Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-12-09 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2573 |
Zrobiło się trochę duszno i męcząco, więc postanowiłem wyjść na papierosa. Otwierając drzwi spojrzałem jeszcze w stronę baru na Waldka. Rozlewał się, siedząc na krześle. Wychodząc byłem zajęty zapinaniem kurtki i nie zwróciłem uwagi na to co dzieje się na zewnątrz. To był jeden z wielu błędów, które miałem zrobić tego wieczoru. Z prędkością światła, przeleciał mi przed nosem adidas, wytrącając mi dopiero co wyjętą zapalniczkę z kieszeni. Stwierdziłem, że to znak aby nie palić i wróciłem do środka. Przed pubem trwała jakaś bójka, lecz postanowiłem nie dochodzić kto i z kim. Usiadłem na swoim miejscu. Waldek nagle się ożywił i zaczął nawijać mi do ucha.
- Ty słuchaj, jakie ona ma piękne nogi. No bóstwo, popatrz tutaj.
Obejrzałem się do tyłu. Przy jednym z wysokich stolików siedziała młoda blondynka, z najdłuższymi nogami jakie kiedykolwiek widziałem. Miała krótką spódniczkę w szare wzorki. Widok był nadzwyczaj imponujący. Świeczka, krótka lekko jarzyła się przy stoliku, dodawała jej tajemniczości.
- Długo już tak siedzi sama? - zapytałem.
- Odkąd tylko weszła, ale wooow boże muszę do niej podejść, muszę.
Blondi zaczęła się uśmiechać i zerkać w stronę baru. Nie miałem dzisiaj kompletnie nastroju na przelotny romans, dlatego pozostawiłem Waldkowi miejsce do popisu. Sam nie wiem co wtedy robiłem w tym barze.
- Ty słuchaj, ja tam idę.
Powstrzymałem go ręką.
- Poczekaj , musisz trochę wytrzeźwieć. Wezmę ci coś do jedzenia.
Zajrzałem do karty. Smalec z pajdą chleba, bigos z grzybami, śledź w śmietanie, fasolka po bretońsku. Gdyby zjadł, którąś z tych rzeczy stracił by szansę na zaliczenie czegokolwiek dzisiejszego wieczoru. Wychyliłem się za bar.
- Nie macie czegoś mniej... staropolskiego? - Barmanka w długim warkoczu zaśmiała się pod nosem i pokiwała przecząco głową.
- Nie, ale jeśli twojego kolegę to uratuje, to dodajemy do każdej porcji dwie miętówki. - Popatrzyłem na Waldka. Ślinił się teraz obrzydliwie do Blondi.
- Dobrze to poproszę może... bigos z grzybami. Waldek, bigos może być?
- Tak, może być. I piwko jeszcze. Ja ci oddam pieniądze, bo mam tylko wybrać muszę.
Wiedziałem, że to nieprawda ale akurat w tamtym czasie poszczęściło mi się kilkakrotnie z pracą, więc do portfela nie zaglądałem. Wyciągnąłem pięć dyszek i zapłaciłem. Z głośników leciał rytmiczny swing. Wszyscy w knajpie zaczynali lekko podrygiwać. Barmanka wróciła z bigosem i dwoma piwami. Waldek, w mgnieniu oka, chwycił się za bigos.
- Ale to jest, kurwa, dobre.
Uszy trzęsły mu się ze szczęścia, a szczęka kłapała jak u wilczura. Popijał to sytymi łykami piwa. Bigos pożarł dokładnie w pół minuty. Bał się, że jeśli przerwie kontakt wzrokowy ze swoim obiektem pożądania, to straci ją tego wieczoru.
