Przejdź do komentarzyRozdział 1 - Pustka
Tekst 2 z 2 ze zbioru: Idealni
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2013-08-17
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1804

Rozdział 1 - Pustka

Amanda:


Kto wie tak naprawdę czym jest pustka? Nikt dopóki jej nie doświadczy i każdy, bo w końcu każdego dogania. Pusty świat, puści ludzie, puste miejsca, puste serca, puste portfele… – pustka miała to do siebie, że występowała pod różnorodnym obliczem. Mój szowinistyczny mąż, rzekłby, że pustka jest jak typowa kobieta, zmienia się w zależności od sytuacji, czasu, miejsca, możliwości i nie sięgają jej żadne ograniczenia, bo reguły są po to by je łamać, a mury by je burzyć. Albo powiedziałby coś równie beznadziejnego, co zburzyłoby mi ten cały poranek, który jak na razie przebiegał spokojnie. Siedząc w czerwonej, satynowej koszuli i czarnych spodniach, popijałam kawę i bawiłam się naszyjnikiem. Był nowy, dostałam go wczoraj, nie miał dla mnie większego znaczenia. Nagle pomyślałam, że po co zaczynać ten dzień inaczej, przecież rutyna jest taka fajna, to jeden z synonimów stabilizacji, której niegdyś tak bardzo pragnęłam. I w ten oto sposób powróćmy do tematu pustki.

– Olek – zwróciłam się do mężczyzny zapinającego koszule po samą szyje. Stał przed wielkim lustrem umiejscowionym w salonie.

– Tak? – zapytał z tym wrednym błyskiem szmaragdu w oczach. Czy tu wszystko musiało być takie cenne? Nawet jego oczy musiały odziedziczyć barwę tego szlachetnego kruszcu?

– Strasznie pusta ta ściana. – Wskazałam palcem na płaszczyznę bieli. – Potrzebuje też pieniędzy, mam pusty portfel. Paliwo też się kończy. I szykuje się też strasznie pusty dzień. Patrząc jednak na to z innej strony nie mam powodu narzekać. Nasz kran funkcjonuje, a dzieci w Afryce nie mają nawet studni…

– Ile potrzebujesz? – Myślicie, że taki jest mój maż? Gdyby taki był niebo byłoby o kilka centymetrów bliżej ziemi. – I na co? – Dodał po chwili, i właśnie taki był mój mąż. Dla niego wszystko miało swoją cenę; żona, dzieci, uczucia, a to ponoć ja byłam w naszej rodzinie największą materialistką.

– Nie wiem, głupio mi tak podawać kwotę. Nie uważasz, że to jest trochę dziwne? – Zrobił głupią minę w moim kierunku, poprawił rękawki, wygładził ubranko i usiadł naprzeciw, zamieszał cukier w herbacie, bo jak zwykł mawiać: „herbata jest znacznie zdrowsza od kawy”.

– Jest ci głupio bo tankuje twoje kabrio? – Tak, jeździłam białym kabrioletem.

– Tylko odrobinkę. Głupio mi podawać kwotę. Podałam więc na co potrzebuję, sam podejmij decyzje ile mi dać. Decydujesz niemal o wszystkim, możesz także o tym. Jedna decyzja w tą czy w tą, ma to dla ciebie jakieś znaczenie? – zapytałam i odrzuciłam łyżeczką obok na tackę. Dźwięk kiedy odbiła się i spadła na lakierowaną podłogę był… przeszywający i taki wdzięczny przy tym.

– Dlaczego się denerwujesz? Także mam się zdenerwować? Nie sądzę by było ci to na rękę. – Zawsze zastanawiałam się czy te ostatnie dopowiedzenia, te wypowiedzi typu ostatniego zdania traktować serio. Czy były to groźby? Olek ostatecznie nie był konsekwentny, rzadko kiedy spełniał swoje „przyrzeczenia”.

