Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-04-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 6084 |
NA ZAKRĘCIE
Artur wykonał nerwowy ruch mięśni twarzy i poczuł, jakby znalazł się w nienaturalnym świecie. Wokół rozprzestrzeniała się gęsta mgła, a z niej wyłaniały się tysiące pięknych kobiecych twarzy.
-To chyba już po mnie – medytował i bał się otworzyć oczy. – Profesorze, czas już wracać! Nie śpieszy się pan do przyjaciół? – dotarło do niego już nieco wyraźniej. Z trudem podniósł obolałe powieki. Bez problemów rozpoznał doktora Grabińskiego.
-Witam dojrzałego mężczyznę z młodzieńczym sercem. Ale przez pewien czas nie możesz go zbytnio eksploatować. Teraz odpoczywaj, bo odbyłeś wyczerpującą podróż. I nie myśl sobie, że się od nas tak szybko uwolnisz. Będziemy się spotykać często i to przez długi czas.
–O czym on mówił? – pomyślał Artur i opuścił ciążące powieki. I ponownie ujrzał we mgle tysiące pięknych twarzy. Ale tym razem mgła powoli opadała, a wraz z nią rozpływały się twarze. W końcu została tylko jedna, bardzo wyrazista i z pielęgniarskim czepkiem na puszystych włosach.
–Ja skądś znam tę kobietę. Musiałem ją kiedyś widywać. Ale kiedy i gdzie? – myślał. Chyba nawet na chwilę zasnął, bo potem szybko podniósł powieki, rozejrzał się po sali i znowu zamknął oczy. – Tak, już wiem, to przecież twarz Ewy, mojej Ewy – uświadomił sobie. Poznali się, gdy rozpoczynał studia doktoranckie na informatyce Uniwersytetu Warszawskiego. Mieszkał wtedy w domu asystenta. Miał samodzielny pokój z maleńką łazienką i kuchenną wnęką. Poznali się przypadkowo, gdy podał jej rękę podczas wysiadania z tramwaju. I tak się zaczęło. Ewa pochodziła z małego miasteczka na Mazowszu. Była pielęgniarką w wojskowym szpitalu przy ulicy Szaserów, mieszkała w przyszpitalnym hotelu. Nigdy jednak go do siebie nie zaprosiła, nigdy też nie mówiła o swojej rodzinie, pracy i o znajomych. Spotykali się dość często. Z czasem, chyba gdzieś tak od połowy stycznia, zaczęła zostawać u niego na noc, chociaż oficjalnie było to zabronione. – A właściwie to dlaczego Ewa mnie zostawiła? – pomyślał i znowu zasnął.
–Pora zbudzić się, profesorze – usłyszał przyjazny głos doktora. Otworzył oczy i odpowiedział lekkim uśmiechem. – Jak się czujesz? Czy coś ci dolega? – zapytał. Miał zwyczaj bezpośredniego zwracania się do swoich pacjentów. – Chyba miałeś jakieś przyjemne sny, bo wyraźnie uśmiechałeś się. Ale chyba nie był on przyjemny do samego końca, gdyż przed zbudzeniem miałeś niewesołą minę. Lecz nie przejmuj się, z kobietami to zawsze tak jest – zakończył na odejście.
–Skąd on wie, o czym myślałem, a być może nawet śniłem? – pomyślał i ponownie wrócił do wspomnień. – Dlaczego Ewa tak tajemniczo zniknęła? Mogła chociaż poinformować o wyjeździe, pożegnać się, a ja bym to zrozumiał, gdyż wiedziałem, że przy moim stanie zdrowia nie jestem dobrym kandydatem na męża. Ile ja jej wtedy szukałem – pomyślał i zaczął przypominać sobie te nieustanne wyjazdy na ulicę Szaserów i oczekiwania przy bramie. Kiedyś to nawet zwrócił na niego uwagę strażnik stojący przy wejściu do szpitala. – Czy pan tutaj kogoś szuka, bo widuję tu pana już od dłuższego czasu? – spytał zaciekawiony. – Tak, proszę pana, szukam takiej jednej ładnej pielęgniarki, która tutaj pracowała. – Szanowny panie, u nas wszystkie pielęgniarki są ładne, ale nie masz pan czego tutaj szukać, bo są one obstawione przez naszych młodych doktorków. Ale ta, o której pan mówisz, trzymała się od nich z daleka. Jednak, proszę pana, pan rozumie – puścił znacząco oko i potarł charakterystycznie palcami prawej ręki. – Wiem – odpowiedział Artur – informacja kosztuje – i dyskretnie wsunął banknot do dłoni strażnika. – Wiesz pan – kontynuował strażnik – ona odeszła z pracy tak z dnia na dzień. Wszystkich to zaskoczyło, żałowaliśmy jej, była taka ładna i miła. Zawsze pierwsza mówiła dzień dobry. Do kadr to jednak nie masz pan po co iść. Tam nic nie powiedzą. Prędzej recepcjonistki z hotelu pielęgniarskiego. To tam za tymi niskimi blokami przy ulicy Garwolińskiej – wskazał dłonią kierunek.
