychodziło nikomu do głowy. Czasami faszerowano mnie taką ilością „smakołyków”, że w ramach protestu wymiotowałam w różnych niewygodnych dla moich najbliższych sytuacjach.
Moja mama była jedynaczką. Dziadek prowadził dochodowy biznes. Wojna na krótko zahamowała jego rozwój - stracił cały swój majątek, ale ciężkie dla prywatnej inicjatywy powojenne czasy nie przeszkodziły mu szybko stanąć na nogach. Babcia wychowywała swoją jedynaczkę jak księżniczkę, mając do pomocy zastępy służących. Nikt nie pamiętał imienia mojej mamy, wszyscy mówili o niej - Lalunia. Chodziła zawsze elegancko ubrana, uśmiechnięta, kwitnąca - nigdy nie widziałam jej rozczochranej, nie pokazywała się ludziom bez makijażu. Celem jej istnienia była dbałość o ładny wygląd. Dziadkowie żyli i pracowali tylko po to, aby zapewnić swojej córce spokojny byt, odsunąć od niej zmartwienia, a po śmierci zostawić jej majątek, zapewniający życie na odpowiednim poziomie. Nie chcieli mieć więcej dzieci, bo między rodzeństwem często dochodzi do konfliktów, a tego chcieli oszczędzić swojej Laluni. Ja również byłam jedynaczką, a parasol ochronny dziadków osłaniał i mnie.
oceny: bezbłędne / znakomite
kosztem którego w psychiatrię odlatują nasi milusińscy