Przejdź do komentarzyKumulacja, czyli poza stadem
Tekst 14 z 15 ze zbioru: Nic do podbicia
Autor
Gatunekobyczajowe
Formautwór dramatyczny
Data dodania2013-06-11
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2797

Kumulacja, czyli poza stadem



Dramat komiczny w pięciu odsłonach



Osoby:

On - romantyk

Ona - realistka

Ich dziecko

Jej Matka

Jego Matka

Głos – Ktoś

Wnętrze małego pokoiku. Stół, szafa, okrągłe lustro, nocna lampka na tzw. sprężynie. Światło jest przyćmione. Jedyne drzwi należy umieścić nieco z prawej strony sceny. Na stole w nieładzie leżą książki i skoroszyty. W wysokim, szklanym wazonie dokładnie, artystycznie ułożone dziewięć róż. Tuż obok szafy białe, drewniane, dziecięce łóżeczko, pod nim porozrzucane w nieładzie zabawki – sugeruje to nieobecność dziecka w pokoju lub jego uśpienie. W zasłanym łóżku po lewej stronie sceny siedzi niemal nagi mężczyzna. Przy stole, pochylona nad książkami tyłem do publiczności, kobieta w białym biustonoszu lub podomce.


Scena pierwsza


On:

( Przez chwilę patrząc na kobietę, potem manipulując coś przy stopach czyści paznokcie bądź przestrzenie między palcowe. Swoją kwestię wypowiada niemal machinalnie, prawie jednym tchem ).

- To już połowa, owszem, połowa pracy. I na to ostatecznie mogę wyrazić zgodę. Nie można kobiety brać poważnie. Przeważnie. Na kolację jajecznica albo kiełbasa z dżemem.

Ona:

( Nie odrywając się znad lektury )

- Kumulacja. Socjalny czy socjalistyczny niebyt jest ściśle powiązany z osiągnięciami ekonomicznego przedsiębiorstwa i stwarza, przetwarza, ekonomizuje - bagatelizuje tylko czasami. Ze studenta rodzi się magister, trzeba pamiętać, że jednak nie w każdym przypadku i tego słowa znaczeniu. Wspólnie zajęliśmy się dzieckiem urodzonym na jesieni, ale wiosną odleci do ciepłych krajów. Poważnie, przeważnie i tak mnie nie zrozumiesz. Dzisiaj nie wolno się kochać z prezerwatywą. One pachną śmierdzielem.

( Następuje długa pauza, w której oboje powracają do swoich poprzednich czynności. Trwa to około 30 sekund. On wstaje z łóżka i cicho stąpając na palcach podchodzi do dziewczyny. Obejmuje ją od tyłu, zasłaniając całkowicie przed widzami ).

On:

- Trudno jest myśleć o oku pełnym opiłków blaszek dni i dat. Urodziłem się po to, aby spełniać oczekiwania rodziców. Pamiętasz zapewne, że jestem poetą doczesnym.

Ona:

- Właśnie.

( Odwraca się na chwilę i poprzez jego ramię śmieje się do publiczności nienaturalnie szczerząc zęby ).

On:

( Z rozmarzeniem, stopniowo przechodząc do euforii )

- Będziesz moją bakterią, kwintesencją działań. Ale nigdy nie wnikniesz do tego jednego procenta, który wbił się we mnie, odbił o ścianę zmurszałej, ludzkiej samotności. To ty zawsze będziesz odchodzącą w zapomnienie nadzieją, czyli nie pozwolę dotykać delikatnie mojej krwawej duszy. To nie tak, jak myślisz. Zmęczenie, rozdrażnienie, urodzenie... Mam to i nie mam zarazem. Jestem doczesnym poetą.

Ona:

( Lekkim ale zdecydowanym odepchnięciem uwalnia się z jego ramion, wstaje powoli i niedbale przechadza się po pokoju. W ustach i pomiędzy palcami lewej ręki tkwią pęki długopisów i pisaków, w prawej dłoni otwarty, gruby skrypt. Co chwila coś sobie przypomina, notuje, wertuje kartki – gesty są wyraźnie przesadzone a jednak wystudiowane ).