Tymczasem rozsunięto krzesła i na środku stworzył się mały parkiet. Jak zwykle znalazł się pierwszy, który w tańcu był niezrównany i wyrwał się na środek, zapraszając do tańca niską, czarnoskórą dziewczynę. Wywijał nią w rytm muzyki, podrzucał do góry, zawsze łapiąc w ostatniej chwili. Do pierwszej pary dołączyły kolejne. Jeśli wcześniej było duszno, teraz każdy czuł się jak w piekle. Ktoś otworzył drzwi na zewnątrz, mimo niskiej temperatury. W końcu i Waldek, wywęszył swoją szansę.
- Dobra, teraz moja kolej, bo za chwilę ten piękny tancerzyk mi ją wyrwie – wziął dwie miętówki naraz, wytarł się w chusteczkę i wstał – Życz mi powodzenia.
- Po prostu tego nie spierdol – odpowiedziałem.
Jego krok był ekstrawagancki. Poprawił wymięty kołnierzyk, włożył koszulę w spodnie, a dłońmi przygładził sobie grzywkę. Blondi siedziała zbyt daleko, abym mógł usłyszeć całą rozmowę, ale sytuacja wyglądała dosyć komicznie. Waldi szedł podniecony, potykając się po drodze o nogi którejś z tancerek. Gdyby nie stolik, wyłożył by się przed młodą blondynką, lecz akurat w tym momencie szczęście mu dopisało. Stanął z boku, opierając się jedną ręką o ścianę, zaczął jej szeptać coś do ucha. Z jej twarzy można było wywnioskować jak bardzo pijany musiał być. W pierwszej chwili miała ochotę dać mu w pysk, ale powstrzymał ją, przyszykowanym wcześniej komplementem. Po długich męczarniach, z wyrazem zażenowania wyszła do toalety. Waldek stanął, zrobił minę pełną zdziwienia i czekał. Po kilku minutach wróciła, obejrzała się w lusterku, które wisiało zaraz obok mnie. Wystawiła usta i posłała całusa w stronę swojego odbicia. Mógłbym przysiąc, że poczułem jej perfumy. Podeszła do swojego wielbiciela i zaczęła mu coś tłumaczyć. Trwało to dłuższą chwilę, a miny Waldka zmieniały się jak w kalejdoskopie. W końcu, po naprawdę długiej rozkminie, porwał ją do tańca. Pomimo, że w pierwszej chwili miała szansę na ucieczkę, postanowiła mu ulec. Nie pamiętam ile razy później tego żałowała, ale w tamtej chwili jej stopy i ramiona, płakały od ciosów wychodzących z mało zgrabnych kończyn jej partnera. Pojęcie trzymania ramy albo kroku, były dla Waldka wyjątkowe obce. Gdyby nie pewne wydarzenie, które miało się za chwilę zdarzyć, biedna blondyna wylądowała by na pogotowiu ze zwichniętym barkiem. Jednak tego wieczoru, mój przyjaciel jako kolejna osoba, przegrał z alkoholem. Po kolejnych wygibasach i tylko jemu znanych ruchach, zakręcił się uderzając w obraz wiszący zaraz przy drzwiach. Ramka spadła i roztrzaskała się w drobny mak. On, siłą odśrodkową wyleciał na zewnątrz. Wziąłem płaszcz i wyszedłem za nim. Na szczęście w tej chwili barmanka, schowała się w swojej kanciapie i nie zauważyła szkód wyrządzonych przez Waldka. Zamknąłem drzwi i zacząłem szukać go wzrokiem. Daleko nie poszedł. Stał pięć metrów od wejścia i rzygał jak kot. Podszedłem i spojrzałem na jego głowę. Na szczęście była cała i zdrowa.
- Walduś, żyjesz?
- Tak, w porz.... - Przerwał mu kolejny chlust. Stworzyło się już niezłe bajorko wokół niego.
- Mam nadzieję, że nic ci się nie stało w tą twoją durną głowę.
- Nie przyjacielu, jest ok.