Teraz w mojej głowie odbywała się kalkulacja – czy rzucić głupim i pustym „przepraszam”, czy spowodować poranną awanturkę by odrobinkę zatruć mu życie w tym jego idealnym świecie. Zadecydował za mnie. Nawet nie zauważyłam kiedy wstał, a już przede mną leżał wachlarz złożony z jedenastu stów. To tyle co cała moja wypłata. Dla mojego męża było to niczym, zawsze miał gotówkę w portfelu i miał na to by wydawać ją lekką ręką. Skąd? Neurolodzy ostatecznie nie zarabiają niewiele.

– To nie na twoją rozrywkę. Nie jestem twoim mężem po to by zapewniać ci łatwy dostęp do gówniarskich atrakcji. Zrób po drodze zakupy, mamy pustą lodówkę. Chłopcy potrzebują soczków, kaszek, jog…

– Sama wiem czego potrzebują moi synowie – zwróciłam się do mężczyzny, który teraz wydawał mi się zupełnie obcy. Stał i zakładał buty, płaszcz miał już na sobie. Po zawiązaniu sznurówek podszedł do mnie, musnął mnie w czoło.

– To nasi synowie, nie zapominaj o tym. – To ten sam głos, który zazwyczaj sprawiał, że robiło mi się cieplej, a teraz powiało chłodem, a może spowodowała to świadomość, że śnieg sypie za oknem. Szczerze nie wiedziałam. Miałam jednak pewność, że osiągnęłam swój cel. Całe życie starałam się być wyprana z uczuć i w końcu mi się to udało. Nie czułam jednak dumy z tego powodu, bardziej strach, co będzie dalej.

Na początku mówiłam o pustce. Teraz ogarnęłam wzrokiem dom i był pełen różnych przedmiotów, czasami drogich, innym razem mniej cennych. Był też pełen wrzasków i to doprowadzało mnie do istnej cholery. Kochałam moje dzieci, ale równie mono dzierżyłam do nich czystą nienawiść. Nie na tyle silną by ich porzucić. Nie był to też ten rodzaj nienawiści by skrzywdzić. Obojętność wykluczał instynkt macierzyński, który nie pozwalał pozostać mi obojętną na ich potrzeby. Jednak to przez te potrzeby ich nienawidziłam. Nie dość, że potrzebowali domu, pieniędzy, ciepła, rodziny, a ja by im to zapewnić byłam zmuszona związać się z dwulicowym człowiekiem, to jeszcze ciągle czegoś chcieli. Nie potrzebowali, a chcieli, domagali się tego jak wszyscy mężczyźni – szantażem emocjonalnym. Ciekawe czy ci dranie od poczęcia dostają do poczytania instrukcje jak wpłynąć na kobietę i jak wymagać, żądać, potrzebować i chcieć tak by otrzymywać.

– Pani Amando? – Nagle wybudziłam się z tych czarnych myśli, dopiłam jednak kawę zanim spojrzałam na córkę pana Henia.

Pan Henryk zajmował się tu wszystkim. Zarządzał robotami, polem, stadniną. Aha, bo ja na początku zapomniałam dodać - mieszkamy na wsi, tylko dlatego, że mój mąż miał pasje, a były nią konie. Córka pana Henia – Paulina, czasami wpadała zająć się chłopcami. Właściwie to często wpadała, miała z góry ustalony grafik, płaciliśmy jej za to, ale dzisiaj nie był jej dzień.

– Oni płaczą – powiedziała wymownie.

– Jak możesz to się nimi zajmij – wstałam z miejsca i zaczęłam zakładać buty nie czekając na jej odpowiedź.

– Pani wychodzi? – Ta czarnowłosa dziewczyna mówiła mi na pani, choć była ode mnie tylko rok młodsza.

– Tak, bo nie chcę zrobić czegoś głupiego, ani sobie, a tym bardziej im.

Wyszłam z domu jak najszybciej się dało. Tak by nie zdążyła o nic już więcej zapytać. Nienawidziłam pytań, na niektóre nie było wcale odpowiedzi, a na większość odpowiedzi były tak niejasne, że lepiej było wcale ich nie udzielać. Wsiadłam w samochód, a dokąd zmierzałam? Nie wiedziałam, ale przypomniało mi się że w dłoni nadal trzymam plik stów, tym razem były zwinięte w rulon. Zmierzałam więc po zakupy, by nie zawieść mojego męża i nie zburzyć jego idealnego świata… naszego idealnego świata.

