Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-10-03 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3086 |
DWIE SZAFY
Stały w naszym mieszkaniu w dwóch różnych miejscach – jedna w pokoju dziadków, druga w części mieszkania zajmowanej przez rodziców.
Pierwsza zawsze tkwiła na tej samej ścianie; drugą rodzice przestawiali czasami z jednego pokoju do drugiego, gdy chcieli wprowadzić jakieś zmiany.
Szafa dziadków była stara, trzydrzwiowa i niezbyt szeroka. Nic ciekawego nie zawierała – sterty pościeli, ręczników oraz wiszące na drewnianych wieszakach ubrania. Jedynym interesującym przedmiotem była ceramiczna broszka – duży, beżowo-złoty kwiat. Należała do babci i nie wolno było tego ruszać. Od czasu, do czasu wyciągano z szafy wszystko i wietrzono, żeby mole nie zalęgły się.
Mimo trywialności, bo nie był to żaden antyk, darzono szafę niezwykłym szacunkiem i otaczano aurą tajemnicy, by na koniec swojego bytowania doczekała się hymnu na jej cześć. Mogłabym nawet ów hymn przytoczyć ale po co narażać się na oskarżenia o naruszanie praw autorskich, zwłaszcza, że hymn w dalszym ciągu sprzedaje się.
Do jego powstania przyczyniła się najprawdopodobniej moja przyjaciółka z czasów dzieciństwa, z którą sporo czasu spędzałyśmy przed szafą. Było to nasze ulubione miejsce zabawy. Najczęściej urządzałyśmy sobie teatr, co silnie działało na wyobraźnię - zwłaszcza jej. Trzeba przyznać, że szafa rzeczywiście miała w sobie coś kabaretowego. Takiego eksponatu nie powstydziłby się sam Władysław Hasior, który w tamtych czasach studiował jeszcze na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Na dodatek, później, bo w 1984 roku rozwinął ten pomysł tworząc własną galerię w budynku starej Leżakowni w Zakopanem, gdzie w okresie międzywojennym werandowali kuracjusze sanatorium przeciwgruźliczego.
Przyczyną niezwykłego wyglądu naszej szafy było potłuczone lustro zajmujące jej środkowe skrzydło. Na jego dole błyszczały jak sztylety ostre zęby szkła na tle ciemnej deski. O tym, w jakich okolicznościach lustro w tak paskudny sposób potłukło się nie rozmawiano..
Żeby ten defekt ukryć, do drzwi szafy przybito gwoździki, przywiązano tasiemkę i zawieszono na niej pluszową, czerwoną kotarę. Trzeba przyznać, że wyglądało to nawet interesująco. Kojarzyło się nieodparcie z teatrem.
Zabawy początkowo nie trwały długo. Sprowadzały się do przesuwaniu lalek nad materiałem, tworzeniu jakiejś sztuki asamblażu z połączenia przedmiotów z ich lustrzanym odbiciem na tle naszych twarzy. Czasami towarzyszyły temu niedorzeczne, improwizowane dialogi w rodzaju:
Zły czarowniku oddaj mi kurę! Ukradłeś ją!
Nie ukradłem!
Kłamiesz! Ukradłeś! Oddaj!
Nie oddam, bo ją zjadłem! Została tylko krewka!
Później był śmiech i zaczynałyśmy przedstawienie od nowa.
Po pewnym czasie przyszło nam do głowy, że przecież same możemy wcielić się w jakieś postacie - tylko potrzebne są do tego kostiumy. Z pytaniem, czy możemy coś wziąć z drugiej szafy, poszłyśmy do mamy.
Druga szafa – duża, szeroka, pachnąca świeżym drewnem i politurą – nie była tak wypchana, jak szafa dziadków. Rząd półek właściwie świecił pustkami. Na górze leżały chustki na głowę, cienkie rękawiczki i parę jedwabnych szalików. Było też pudełko z ozdobami – kilka broszek, kilka szpilek do kapeluszy a także jakieś korale. Niżej odłożono koszule nocne i halki, ale też nie było ich wiele. Dół, z naszego punktu widzenia nie przedstawiał się atrakcyjnie – stosik kolorowych, nieużywanych ręczników.
Mama słysząc o co nam chodzi, zdziwiła się:
A co chcecie wziąć?
Dwie koszule nocne i jakieś szaliki. To będą nasze suknie balowe – poinformowałam
ją.
Zawahała się przez chwilę. Na szczęście z pomocą przyszła nam babcia.
Babcia była niewysoka i być może dlatego szybko oceniła sytuację pod względem praktycznym.
Niech się przebiorą. Będą przynajmniej musiały odsunąć się od lustra, bo nic w nim nie zobaczą. Ciągle się boję, że pokaleczą się o potłuczone szkło. A najlepiej zastawić lustro krzesłem, to nie będą blisko podchodzić.