Był 26 grudnia. Pełno osób na rynku, śnieg lekko prószył. Powinienem był wrócić się po jego płaszcz, ale nie chciałem płacić za szkody. Będę musiał kogoś poprosić aby tam wszedł i ukradkiem wziął zgubę. Z drugiej strony, ile taka ramka może kosztować?
Z pomocą przyszła mi Blondi. Wyszła z knajpy i zaczęła iść w naszą stronę swoim dumnym krokiem. Skrzywiła się na widok kałuży rzygowin. Podeszła do mnie i zaczęła rozmowę.
- Hej, jestem Sandra. - kręcący uśmieszek nie znikał z jej twarzy. Miała długie rzęsy, na które opadały lekko, płatki śniegu.
- Cześć Sandro, miło cię poznać. - podałem jej rękę i delikatnie uścisnąłem.
Po raz pierwszy tego wieczoru, dreszcz podniecenia przebiegł mi po kręgosłupie. W tak krótkiej spódniczce zaczęła szybko marznąć na zewnątrz. Tym bardziej słodkie, były jej nerwowo przebierające w miejscu stópki.
- Twój kumpel jest pijany w trupa. Szkoda, śmiesznie było gdy namawiał mnie do tańca. Chociaż w pewnym momencie, chciałam dać mu w pysk.
Waldek chyba chciał coś wtrącić, ale mogę przysiąc, że kolejna porcja wyleciała z jego żołądka, a on to przez przypadek połknął. Nie zwracając na niego uwagi, Blondi kontynuowała.
- Słuchaj, może zostawisz kumpla i pójdziesz ze mną na inną imprezę, co? Tutaj zaczyna się robić trochę drętwo.
Odwróciłem wzrok w jego stronę. Zaczął jakby trochę trzeźwieć, chociaż dalej kołysał się przy ścianie.
- Nie, niestety muszę odmówić, ktoś musi go zaprowadzić do domu.
- Ale ja mogę iść jeszcze gdzieś... - odezwał się głosem przypominającym skamlającego psa.
Spojrzałem na nią, a ona na niego. Odrzuciła swoje blond włosy do tyłu. Złapała się w pasie i z łaską powiedziała:
- No dobra, ale musisz go pilnować, żeby nie narobił tam burdelu. Nie mogę się pojawiać z kimś takim na mieście
- A gdzie się wybieramy?
- Do Bajkonuru.
- Masz wejściówki?
- Nie mam. Ale ochroniarz startuje do mnie od dłuższego czasu, więc z wejściem nie będziemy mieli problemu. Poza tym, znam większość ludzi, którzy tam przychodzą.
„No to mamy do czynienia z gwiazdą” pomyślałem. W rozmowie górowała nad wszystkimi i nie tylko dlatego, że była naprawdę wysoka, ale dlatego, że była wyjątkowo pewna siebie. Dowiedziałem się, że jest modelką, że chodzi w pokazach u tych wszystkich projektantów-gejów. Gdy zaczęła mi wymieniać ich po kolei, nie zapamiętałem ani jednego nazwiska.
- Lubisz to robić? - zapytałem od razu.
- No pewnie. Dlaczego pytasz?
- Zawsze miałem wrażenie, że ludzie, nie tylko kobiety, próbują się dowartościować na wybiegu.
- Nie ja. Znam swoją wartość. Po prostu, jestem zajebista w tym co robię.
Zapadła cisza. Oprócz ogólnego zamieszania wokół rynku, słychać było człapanie Waldka z tyłu, oraz obijanie się obcasów blondyny o bruk. Wstąpiliśmy jeszcze po szlugi.
Po pięciu minutach byliśmy w środku. Gdy przechodziliśmy obok barczystego ochroniarza, Sandra przystanęła, szepnęła mu coś do ucha i szybkim ruchem pchnęła drzwi. Ochroniarz zdążył jeszcze puścić do niej oczko, a my weszliśmy za nią.
- Wiesz jak załatwiać takie sprawy – zagadnąłem.