Moją podróż do marketu opóźnił nagły telefon. Oczywiście nie odbierałam prowadząc. Zatrzymałam się wiec na poboczu, ale mimo tego włączyłam na głośno mówiący. Moja przyjaciółka, niegdyś przeze mnie znienawidzona oczywiście nie miała nic pożytecznego do roboty. Zaproponowała więc kawę. Majka była szczęśliwa, a mnie jej szczęście przytłaczało i spychało w cień bardziej niż za naszych najgorszych lat. Teraz zrozumiałam, że dla niej dopiero nastały te najlepsze lata, ale bez obaw, planowała ślub, więc to co najgorsze dopiero przed nią.

Zajechałam pod tą kawiarnie, bo jakże by inaczej. Przyjaciołom się przecież nie odmawia kawy na mieście, pitej bez pośpiechu przynajmniej raz w miesiącu.

– Co tam u ciebie? – zapytała. No gorszym pytaniem to już chyba mnie uraczyć nie mogła.

– Wszystko w najlepszym. – Przy tym kłamstwie zdjęłam płaszcz i usiadłam na drewnianym krześle ustawionym w rogu tego staromodnie urządzonego pomieszczenia.

– Jesteś tego pewna? – dopytywała.

– Oczywiście, Maju, jakżeby miało być inaczej. Zmieńmy lepiej temat z mojego szczęścia na twoje wesele. Wszystko już zorganizowane?

– Prawie, mamy tylko, albo raczej aż komplikacje z zaproszeniami – pożaliła się, a nasz ulubiony kelner uraczył nas swoją obecnością. Złożyłyśmy więc zamówienia.

– Jakie problemy z zaproszeniami? – Starałam się powrócić do tematu, by znów nie pytała o szczęście, porządek i inne uczucia wiążące się w tym wypadku bezpośrednio z moimi uczuciami, których nie miałam w sobie już ani mililitra.

– No ze ślubnymi. – Majki teatralne gesty kiedyś wydawały mi się zabawne, teraz już tylko żałosne. Za niecałe dwa miesiące wyjdzie za drania, jak każda z kobiet, która powie to symboliczne „tak” przed Bogiem, księdzem, czy urzędasem. Nie ma dobrych mężczyzn, są tylko drani. Niektórzy się tylko lepiej maskują od innych, bo mają więcej forsy, efektywniejszą mowę, szersze bary, lub inne takie co przyciąga kobiecy wzrok, dłonie i… nie, serca nie przyciągają, je biorą sami i rwą na miliardy małych kawałeczków tak by już nigdy nie dało się go zlepić w całość i nie pomyśleć o samej sobie.

– Ale coś z drukiem? – Oczywiście to nadal tyczyło się zaproszeń, bo wydrukowanie sobie samej drugiego serca i wepchnięcia je w klatkę piersiową, oraz umieszczenia za solidną kratą żeber było niemożliwe.

– Z szablonem. Patryk wszystko utrudnia. Nawet nie słucha tego co mówię. Sto razy powtarzam, żadnych kupidynków i gołębi, a on za każdym razem tak samo wzdycha i mówi, ze wie, a potem znów nie pamięta.

– To straszne, jak on tak może. – Ja nie ironizowałam. Skoro teraz zapominał o tym co ważne dla jego przyszłej żony, to kiedyś w klubie pewnie zapomni o tym, że w ogóle ma żonę. Narzeczony Majki na pierwszy rzut oka na takiego nie wyglądał, albo raczej wyglądał, ale po bliższym poznaniu zdawał się taki nie być. Jednak czy któryś z nich ma napisane „zdrajca” na czole? Żaden, a większość zdradza.

– Amanda, coś jest nie tak? Jesteście od dwóch tygodni małżeństwem… – I tak oto skończyłyśmy wygodnicki temat Majki i Patryka przygotowań do ślubu, a zaczęłyśmy niewygodną wymianę zdań o moim i Aleksandra „po ślubie”. – Powinnaś kwitnąć, być uśmiechnięta, promieniować pozytywną energią. Czego ci brak do szczęścia? Przystojny mąż, wielka chata, dobry samochód, wspaniali synowie… właśnie gdzie oni są? – Dzięki ci Boże za tych synów w tym momencie, przynajmniej zaprzestała mówić o tym jak ja to wszystko mam i jak to nic mi już nie potrzeba.