- W korelacji pomiędzy jajkiem na twardo a moją nauką zawsze wychodziłeś jakoś blado i w półcieniach. Zresztą doskonale zdajesz sobie sprawę z faktu, że wszystkie moje koleżanki cię nie lubią. Twój egoizm jest martwy, twój penis jest martwy, kłótnia też jest martwa. To zawsze się kłuci z praniem pieluch i sprzątaniem budki telefonicznej, której jesteś właścicielem na własność. Samowładztwo duszy jeszcze o niczym nie świadczy. Jest to tylko ustawiczne potępianie samego siebie poprzez pryzmat wybijanych szyb w drzwiach i meblach. Przestań mnie karmić muzyką ulotnych przedsięwzięć. Przecież nigdy mnie ona nie interesowała. Lepiej pocałuj moje piersi na odległość i śmiej się z wytycznych na dzień następny. Nie daj się zabić na wojnie! Nie śpij tuż po obiedzie! Myj zęby dłużej niż jedną minutę ! Kiedy będziesz sikał bardziej kolorowo wszystko, co rozumne wcześniej czy później powróci do normy.

On:

- Mam korelację z ulotnym, własnym światem złudzeń, poetycki wzlot i upadek nieobecności w żadnym tomiku. Szuflada jest już znużona i nie tak cierpliwa jak dawniej. Nie buntuje się jednak na dźwięk kolejnej kartki i nie stawia wymagań. Musisz wiedzieć, że ja kocham szuflady. Zresztą szuflady są mi poniekąd przychylne i za prawie każdym razem uchylają się bez odrobiny jakiegokolwiek protestu. Myślę, że szuflady są na tyle wyrozumiałe, aby bez śledztwa przyjąć moje wiersze sprzed pięciu lat za własne i dokonać ich kanibalizmu z małą odrobiną krwi na białej róży w butonierce.

Ich dziecko:

( Słychać jedynie jego głos, niemal tak zniekształcony, jakby dochodził zza grubej ściany lub rozlegał się w słuchawce telefonu)

- Mama ! Am !

Ona:

( Gwałtownie pobudzona do działania )

- Czy słyszysz ? Motyle zawładnęły przestrzenią przez ilość skrzydeł. Zapnij gumkę przy slipach, przyczesz włosy, których coraz mniej i staw czoło przeciwnością, bo idziesz do ludzi. Teraz ponieś kaganiec ojcostwa.

On:

( Teatralnym gestem rzuca się na łóżko i szlocha spazmatycznie )

- Ja nie chcę ! Ja nie umiem ! Jestem samcem ! Natura wyznaczyła mnie do wielkich czynów !

Ona:

( Zrywa z siebie bieliznę stojąc tyłem do widzów, rzuca się na mężczyznę. W nagle pogasłych światłach punktownik oświetla rękę kobiety trzymającą męskie slipy )

- Kobieta steruje, gotuje, kupuje. Jest przez jest – kochanka, żona, matka, gosposia, sprzątaczka, praczka, prasowaczka, matrona, prostytutka, kutwa, realistka, zakonnica, męczennica ! Chcę ! Chcę! Jeśli się nie uda zaśmieję się na śmierć w koleżeńskim gronie matron.

On:

- Nie ! Nie teraz ! Przestrzeń jest otwarta !

Ona:

- Ach ! Zamknij się wreszcie ! Kura domowa ma teraz palnik w głowie. Polej mnie olejem, to się zarumienię jak za pierwszym razem, wtedy, na zawołanie.

On:

- Nie teraz ! Przestrzeń się zamyka !

Ich dziecko:

( Identycznie jak za pierwszym razem )

- Mama ! Am, do jasnej cholery !


Scena druga


To samo wnętrze, stół jednak przestawiony na środek sceny. Przy stole, naprzeciwko siebie, siedzą dwie kobiety w średnim wieku podparte łokciami o brody i patrzą to na siebie to na widownię. Niemal przez całą scenę siedzą w bezruchu kilka sekund poczym w sposób sztuczny przechodzą na kilka sekund do innej, równie wystudiowanej pozy. Dialog jest wypowiadany jakby każda z nich mówiła sama do siebie. Gesty i mimika mocno przesadzone lub ograniczone do niezbędnego minimum. Kobiety są ubrane normalnie, jednakże różnią się pomiędzy sobą kolorystyką. Jedna jest ubrana elegancko, takoż ufryzowana i umalowana, szykowna i modna, druga schludnie i czysto, jednak nie tak bogato, ma chustkę na głowie. Ma to być wyraźna sugestia swoistego „zderzenia” ubioru miasta i wsi )

Jego Matka:

- Tak mi żal naszych dzieci. Tułaczka to tu to tam i owam, tędy, owędy, na prawo, za rogiem. Bez dachu, bez balkonu. A tutaj tak ciepło i niemiło.