- Większość tych typów, myśli tylko jednym narządem. Sam domyślasz się jakim. - wystawiła język i oblizała się po wargach.
Na pierwszy rzut oka, Bajkonur nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał swój hipsterski klimat, dywany na ścianach, wszędzie kadzidła, no i ludzie, którzy tworzyli zlepek wszystkich subkultur. Byłem tu pierwszy raz i to, zaszokowało mnie najbardziej. Nigdzie indziej nie można spotkać tyle osobowości. W każdej subkulturze i ideologii, znajdzie się grupa ludzi inteligentnych, mających coś do powiedzenia, a przede wszystkim ludzi otwartych na innych. To właśnie było urokiem tego miejsca.
Podeszliśmy do baru. Sandra witała się prawie z każdym, kto przebywał w środku, dlatego szybko straciliśmy z nią kontakt. Stanowiła przeciwieństwo dla Waldka, który w każdym budził litość i zażenowanie. Zapewne dlatego, że po jego problemach z żołądkiem, wyglądał jak wrak człowieka. Wziąłem go za ramię i zaprowadziłem do wolnego stolika. Kupiłem dwa browary i zacząłem z nim rozmowę.
- I jak ci się tutaj podoba?
- Jest spoko, nie narzekam.
- Chyba zmniejszyły się twoje szanse na zaliczenie Sandry. Nie sądzisz, że uderzasz za wysoko?
- Możliwe. Ale daj mi jeszcze trochę czasu. Postawię sobie to jako punkt honoru, już nawet nie dlatego, że mi się podoba, lecz dlatego, że mnie zaczyna wkurwiać.
Po czym wypił pół kufla piwa. Mój pęcherz zaczął domagać się wizyty w toalecie.
- Nie masz pojęcia gdzie tutaj jest toaleta?
- Zapytaj przy barze.
Za ladą stał starszy facet w ciemnej, zimowej czapce. Drobno zbudowany, wyglądał na cichego, spokojnego człowieka. Pracował tutaj od dawna, a wszyscy nazywali go „Panem Przełożonym”. Tak przynajmniej usłyszałem od skejcika, który w tym samym czasie zamawiał połówkę Wyborowej.
- Joł, ten koleś, jest w chuj długo tutaj. Odkąd pamiętam. Pierwszego browara mi sprzedał.
- Zajebiście. Wiesz może, gdzie tu jest kibel?
- Na końcu korytarza, w lewo.
Trochę przygaszony skejcik wrócił do swojego deskorolkowego towarzystwa. Ruszyłem według wskazówek i doszedłem do wc. Zapukałem do męskiego. Cisza. Otworzyłem drzwi i zdałem sobie sprawę dlaczego nikt nie odpowiadał. Przystojniak, z wyżelowaną fryzurą odpływał w ekstazie, a jego wybranka miała ręce i usta pełne roboty. Przeprosiłem i wyszedłem. Jestem pewien, że nawet nie zauważyli mojej obecności. Postanowiłem poczekać na wolną toaletę w damskim. Stałem sam w kolejce. Po chwili przybiegła jakaś niska brunetka. Oglądając się za siebie wbiegła do męskiego, zanim zdołałem krzyknąć, że jest zajęte. O dziwo, zamknęła szybko drzwi i nie wyszła już stamtąd.
Po dłuższej chwili, z damskiego wyszła pulchna dwudziestolatka. Wbiegłem, szybko załatwiłem swoją potrzebę, aby żadna z następnych w kolejce, nie miała do mnie pretensji o mokrą deskę. Udało się, umyłem ręce i wróciłem do Waldka. Nie było go jednak przy stoliku. Został tylko mój płaszcz. Żałując w myślach, że wziąłem go ze sobą, zacząłem poszukiwania.
Przeszedłem do części dla palących i przy okazji zapaliłem. Przy stolikach siedzieli już pijani ludzie, tylko niewielka część zachowała względną trzeźwość. Gdy wodziłem wzrokiem wokół kolejnych, ktoś zaczepił mnie z tyłu.