Zrobiłyśmy tak, jak babcia wymyśliła. Na tle czerwonej kotary stanęło ciemne, drewniane krzesło. Posadziłyśmy na nim dwie duże lalki a obok misia. To miała być widownia. W drugim pokoju zarzuciłyśmy na siebie nocne koszule, przepasałyśmy się w talii szalikami, kawałkiem znalezionej na półce szminki pomalowałyśmy usta i ruszyłyśmy na naszą scenę.
Zabawa na tyle spodobała nam się, że później powtarzałyśmy ją jeszcze wiele razy zmieniając tylko zestaw garderoby. Z biegiem czasu wyklarowało się nasze emploi. Ona grała słodkie królewny, ja – różnego rodzaju czarne charaktery. Ustalenie tak sztywnej zasady, niestety zaczęło rzutować na nasze wzajemne stosunki. Zabawa w teatr w pewnym momencie kończyła się, tymczasem moja przyjaciółka nie mogła wyjść ze swojej roli, odnosiła się do mnie wyniośle i ciągle traktowała jak wroga.
Nie wiem jak sprawy potoczyłyby się dalej, gdyby nie to, że dziadek znalazł w końcu dobrego stolarza, który usunął lustro, położył zamiast niego drewnianą płytę i tak starannie ją dobrał, że żadnych przeróbek w szafie nie dało się zauważyć..
Przeniesienie się do drugiej szafy nie było już tak fascynujące, a na dodatek dosyć szybko przestawiono ją do pokoju, gdzie nikt nie powiesił lustra.
Przez to zamieszanie z przestawianiem sprzętów szafa rodziców została przez nas zlekceważona - tym bardziej, że mebel był nowy, nie miał żadnych udziwnień a półki spenetrowałyśmy dokładnie. Być może dlatego nikt już nie napisał hymnu na cześć tej drugiej szafy, na której, co należy podkreślić, nie trzymaliśmy pod plikiem gazet jakichś nieużywanych dewocjonaliów, jak to robili dziadkowie.
Gdy na koniec jej część zagarnął dla siebie ojciec, zabroniono nam również grzebania po półkach. Było to nawet niewykonalne, ponieważ popołudniami ojciec w jej pobliżu rozkładał stół, rozwijał na nim arkusze papieru i rysował. Czasami pojawiał się mój przyrodni brat, który przyłączał się do tego zajęcia.
Któregoś razu między mną i ojcem wywiązała się rozmowa na temat telewizji. Słowo było mi zupełnie nieznane, więc spytałam: co to jest? Powiedział, że jest to takie radio, w którym oprócz głosu będzie również obraz. Próbowałam wyobrazić sobie ten przedmiot. Z uporem przypatrywałam się staremu odbiornikowi radiowemu. Miał drewnianą skrzynkę obitą z przodu jasnym materiałem, na dole podziałkę i dwie gałki a z boku szklane zielone oko. Zastanawiałam się, w którym miejscu w radiu może pokazać się jakiś obraz? Wreszcie doszłam do wniosku, że najpewniej w szklanym oku, w którym będzie utrzymywał się przez cały dzień a następnego dnia zostanie zmieniony.
Kilka lat później, gdy w prywatnych mieszkaniach pojawiły się pierwsze odbiorniki telewizyjne skorygowałam swój błąd. Nie był zbyt wielki – malutkie ekrany telewizorów przez większą część dnia pokazywały obraz kontrolny.
Te wszystkie zaprzątające mi głowę sprawy odwróciły moją uwagę od szafy – było przecież tyle innych ciekawszych rzeczy. Wróciłam do tego problemu dopiero po wielu latach. Powodem był remont i przemeblowanie mieszkania.
Zanim jednak posunę się dalej w tej historii, muszę parę rzeczy wyjaśnić.
W roku 1980, gdy gospodarcza sytuacja kraju pogarszała się i nastroje dojrzewały do wybuchu powszechnych strajków, zaczęło krążyć wśród ludzi dowcipne powiedzonko: „Zima wasza, wiosna
nasza a lato Muminków”.
Brzmiało to niepokojąco a jednocześnie zabawnie. Wszyscy powtarzali je z dziwnym upodobaniem, chyba nie do końca rozumiejąc o co tak na prawdę chodzi?
Co się tyczy Muminków, to stworzone zostały jako fikcyjne, antropomorficzne istoty, nieco podobne do hipopotamów ale dwunożne. Większość znała je z polskiego serialu telewizyjnego, który cieszył się dużą popularnością i był oglądany zarówno przez dzieci, jak i dorosłych. Muminki zaistniały jednak znacznie wcześniej jako bohaterowie cyklu dziewięciu książek fińskiej pisarki piszącej po szwedzku – Tove Jansson. Pierwsza książka z tej serii została opublikowana przez autorkę w 1945 roku ale jej pierwowzór powstał już zimą roku 1939.
Być może dla wtajemniczonych te daty były jakimś kluczem do dowcipnego powiedzonka, większość jednak nie zastanawiała się nad tym. Ja również do pewnego momentu nie wnikałam w to głębiej – po prostu dobrze brzmiało.
