Autor | |
Gatunek | romans |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-03-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2797 |
- Możesz tu zostać. – dobiegł mnie z ciemności beznamiętny głos.
Otworzyłam oczy.
Leżałam w łóżku w jakimś ciemnym pokoju. W powietrzu unosił się drażniący zapach kurzu. Nikogo nie widziałam, jednak ktoś mówił do mnie.
- Słyszysz mnie? – cierpki, męski głos.
Powoli w mojej głowie zaczęły układać się obrazy. Jak z mgły wyłoniło się stare zamczysko, potwór o miękkich, ludzkich dłoniach i moja własna, potworna twarz. Co było potem, kiedy zostałam sama, zapłakana, na podłodze? Tak, już pamiętam! Kiedy minął pierwszy szok i obeschły łzy postanowiłam uciec z tego, budzącego grozę, miejsca. Wielkie, mahoniowe drzwi, podobnie jak i skrzypiąca brama, jak na komendę stanęły przede mną otworem. Biegłam na oślep przez las, potykając się o wystające korzenie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w samochodzie i odjechać gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd. Zapomniałam, że samochód nie był w stanie ruszyć. Wkrótce okazało się także, że ja nie jestem w stanie go odnaleźć. Zgubiłam się w ciemnym, wilgotnym lesie! Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam było osunięcie się na ziemię przy pniu ogromnego drzewa.
- Jak się tu znalazłam? – zapytałam posiadacza niemiłego głosy, który, jak się domyślałam, stał gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku.
- Padłaś z wycieńczenia. Znalazłem cię nieprzytomną w lesie i przyniosłem tutaj – odpowiedział potwór, podchodząc do łóżka.
Nie zdołałam powstrzymać krzyku na widok jego twarzy.
Zamilkłam, gdy uprzytomniłam sobie, że sama wyglądam nie lepiej.
Zaczęłam płakać. Potwór westchnął i wycofał się w cień.
- Jak już mówiłem, możesz tu zostać. – powiedział, jak zwykle beznamiętnie i oschle. – wiem, że cię przerażam, dlatego też postaram się schodzić ci z drogi. Czuj się tu jak u siebie. Cały dom jest do twojej dyspozycji. Nie ma tajemnych pokoi, lochów czy komnat, do których nie wolno byłoby ci wchodzić. Tyle że na samym dole, na lewo od wejścia, znajduje się moja sypialnia i gabinet. Tam pewnie, dla własnego spokoju, zaglądać nie zechcesz. Poza tym o nic się nie martw.
Nie uśmiechało mi się mieszkać w tym paskudnym zamczysku, w dodatku pod jednym dachem z przerażającą bestią, ale w tej chwili dotarło do mnie, że nie mam innej możliwości. No, mogłabym jeszcze tułać się po lesie.
Usłyszałam chrzęst otwieranych drzwi.
- Zaczekaj! – krzyknęłam w tamtym kierunku. – Chciałabym jeszcze o coś zapytać.
- Pytaj. – odparł oschle stwór.
- Jak długo tu jestem?
- Wczoraj tu przyszłaś, wieczorem stąd wybiegłaś, w nocy znalazłem cię w lesie. Jest południe. Coś jeszcze?
- Czy ja... nadal tak wyglądam?
Śmiech.
- Myślisz, że to samo minie?
- Więc co mam zrobić, aby minęło?
Znów śmiech.
- Gdybym to wiedział, nie wyglądałbym tak.
Westchnęłam.
- Ja... chciałabym się zobaczyć.
- W tym zamku nie ma luster. Nie lubię oglądać swojej twarzy. Sama wiesz, ze nie jest to miły widok.
Milczenie.
Długie i ciężkie milczenie.
- Mogę cię już zostawić? – zapytał potwór.
- Jeszcze jedno pytanie. – odparłam. – Masz jakieś imię?
Mój rozmówca zawahał się.
- Beniamin. – rzekł po chwili. – A... ty?
Jego głos był dziwnie miękki.