Jej Matka:

- Zameldowanie, wymeldowanie... Ja biegać nie muszę.

Jego Matka:

- Rozbijają się o pieniądze, pokoje do wynajęcia, lokatorów, schody, sufity, ściany, tapety, boazerie, kafelki, krany...

Jej Matka:

- ...Szafy, komody, obrusy, serwisy, serwety, papiloty, młynek do kawy, pieniądze, pieniądze, łóżko...

Jego Matka:

- O nie ! Łóżko w żadnym wypadku. Opamiętanie. Zastanowienie. Mają już jednego potomka. Ona mówi, że to wystarczy.

Jej Matka:

- On mówi, że nie pije. Pali przy tym niczym grzejnik olejowy, a pijany przyjeżdża do rodziny na odwiedziny.

Jego Matka:

- Dobrze już, dobrze. Wezmę na jakiś czas ich dziecko na wychowanie, chociaż sama nie podołam. To kanalia ! Krzyczy jak opętaniec, tupie nóżkami. Trzeba go bić i karmić trzy razy dziennie. Ale już ja go wychowam na odległość. Do końca życia nie dostanie lania lecz manto. Ona twierdzi, że On jej w niczym nie pomaga, o wszystko trzeba go prosić i popychać w kierunku. A to przecież taki dobry barbarzyńca...

Jej Matka:

- On twierdzi, że zawsze znaczył dla niej mniej niż rzeczy do zrobienia. Zameldowanie, wymeldowanie. Ja w każdym bądź razie biegać za tym nie bę... dę... !

Jego Matka:

- Myślę, że On jest bardzo dobry dla niej. Czasami za dobry !

Jej Matka:

- Myślę, że Ona jest bardzo dobra dla niego. Czasami za dobra !

Jego Matka:

- Jestem bardzo zmęczona sytuacją emocjonalną, panująca pomiędzy dziećmi. Zmniejszyły w sposób drastyczny komunikatywność, panuje zupełny brak szczerości. Zresztą Ona nigdy nie była wylewna i nie przytulała go, nie śpiewała mu kołysanek... A On tak dobrze pamięta słowa i obrazki z ulubionej książeczki. Godzinami wydawał samotne rozkazy opuszczonego dowódcy tysiącom kolorowych kawałków plastyku. I co ma z tego dzisiaj ? Mój chorąży, mój żołnierz ...

Jej Matka:

- U nas nie patrzy się na bóle krzyża, tylko robi i robi. Krowom trzeba dać, królom i księdzu trzeba dać ! Bo jak się nie da, to zaraz wezmą na języki i książęta i księża. Dawniej dawało się dziesięcinę, teraz cielęcinę. Człowiek coraz starszy, nie może kawałeczka ziemi obrobić. Sadzić trzeba, budować nową stodołę, samochodem raz na tydzień pokazać się na ulicy, dzieciom i wnuczętom zapewnić, że się zapewnia.

Jego Matka:

- Nie ma sprawiedliwości.

Jej Matka:

- Nie ma pieniędzy. Wieczny temat na wieczysty temat.


( Możesz samodzielnie dopowiedzieć sobie tę scenę. Jednak na jej końcu obie kobiety muszą wstać gwałtownie i wyjść w przeciwne strony sceny. Krzesła przewracają się za nimi. Jest to w zasadzie jedyna alternatywa zakończenia ).


Scena trzecia


W tym samym wnętrzu. Słychać postukiwania młotka, ktoś szybko biega po schodach, ktoś krzyczy wysoką partią, dzwonią dzwony, szczekają psy, dźwięczą puste butelki, itp. Na scenę wkracza Głos – Ktoś. Staje, opiera się o krzesło. Swobodnie przemieszcza się po scenie z rękoma na plecach. W końcu dochodzi do mównicy lub ambony z wielką ilością ustawionych różnych rozmiarów mikrofonów, nie przemawia jednak, lecz wypowiada swoje początkowe kwestie beznamiętnie a nawet ze znużeniem.