– Z opiekunką – rzekłam z uśmiechem i zrobiłam łyk już drugiej kawy tego dnia.

– No widzisz, nawet na opiekunkę was stać, my na taki luksus nigdy sobie… – Znów zaczął się temat o moim luksusowym życiu, pełnym tego wszystkiego i pustym w to co zabiera ludziom szczęście i odbiera chęci do życia. Tylko czemu to ja nie miałam ochoty żyć?

– Majka, zacznijmy od tego, że wy nie macie dzieci. Tak więc na temat opiekunki macie jeszcze sporo czasu.

– Po minięciu tego sporego czasu Patryk nadal będzie tylko policjantem, a ja tylko kosmetyczką.

– To były wasze ambicje zawodowe, nie jestem temu winna.

– Nie mówię, że jesteś, ale rozejrzyj się dookoła. Nie tutaj, jak będziesz w domu i doceń co masz.

– Oczywiście, obiecuje wrzucić dwie stówki na pierwszej mszy na jakiej się znajdę za to moje szczęście. Tak w ramach podziękowań, dla Boga te dwie…

– Dlaczego ironizujesz?  – zapytała Majka, a ja nie wiedziałam co ma na myśli. – Zawsze byłaś wyszczekana, ale nigdy nie zmierzało to w tym kierunku. Co się z tobą dzieje?

– Dlaczego uważasz, że coś się ze mną dzieje?

– Może dlatego, że mam oczy i widzę. A może dlatego, że słyszę. A może dlatego, że wiem o czymś o czym ty też wiesz, a o czym twój mąż z pewnością nie.

– O czym ty mówisz? – W tym momencie się poprawiłam, usiadłam jeszcze sztywniej, poczułam się nieswojo, niepewnie.

– Co miał znaczyć pocałunek z Kamilem na kilka tygodni przed twoim weselem?

– Nasz wspólny przyjaciel ma długi język – stwierdziłam. Jednak za moment pomyślałam, że dla Kamila to też niewygodne by Majka o tym wiedziała. Maja była peplą, a jemu najbardziej powinno zależeć by nie doszło to do Aleksa… mój mąż bywał czasami nieobliczalny. Kamil? Ach tak… Kamil. Play Boy wyrwany rodem z żurnala z wyglądu, człowiek retro i mój prawdziwy przyjaciel. Jedyny obcy jakiego byłam w stanie obdarzyć bezinteresowną miłością, ale nie taką kochanków, a taką siostrzaną. Pocałował mnie, a ta miłość prysła niczym bańka mydlana. Pocałowałam go później ja… kilka dni później… chciałam by uczucie miłości powróciło, ale nie było już po nim śladu, albo metoda „czym się strułeś tym się lecz” bywała jednak zawodna.

– Łączyło was…

– Nie. Majka, uwierz mi, naprawdę nie. Łączyła nas przyjaźń, nie chodziliśmy w tej przyjaźni do łózka, a Olek… Aleks jest moim mężem, to już niezmienne, aż po grób.

– Z tego co wiem, to istnieją rozwody. Nie żebym coś insynuowała, ale jeśli by wam się nie układało.

– Układa nam się. Po prostu jesteśmy zmęczeni, chłopcy budzą się po kilka, czasami nawet kilkanaście razy w ciągu jednej nocy, jest ich dwóch, a my mamy tylko dwie pary rąk i jedno życie. Nie wracaj proszę do pocałunku z Kamilem, nigdy więcej, to było głupie, czułam się jakbym całowała brata.

– Dobra, Aleks się ode mnie nie dowie. Jesteśmy przyjaciółkami, przecież wiesz, nie mogłabym ci zrobić czegoś takiego. – Wiara w ludzi, przyjaźń, miłość i inne takie nie były moją mocną stroną, ale jej akurat uwierzyłam. Majka była podła, ale nie miała interesu w toczeniu ze mną wojen i bitew. To już nie były te nasze lata na placu boju. Teraz każda miała swoją piaskownice i swoje foremki do zabawy, oraz swojego chłopca w ogrodniczkach, który sypał piaskiem po oczach, burzył babki i ciągnął za warkoczyki.