- Amelia.
- Do widzenia, Amelio.
- Do widzenia.
Drzwi zamknęły się za nim z chrzęstem.
Z początku myślałam, że to sen. Senny koszmar. Siedziałam w pokoju i tylko dotykałam swojej twarzy. Dużo płakałam. Starałam się nie dopuszczać do siebie myśli, ze to wszystko jest teraz moja rzeczywistością. Wykorzystywałam krótkie chwile po zmroku, kiedy zasłony nie były jeszcze zaciągnięte, aby w okiennej szybie zobaczyć swoje odbicie. Zasłony zaciągał się same. Samo pojawiało się jedzenie na starym restauracyjnym wózku, drewniana balia w przyległej do mojego pokoju łazience, sama napełniała się wodą, same zapalały się świece i kandelabry. Szybko przestało mnie to dziwić.
Po dwóch dniach spędzonych na leżeniu w łóżku, z przerwami na wyjścia do łazienki, postanowiłam rozejrzeć się po swojej sypialni. Bez wątpienia należała kiedyś do kobiety. Głównym meblem było tutaj ogromne łoże z baldachimem. Poza tym w pokoju znajdowała się toaletka i wysoka szafa. Z toaletki zdjęte było lustro. W jej maleńkich szufladkach znalazłam grzebyki, szczotki, pudełeczka malowideł i flakoniki perfum. Nawet najlepsze kosmetyki nie mogły upiększyć mojej zwierzęcej twarzy, jednak nie potrafiłam zrezygnować z czesania moich, wciąż pięknych, włosów i otulania się zapachem fiołków. Toaletka miała dla mnie niezwykły urok, jednak bardziej zainteresowała mnie szafa. Wisiały w niej długie i strojne suknie, stały bajeczne pantofelki, w maleńkich przegródkach znajdowała się koronkowa bielizna, atłasowe rękawiczki i wykwintna biżuteria. Nie chcąc chodzić wciąż w swoim zniszczonym ubraniu, zaczęłam nosić te stroje. Z nudów przymierzałam złote i cekinowe buciki, wkładałam sięgające łokcia rękawiczki, zapinałam naszyjniki z pereł i srebrne bransoletki. Nawet bielizna leżała na mnie jak ulał. Czułam się w tych strojach jak księżniczka, choć co chwila przypominałam sobie bolesna prawdę. Księżniczka o twarzy potwora! Jednak po kolejnych kilku dniach coś zaczęło boleć bardziej niż ta prawda.
Samotność.
Chciałam kontaktu z człowiekiem, a mogłam liczyć jedynie na towarzystwo bestii. Powoli godziłam się z faktem, ze sama jestem takim samym potworem, lecz mimo to sama myśl o spotkaniu z Beniaminem napawała mnie wstrętem. Po jakimś tygodniu odkąd zamieszkałam w zamku, wreszcie opuściłam swoją komnatę. Dla zabicia nudy i samotności snułam się po korytarzach i zaglądałam w każde drzwi. Niektóre były zamknięte, w niektórych pokojach znajdowały się tylko łóżka i szafy, w innych w ogóle nie było mebli. Któregoś dnia trafiłam na okrągłą komnatę z czarnym fortepianem pośrodku. Przychodziłam tam później często i całymi godzinami grałam. Odkryłam też ogromną, kilkupoziomową bibliotekę, pełną najróżniejszych ksiąg, książek, a nawet rękopisów, oraz galerię portretów i kuchnię. Pośród dźwięków muzyki, poezji, powieści, spacerów i przechadzania się po kuchni mijały mi dni i tygodnie, aż w końcu zupełnie zatraciłam poczucie czasu. Nawet nie zauważyłam, kiedy spadł śnieg i przyszła zima. Przez cały ten czas bestię widywałam bardzo rzadko. Początkowo krzyczałam na jego widok, zapominałam, że ma na imię Beniamin i niekoniecznie zamierza mnie zabić czy zjeść. Starałam się nie myśleć o tym przerażającym stworze i tym, ze jestem równie przerażająca jak on. Wciąż jednak wracało do mnie wspomnienie miękkiego dotyku jego dłoni.