Głos – Ktoś:

- Wszyscy wiecie doskonale, że kiedy grafoman bierze się do pisania sztuki teatralnej, to nic dobrego z tego nie będzie. Ja jestem już znużony tym ciągłym tłumaczeniem, że powinien dać sobie na wstrzymanie. No, ile w końcu można ? A ten swoje: że musi, że powinien, że rola dziejowa... Rzygać mi się chce, kiedy sobie pomyślę, jakie to beztalencie z zacięciem. Przecież nie ma sztuki bez przeżycia i przeżucia. Inaczej wszystko mija się z celem i pozostaje już tylko wódka. I dzięki temu Polska rośnie w siłę a poeta żyje w niedostatku. Chce być niczym lemiesz historii a dupek nie umie pisać w języku ojczystym. Ci, co go uczyli, też niech wracają do szkoły ! A jak potrafi sam siebie oszukać ? To przymila się do masowego gremium, to gada bez opamiętania o wydaniu książki, to udaje, że cel mu się rozmywa od zbyt długiego celowania. Pieprzony grafoman.  Prawdziwy męczennik małej sypialni i wąskiej szuflady. Nawet tzw. środowisko literackie w tym mieście ma ciągłe problemy z odczytaniem najmniejszej linijki jego tekstu. A jak to się puszy z wygrania kolejnego, bezużytecznego konkursu, jak się stroi w piórka wieszcza ? No, dupek, po prostu dupek.

On:

( Wkracza na scenę ubrany w garnitur i kolorowe trampki ) - Witam pana jak najuprzejmiej. Cóż nowego za lewym rogiem ulicy, trochę bardziej na prawo od filharmonii ?

Głos – Ktoś:

- Jakże mi miło uścisnąć rękę przyszłego wieszcza. Czytałem, i owszem, znakomite podejście do tematu, cóż za wyobraźnia, cóż  za polot. Dosłownie dech mi zaparło. Znakomite metafory. Podmiot goni orzeczenie, orzeczenie przydawkę. Jestem pod wrażeniem. No, ściernisko, dosłownie ściernisko !

On:

( Wyraźnie puszy się w wypowiedziach ) – Och, nie trzeba, drogi przyjacielu, nie trzeba. Ot, taka tam pisanina. Właśnie ma pojawić się nowa postać w mojej sztuce, której istnienia wcześniej nie przewidywałem.

Głos – Ktoś:

- Drogi mistrzu, czy to aby absolutnie konieczne ?

On:

- Niestety, nie można już postąpić inaczej. Postać będzie jednocześnie muzykiem, plastykiem, żołnierzem, grawerem, malarzem, grafikiem, rzeźbiarzem, literatem, poetą, znajomym kilku znajomych, projektantem wnętrz z dyplomem i ojcem trojga synów noszącym trzy medale. Do tego będzie tępiony w bohemie i hołubiony pod łóżkiem przez poranione pantofle i nocnik. Mam już nawet zaczątek lat początkowych następnego stulecia, ale ciągle wyrywa mi się do przodu następny okres burzy i naporu. Sam już nie wiem, czy to nie aby próżnia, ale relatywizm pomiędzy smoczkiem a wymoczkiem jest dosyć czytelny, nawet dla czytujących od święta. Przecież trzeba dawać pić czytelnikom regularnie. Inaczej zdechną przed nastaniem nocy.

Głos – Ktoś:

- Przyklaskuję nawet nogami, bo ręce akurat mam zajęte i to w dodatku z tyłu.

On:

- Drogi przyjacielu, jestem kontent z pomysłu, ale jego realizacja jest odłożona przez przyszły rząd na trzeci kwartał bieżącego roku. Zima znów zaskoczy drogowców. Spodziewałem się tego i poczyniłem kroki zaradcze. Zamiast piaskarek na ulice wyjdą czołgi.

Głos – Ktoś:

- To będzie powtórka z programu powtórkowego ! Przecież tak nie wolno. Ktoś może panu zarzucić plagiat !

On:

- Za mną stoi żona i teściowa. Jestem gotów na następny wiersz. ( Wyciąga pogiętą kartkę i długopis, przysiada i notuje coś na kolanie ).

Głos – Ktoś:

- Błagam, tylko nie teraz. Naród obserwuje !

On:

- No i tyle mu z tego.

Głos – Ktoś:

- Mistrzu ! Naród maszeruje !

On:

- Maszerował zawsze i to przez stulecia. I to pod różnymi sztandarami.