- No hej, szukałam cię. Gdzieś ty był.
To była Sandra. Jej wzrok był coraz bardziej mętny. Lekko kołysała się na boki, a jej usta wyginały się w śmieszny sposób. Jej lekko zadarty nosek, z niewielką ilością piegów na bokach, pięknie wkomponował się w jej smukłą twarz. Zarzuciła swoje ręce na moje ramiona i zbliżyła się.
- Chcę się dzisiaj z tobą napić. Chodźmy do baru.
- Bardzo chętnie, ale najpierw muszę znaleźć Waldka.
- Tego łamagę? Zostaw go, on jest nikim. - jej prawa ręka powoli schodziła niżej.
- Dlatego tym bardziej muszę go znaleźć.
- Jak chcesz. Znajdź mnie później.
Dała mi słodkiego całusa w usta. Alkohol, jej wygląd i aura tego miejsca, dodatkowo wzbudzały moje podniecenie, na myśl o niej. Na początku wieczoru, nie byłem skłonny do jakichkolwiek kobiet. Cały czas myślałem o moim, niedawno zakończonym związku. Ale z biegiem czasu przekonałem się, że nieczęsto zdarza się mieć szansę na taką piękność, więc dlaczego jej nie wykorzystać. Najpierw jednak, musiałem znaleźć Waldka i wsadzić go w taksówkę. Szukałem go teraz po całej palarni. Zaglądnąłem nawet do kibla, ale tam go również nie było. Wróciłem do baru i zrozumiałem wszystko.
Waldek, chyba z braku szans u Sandry, zaczął rozmawiać z jakąś kompletną blacharą. Czuć było na odległość, że jest laską jakiegoś przerośniętego koksa. Ale biedny W. chyba nie zanotował tego, w swoim mało pojemnym mózgu i zaczął permanentnie do niej podbijać. Co chwila nachylał się do niej, kładąc ręce na jej kolanie. W momencie gdy miałem już podchodzić, wylał przez przypadek resztę piwa ze swojej butelki. Ona zlekceważyła to, widocznie była już wystarczająco pijana i lubiła być adorowana, również przez takich facetów jak on.
- Ooo, jesteś w końcu. Słuchaj, muszę ci kogoś przedstawić. To jest Eliza. - na jego twarzy pojawiła się dumna mina mówiąca „Patrz, co upolowałem”.
Eliza wyciągnęła swoją rękę w moją stronę. Zrobiła ruch wskazujący na to, abym pocałował ją w zewnętrzną część dłoni. Szybko odwróciłem jej rękę i mocno ją ścisnąłem. Nie wiadomo gdzie może czaić się jej odmóżdżony mężczyzna, więc nie wolałem ryzykować i przysuwać moje usta do jakiejkolwiek części, tego brązowego od solarium, ciała. Podsunąłem się w stronę Waldka.
- Stary, co ty odpierdalasz, przecież wiesz dobrze, że ona nie przyszła tutaj sama. Nie ma na tyle ilorazu inteligencji, aby zamówić piwo. Nie mówiąc już o zdobyciu na nie funduszy. Za chwilę przyciągniesz kłopoty na siebie, a tym samym na mnie.
- Co ty gadasz? Dobrze mi idzie. Jest sama. Wyczuwam to.
- Myślę, że ten twój dar czucia straciłeś, jak wyrzygałeś połowę siebie.
Cała rozmowa toczyła się pod czujnym okiem Elizy, więc musiałem pracować swoją mimiką twarzy. Z boku nasza rozmowa mogła wyglądać jak dialog dwóch kochających się gejów. Wziąłem go spokojnym ruchem pod ramię.
- Odczep się od niej i chodź do stolika. Albo mam lepszy pomysł. Wsadzę cię w taksówkę i pojedziesz do domu się przespać. Za dużo wrażeń na dzisiaj.