Którejś nocy nie mogłam spać. Za oknem szalała śnieżyca, wśród bezlistnych koron drzew hulał wiatr, tumany śniegu roztrzaskiwały się o ściany zamczyska. Po kolejnej, nieudanej próbie zaśnięcia postanowiłam opuścić swój pokój i przejść się po zamku. Przechadzałam się korytarzami, rozmyślając nad swoim życiem. Szukałam w sobie przyczyny tego, kim się stałam, a może byłam od dawna, nie zdając sobie z tego sprawy. Czy to moja prawdziwa twarz? Nie, nie, nie, aż tak źle być nie może! Moje wewnętrzne zło? Przecież nie byłam zła. Ale... czym właściwie jest zło? To takie względne pojęcie. Może na zło składają się różne małe rzeczy? Egoizm, chciwość, dwulicowość, fałszywość, próżność... Taak, byłam próżna, bardzo próżna. I nie tylko. Nie przyznawałam się do tego sama przed sobą, ale teraz wiem, że ci, którzy widzieli we mnie pełną samouwielbienia egoistkę, mieli rację. Już w szkole byłam dziewczyną, która dla mniej ładnych i gorzej ubranych koleżanek była miła tylko wtedy, gdy chciała odpisać zadanie. Później się z nich naśmiewałam. Czy byłam fałszywa, dwulicowa lub obłudna? Ależ nie – ja byłam elastyczna! I byłam na topie. Ta „elastyczność” i usprawiedliwianie się w myślach przed samą sobą, zostało mi na bardzo długo. Wydawałam się sobie taka doskonała. Dopiero tutaj dotarło do mnie, że byłam zepsuta i pusta.
Nie wiedzieć kiedy znalazłam się w pobliżu kuchni. Przypomniały mi się słowa babci: „po mleku z miodem będziesz spać jak niemowlę”. Postanowiłam zastosować się do tej rady. W kuchni było cicho i przyjemnie ciepło. Na stole stał dzbanek ciepłego mleka i miód. Kiedyś by mnie to zdziwiło. Teraz już nie.
Znalazłam w kredensie szklankę, nalałam w nią mleka i trochę miodu, podniosłam do ust i już, już miałam się napić, gdy usłyszałam chrzęst otwieranych drzwi.
Zamarłam.
Do kuchni wszedł Beniamin. Wiedziałam, że to on. Wiedziałam, jak wygląda. Mimo to krzyknęłam na jego widok, ściskając przy tym z całej siły szklankę, którą trzymałam w dłoni. Poczułam ból.
- Skaleczyłaś się. – powiedział miękko potwór, patrząc na moją rękę.
Gęsto płynąca po przedramieniu krew, zmieszana z mlekiem, kapała na podłogę. Rozluźniłam pięść, posypały się kawałki szkła. Do oczu napłynęły mi łzy.
- Spokojnie. – szepnął Beniamin, podchodząc do mnie.
Delikatnie ujął moją rękę, podniósł do ust, z niespodziewaną czułością ucałował wewnętrzną stronę dłoni. Poczułam miłe ciepło. Od tak dawna nikt nie okazywał mi najmniejszej nawet czułości, że omal nie ugięły się pode mną kolana. Czy to aby na pewno bestia?
- Trzeba to opatrzyć. – to mówiąc, podał mi chusteczkę. Przycisnęłam ją do rany. – Chodź ze mną.
W milczeniu dotarliśmy do jego gabinetu. Umeblowany był podobnie jak wejściowa sala, lecz nieco mniejszy. Stały w nim takie same wysokie fotele. Usiadłam na jednych z nich.
- Nie chciałem cię przestraszyć. – powiedział Beniamin, przemywając mi skaleczoną dłoń.
- Wiem. – odparłam. – Przepraszam. Chyba jeszcze się nie przyzwyczaiłam. Tak dawno nie widziałam twojej... ani swojej twarzy, więc...