–Spodziewałyśmy się pana. Ewa nas ostrzegała – powiedziała uprzejmie sympatyczna pani zza okienka recepcji. – Dokładnie pana opisała, więc od razu rozpoznałam. Jednak Ewa bardzo nas prosiła, by nikomu nie udzielać żadnych informacji, a panu w szczególności. Ale nie to – zastrzegła – żeby o panu mówiła coś złego. Wprost przeciwnie, wychwalała. Przed odejściem powiedziała, że nikomu nie ujawni przyczyn tak zaskakującego wyjazdu. – Widocznie musiała tak zrobić – powiedział Artur i odszedł, nie próbując wyciągać od recepcjonistki żadnych informacji.
–Panie doktorze, ja wiem, że pan nie może tego powiedzieć, ale czy w jakiś sposób mógłbym się dowiedzieć, kto jest dawcą mojego serca? – zapytał doktora Grabińskiego, kiedy był u niego na konsultacji kilka dni przed wypisaniem z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA przy ulicy Wołoskiej. – Zrozum, przepraszam bardzo, niech pan zrozumie, że ja nie mogę tego ujawnić. Zresztą oficjalnie nawet tego nie wiem, ale wydaje mi się, że i tak nierozważnie za dużo powiedziałem. Reszta zależy wyłącznie od ciebie. Jeżeli bardzo będziesz chciał, to dopniesz swego. Ale na mnie nie możesz liczyć – zakończył rozmowę, klepiąc przyjaźnie Artura po ramieniu. Do swojej sali wrócił trochę rozczarowany, położył się na łóżku i przymknął oczy. – Co on miał na myśli, mówiąc, że za dużo powiedział? Przecież w rzeczywistości nie powiedział nic. Zaraz, zaraz – zamruczał pod nosem – przecież bezpośrednio po moim wybudzeniu wypowiedział chyba takie zdanie: Witam dojrzałego mężczyznę z sercem młodzieńca. Tak, na pewno tak brzmiało to zdanie. Teraz doskonale je sobie przypominam. A to przecież musiało coś znaczyć. I ta dzisiejsza uwaga, że chyba i tak za dużo powiedział. To musi być ten prawdziwy trop.
Bezpośrednio przed opuszczeniem szpitala ponownie rozmawiał z doktorem, ale i tym razem usłyszał życzenia szybkiego powrotu do zdrowia oraz sukcesów w poszukiwaniach. Artur zrozumiał wtedy ostatecznie, że teraz musi wyłącznie liczyć na siebie.
Przejeżdżając obok Biblioteki Narodowej, doznał niemal olśnienia. – Przecież klucz do wyjaśnienia może znajdować się w tym obiekcie – pomyślał. – Jest tam zgromadzona cała polska prasa, nawet gazety gminne i zakładowe, a skoro dawcami organów są zazwyczaj ofiary wypadków komunikacyjnych i zbrodni, to o takich zdarzeniach prasa lokalna na pewno pisała. Wystarczy więc ją dokładnie prześledzić, a szczególnie z kilku dni poprzedzających operację, a reszta wydaje się być już prosta – rozważał.
Kilkudniowe ślęczenie w czytelni właściwie niczego pewnego nie wniosło. Co prawda zgromadził sterty kartek z notatkami, opracował na własny użytek program komputerowy, wprowadził do niego zgromadzone dane, ale wciąż miał coraz więcej wątpliwości. Czy czegoś nie przeoczył? Czy zdobyte informację były prawdziwe i – co chyba najważniejsze – czy do bazy danych wprowadził tę jedną, jedyną i najważniejszą informację? Bo jeżeli nie, to rozwiązanie najbardziej skomplikowanych algorytmów niczego nie da. I tego bał się najbardziej.