- Nie jadę do żadnego domu! Sam sobie jedź. Prawda, Ela? - ostatnie z słowa praktycznie wykrzyczał. Zachowywał się jak nastolatek, przeżywający okres buntu.
- Eliza, nie Ela – zmieszała się tapeciara.
- O, no tak, Ewelina słonko.
- Nie mam na imię ani Ela, ani Ewelina, tylko ELIZA, rozumiesz idioto?
- No ale daj spokój, słonko, przecież wiem. - Przysunął się do niej i pocałował ją w usta. Tym razem przegiął. Od tej chwili wszystko toczyło się dosyć szybko
Najpierw, Waldek dostał od pocałowanej plaskacza, z wyciągniętej, drobnej dłoni. Następnie w pobliżu znalazła się Sandra.
- Czekałam na ciebie, gdzieś ty był? - zwróciła się do mnie.- I co tu się w ogóle dzieje?
Nagle odezwał się Waldek.
- Cześć dupeczko, też na ciebie czekałem.
- Zamknij pysk, idioto. Mówiłam do twojego przyjaciela.
- On nie jest moim przyjacielem, tylko zwykłym, wkurwiającym kumplem. – stanąłem w swojej obronie. Pomyślałem, że to nie zawali jeszcze całkowicie moich szans u niej.
- Co ty powiedziałeś? - zarumienił się Waldek – myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Stary, nie mogę przez ciebie zwyczajnie funkcjonować. Strasznie mnie denerwujesz, nie mamy wspólnych tematów do rozmowy, jesteś skretyniałym idiotą, a na samym końcu robisz dziwne rzeczy i przynosisz mi tylko wstyd. Jesteś najskuteczniejszym środkiem antykoncepcyjnym.
- Ja jebie, telenowela. - skwitowała całą sytuację Sandra.
Potem, zrobiło się już całkowicie, jak w prawdziwym odcinku taniej telenoweli. Do akcji wkroczył przydupas Elizy. W jego ocenie nie myliłem się ani trochę. Łysy, lekko spocony na czole, napakowany tak, jakby był napełniony helem, z czarnym podkoszulkiem, spod którego wystawało odrastające owłosienie. Chyba jednak w każdym miejscu, znajdzie się odsetek bezmózgów. W całej powadze sytuacji, najbardziej w głowie utkwił mi jego tatuaż. W założeniu miał przedstawiać rozdartą skórę, z której wystają przewody i kabelki, ale najprawdopodobniej za szybko zaczął pić alkohol i całość wyglądała jak zupa z tego, co dzisiaj wyskoczyło z żołądka biednego Waldusia. Zorientowałem się szybko i już chciałem wybiec, gdy ręka tego koksa, zatrzymała mnie dosłownie w miejscu.
- Co tu się dzieje?
Dźwięk jego wysokiego głosu, który nijak miał się do jego postury, zabolał mnie w uszy. Z całej siły powstrzymałem się od śmiechu. Mniej szczęścia dopisało Waldkowi, który w tym samym momencie, wlewał w siebie końcówkę piwa. Jednym dmuchnięciem, wypluł wszystko na biust Elizy i jej partnera. Co ciekawe, oba pod względem wielkości, mogłyby ze sobą konkurować. Widocznie biedak, nie zapracował jeszcze na operację dla swojej partnerki. Następna rzeczą, którą zobaczyłem, był szybki sierpowy zadany w brzuch Waldka. Osunął się powolnym ruchem na ziemię. Wtedy z kolei ja popełniłem błąd, ponieważ stanąłem w jego obronie. I również zarobiłem potężny cios. Po czym usłyszałem śmiech Sandry i przyśpieszający z prędkością światła, adidas partnera Elizy. Przypuszczam, że na tym skończyła się nasza wizyta w tym miejscu.