- Rozumiem. – przerwał mi. – To ja przepraszam. Chciałem tylko napić się mleka.
- Mleka? – uśmiechnęłam się. – Ja też. Z miodem.
- Tak.
Ze zdziwieniem dostrzegłam, że Beniamin także się uśmiechnął.
- Poczekaj. – powiedział, gdy skończył bandażować moją rękę.
Wyszedł z gabinetu i wrócił z dwiema szklankami gorącego mleka. Wypiliśmy je razem bez słów. Później Beniamin odprowadził mnie do pokoju.
- Słyszałem, jak grasz na fortepianie. – rzekł, kiedy staliśmy już pod drzwiami. – Słuchałem twoich kroków, gdy spacerowałaś po zamku. Czułem zapach twoim perfum w miejscach, które odwiedziłaś. Przyglądałem ci się z balkonu w bibliotece, kiedy czytałaś. Kiedyś ten dom był taki pusty. Nadałaś mu życie. Chciałbym... żyć razem z nim. Dobranoc, Amelio.
To powiedziawszy pocałował mnie w rękę i odszedł, nim zdążyłam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.
Mimo wypicia dużej szklanki mleka z miodem, długo nie mogłam zasnąć, rozmyślając nad tym, co się stało.
Skaleczenia zagoiły się szybko, pozostawiając na dłoniach małe, ledwo widoczne blizny. Jednak słowa, jego słowa, długo odbijały się echem w mojej głowie.
Nadałaś temu zamkowi życie.
Chciałbym żyć razem z nim.
Amelio. Amelio...
I ta fala ciepła, rozlewająca się po ciele, gdy dotknął ustami mojej dłoni.
Chciałby żyć. Wiedziałam, co miał na myśli. Chciał mojego towarzystwa i doskonale rozumiałam, dlaczego. Kiedyś myślałam, że żyję tylko dla siebie i nikt inny nie jest mi, tak naprawdę, potrzebny. W tym mrocznym zamczysku dopiero zrozumiałam, ile, mniej lub bardziej bliscy znajomi, wnosili w moje życie. Samotność bolała. Beniamin też był sam, więc i jego życie nie było życiem, w pełni tego słowa znaczeniu. Mogłam pomóc nam obojgu. Po pewnym namyśle doszłam do wniosku, że chcę.
Zaczęłam odwiedzać go w jego gabinecie. Rozmawialiśmy długo, szczerze, na różne tematy. Okazał się inteligentny, błyskotliwy i oczytany. Później zaczęły się wspólne spacery po zamku, obiady, kolacje. Czasem grywałam na fortepianie, a Beniamin siedział obok i słuchał, to znów godzinami czytaliśmy razem wiersze w bibliotece. Przestałam uważać go za potwora. Gdy na niego patrzyłam, dostrzegałam jedynie ciepłe, orzechowe oczy. Miał w sobie coś z dżentelmena, który otwiera kobiecie drzwi, odsuwa krzesło, aby mogła usiąść i podaje chusteczkę. Z każdym dniem fascynował mnie coraz bardziej.
- Od dawna taki jesteś? – pewnego wieczoru wreszcie odważyłam się zadać to pytanie.
- Od wielu lat. – odrzekł, głosem tak cierpkim, jak pierwszego dnia. – Kiedy byłem bardzo młody prowadziłem hulaszcze życie. Robiłem, co chciałem. Nigdy z nikim się nie liczyłem. Wśród dzieci znajomych moich rodziców nie było dziewczyny, której nie złamałbym serca. Trwoniłem rodzinny majątek, byłem okropny, aż w końcu wszyscy członkowie mojej rodziny, którzy zamieszkiwali ten zamek, powyjeżdżali jak najdalej ode mnie. Któregoś dnia spostrzegłem, że za uszami odstaje mi skóra. Okazało się, że to maska. Kiedy zobaczyłem, jaka twarz się pod nią kryje, rozbiłem lustro. Później porozbijałem wszystkie, tylko jedno, najstarsze i największe, w złotej ramie, schowałem. Wtedy czas dla mnie się zatrzymał. Mijają lata, a ja wciąż wyglądam tak samo. Tak samo potwornie! Pewnie czeka mnie taka wieczność.