Głos – Ktoś:

- Zgadzam się na kolorystykę, ale jest tym razem coraz bliżej. ( Wygląda przez ramię z wyraźnym zaniepokojeniem ).

On:

- My tu, panie redaktorze, mamy i radia i telewizory. Wiemy, co się dzieje, a co dziać się powinno.

Głos – Ktoś:

- Naród strzela ! Na poważnie ! I tym razem do nas ! ( Chowa się wewnątrz ambony przewracając niektóre mikrofony ).

On:

- Strzelanie słowami, strzelanie wierszami. Każda kula wcześniej czy później traci na nośności. Tylu już pochowano grafomanów, że Ziemia zrobiła się ciężka. Wieszcz dewaluuje się szybciej niż chęci ukrycia jego twórczości przez jego rodzinę. Musimy czymś im odstrzelić.

Głos – Ktoś:

- Racja, lecz amunicja, o której pan wspomina, zamokła dwieście lat temu.

On:

- To nie moja wina, że magazyny są nieszczelne.

Głos – Ktoś:

- O, nie! Proszę mi nie wmawiać, że magazynki potrafią znowu pokochać komunistów.

On:

- Nie wydaje ci się, że mylimy pojęcia ?

Głos – Ktoś:

- Z pewnością, drogi bohaterze, z pewnością. Ale mokra amunicja potrafi odbijać się od opancerzonej od medali piersi. Komuniści przodują.

On:

- Zdecyduj się wreszcie ! Przodują czy maszerują? Obserwują czy strzelają ? I z której strony ?

Głos – Ktoś:

- Wiersze nadlatują seriami ze wschodu.

On:

- No, tak. Matki znów nie nadążą rodzić. Podaj mi kilka tomików. Zbudujemy schron albo barykadę ostatniej szansy.

Głos – Ktoś:

( na stronie ) – Dupek ! Po prostu dupek.

On:

- Trzeba uprawiać twórczość w zabezpieczeniu. Hełmy przecinków już nie wystarczą a z kropek można co najwyżej uszyć spadochrony.

Głos – Ktoś:

- Pański pomysł jest w zasadzie uzasadniony. Skacząc z sutereny także można złamać kręgosłup ideologiczny.

On:

- Prawica, lewica, dramat. Żołnierzom skończył się sen i papier toaletowy. Co dnia zdarzają się wokół nas takie tragedie, lecz nikt nie stara się zachować ich dla następnych pokoleń. Nawet jako przestróg przed ostruganiem znaczeń. Wojna zawsze wybucha o kobietę albo o sprawę. No, może i o sprawę trochę rzadziej.

Głos – Ktoś:

- Tu muszę się z panem zgodzić. Cha, nawet nieźle powiedziane. Ale wojna na znaki przestankowe to już zbrodnia przeciwko ludzkości.

On:

- Kryć się ! Nadlatują rachunki do zapłacenia ! ( Na scenę sypią się zmięte gazety i czyste kartki papieru ).

Głos – Ktoś:

- I akty rozwodowe.

On:

- Co ? Ośmielili się celować w nas aktami prawnymi ? W takim razie będziemy bezlitośni. Przyjacielu, podaj mi najcięższy tom dzieł zebranych.

Głos – Ktoś:

- Trzeba przemyśleć czyj ? Mogą nam później zarzucić, że było inne wyjście z beznadziejności.

On:

- Co ? Ośmielili się przedstawić jakiekolwiek wyjście ? ( Głos – Ktoś podaje bardzo grubą i dużą książkę ). Nie wieszczem, mój drogi. Trochę szacunku dla ciężkiej artylerii. Proszę o pocisk do moździerza, a ty mi podajesz durszlak ? Pocisk musi unieszkodliwić całą widownię.

Głos – Ktoś:

- A jeśli jakikolwiek świadek przeżyje ?

On:

- Nie widzę możliwości. Ostatecznie walczyliśmy całe dekady z analfabetyzmem. I każdy coś czyta, nawet jeżeli to nie są moje wiersze.

Głos – Ktoś:

- Mistrzu ! Gawiedź czytuje ! W dodatku od święta !

On:

- No i tyle jej z tego.

Głos – Ktoś:

( Na stronie, głośno ) – A nie mówiłem, że dupek ?