Były jednak osoby, które, jak okazało się, chodziły tropami Muminków. Pozornie wyglądało, że kieruje nimi zwykła ciekawość. To jeszcze nie było najgorsze... Najgorsze zaczynało się, gdy podejmowały mniej lub bardziej udane próby wykorzystania nabytej wiedzy i beztrosko robiły rzeczy straszne.
Do zastanowienia się nad całą tą sprawą zmusił mnie dopiero splot niezbyt przyjemnych dla mnie zdarzeń.
Wniosek był prosty – Muminki w momencie, gdy o nich u nas mówiono, były już tylko musztardą po dawno zjedzonym obiedzie.
Jeśli chodzi o problem szafy, to, jak powiedziałam, wróciłam do niego przy okazji generalnego remontu w mieszkaniu. Sprzęty po dziadkach zniknęły wiele lat wcześniej – nie były na tyle atrakcyjne, by przechowywać je. Pozostało po nich jedynie upodobanie do staroci.
Działając zgodnie z upodobaniem, solidną szafę rodziców zachowałam, przestawiłam do największego pokoju a jej miejsce zajął zakupiony, znacznie starszy, antykwaryczny mebel. Miałam wreszcie coś oryginalnego!... Mieszkanie od razu nabrało szczególnego charakteru. Było wprawdzie w stylu eklektycznym ale stare z nowym dobrze połączyło się.
Po uporządkowaniu wszystkiego i dokładnym wysprzątaniu całości zaczęłam podziwiać swoje dzieło.
Nagle ze zdziwieniem odkryłam, że na jednym ze skrzydeł szafy rodziców ujawniły się jakieś rysunki. Nie były zbyt wyraźne ale jednak widoczne. Próbowałam mebel jeszcze raz dokładnie oczyścić. Nie wiele to zmieniło. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, lecz gdy po chwili przyjrzałam się temu dokładnie, znowu je zobaczyłam. Na dodatek nie były mi obce. Zawierały jakieś elementy szkiców i projektów ojca, wizerunki kukiełek z oglądanych w dzieciństwie spektakli w pobliskim teatrze lalkowym, którego budynek od dawna już nie istniał, a całość zamykała głowa psa czy też wilka. Ich obecność na drzwiach szafy zdziwiła mnie ale nie za bardzo. W naszym domu dużo rysowało się i robił to nie tylko ojciec. Bardziej interesująca była sprawa - jakim sposobem te obrazy utrwaliły się na drewnie?...
Zaintrygowana odkryciem poszłam obejrzeć zakupiony mebel, który też był szafą. Właściciel sklepu antykwarycznego bardzo ją reklamował. Podkreślał, że pierwotnie należała do pewnego malarza żyjącego w początkach XX wieku. Miało to świadczyć o jej dobrym stylu. Do sklepu trafiła tylko dlatego, że krewni, którzy po kolejnym właścicielu odziedziczyli ją, nie potrafili znaleźć dla niej miejsca w swoim nowoczesnym mieszkaniu.
Moje podejrzenia co do możliwości znalezienia czegoś na drzwiach szafy, niestety, okazały się słuszne. Jedno skrzydło utrwaliło głowę mężczyzny. Kojarzyła się z jakąś postacią symboliczną – jakby z obrazów Jacka Malczewskiego. To mi nie przeszkadzało. Więcej powiem - było nawet interesujące. Z drugim sprawa przedstawiała się znacznie gorzej – oprócz czegoś, co przypominało skład starych, dziecinnych zabawek z drewna, był jeszcze obraz wysuwający się na pierwszy plan - wypięty zadek.
Jakby tego było mało – wypięty zadek siedział na jakimś kuble. Trudno było dopatrzeć się w tym pupki amorka przeniesionej tajemniczym sposobem z obrazu czy innego przedmiotu na drzwi.
Swoich starań zmierzających do usunięcia skazy nie będę opisywać, bo nie jest to interesujące. Powiem tyle tylko, że parę zabiegów wykonanych przy drewnie wskazywało na obecność głowy mężczyzny również na drugim skrzydle. Była ona przesunięta poza oś symetrii, którą stanowiła pionowa linia rozpięcia drzwi. Kiedy zastanawiałam się: co powinnam z tym zrobić, nie wiadomo dlaczego przypomniałam sobie ostrzeżenie babci: „Nie siadaj na zimnym kamieniu bo złapiesz wilka”. Teraz miałam już dwie sprawy, które powinnam dokładnie rozważyć ale odłożyłam to na lepsze czasy.
oceny: bezbłędne / znakomite
Wplecione w narrację wątki literackie i odniesienia z zakresu historii sztuki nadają opowiadaniu uniwersalny wymiar, a przestrzeń zamknięta tutaj w dwupokojowym mieszkaniu - jak brama (patrz tytuł cyklu) - otwiera się na świat dużo pojemniejszy