Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-08-08 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2156 |
Dom Pana Janusza był pierwszy po prawej, gdy wjeżdżało się do Moczeli od lasu szlakiem przechodzącym nad strumieniem. Strumień jest maleńkim dopływem Drawy i nosi nazwę Moczela. Tam to właśnie odbyła się co najmniej raz całkiem szczególna scena: wujek z ciocią i moi rodzice pozajmowali miejsca na brzegach strumyka i jęli sprawiać brzany - całą górę brzan wyłowionych z uroczego dopływu Drawy. Było ich sześć sztuk, od kilograma do dwóch, a do tego dwie ładne płocie. Pamiętam, że brzany się bardzo ciężko skrobały, ale jakoś to poszło. Ryby te były wielką przygodą nie tylko jako emocjonujący połów, ale w ogóle - jako brzany. Tak dziwnych ryb wcześniej my, szczecińskie mieszczuchy, nie widzieliśmy: one miały niemal ludzkie usta, do tego okolone czterema mięsistymi wąsikami! Oględzinom i zachwytom nie było zatem końca. No a potem było to oprawianie nad strumieniem. Ja wpatrywałem się w tę uroczą, leśną, płynącą wodę - i po raz pierwszy w życiu dostrzegłem dziwne żyjątka, coś jakby sinawe, maleńkie rybki. Były to kiełże, o czym dowiedziałem się znacznie później. To zacienione uroczysko z szemrzącą wodą i uwijającymi się kiełżami mam do dziś przed oczyma.
Później zajechaliśmy ponownie w miejsce połowu brzan, żeby je sobie pooglądać w naturze. Brzany należało najpierw przywabić - użyliśmy w tym celu kawałeczków sera wrzucanych nieco powyżej naszego stanowiska, znikających w wartkim nurcie z piaskowo-żwirowym dnem. A jednak brzany ich nie przegapiły - podpłynęły do nas. Widać je było przez okulary polaryzacyjne, bez nich już słabo. Najgrubsze sztuki były znacznie większe, niż te przez nas złowione.
Zajechaliśmy też na inny odcinek tej samej rzeki - zapamiętałem tę wycieczkę jako idyllę. Żadna inna rzeka już tak później nie wyglądała: siedzieliśmy sobie na nadrzecznej łące, a woda była w tym miejscu jakby ciemniejsza i spokojniejsza. Łowiliśmy na podmytym zakręcie i brzan tym razem nie było, ale wujkowi trafiła się z gruntu piękna płoć, a ojciec złowił na spinning bardzo ładnego okonia. Mi dane było zaliczenie na spławiczek paru uklejek i jelcy - tak poznałem nowy gatunek ryby, niesłusznie pomawiany w naszej literaturze o niskie walory kulinarne. Pamiętam, że była tam grupka szczególnie wysokich jałowców, które bujały sie na wietrze - mieliśmy to nagrane na radzieckiej kamerze Łomo. Niestety wiem, że dziś bym tego miejsca zwyczajnie nie poznał. A czy ono by mnie poznało?
oceny: bezbłędne / znakomite
Bezimienny wędkarz-narrator czytywał Leśmiana, a Leśmian - Jego