–I jaki jest skutek twoich poszukiwań? – zagadnął Artura doktor Grabiński podczas kolejnych badań kontrolnych i nie oczekując na odpowiedź, przystąpił do czynności lekarskich. Artur nie zaczął nawet odpowiadać na to pytanie, bo kolejne sypały się jak z rogu obfitości i dotyczyły wyłącznie stanu zdrowia. – Zostaniesz tu jeszcze na dwa, trzy dni, gdyż trzeba wykonać niezbędne badania, ale wszystko jest w jak najlepszym porządku. – Z interesującego mnie okresu przejrzałem całą krajową prasę. Zebrałem ogrom informacji, ale celu, niestety, nie osiągnąłem. Nadal tkwię w przysłowiowym polu – odpowiedział Artur na pytanie, o którym doktor chyba już zapomniał. – Oj, profesorze, rozczarowujesz mnie. Informatyk ślęczy nad prasą. Ale jak zwykle najciemniej jest pod latarnią. A nie słyszałeś o bazie danych Komendy Głównej Policji? A słyszeć musiałeś, skoro prowadziłeś szkolenie dla informatyków tej komendy. Nic sugerował nie będę, ale spotkanie z dyrektorem Ośrodka Przetwarzania Informacji inspektorem Topolskim chyba by nie zaszkodziło. To bardzo mądry oraz uczynny policjant.
–Proszę pana, chciałbym się skontaktować z inspektorem Topolskim. On tutaj prawdopodobnie jest... – Artur nie skończył zdania, gdyż dyżurny policjant mu przerwał. – Wiem, wiem. Czy pan jest z nim umówiony? – Nie, nie jestem, ale... – Dobrze, sprawdzimy, czy pan inspektor jest na miejscu. Jest, proszę bardzo, niech pan z nim rozmawia, przełączam rozmowę – wskazał ręką na telefon. – Dzień dobry panie inspektorze, nazywam się Artur Jerzyński. Chciałem... – nie dokończył, gdyż w słuchawce usłyszał: Dzień dobry, już do pana przychodzę. Proszę chwilę zaczekać.
-Witam pana profesora – Artur zobaczył przed sobą przystojnego mężczyznę w średnim wieku. Wydawało mu się nawet, że go już kiedyś widział, był tego niemal pewny. – A co to sprowadza do mnie mojego promotora? Proszę wypisać panu profesorowi przepustkę – zwrócił się do dyżurnego policjanta. – Wreszcie będzie okazja, by po latach pogawędzić i powspominać. Kiedyś nawet miałem zamiar skontaktować się z panem, myślałem o doktoracie, ale, rozumie pan, jak zwykle nie było czasu. A wie pan, koledzy ze studiów to mi nawet zazdrościli, że miałem takiego mądrego i młodego promotora. Niemal rówieśnika – oznajmił. Weszli do gabinetu dyrektora, usiedli w wygodnych fotelach. – No, niech pan mówi, panie profesorze, co pana do mnie sprowadza? Przepraszam, ale muszę zapytać o zdrowie? Słyszałem o problemach, o tej ostatniej operacji również. Widzę, że wszystko jest w porządku.
-Dobrze, opowiem o tym, ale zanim to zrobię, to proponowałbym, panie inspektorze, jeżeli pan oczywiście wyrazi na to zgodę, że skoro obydwaj jedziemy na tym samym informatycznym wózku, byśmy mówili sobie po imieniu. Taki jest zwyczaj u mnie w instytucie, a i doświadczenia z pobytu w waszym szpitalu dowodzą, że nie jest to zły zwyczaj. Ja mam na imię Artur, a pan, a właściwie ty, o ile mnie pamięć nie myli, Łukasz.
-Z wielką przyjemnością, ale czy tak wypada być po imieniu z profesorem, swoim promotorem – krygował się inspektor. – A skoro powiedziałeś, że z przyjemnością, to nie ma już co medytować. Lecz nie myśl sobie, że przy doktoracie będą jakiekolwiek ulgi, bo sądzę, że go wreszcie rozpoczniesz. Ja najbardziej wymagam od przyjaciół. A rozmowę kwalifikacyjną odbędziemy za kilka dni, dzisiaj uzgodnimy termin. Wracając zaś do mojego zdrowia, to rzeczywiście nie było dobrze, więc lekarze z Wołoskiej, a konkretnie doktor Grabiński, musiał wymienić mi serce.
