Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-10-12 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2954 |
Podczas zaimprowizowanych pogawędek przy kieliszku rozmawiano przede wszystkim o polityce. O tej wielkiej, światowej i o tej bliskiej, z gminnego majdanu. Dziesięć lat po wojnie wygasały już skutki traumy z tamtych, mrocznych lat. Coraz rzadziej wspominano okupacyjną gehennę, okrucieństwo okupantów, partyzancką legendę. Na majowym pikniku dominowały tematy sportowe, ale również te sprawy ja wszystkie inne wyrastały z politycznej tkanki. Na murawie rozłożono wszelkie dobra biesiadne w postaci napojów i zakąsek. Wśród nich królowała litrowa butelka z cienką szyjką oznaczona czerwoną etykietą z napisem: Wódka czysta, zwykła. Brązowy lak był zerwany z korka a ten do połowy wyciągnięty z szyjki. Każdy z ucztujących wyposażony był w szklankę po musztardzie. Była to wyższa forma biesiadowania, bo na ogół w warunkach polowych zadawalano się jedną szklanką, z której pili kolejno wszyscy. Zanim czysta zabulgotała nad musztardówką padło zasadnicze pytanie, które niczym kamyk w bucie uwierało niemal każdego obserwatora Wyścigu.
- Alek jak ty myślisz, czy nasi dadzą radę wygrać, chociaż jeden etap? – z szacunkiem
zwrócił się do starszego kuzyna Stasiek Szczepanik.
Zanim ojciec zdążył nu odpowiedzieć włączył się do rozmowy leśniczy, Sierszeń. Leśniczy, człowiek stateczny i zrównoważony mieszkał na Wygodzie skąd ochraniał Jeżowski Las. Miał syna nieco ode mnie starszego o wyglądzie jakby z bajki o mchu i paproci. Ze względu na oryginalną, nietypową urodę dzieciarnia wołała na niego leśny duszek a przezwisko idealnie pasowało do fizjonomii przyszłego inżyniera. Ojciec chłopca znany był z bezkompromisowego antykomunizmu.
- To ty nie wiesz chłopcze, że naszym wygrać nie wolno nie tylko z Ruskimi, ale
także z Niemcami Wschodnimi – z lekką irytacją w głosie powiedział.
- Nasi nie mogą wygrać, bo są słabi po zalewajce. Co innego Ruskie i Szkopy po
kiełbasie z naszych świń – szydził Henryk Ałaszewski pracujący w GS-e, jako
referent do skupu żywca.
W międzyczasie biesiadujący na trawie miłośnicy kolarstwa wychylili po pół szklanki czystej
zakąszając wyjątkowo smaczną kaszanką. Dla zaostrzenia apetytu jedli też grzybki w occie i kiszone ogórki z weków pochodzących z domowych zapasów. Chwilę później, gdy zadziałała moc uwolniona z litrowej butelki opatrzonej znakiem Polskiego Monopolu Spirytusowego dyskusja weszła na wyższy pułap nabierając tempa i wigoru. Ciszę przed burzą wykorzystał ojciec.
- Słyszałem w biurze od kilku osób, że Ruscy przeszkadzają naszym na trasie
i finiszach w niedozwolony sposób – powiedział.
- To prawda, wczoraj podobno była w peletonie okropna rozróba. prawie regularna
bitwa. Królak torował sobie drogę na finiszu za pomocą pompki rowerowej, bo
Ruskie paskudnie zajeżdżali mu drogę a jeden to go nawet trzymał za siodełko.
Tych, co wczoraj przeszkadzali Królakowi możemy dzisiaj łatwo rozpoznać po
Bandażach na głowach – włączył się do rozmowy Stasiek Szczepanik.
- Skąd ty o tym wiesz? Może Tuszyński opowiadał przez radio? – Zapytał
z ironią Stanisław Kulik.
- Bogdan Tuszyński widział wszystko, ale nie wolno mu przez radio mówić
źle o zawodnikach radzieckich.
- Takie głupoty to mógł opowiadać tylko Ałaszewski –powiedział Kulik
widząc, że Henryk odszedł na bok i nie może usłyszeć jego zaczepki.
Kulika z Ałaszewskim dzielił jakiś antagonizm, więc często się sprzeczali. Kulik miał się za lepszego pracownika i nie szczędził Henrykowi złośliwych uwag. Swoje monologi kończył zawsze stwierdzeniem. Co dobre to ja a co złe to Hałaszewski. Przekręcając brzmienie nazwiska Henryka Stanisław nawiązywał złośliwie do jego głośnego sposobu mówienia, często na granicy krzyku. Tym razem zakończył innym, słynnym powiedzeniem: Jeszcze dzisiaj nic nie jadłem i mam ostatnie pięć złotych. Mówiąc te słowa Kulik nagle zreflektował się, że strzelił gafę, bo wszyscy widzieli jak przed chwilą spałaszował sporych rozmiarów serdelka. Zanim skończył wrócił Ałaszewski mocno rozsierdzony, bo okazało się, że słyszał cały monolog swego adwersarza. Widząc, co się dzieje włączył się do rozmowy niezawodny mediator Albin Dajcz i szybko pogodził zwaśnionych kolegów.