- Musi być przecież jakiś sposób, aby to minęło. – odparłam, zdziwiona tym, co usłyszałam.
- Przez tyle lat jakoś go nie znalazłem. Ale wiesz... ja szybko zrozumiałem, dlaczego tak się stało, tylko że... nie czułem żadnej skruchy. Twoje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, a moje i tak wcześniej było samotne i nijakie, nie ruszało mnie to zbytnio. Kiedyś zabłądził tu jakiś człowiek. Chciałem się przekonać, czy będzie z nim tak, jak ze mną, więc zrobiłem to, co tobie pierwszego dnia. I nie myliłem się. Miał maskę. Odtąd postępowałem tak z wszystkimi, którzy przypadkowo się tu pojawili. Niektórzy ukrywali mniejsze, inni większe zło, ale nikt nie był bez skazy. A ich strach przed i rozpacz po zdjęciu maski, przynosiły mi ogromną satysfakcję. Wtedy już nie tylko wyglądałem jak potwór, ale naprawdę nim się stałem. Dopiero od kiedy tu jesteś, zacząłem się zmieniać.
Zapadło milczenie.
Nie miałam pojęcia, co powinnam powiedzieć. Tysiące myśli kłębiło się w mojej głowie, lecz żadne nie chciały przeobrazić się w słowa. W końcu znów odezwał się Beniamin.
- Wiesz, co zauważyłem? – zapytał. Jego głos znów był ciepły i miękki, ja przez wszystkie ostatnie dni. – Pokazały to wszystkie twoje słowa, wszystkie chwile spędzone z Tobą. Kiedy straciłaś swoją twarz, znalazłaś swoją duszę. Szkoda, że ja nie potrafiłem nigdy podejść do tego w ten sposób.
Widziałam smutek w jego orzechowych oczach. Za mnie samej, z najgłębszych zakamarków mojego, chłodnego dotąd, serca i dopiero co odkrytej, duszy wyłaniały się ciepłe, nienazwane uczucia. Zaczynałam rozumieć, jak bardzo wpłynęłam na życie tego, uwięzionego pod twarzą bestii, człowieka. Jest się odpowiedzialnym nie tylko za uczucia, które ma się dla innych, ale i za te, które się w innych budzi. Beniamin uświadomił mi, jak zmienił się dzięki mnie, a sama spostrzegłam, że i ja się zmieniam. Dzięki niemu.
Miłość przychodzi sama. Kiedy się rodzi i później, kiedy dojrzewa, potrzebuje dużo czasu, lecz sam moment jej pojawienia się, ten moment, w którym jakieś pośrednie ciepłe uczucie zmienia się w miłość, trwa zaledwie ułamek sekundy. To był właśnie ten moment.
Nie wiem, co mnie do tego podkusiło. Nie wiem, jak zdobyłam się na odwagę, aby to zrobić. Bez zastanowienia zbliżyłam twarz do jego twarzy i zamykając oczy, przytknęłam wargi do jego ust. W brzuchu fruwało mi tysiące motyli, a serce biło jak oszalałe.
Mimo że odwzajemnił pocałunek, szybko cofnęłam głowę i przeprosiłam. Po chwili dziwnego milczenia stwierdziłam, że już późno i pójdę się położyć. Następnego dnia długo zastanawiałam się, czy pójść do Beniamina. W końcu zdecydowałam udawać, że nic się nie zmieniło. Mijały dni i Beniamin też o tym nie wspominał ani o nic nie pytał. Zmienił się tylko sposób, w jaki na mnie patrzył.
