Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-11-28 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2864 |
Moją karierę badawczo-naukową rozpocząłem bardzo nietypowo. Otóż od zawsze uwielbiałem piwo, dzięki któremu dokonałem pierwszego ważnego w moim życiu odkrycia. Złoty trunek pijałem przy każdej okazji do końca moich dni, początkowo ograniczając się do spożywania napojów wyłącznie ze sklepowych półek. Jednak z wiekiem dojrzałem do własnej produkcji, którą polepszałem i uskuteczniałem do takiego stopnia, że stałem się właścicielem najdoskonalszego i zarazem najbardziej tradycyjnego browaru w kraju. W piwnicy obok domu powstał mini browar, angażujący nawet później kilka osób przy procesie warzenia piwa. Z czasem każda próbka warki musiała przejść przez moje gardło, nawet jeśli wiązało się to z chwilową przerwą w pracy naukowej. Na etykietkach jednego z piw widniała podobizna mojego ojca siedzącego nad kuflem. Robiło to niezłą reklamę i mnie, i ojcu, dzięki czemu obydwaj czerpaliśmy korzyść z naszej twórczości.
Będąc już naukowcem na państwowej posadzie, odkryłem związek chemiczny pozwalający zachować wszystkie naturalne składniki piwa, a jednocześnie wydłużyć znacznie jego termin ważności do spożycia. Mówiąc językiem piwowarów - stworzyłem napój niepasteryzowany, niefiltrowany, nieutrwalony, mogący spokojnie przeleżeć kawał czasu. Odkrycie zrobiło olbrzymią furorę, wznosząc mnie na szczyty w dziedzinie piwowarstwa, lecz również sprowadziło do mnie przedstawicieli największych kompani piwowarskich, w celu odsprzedania receptury. Wiadomo, że wielcy producenci przegrywali wojnę o prawdziwych smakoszy złotego trunku z małymi browarami, których atutem było piwo warzone tradycyjnymi metodami, stąd moje odkrycie było dla nich wielką szansą na poprawę pozycji na rynku. Korporacje spożywcze nie mogły sobie pozwolić na spadek zysków, bo stawiały na ilość, a nie jakość. Moje odkrycie pozwoliłoby im produkować piwo w ilościach przemysłowych, zachowując przy tym naturalny charakter trunku.
Nigdy nie sprzedałem swojej receptury i wziąłem ją do grobu. Chociaż grób to z dużo powiedziane, bo w trakcie kataklizmu ludzkie ciała pozostawały nietknięte, bo niby kto miałby chować umarłych, skoro fala śmierci zabrała wszystkie żywe istoty na planecie niemal w jednym czasie.
Kilka razy próbowano mój przepis odebrać podstępem, szczególnie w trakcie imprez zakrapianych alkoholem, ale zawsze jakoś udawało mi się wyjść z opresji. Może ktoś z was pamięta, że swego czasu wyszła partia bardzo znanego piwa, z wielkim zwierzęciem na etykiecie, którego nie dało się wypić ze względu na olbrzymią jego kwasotę. Musze się pochwalić, że to moja sprawka. Kiedyś odwiedził tatę, pod moją nieobecność, wątpliwy fan jego twórczości. Rozmowa im się kleiła tak, że szybko i płynnie przeszli do spożywania naszych piw w pokoju gościnnym. Dość niespodziewanie tajemniczy gość zaczął dużo pytać o produkcję złotego trunku, co rozwścieczyło Wiesława Saperskiego. Zgubiło go to, że przyszedł tu w sprawie jego książek, a zaczął ujawniać się jako ekspert w dziedzinie piwowarstwa. Na szczęście uczuliłem i przygotowałem odpowiednio tatę na wizytę przedstawicieli browarów. Gość otrzymał wiadro z białym proszkiem, z wiarą, że wszedł w posiadanie substancji do pasteryzacji. Gdy tylko dostał prezent, przerwał dyskusję z tatą na temat kolonizacji księżyca i wyszedł z domu bez pożegnania.
Otrzymany proszek może i zawierał substancje konserwujące, jednak również został zainfekowany jednym z wielu tlenowców, występujących w powietrzu, który powoduje kwaśny smak piwa, ale dopiero długo po zabutelkowaniu. Tak oto zapanował spokój od podstępnych przedstawicielami browarów przemysłowych.
Ojciec z czasem pogodził się, ze jestem tylko naukowcem, a nie pisarzem. Nieraz próbował ode mnie wyciągać jakieś ciekawe informacje z dziedziny chemii, fizyki, a by potem mieć materiały na kolejne opowiadania. Przykładem tej współpracy jest historia o piwie, nawiązując do mojego odkrycia. Teraz czytając ją w swoim pomieszczeniu anielskim, zaczynam odkrywać sens fantastyki. Przyznam szczerze, że nawet mi się spodobało to opowiadanie, zapewne ze względu na głównego bohatera - napój z butelki. Mianowicie w przyszłości dochodzi do skażenia wszystkich wód na świecie, co doprowadza do Armagedonu. Uratować udaje się pewnemu panu, który odkrył jak można przechowywać piwo latami, nie narażając na zepsucie. Wszystkie inne napoje uległy skażeniu, nawet te pakowane szczelnie. Jedynie jego piwo pozostało czyste do końca i mógł spokojnie z rodziną żyć, pijąc olbrzymie zapasy złocistego trunku. Po wielu latach, gdy skażenie ustało, jako nieliczny ocaleni mogli już spokojnie pić wodę i …. warzyć kolejne partię piwa.
I tu nasuwa się kolejna z ciekawych opinii rajskiego personelu: „Ten świat był naprawdę dziwny - człowiek, który zniszczył cywilizację zaczynał od produkcji piwa…”
oceny: dobre / znakomite
Natomiast zdarzyły się dwa błędy ortograficzne:
- mini browar (Powinno być minibrowar. Podobnie zresztą jak minispódniczka, minisamochód, minikabaret itp.);
- kompani, a powinno być kompanii. Kompani byłoby wówczas, gdyby to był mianownik liczby mnogiej rzeczownika kompan (kolega, przyjaciel, towarzysz). W tym przypadku mamy jednak dopełniacz liczby pojedynczej rzeczownika kompania.
No i czasownik "musze" chyba tylko przez nieuwagę został zapisany błędnie. Powinno być "muszę", gdyż nie jest to przecież celownik rzeczownika "mucha".
oceny: bardzo dobre / znakomite
Do poprawki dodałabym jeszcze zdanie: "Chociaż grób to za dużo powiedziane, bo w trakcie kataklizmu ludzkie ciała pozostawały nietknięte, bo niby kto miałby...itd."
Słówko "za" wymaga poprawki, a także "bo" - bo się powtarza, można byłoby raz zamienić na "gdyż".
Zdanie "wyszła partia znanego piwa" zabrzmiało mi dwuznacznie, przez "wyszła" spodziewałam się czegoś ludzkiego związanego z partią, to znaczy Partii Przyjaciół Piwa czy czegoś podobnego.
No i przecinki, o których pisał Janko...
Tekst odczuwa się jako całość, co mnie zawsze cieszy.