-To doskonały fachowiec i wspaniały człowiek. Trafiłeś w dobre ręce. Możesz być więc spokojny o swoje zdrowie. U niego fuszerka nie przechodzi, lecz kontrolowany będziesz do znudzenia. Musisz być na to przygotowany. Ale wracając do początku rozmowy, to powiedz wreszcie, co cię do mnie sprowadza? Bo nie sądzę, byś poszukiwał kandydatów do eksperymentalnej grupy leciwych doktorantów.
-Widzisz, jest to sprawa delikatna i dotyczy problemów chyba nie do końca zgodnych z prawem – wycedził speszony. – Ale ja naprawdę chcę dowiedzieć się, kto jest dawcą mojego serca. Lekarze powiedzieć nie mogą, zresztą prawdopodobnie tego nie wiedzą.
-Rozumiem, ale w czym ja ci mogę pomóc? – spytał zatroskany inspektor.
-Wiem, że w swojej bazie danych macie ogromne ilości informacji, analiz, statystyk. Wiem też, że nie są one jawne i nie możecie mi ich udostępnić. Ale informacje o pojedynczych wypadkach drogowych lub przestępstwach już tajne nie są. A mnie interesuje wyłącznie nienaturalna śmierć młodego mężczyzny, może w wieku 18-25 lat, z okresu 15-20 października ubiegłego roku. Istotne jest miejsce zdarzenia i zamieszkania oraz najważniejsze dane personalne.
-Dobrze to wymyśliłeś – uśmiechnął się inspektor. – Takie informacje są rzeczywiście jawne. Zaraz ci je wydrukuję. Ale żeby nie było już żadnych wątpliwości, to każdy dzień na oddzielnej kartce – uruchomił urządzenia, potem wziął do ręki kilka wydruków, popatrzył na nie, coś tam popodkreślał i jedną z kartek podał Arturowi. – Pytałeś o wyjątkowe dobre dni dla policji. Wyobraź sobie, że w tych dniach w nienaturalny sposób zmarło tylko kilka osób, a wśród nich tylko jeden dziewiętnastolatek z Wyszkowa. Najechał na niego samochód na skrzyżowaniu przed wjazdem do miasta od strony Warszawy. Prawdopodobnie jest też tam pochowany. Pozostałe informacje masz na wydruku. Ale pamiętaj, musisz do nich podchodzić niezwykle ostrożnie i z dużą rezerwą.
–Aha, do Wszystkich Świętych są jeszcze prawie dwa tygodnie. Do tego czasu wszystko sprawdzę, uporządkuję się wewnętrznie i pojadę na jego grób – myślał w drodze do domu. Ale z każdą godziną czuł coraz większy niepokój. – Jak ja mam się zachować wobec rodziców młodzieńca i jak oni zareagują, kiedy ujawnię im swoją największą, choć do końca niesprawdzoną tajemnicę? Ale czy mi wolno to zrobić? Nie, nie będę czekał tyle dni. Wybiorę się za dwa dni, w sobotę. Wtedy będzie pierwsza rocznica śmierci tego chłopca i wigilia pierwszej rocznicy mojego powrotu do zdrowia. Tak, to będzie chyba najwłaściwszy czas.
–Pogoda była wyjątkowo piękna. Włożył do samochodu kilka zniczy i ruszył w drogę. Jechał powoli, analizując możliwy przebieg pobytu na cmentarzu. Minął ostry zakręt w Lucynowie i zbliżał się do skrzyżowania przed mostem. Nieświadomie zmniejszył prędkość. – To tutaj zdarzył się ten tragiczny wypadek. Być może również tutaj rodziło się moje nowe życie – myślał rozkojarzony i ponownie zwolnił, choć słyszał natrętne klaksony. – Może przed rokiem tamtego kierowcę też tak ponaglali. Nie, ja będę jechał ostrożnie – postanowił i wjechał na most. Za rzeką po prawej stronie zauważył na wzgórzu wieżę kościoła.