To była dziwna noc. Było tak cicho i spokojnie, że niemal słyszałam własne myśli. Pomimo zaciągniętych zasłon, przez okno wlewało się światło księżyca. Nie pamiętam czy to była jeszcze zima, czy może już wiosna. Nie chciało mi się spać, jednak nie przypominało to w niczym, znanej mi dobrze, męczącej bezsenności. Zauważyłam, że czuję się w tym zamku szczęśliwa. Początkowo tak się go bałam, tak strasznie bałam się jego właściciela, bałam się zostawić moje życie gdzieś daleko stąd. Ten zamek to był zupełnie inny, odrębny świat. Tutaj mieszkała, ukryta za grubymi ścianami, moja dusza. Pewnie czkała tu na mnie jeszcze wtedy, gdy żyłam w wielkim mieście. I tutaj był on. Beniamin. Lubiłam jego orzechowe oczy, przypadkowy dotyk jego dłoni, jego miękki głos. Lubiłam jak słuchał mojej muzyki, mówił do mnie, opowiadał, czytał. I jak patrzył. Wiedziałam, co znaczą te spojrzenie i tylko nie byłam pewna czy zaczęły się wtedy, gdy go pocałowała czy też patrzył tak czule już dużo wcześniej. Ja nie miałam odwagi nawet patrzeć w ten sposób. Bałam się. Wiedziałam już, że go kocham i bałam się tego. Wszystko, co wcześniej, w swoim mniemaniu, wiedziałam o miłości, tutaj zdawało się nie mieć z nią nic wspólnego.
Ktoś zapukał do drzwi. Wiadomo, kto.
- Wejdź. – rzekłam bez namysłu.
W drzwiach staną Beniamin i nagle wszystko zrozumiałam. W pokoju było ciemno, nie widziałam jego twarzy, lecz przecież doskonale wiedziałam, jaka ona jest. Wiedziałam, jak potworna jest jego twarz i mimo to go kochałam. To była czysta miłość, bez warunków, wymagań i oczekiwań. Sama przecież byłam potworem, a widziałam przecież uczuciem w jego oczach. Kochał mnie za nic i ja jego kochałam za nic.
Beniamin usiadł na łóżku obok mnie i położył mi rękę na ramieniu. Pozwoliłam się pocałować. Musiałam... oboje musieliśmy, przestać udawać, że tego nie czujemy. Staliśmy się lepsi, a ta obłuda mogła nas znów zniszczyć. Takiego uczucia ukrywać nie można. Takiego uczucia ukryć się nie da.
- Amelio... – szepnął mi wprost do ucha.
W tej chwili wiedziałam, że mogę dać mu wszystko, bo nie mam nic do stracenia. Mogę kochać go bez pohamowania i obłudy. Mogę być sobą i być dla niego, cała dla niego. I wiedziałam, że to będzie prawdziwe. Poddałam się jego pocałunkom i jego dłoniom. Nic już nie mówiłam, nic nie myślałam. Słyszałam jego przyspieszony oddech, czułam wszędzie jego dotyk i odpłynęłam razem z nim w rozkoszną nicość.
Gdy się rano obudziłam, nie było go przy mnie.
Zaniepokoiła mnie jego nieobecność. Zabolała, zasmuciła, zawiodła. Oczywiście, najpierw pomyślałam, że mnie oszukał i wykorzystał, że tylko się mną pobawił. Szybko jednak zreflektowałam się – przecież w nocy byłam tak pewna, nie mogłam się pomylić! No i po co miałby to robić? Nie chciał przecież pogrążyć się w swojej potworności jeszcze bardziej. Może postąpiła tak, bo po prostu nie wiedział. Nie wiedział, ze tak się nie robi. Nie wiedział, że kobieta, która budzi się, nie mając u swego boku mężczyzny, z którym się kochała, czuje się zraniona i upokorzona. Postanowiłam jak najszybciej mu to uświadomić. Nie tracąc czasu na ubieranie się, owinięta jedynie w prześcieradło, pobiegłam poszukać Beniamina.
