Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-02-21 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 5486 |
Mruczek
Początkowo nie wyróżniał się niczym szczególnym. Popularny,
szarobury dachowiec z ciemnymi pręgami ułożonymi w poprzek ciała. O
ile dobrze pamiętam, przyniosła go mamusia od cioci Geni z Wólki. Był
wówczas małym, sympatycznym, sześciotygodniowym buraskiem, tulącym
się do wszystkich oraz mruczącym podczas głaskania go po główce,
plecach i brzuszku. Nikt nie miał wątpliwości, musiał nazywać się
Mruczkiem. Wszyscy domownicy troszczyli się o niego i go sowicie
doglądali, więc Mruczek rósł i dojrzewał nadspodziewanie szybko i w tym
samym tempie uczył się psocić. Latem wygrzewał się na słońcu, a zimą na
przypiecku. Czasami nawet, ale nigdy z własnej woli, wchodził na płot,
lecz za żadne skarby nie chciał wtedy mrugać, czego nie mogłem
zrozumieć, bo przecież kotek powinien mrugać na płotku, a nie na kolanach
właścicieli lub na piecu. Natomiast jego pasją było nieustanne polowanie.
Pierwszą mysz przyniósł do domu, kiedy miał zaledwie trzy miesiące.
Potem były wróble, kawki, a nawet gawrony. Czasami czaił się również na
kury i kaczki, a nawet gęsi, co spotykało się z ostrą reprymendą dorosłych.
Którejś wiosny, kiedy poczuł się dostatecznie dorosły, samodzielny i
sprawny, zniknął bez śladu. Mijały dni, tygodnie i miesiące oczekiwania
oraz poszukiwań, a Mruczka wciąż nie było. Wszyscy uznali wówczas, że
rozerwały go włóczące się po okolicy psy lub lisy. Nie było wyjścia,
należało sprowadzić do zagrody innego kota. Był nim również szarobury
dachowiec Maciek, łudząco podobny do poprzednika, lecz nieco mniejszy
oraz szczuplejszy. Też szybko zaprzyjaźnił się z domownikami, ale nie był
to już nasz Mruczek.
Jesienią, kiedy chwyciły pierwsze przymrozki, po obejściu zaczęło
nieśmiało krążyć jakieś potężne kocisko. Nie było wątpliwości, to był
Mruczek. Początkowo jakby onieśmielony, zawstydzony i z poczuciem
winy krył się za budynkami oraz unikał kontaktu z ludźmi. Z czasem
wszedł do mieszkania, lecz boczył się na wszystkich, a szczególnie na
Maćka. Musiało minąć kilka dni, by znowu ocierał się o nogi swoich
przyjaciół, wygrzewał na przypiecku, a po kilku kolejnych dniach siadał na
kolanach, prowokował do głaskania oraz mruczał. I dopiero wtedy
zauważyliśmy znikanie dzikości z jego wyrazistych, zielonych oczu oraz
odczuliśmy jego niesamowity ciężar.
W kolejnych latach sytuacja się powtarzała. Mruczek znikał wczesną
wiosną, a wracał jesienią jeszcze większy i cięższy. Jego adaptacja do
domowych warunków wciąż się wydłużała, a w oczach coraz bardziej
dostrzegana była głębia lasu. Którejś jesieni Mruczek jednak nie wracał.
Mijały długie dni oczekiwania, chwyciły pierwsze i kolejne przymrozki,
spadł nawet duży, puszysty śnieg, a jego wciąż nie było. Na próżno
godzinami wpatrywaliśmy się w ciemną ścianę lasu, na próżno
przeczesywaliśmy jego skraj, a potem nawet głębię. Dopiero na
przedwiośniu, kiedy stopniały już resztki śniegu i zbliżał się czas jego
tradycyjnego wyjścia do lasu, ponownie ruszyliśmy na poszukiwanie.
Odnalezione szczątki złożyliśmy w prowizorycznej, leśnej mogile, by na
zawsze został tam, gdzie go tak ciągnęło każdej wiosny.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
-Która to?
Ach, która?!
Piękna opowiastka przyrodnicza na wzór słynnych historyjek wielkiego Jana Żabińskiego (w Jego pisarskim dorobku znalazło się prawie 50 bardzo interesujących publikacji na temat najróżniejszych zwierzaków - przedstawicieli naszej i nie naszej fauny)