-Cmentarz musi być gdzieś w jego pobliżu – pomyślał i skręcił w kierunku Białegostoku. Po około stu metrach zaparkował samochód i wszedł za parkan otaczający kościół. – To w tej plebanii pod wieczór 14 sierpnia 1920 roku zatrzymali się w drodze z Białegostoku do Warszawy wyedukowani w Moskwie członkowie Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski niosący na zachód światową rewolucję. Szczęście, że już następnego dnia przed południem w popłochu wracali tam, skąd przybyli – odtwarzał sobie w pamięci zdarzenia opisane przez Żeromskiego w opowiadaniu „Na probostwie w Wyszkowie”. Tak był pochłonięty tymi rozpamiętywaniami, że niemal zapomniał o celu przyjazdu. Dopiero tabliczka wskazującą kierunek cmentarza wyrwała go z zadumy. Przeszedł na drugą stronę ulicy i po około dwustu metrach był przy bramie parafialnego cmentarza. Rozejrzał się dookoła i wybrał kierunek peregrynacji. Błyszczące w słońcu ostatnie liście wiszące na drzewach przypominały o złocistoczerwonej jesieni, a te opadłe tajemniczo szeleściły pod jego stopami. Szedł ostrożnie, jakby nie chciał zadeptać tego niesamowitego bogactwa barw. Co jakiś czas przystawał, rozglądał się i ponownie ruszał przed siebie.
-To musi być gdzieś tutaj – pomyślał i poszedł kilkadziesiąt kroków dalej. Nagle zatrzymał się przy nowym grobowcu i odczytał napis: „Odszedłeś, by inni mogli pozostać”, a poniżej imię i nazwisko: Artur Maliński.
-Co? Artur Maliński? – zapytał sam siebie. – Przecież takie nazwisko nosiła Ewa – przypominał sobie. „Zginął tragicznie 20 października 2006 roku”. – Wszystko się zgadza. A kiedy on się urodził? 24 października 1987 roku? A więc jeżeli Ewa była jego matką, to gdy ode mnie odchodziła, musiała już o tym wiedzieć – myślał i nieświadomie przymknął oczy. I teraz, podobnie jak w szpitalu, ujrzał tumany srebrzystej mgły, a w niej tysiące kobiecych twarzy. Świat zaczął wirować szybko, coraz szybciej, a gdy zorientował się, że traci równowagę i próbował się o coś oprzeć, poczuł podtrzymującą go rękę i usłyszał jakby przez sen: – Czy pan się źle czuje? Pomogę. – Nie, Ewo, nie trzeba. Wszystko jest w porządku – odpowiedział, szeroko otwierając zdumione oczy i mocno chwycił jej ramię.
oceny: bezbłędne / znakomite
Epilog zaskakujący. Domyślam się, że bohater ma serce od syna swojej byłej kochanki Ewy, może powstać domniemanie, że dawcą serca był jego własny syn, ale czy po przeczytaniu opowiadania można mieć tego pewność ?
oceny: bezbłędne / znakomite
Całość super!
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / dobre
Twoje opowiadanie czytałem z zainteresowaniem, ale nie ze względu na fabułę. Osobiście oglądałem już kilka filmów fabularnych na ten temat. Zmieniali się tylko dawcy i odbiorcy. Mnie interesowało, w jaki sposób dasz sobie radę z tą materią. Dużym plusem są dialogi, które sprawnie u Ciebie funkcjonuję. Nie znoszę monumentalnych opisów. Jestem, jak wiesz technokratą i literaturę odbieram spontanicznie, ale na początku opowiadania (na małej przestrzeni) zbyt wiele było "otwierania i zamykania oczu lub powiek". Troszkę mnie to irytowało.
Ogólnie OK. ale...stać cię na dużo lepsze.
Serdeczności
oceny: bezbłędne / znakomite
Twoje opowiadanie czyta się płynnie i z zaciekawieniem. Z wyczuciem przechodzisz od opisów do dialogów. Czuję niedosyt Ewy, ale może w ten sposób pozostawiasz ją dla swobodnego odbioru czytelnika - sztuką jest więc też ująć bohaterów w taki sposób, aby odbiorca nie miał ich dokładnie "podanych na tacy" a właczył w użycie swoją własną wyobraźnię.
Oczywiście całość bardzo na plus.