Znalazłam lustro. Na ścianie w końcu korytarza, tam, gdzie zwykle wisiał duży obraz, przedstawiający scenę z polowania, zawieszona była, sięgająca podłogi, czerwona kotara. Bez zastanowienia odsłoniłam ją. Było tam. Wielkie, w grubej, złotej, rzeźbionej ramie, wypolerowane na błysk. Jedyne lustro w całym zamku. Zza lustrzanej szyby patrzyła na mnie wielkimi, zdziwionymi oczyma, młoda dziewczyna owinięta w prześcieradło. Miała bose stopy, nagie ramiona i rozczochrane włosy.
I bardzo ładną, gładką twarz.
- Już od dawna jesteś taka piękna. – usłyszała gdzieś za sobą głos Beniamina.
Tak! To ja! Ta dziewczyna w lustrze to byłam ja!
Z wrażenia puściłam, okrywające mnie, prześcieradło. Upadło na posadzkę. Stałam przed lustrem w pełni okazałości i nie mogłam nadziwić się tym widokiem.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałam zimno.
- Bałem się, że odejdziesz. – rzekł Beniamin, podchodząc na tyle blisko, że ujrzałam jego odbicie obok swojego. – Gdybyś dowiedziała się, że znów jesteś piękna.. ba, nawet piękniejsza niż kiedyś, zapragnęłabyś powrócić do swojego dawnego życia. A ja chciałbym cię zatrzymać przy sobie, bo... bo cię kocham. Nigdy jeszcze nikogo nie kochałem.
Wpatrywałam się w nasze wspólne odbicie z zapartym tchem. Obok mnie, obok tej pięknej dziewczyny, która na powrót się stałam, stał około trzydziestoletni mężczyzna o orzechowych oczach, ładnie zarysowanych kościach policzkowych i opadających na czoło włosach, koloru mlecznej czekolady. W przeciwieństwie do mnie, był kompletnie ubrany.
Odwróciłam się do niego, objęłam go w pasie i patrząc w jego ciepłe oczy, zapytałam:
- Czy wierzysz, że miłość, taka, która przychodzi nagle... wtedy, gdy wcale jej się nie chce, ale bardzo jej się potrzebuje... która nie patrzy oczami, lecz sercem... która nie jest za coś, lecz mimo wszystko.. może czynić cuda? Że jest lekarstwem na każde zło? Wierzysz?
- Wierzę. Miłość jest lekarstwem na każde zło.
Beniamin objął mnie mocniej, przycisnął bardzo blisko siebie.
- Amelio... Amelko... Amelciu... – szeptał mi czule do ucha. – Wyrwałaś nas z piekła.
Wspięłam się na palce i pocałowałam go. Pierwszy raz mogłam pocałować jego prawdziwe, ludzkie usta, takie małe i różowe, cudownie miękkie.
- Ale.. co teraz? Co dalej? – zapytał. – Chcę być z tobą, nie zrezygnuję z ciebie. Tylko, że ty pewnie chcesz wrócić do miasta, a mnie to trochę przerasta, boję się opuścić ten zamek. Amelio? Kochanie, co będzie dalej?
- Jak to co? – uśmiechnęłam się, zarzucając mu ręce na szyję. – Zostaję z tobą. Tutaj. Na zawsze.
Mój mężczyzna pocałował mnie w czoło, po czym, nie kryjąc intencji, wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.
- I będziemy żyć nieprzyzwoicie długo i nieprzyzwoicie szczęśliwie. – powiedział, zamykając za nami drzwi.
10 lipca 2006
oceny: bezbłędne / znakomite
Cenne są wplecione w narrację optymistyczne uwagi o tym, że jednak - tak pełni wewnętrznej brzydoty, paskudnych wad i grzechu - potrafimy się na zakrętach losu czasami pozbierać, ogarnąć i wyjść na porządnych ludzi.
Stara ludowa mądrość głosi:
"Każda potwora znajdzie swojego amatora."
i tylko dziw, skąd dookoła nas tyle tych pięknych duchowo i cieleśnie "wolnych elektronów"??