Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-06-17 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2880 |
Miała pięć lat, kiedy spotkała go po raz pierwszy. Podał jej piłkę, która wypadała za ogrodzenie. Kazał obiecać, że będzie bardziej ostrożna. Uśmiechnęła się szeroko i dała mu słowo. Dwie minuty później wróciła do zabawy i zapomniała o nieznajomym. Była tylko szczęśliwym dzieckiem, które nie potrzebowało zawracać sobie głowy innymi ludźmi.
Jako dziesięciolatka po raz pierwszy wybrała się do koleżanki na rowerze całkiem sama. Z jej kasztanowego warkocza wyplątało się kilka niewinny kosmków zasłaniających twarz. Nie przejmowała się tym. Po raz pierwszy czuła się naprawdę wolna. Rozpędziła się by móc poczuć wiatr. Nie zauważyła psa wyskakującego na ulicę. Zanim się spostrzegła leżała w rowie, a jej nowy rower na ulicy. Bardziej niż zdartym kolanem przejęła się porwaną koszulką. Przecież obiecała mamie, że nie zniszczy kolejnego ubrania tak szybko. Podszedł do niej.
- Mama nie pozwala mi rozmawiać z obcymi- odpowiedziała rezolutnie na pytanie, czy nie potrzebuje pomocy.
- W takim razie nie będziemy rozmawiać- roześmiał się i pomógł jej powrotem założyć łańcuch przy rowerze.
Zgodziła się by przemył jej kolano butelką wody i używając chusteczek higienicznych oczyścił ranę i inne zadrapania. Przez cały czas nie odezwał się ani słowem a ona obserwowała go swoim zielonymi oczami.
- Miałaś być ostrożniejsza.
Zaskoczona jego słowami odwróciła się, żeby podziękować, ale znikł jej z oczu. Dziwne spotkanie przestało ją interesować, kiedy pięć minut później siedziała na łóżku przyjaciółki.
Dwa lata później jej kot zaginał. Uwielbiała go, dostała w prezencie urodzinowym od babci. We dwie bawiły się z nim kłębkiem wełny, karmiły mlekiem. Babcia siedziała przy nim całą noc, kiedy był chory, a ona spała na jej kolanach. Kiedy zaginął, czuła się tak jakby zawiodła staruszkę. Długo błądziła po ulicach w poszukiwaniu przyjaciela, ale nigdzie go nie był. Załamana i przemoczona wróciła do domu późnym wieczorem. Usłyszała dzwonek do drzwi, gdy suszyła włosy. Sama nie wiedziała, czemu pobiegła otworzyć. W drzwiach stał on, uśmiechał się do niej a na rekach trzymał malutkie zawiniątko.
- Znalazłem tego malucha na ulicy. Biedactwo jest mokre, zmarznięte i pewnie bardzo głodne. Pomyślałem, że może zachcesz się nim zająć – powiedział spokojnie i odsłonił delikatnie rąbek kurtki, spod której wynurzyła się brązowa mordka.
- Tofik- zawołała radośnie biorąc ukochanego malucha na ręce.- Dziękuje bardzo.
- Pilnuj go, nie chcemy, żeby temu maluchowi się coś stało- odpowiedział z jeszcze szerszym uśmiechem i znikł na zalanej deszczem ulicy.
Zakochała się po raz pierwszy, jako piętnastolatka. To nie wynikało z jej inicjatywy. Chłopak za nią szalał a ona dla się ponieść. Z dnia na dzień uwielbiała go coraz bardziej, spędzali razem coraz więcej czasu. Wreszcie stwierdzała, że się zakochała jak głupia nastolatka, którą przecież była. Rozstali się nie cały rok później. On wyjeżdżał za granicę z rodzicami i oboje doszli do wniosku, że lepiej będzie, jeśli zostaną tylko przyjaciółmi. To nie znaczy, że nie było jej przykro. Napisała przyjaciółce, że wszystko w porządku a rodzicom powiedziała, że idzie na spacer. Był majowy wieczór, ostatnie promiennie słońca kąpały się w malutkim stawie w parku. Uśmiechnęła się na ten widok. Gdzieś w niej była maleńka cząstka artystycznej duszy.
- Niewielu ludzi dziś potrafi dostrzegać piękno przyrody – usłyszała jego głos. Odwróciła się a on odpowiedział uśmiechem.
-Myślę, że więcej niż nam się wydaje tylko sami tego nie dostrzegamy, bo jesteśmy zbyt zajęci własnym życiem.
- Może masz rację- odpowiedział spokojnym i ciepłym głosem. Oboje przez chwilę stali w ciszy obserwując zachodzące słońce. Wokół nich zapanowała zupełna cisza, jakby świat zamarł na chwilę by uczcić to niezwykłe zjawisko.
- Ludzie powinni nauczyć się dostrzegać takie obrazy. Dobrze jest wiedzieć, że w świecie jest coś stałego, ważniejszego. Wtedy nasze problemy tracą na wartości.
Odwróciła się, aby odpowiedzieć, ale została sama. Na końcu alei dostrzegała staruszka spokojnym krokiem zmierzającego w stronę horyzontu. Jej palce delikatnie zacisnęły się na wisiorku, który dostała zanim chłopak wyjechał. Kąciki jej ust uniosły się w delikatnym uśmiechu.