Pozdrawiam
oceny: bardzo dobre / znakomite
Jeśli to tylko szkic, to rzeczywiście po odpowiedniej obróbce,naprawdę coś z tego będzie. Podpowiadam jeszcze, aby niektóre wyrażenia nie były za bardzo wydumane np. kierunek peregrynacji. No i nagle okazuje się,że profesor od informatyki jest znawcą literatury, co się jednak rzadko zdarza, a jeśli już, to trzeba przygotować do tego czytelnika np. przez pokazanie książki leżącej na biurku rzeczonego bohatera. Wiem, wiem, to się tak łatwo tylko mówi lub pisze, ale dobra proza to prawdziwe wyzwanie!
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
dla Ciebie zrobiłam jeden z nielicznych wyjątków przyznam, że nie żałuję: rzeczywiście wciąga !
mam yteż niewielka uwagę,drobiazg właściwie -
ten fragment:
"...
Pora zbudzić się, profesorze – usłyszał przyjazny głos doktora. Otworzył oczy i odpowiedział lekkim uśmiechem. – Jak się czujesz? Czy coś ci dolega? – zapytał. Miał zwyczaj bezpośredniego zwracania się do swoich pacjentów. ..."
- tutaj, po pytaniu doktora - wystarczy dopisać jeden wyraz - doktor - "zapytał doktor".
Ponieważ w pewnym momencie nie wiadomo, kto pyta - czy budzący sie pacjent, cy ów doktor - to się na siebie w tym miejscu nakłada. Ale tylko to i tutaj :) reszta - bardzo mi sie podoba :)
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
Udało się panu stworzyć klimat
Pozdrawiam:)
oceny: bezbłędne / znakomite
Od początku oczywistym było, że Ewa, ma jakiś związek z tym przeszczepem, nie wiadomo było tylko jaki. Dobrze budujesz lekkie napięcie. Przez cały czas miałem wrażenie, że zaraz coś się stanie, że będzie jakiś gwałtowny wstrząs, tymczasem puenta była jakby nawet nie wypowiedziana. Nie zaskoczyłem się wcale. Rozłożyłem tylko ramiona.
Brakuje, mi tu, jakiegoś sprecyzowania motywacji głównego bohatera. Dlaczego tak bardzo interesuje go, od kogo ma przeszczepione serce (zdaje się tym bardziej przejęty niż poszukiwaniem Ewy, jest też w tym znacznie skuteczniejszy)? Na co mu ta wiedza? Nie ma nawet wzmianki, o tym, co nim kieruje, ciężko go zatem zrozumieć. Nie sądzę, by każdy po przeszczepie, szukał danych swego dawcy – a nawet jeśliby tak było i tak z chęcią poczytałbym jego myśli, by lepiej poznać te motywacje. Warto byłoby też, by bohater odnosił się do samych przeszczepów – choćby po to by usprawiedliwić się samemu przed sobą.
Jak dłużej myślę, koniec wydaje mi się jednak naprawdę zaskakujący – czemu zatem się nie zaskoczyłem? czemu nic nie poczułem?
Jeśli mogę być szczery, na początku pomyślałem, że dostał serce Ewy. Że, widząc jak jest chory, popełniła samobójstwo, ale tak, by jej serce zostało mu dane. Później zaś myślałem, że Ewa kogoś zamordowała (np. swojego byłego męża, brata, albo nawet przechodnia) i poszła do więzienia, by dać mu szansę na przeszczep. Takie miałem teorie w głowie podczas czytania.
Poza tym, należałoby koniec zdecydowanie wyostrzyć i pokazać wyraźniej, dodając jeszcze jawny komentarz i puentę.
Ja zrobiłbym to w ten sposób, że najpierw Artur myślałby dużo o przeszczepach i reakcji rodziny zmarłego. Dla kontrastu przedstawiłbym te myśli trochę jako złośliwe. Artur sądziłby, że rodzina powinna być zadowolona widząc go i wiedząc, że coś z ich syna w nim zostało. Nieźle by takie myśli wyglądały, w kontraście z ostateczną informacją o tym, że on sam jest tą rodziną.
Ostateczne rozwiązanie tajemnicy powinno być zdecydowanym szokiem dla bohatera. Czytelnik się w niego wczuwa, więc i sam byłby zszokowany. Jednocześnie, należałoby nie pozostawiać żadnych wątpliwości:
Podniósł wzrok. Był na miejscu.