- Dajmy spokój polityce, porozmawiajmy o kolarzach – namawiał Szczepanik.
- Pogadajmy o Hidusach, którzy jadą w turbanach na głowach i wcale nie chcą
się ścigać. Onegdaj jechali sobie spacerowo 3 godziny za peletonem. Zanim
dojechali do bufetu z żywnością nic tam już nie było, bo wszystko Ruskie
Ruskie zjedli – zaproponował Sierszeń.
- Wiem, słyszałem, że mieli pragnienie, dlatego zatrzymali się w Rozprzy
przy budce z piwem – uzupełnił Stasiek Szczepanik.
- To chyba jakaś bujda na resorach – pozłościł się ojciec.
- Może tak a może nie! Na pewno w Wyścigu jedzie trzech braci Klabińskich
Dwóch reprezentuje Francję w zespole polonijnym a jeden wrócił do Polski
i ówdzie w naszej drużynie – włączył się Ałaszewski.
- To chyba wariat ten Klabiński. Jak mając zdrowy rozum można zamienić?
dobrobyt we Francji na biedę w komunistycznym jarzmie – skomentował
leśniczy Sierszeń rzekomą głupotę francuskiego kolarza zawodowego.
W żaden sposób koledzy ucztujący na majowej trawie nie mogli zmienić tematu rozmowy, bo Ruskie i polityka to była powracająca melodyjka, której trudno się pozbyć i sposób o niej zapomnieć.
Pod czujnym okiem kierownika Juliusza Wawrzynkowskiego i Stanisławy Migdał, Barbary Dróżdż, Doroty Biernackiej, młodych wolskich nauczycielek uczniowska gromada oczekiwała niecierpliwie na przejazd kolarzy. Młodzież utworzyła szpaler po obu stronach szosy. Na rozgrzanym w słońcu asfalcie nic nie działo jakby nie liczyć niedozwolonego przechodzenia z jednej na druga stronę. Początkowy rozgardiasz ucichł, narastała powoli nuda i wtedy drgnęło coś w tłumie na widok nadjeżdżających od Rozprzy samochodów. Porządkowi nawoływali do odsunięcia się od drogi. Wreszcie szpalerem przejechał motocyklista. Na plecach wiózł tablicę z napisem: Pilot wyścigu. - Jadą! Jadą! – zawrzało wśród dzieciarni mocno zaciskające dłonie na patykach chorągiewek. W niespełna minutę za pilotem pędziła, co sił w nogach kilkunastoosobowa czołówka wyścigu. Zafurkotały chorągiewki, zanim jednak na dobre zabrzmiały okrzyki i oklaski unoszący się prawie nad rowerami zawodnicy przemknęli jak kolorowa smuga cienia.
- Ruski prowadził – powiedział ktoś z tłumu.
- Nieprawda! To był Polak Wilczewski – rozległo się kilka głosów pełnych
patriotycznego oburzenia.
Pogłos emocji wśród młodzieży wywołanych prze przejazd czołówki dotarł do miejsc gdzie biesiadowali dorośli uczestnicy imprezy w uroku majowego przedpołudnia. Kto tylko mógł zerwał się na równe nogi. Z różnych zakamarków wybiegli jakby nagle zbudzeni ludzie i rzucili się oglądać nadjeżdżający peleton. Zanim jednak zdołali znaleźć sobie miejsce przy samej jezdni zobaczyli plecy szybko oddalających się kolarzy i nadjeżdżający autobus z napisem. Koniec wyścigu.
Fragment z książki Włodzimierza Dajcza Odłamki czasu.
oceny: dobre / znakomite
To taka mała dygresja dotycząca opisywanego tematu.
Autor pod tekstem napisał, że jest to fragment jego książki (tytuł bez cudzysłowu). Mam nadzieję, że nie jest to tekst dokładnie przeniesiony na portal, bo nie wyobrażam sobie, by z taką liczbą błędów, głównie interpunkcyjnych, ukazała się książka. Dlatego domniemywam, że ten fragment był przepisywany, ale zrobiono to wyjątkowo niestarannie. Naliczyłem aż 35 błędów interpunkcyjnych. W czterech przypadkach są to zbędne przecinki, w pozostałych to brak przecinków. Wymienię tylko kilka słów, przed którymi powinny się one znaleźć: gdzie, zobaczyli, jakby, zakąszając, nabierając, widząc, wrócił, włączył, a może, a jeden. Jest sporo literówek: brakuje liter lub są one niewłaściwe (nu, przeZ). Brakuje kilku spacji. Szkoda, bo to dobry tekst.