Scena czwarta


To samo wnętrze, ale zasypane strzępami gazet i papierami. Głos – Ktoś powoli wyłania się zza ambony. Na scenie leży poeta. Nie wiadomo jednak, czy jest martwy, ranny, czy wypowiada swoje kwestie jako alter ego. Co chwila słychać głośną serię z automatu i suche odgłosy dalekich wystrzałów karabinowych. Aktorzy w tej scenie pojawiają się zgodnie z kolejnością wypowiadanych kwestii.

On:

- No i dostałem. Ustrzelili mnie wierszem Peipera. I to w samą duszę na lewej stopie...

Ona:

- O, ja biedna, nieszczęśliwa... Nareszcie wdowa i to na spokojnie. Będzie czas na wszystko. Wszystko inne pochowamy nareszcie, nareszcie pochowamy wszystko.

Głos – Ktoś:

- Droga pani, mówiłem mu, że lecą szrapnele z rozerwanych powieści, ale nie chciał się chronić za książkami na przemiał.

Jego Matka:

- Ona mówi, że to wystarczy. On mówi, że syna nie ma. Nikomu już, proszę państwa, nie można wierzyć !   On:

- Zerowy szacunek dla twórcy przez duże tfu ...

Ich dziecko:

- Mamo ! Co to za dupek leży na samym środku sceny ? W dodatku oblepiony zeszłorocznymi afiszami ?

Jej Matka:

- Kochanie, nie powinno się określać takiego dupka jak twój ojciec mianem dupka. I to w dodatku przy obcych.

On:

- No właśnie. Przecież jestem ustrzelony wierszem ...

Głos – Ktoś:

- No i tyle ci z tego.

Ona:

- A obietnice męża o nagrodzie Nobla ?

Ich dziecko:

- Mamo, no co ty, ojca nie znałaś ? Nikt ci tego nie da, co ci on naobiecuje.

Jego Matka:

- Ale napisał coś tam. I to nie jedno ...

On:

- Owszem, wąchałem poezję, ale od ponad pięciu lat mam chroniczną alergię na grafomanię.

Jej Matka:

- Ty mówisz, on mówi, on, ona, ono mówi.

Ona:

- Mamo, daj spokój. Przecież on i tak niczego nie wygra. A jeśli nawet, to już wkrótce nawet i to będzie martwe.

Głos – Ktoś:

- Ale poeta musi, powinien, ma rolę dziejową ...

Ich dziecko:

- Tak właściwie, to co pan dla niego byłeś ? Wynocha mi stąd i przestań się pan wtrącać do twórczości !

Ona:

( schodząc ze sceny ) – Zawsze lubiłam być pierwsza to zejdę pierwsza. Nareszcie pochowamy wszystko, wszystko inne pochowamy.

On:

- Tylko mi tam nie zaglądać do szuflad ! Coś musi ze mnie pozostać. Nawet kurz.

Jego Matka:

- Syneczku, przypominam, że ustrzeleni w lewą stopę wierszem innego poety powinni skłaniać się do wyjścia.

Jej Matka:

( schodzi ze sceny chwytając pod rękę i wyprowadzając jego matkę ) – Chodźmy, kochana. Teraz problem kłótni wygasł. Możemy napić się porto i porozmawiać o pogodzie albo o kształtach wachlarzy dam dworu francuskiego z osiemnastego wieku. Czy zauważasz, jaka to cudowna i nieoczekiwana odmiana ? Ściernisko, no dosłownie ściernisko.

Jego Matka:

( na stronie ) – I to z kłosami w przeciwpałożną. A ksiądz z ostatnim namaszczeniem i opłotkiem będzie dopiero jutro.

Głos – Ktoś:

( zbierając i wkładając do kieszeni płaszcza wszystkie mikrofony ) – A po nas choćby potop i kawałek pleśni. ( Wychodzi, zawijając mikrofony w strzępy pogniecionych gazet ).


Scena piąta


To samo wnętrze. Poeta wraz z synem zamiatają scenę małymi miotełkami, umieszczając każdy papierek osobno na szufelce poczym wrzucając go do przesadnie wielkiego kosza na śmieci, ustawionego wewnątrz sceny, podnoszą pokrywę kosza, głośno nią trzaskają, wysypują jego zawartość na scenę itp. Światła palą się nieregularnie:  to niemal gasną zupełnie, to rozświetlają scenę niczym silne lampy halogenowe. Poeta ma opatrunek na nodze, może chodzić lekko utykając. Słychać odległe i przez to niezrozumiałe zupełnie komunikaty, płynące z głośników dworca kolejowego.