Otrzeźwiałem dopiero wtedy, gdy ochroniarz wyrzucił mnie na oblodzony chodnik, przed Bajkonur. Za mną z hukiem wyleciał Waldek. Jego twarz była cała we krwi. Aby dodać scenie jeszcze więcej absurdu, zza zamykających drzwi wyleciała paczka chusteczek w hello kitty.
- Żyjesz? Waldek?
- Ała, czekaj nic nie widzę.
Przybliżyłem się do niego i przetarłem jego oczy. Chusteczka była we krwi i łzach.
- Przepraszam cię, stary.
- Dobra, nic się nie dzieje. Ważne, że jeszcze żyjemy.
- Wiem, ale to była moja wina - Z jego nosa zwisał teraz potężny glut. Prawie dotykał ziemi. - Byłem strasznym idiotą dzisiaj.
- Po prostu byłeś pijany. Nie powinniśmy tutaj w ogóle przychodzić.
- Masz rację.
- Poza tym, jesteś moim przyjacielem. Wtedy w pubie, poniosło mnie. Chciałem zaimponować Sandrze. Jesteś moim przyjacielem i tylko to się liczy. Udawałem kogoś kim nie jestem. Przysięgam ci, że zawsze stanę w twojej obronie, nawet jeśli to będzie prośba, o zakopanie zwłok tego barana, w twoim ogródku.
Waldek uśmiechnął się. Dopiero teraz zauważyłem, że ma ułamaną jedynką. Ale postanowiłem mu nie wspominać. Na razie, niech żyje w tej błogiej nieświadomości, póki jest na znieczuleniu. Z boku cała sytuacja musiała wyglądać naprawdę żałośnie.
Wstałem i otrzepałem się. Na biodrze miałem rozdarte spodnie. Na szczęście telefon był prawie nie zniszczony, nie licząc grubej rysy na ekranie. Podałem rękę Waldkowi. Wstał i odetchnął z ulgą. Zadzwoniłem po taryfę i po pięciu minutach, siedzieliśmy już w samochodzie. Oparłem się o szybę i patrzyłem na mijane przez nas latarnie. Zabawne, że dopiero teraz dostrzegłem te ozdoby uliczne. Z tej perspektywy wyglądały dosyć bajkowo. Po chwili Waldek zaczął macać ręką okolicę ust.
- Tymek, o kurwa, chyba nie mam jedynki...
oceny: bezbłędne / znakomite
/dorośli inteligentni na oko/ ludzie nawet na podstawie własnych codziennych doświadczeń nie uczą się n i c z e g o,
choć przecież przez dziesięciolecia są codziennymi bywalcami takich /jak ten oto przed nami/ w mordę jeża szemranych bajkonurów i dobrze wiedzą,
co ich tam czeka:
- ciężka zadyma;
- pijaństwo i jego powalające skutki;
- prostytutki;
- sceny /na scenie, pod barem, w wc, w okolicy ulicy/ dzikiego gwałtu i mordobicia
Co się zmienia
W życiu Henia?
Piwo, co się spienia?
Mordobicie i przepicie?
Raz Eliza, raz Ibiza
Znane mu z imienia?
Się zanurzę,
Gdzie zabawię dłużej.
Sandra jest na górze -
Tańczy z X. na rurze.
Idzie znów na burzę...
J a k a jest klientela tego codziennego półświatka, i co wyprawia ze swoim własnym i cudzym zdrowiem i życiem
aktywnie /na ile pozwalają pijane nogi/ uczestnicząc w tych odwiecznych nocnych burdach pod wszystkimi bajkonurami świata,
zawsze kosztem wszystkich tych interwencji policji/milicji, karetek pogotowia, nieprzespanych nocy najbliższego sąsiedztwa
itp., itp., itp.
I CO NAM MÓWI O NASZEJ KONSTYTUCJI WIELKI PARAGRAF O MAŁEJ SZKODLIWOŚCI SPOŁECZNEJ
oceny: bezbłędne / znakomite