„Artur Maliński Zginął tragicznie 20 października 2006 roku" – Tak, wszystko zdawało się zgadzać. Zaraz, zaraz... "Maliński"? Przecież Ewa nosiła takie nazwisko...
Jakieś niejasne straszne przypuszczenie, wdarło się do jego serca. – Zaraz, kiedy on mógł się narodzić? – rachował szybko rozgorączkowany – 24 października 1987 roku? Niedługo po tym kiedy Ewa… – Nadała mu moje imię.
Nagle wszystko stało się dla niego jasne i klarowne. Ewa odeszła nie chcąc psuć mu kariery, poświęciła się dla niego, a teraz…
– Syn! Mój syn! - wyszeptał zrozpaczony, patrząc na zimną płytę nagrobka. – Miałem syna, a teraz on!…
***
Świadkowie zeznali, że zobaczyli mężczyznę, stojącego nad grobem, który uderzył się mocno w pierś i zaraz upadł. Mimo prób natychmiastowego udzielenia pomocy, nic nie dało się zrobić. Nawet młode serce nie mogło wytrzymać takiego szoku. [KONIEC]”[/b]
[b]„Ewa leżała rozgorączkowana na łóżku. Zrobiła w swoim życiu kilka poważnych błędów. Błędów – które zniszczyły całe jej życie. Pierwszym z nich było pójście na tą głupią imprezę z Eweliną. Piła jak głupia, a rano obudziła się z nieznajomym mężczyzną w łóżku! To był szok! – nigdy wcześniej nic takiego jej się nie przydarzyło!
Oczywiście nic nie powiedziała Arturowi. Miała nadzieję, że on nigdy się nie dowie. Później jednak zrozumiała, że jest w ciąży. W ciąży z facetem – którego nawet nie znała! Ogarnęła ją rozpacz. Stanęła przed poważnym dylematem. Nie chciała okłamywać Artura mówiąc, że to jego dziecko. Zresztą on mógłby z czasem mieć jakieś wątpliwości, zażądać badania genetycznego – co wtedy miałaby zrobić?
Nie chciała jednak, też przyznawać się przed nim, że go zdradziła. Była pewna, że wtedy on by ją rzucił. Nie chciała oglądać jego zdenerwowanej twarzy! nie chciała słyszeć jego zarzutów!
Co miała zrobić? Uciekła. To był ten drugi błąd.
Nawet mimo tego, że nadała, temu dziecku, imię swojego ukochanego Artura, nigdy nie potrafiła go pokochać. A teraz dziecko to było martwe – zginęło w jakimś bezsensownym wypadku. Co za głupota!
Zwinęła się w kłębek i z płaczem myślała. – Gdyby tylko to głupie dziecko nie istniało. Gdyby tylko nigdy się nie narodziło! – Całą swą złość i frustrację przekierowała właśnie na nie. Ach! Gdyby mogła, wziąć i dźgnąć je w serce! Zabić bydlaka… Wtedy mogłaby żyć teraz z Arturem długo i szczęśliwie… [KONIEC]”[/b] <– W takiej wersji (opatrzonej takim epilogiem) lepiej byłoby zrobić, że jednak Artur przeżył szok i żyje dalej z przeszczepionym sercem tego Artura.
oceny: bezbłędne / bardzo dobre
Mimo tych wszystkich obiekcji, opowiadanie bardzo ciekawe. W gruncie rzeczy podobało mi się. Niezła rzecz.
////
To taka uwaga na boku, ale:
Nie lubię jak ktoś używa słowa „medytował” jako synonimu „myślał”. Medytacja jest bowiem, w swej istocie, sposobem na „niemyślenie”. Jedynym, odkrytym przez człowieka, sposobem by zupełnie wyłączyć myślenie. Przez nieustanne powtarzanie jakiegoś wyrazu (imienia bożka, np. Om), umysł w końcu się wyłącza – co daje wyciszenie (jestem przeciwny medytacji). Przyznasz chyba sam, że marny to więc synonim (skoro to raczej antonim) – chociaż nawet wpisał się już w tradycję.
I jeszcze jedno: nie wydaje mi się by ten wtręt historyczny i literacki o opowiadaniu Żeromskiego itd. był szczególnie potrzebny. Czytając czułem się zdezorientowany nagłą zmianą tematu, choć trzeba przyznać, że skutecznie odwleka nieco rozstrzygnięcie, ostrząc apetyt.
Pozdrawiam.