Dalej Majka mówiła o planowaniu rodziny, o tym ile chce mieć dzieci, jak je nazwać, jak ubierać… kompletnie oszalała, była jakby nie ona. Zupełnie nie taką Majkę pamiętałam z poprzednich lat. Z czasów pełnych imprez, alkoholu i seksu. Dotarłam przed market, zaparkowałam, przystąpiłam do robienia zakupów. Przez kasę przewinęły się: dwie paki pierogów, ośmiopak piwa, jakiś likier, duża paczka frytek, chusteczki dla niemowląt, jogurty, deserki dla dzieci od czwartego miesiąca życia. Co prawda chłopcy mieli dopiero trzy miesiące, ale mleko niespecjalnie im smakowało, bo ciągle byli głodni, dlatego do ich diety wprowadziliśmy też inne produkty.

– To też pani? – zapytała się kobieta na stanowisku kasjerki.

– Tak – odpowiedziałam i dalej pakowałam wszystko do koszyka sklepowego, by czasem nie zatamować ruchu.

Kasa znów wydawała ten przebrzydły pikający dźwięk, powieki mi opadały, oczy bolały od światła tych ekonomicznych badziewstw, ale cóż… żyć trzeba dalej, mimo wszystko. Słuchałam więc tego pik, pik, pik i wkładałam do koszyka kolejne artykuły: wódka, cztery opakowania mąki, papryka, pieczarki, dziesięć kostek masła, siedem opakowań makaronu, schabowe, jajka, gulasz, cztery opakowania ryżu, wołowina, pięć cytrynówek (tych w malutkich buteleczkach), sterta startych i zmielonych przypraw, kilka opakowań ciastek i chipsów, landrynki, proszek do prania, świeczki zapachowe do łazienki, czteropak coca-coli, cztery kartony soków, pampersy w ekonomicznym opakowaniu, cztery rodzaje musztardy, dwa rodzaje ketchupu… pakowałam do tego koszyka wszystko czego może zapragnąć człowiek, niemal wszystko. Produkty najlepszych marek, o których niektórzy mogą sobie tylko pomarzyć. Dla niektórych celem na dziś być może jest kupno chleba i… życie nauczyło mnie, że czasami suchy chleb to wiele. Dziś jednak nie musiałam się tym martwić, ale nigdy nie wiadomo tego co mnie spotka za kilka, kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt lat.

– 823 złote i 74 grosze – usłyszałam. Wyjęłam więc portfel z modnej, skurzanej torebki. Wydałam te kilka stów, bo pieniądze dziś, to nie był mój problem. Za to wszystko inne mnie przerastało dużo bardziej niż niegdyś brak gotówki.

Otworzyłam bagażnik mojego białego peugeota. Dopiero teraz pakowałam zakupy do reklamówek i wkładałam do samochodu. Sześć wielkich toreb foliowych, z jednej dumnie wystawał czarny korek cytrynówki. Uznałam, że skoro nie pobudziły mnie dwie kawy, to może pobudzi mnie alkohol. Miałam prowadzić, nie zamierzałam z tego rezygnować, w końcu kogo narażałam? Jechałam sama, dzieci były z Pauliną, a obcy przechodnie… trudno, to tylko obcy. Człowiek powinien martwić się o siebie i swoich bliskich, a obcych mieć totalnie w piździe. Wypicie setki smakowej wódki bez popity kiedyś nie było dla mnie łatwe, ale jak to mówią „trening czyni mistrza” i dziś to już nie było dla mnie żadnym problemem. Wlałam zawartość tej szklanej, magicznej buteleczki w siebie i wiedziałam, że już tylko one… te magiczne buteleczki trzymają mnie w całości i dają siłę na stoczenie walki z kolejnym pustym dniem, z kolejną pustą nocą, z tym całym idealnym, ale pustym życiem.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×