Jutro miała poznać odpowiedź, czy uda jej się dostać stypendium na Akademii Sztuk Pięknych. Zmęczona wyłączyła telefon i wyszła na spacer by zaczerpnąć świeżego powietrza. Uwielbiała malować, rodzice nadal trzymali jej stare rysunki i szkice. Jej straszy brat czasami żartował, że kiedy będzie już sławna on będzie mógł je sprzedać i zarobić. Dziś jednak musiała od tego wszystkiego odpocząć. Przez chwilę przestała myśleć o wymarzonej szkole i mimowolnie skierowała swoje kroki w stronę pobliskiego stawu. Uśmiechnęła się widząc znajomego staruszka karmiącego gołębie. Ostatnim razem spotkała go w tym samym miejscu trzy lata temu. Pomimo upływu czasu on w ogóle się nie zmieniał. Podeszła do niego i zatrzymała się obok. Uśmiechnął się i podał jej torbę z pokarmem. Rzuciła garść w stronę ptaków.
- Wyciągnij przed siebie dłoń i stań w bezruchu.- Zrobiła to, co jej powiedział a już po chwili dwa młode ptaki usiadły na jej ręce i zaczęły zjadać ziarno bezpośrednio z jej dłoni. Jej dźwięczny śmiech spłoszył ptaki.
-Skąd?
- Znają się na ludziach- odpowiedział, poczym wysypał resztę i ruszył w stronę pobliskiej ławki. Usiadła obok niego. Nie mogła się powstrzymać by, co chwila nie zerkać w jego stronę.
- Zapytaj wreszcie- powiedział czytając w jej myślach.
- Kim jesteś? Pojawiasz się zawsze jak mam jakiś problem. Nigdy o nic nie pytasz a mimo to zawsze wiesz, co zrobić, co powiedzieć. Czas mija a ty się nie zmieniasz...
- Wierzysz w anioły moje dziecko?- Zapytał.
- Ty jesteś … Nie to nie możliwe- pokręciła głową nie chcąc wierzyć w to, co powiedział.
- Na księcia z bajki jestem raczej za stary i zdecydowanie nie nadaje się na dobra wróżkę- podniósł się z ławki.- Chyba najwyższy czas na mnie.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- A uwierzyłabyś mi, gdybym powiedział prawdę? – Zapytał po raz ostatni. Spojrzała w jego stronę. Unosił się nad ziemię a z ramion wyrastała mu parę dużych, białych skrzydeł. Niedowierzając mrugnęła i przetarła oczy. Skierował swój spokojny krok w stronę wyjścia. Pokręciła głową na znak własnej głupoty, ale ten niezwykły obraz z sprzed chwili na długo pozostał w jej pamięci.
Miała dwadzieścia pięć lat i po raz pierwszy czekała na swój prywatny wernisaż. Jej prace zyskały uznanie już w czasach studenckich, ale ta wystawała była jej pierwszy dziełem. Jej agentka dopinała wszystko na ostatni guzik. Sama nigdy by tego nie zorganizowała. Kochała malować a nie zajmować się przyziemnymi sprawami. To nie znaczy, że się nie denerwowała. Jak każdy człowiek gdzież tam chciała by ktoś pochwalił jej pracę. Usiadła na ławce w ogrodzie galerii ze szkicownikiem na kolanach. Miała w nim swoje pierwsze prace, osobiste obrazy, którymi z jakiegoś względu nie chciała się dzielić. Był jej i tylko jej. Jej dłoni e zatrzymały się na jednej ze starszych prac. Na kartce widniał portret staruszka karmiącego gołębie w jej rodzinnym parku.
- Gdzie jesteś?- Zapytała nie odrywając wzroku od czarnobiałego obrazu.- Przydałby mi się ktoś, kto powie, że wszystko będzie dobrze.
- Hej kochanie zaczynam za chwilę, gotowa?- Podniosła wzrok i zerknęła w stronę swojej matki. Kobieta uśmiechnęła się do niej zachęcająco i usiadła obok. –Kiedy to narysowałaś?
- Stara praca…- uśmiechnęła się do siebie- To tak jakby mój anioł stróż.
- Wiesz, bardzo mi kogoś przypomina. Naszego dawnego sąsiada.
- Ty go znasz?
- Znałam. Dawno temu. Wiesz, w pewien sposób zawdzięczasz mu życie. Mieszkał w naszej kamienicy zanim się urodziłaś. Tamtego dnia kiesko się poczuł. Zadzwonił po pogotowanie a ja byłam sama w domu. Poczułam skurcze i spanikowałam. Chyba usłyszał mnie przez ścianę, bo wysłał ratowników do mnie zamiast do niego. Byłaś wcześniakiem, gdyby nie on mogłabyś nie przeżyć porodu. Niestety druga karetka nie zdążyła na czas. Umarł na zawał. Nigdy mu tego nie zapomnę - uśmiechnęła się do córki i otarła pojedyncza łzę spływającą po jej policzku. – Chodźmy, nie pozwólmy im czeka na gwiazdę wieczoru.
- A nie mówiłem…- usłyszała znany głos i odwróciła się, ale była sama. Zostawiła otwarty szkicownik na ławce i ruszyła w stronę galerii. Była już dużo spokojniejsza.
oceny: bezbłędne / znakomite
A tak to mamy to - co mamy :(
Wyręczanie się kimkolwiek (aniołami?!) jest albo wyrazem ciężkiego duchowego kalectwa, albo dowodem na brak 5. klepki
Żebyś jak to 3-letnie dziecię przez całe życie nie brał odpowiedzialności za nic?