On:

- Sprzątamy.

Ich dziecko:

- I mamy na to papiery.

On:

- I mamy na to kosz, miotełki i szufelki. Nikt nam w razie czego niczego nie zarzuci.

Ich dziecko:

- Wszyscy nam w razie czego udowodnią.

On:

- Synu ! To wszystko nie trzyma się twojej miotełki.

Ich dziecko:

- Ojcze ! Wszystko trzyma się słowotoku odchodzącego w zapomnienie.

On:

- A w którą to, twoim zdaniem, stronę odchodzi ?

Ich dziecko

- Na ogół w przeciwpałożną.

On:

- W takim wypadku należy się zastanowić, czy aby w prawidłowym kierunku został skierowany.

Ich dziecko:

- Ja go nie kierowałem. Ale ty masz w tym swój udział.

On:

- Tego to już mi nikt nie udowodni. Ja mam swoją szufladę i w niej szukam spełnienia. A kartki się w razie czego złoży do kosza albo na szufelkę, jeżeli ktoś będzie się usilnie dopytywał. Udowodnię, że poezja ...

Ich dziecko:

- Tato, daj sobie spokój ! Ktoś powynosił już wszystkie mikrofony i niczego nie musisz innym udowadniać. Oni, jak przejdzie ich czas, udowodnią tobie.

On:

- Niczego mi nie udowodnią. Poza tym sprzątamy tu oboje i część winy można przerzucić na ciebie.

Ich dziecko:

- No co ty, Ojciec ? Na żartach się Tata nie zna ? Mogę wziąć na siebie całą jedną szufelkę. W dodatku z kawałkiem kartki.

On:

- A całej kartki, łaskawco, nie łaska ?

Ich dziecko:

- Całej kartki ? Wykluczone ! Jeśli ktokolwiek przeżyje może coś z niej pomimo wszystko odczytać. A nie zapominaj Ojciec, że to są twoje kartki, które wyrzuciłeś ze zbuntowanej wczoraj szuflady.

Głos – Ktoś: ( krzyczy zza sceny ):

- Przedwczoraj !

On:

- Zamknij się wreszcie, przyklaskiwaczu grafomanii ! A ty sprzątaj, a nie błyszcz mi tu nazwami buntowników i to w dodatku chłopskich.

Głos –Ktoś: ( w dalszym ciągu zza sceny )

- Babskich ! Szuflada jest rodzaju ...

Ich dziecko:

- Zamknij się pan i daj Ojcu kombinować, zanim go nie wezmą na męki.

On:

- Myślisz, drogi synu, że mogą się posunąć nawet do rękoczynów nad moimi zmiętymi wierszami ? To przecież nieludzkie !

Ich dziecko:

- A ilu ludzi dzisiaj rozumie poezję ? W dodatku ustrzelonych wierszem !?

On:

- Tutaj wszyscy mają rację.

Głos – Ktoś: ( wysuwając głowę zza kotary z boku sceny ):

- No i tyle im z tego. W stadzie a poza stadem. I kumulacja ścierniska.



KONIEC


  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Do wrzos10: Co fakt, to fakt! Sporo błędów z mojej strony, za co czytających przepraszam gorąco. Ale ta sztuka jakoś tak ze mnie sama "wyłaziła" onegdaj, że nie ustrzegłem się ich, niestety. Były już (rok temu)rozmowy na temat jej wystawienia przez teatr niezależny, ale na rozmowach się skończyło.
Serdeczności przesyłam!!!
avatar
On jest poeta
Za taktem nietakt
Ona kobieta

Dziecko ich przetak
Babki ma nie tak-
Ie babki z makiem

Chłopak to na opak
Czy dziewczyna

Źle się to zaczyna

Choć to kawał życia
Nic tu do podbicia

Wszystko Zakopane
Wójt i pleban z panem
avatar
Dramat narodowy:

On, bo nie ma głowy,
Ona, bo matrona -

Wszystko do poprawki!

/Wic jósz dostał czkafki/
avatar
2514 odsłon przeszło bez odbioru

może właśnie dlatego, że

należało świetną tę całość

rozbić na 4

/edytowane O S O B N O/

sceny

______///__/___/_____//____

MEMENTO!

Wic jes znórzony po pierszym dzwonkó, a odbiorca śpi jusz pszy czecim akapicie
© 2010-2016 by Creative Media
×