Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-05-02 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2992 |
Rozdział VII
Od samego rana, gdy tylko wstał, odświeżył się i zjadł skromny posiłek, przystąpił do analizowania dzienników. Bardziej przypominało to studiowanie ich treści niźli szukanie w nich odpowiedzi na gnębiące go pytania. Wardes coraz bardziej wgłębiał się w tajniki sztuki opisanej w dziennikach Albrechta Dunnewera. Natknął się na przepisany z jakiejś księgi dziwny tekst autorstwa niejakiego Borellusa:
Podstawowe Sole Zwierząt można preparować i przechowywać, tedy Człek zmyślny zdolen iest sprawić sobie w Pracowni swoiey cały Korab Noego i dla Przyjemności swoiey każdego Zwierza z Prochów iego w wybornym Kształcie przywołać może; takimż Sposobem z podstawowych Soli z Prochów Człowieczych korzystając, a przy tem nie popełniając zbrodniczego grzechu Nekromancyi, Filozof przywołać może Kształt takiegożkolwiek Przodka, z Prochów, w iakie ów ciałem swym się obrócił.
Borellus
Od razu skojarzył on ten fragment z tym, co Dunnewer pisał w swoim liście do nieznanego C. A. Mianowicie, wspomina on o jakiś spreparowanych solach. Teraz już wiedział do, czego Dunnewerowi były potrzebne ciała. Przypomniał sobie również, iż już wcześniej czytał o wskrzeszaniu umarłych poprzez otrzymane z nich sole esencjonalne, ale całkiem o tym zapomniał. Pojawiło się kolejne pytanie. Kogo, Albrecht Dunnewer zamierzał wskrzesić? I jakie jest te jego rzekome przeznaczenie?
Nagle, do głowy przyszła mu pewna myśl. Mianowicie przypomniał sobie opuszczony dom niejakiego pana Kimdsona, zwierzchnika swojego tajemnego towarzystwa, a, który miał jakiś kontakt z Dunnewerem. Możliwe, że znajdzie w, nim coś, co może być dla niego interesujące. Uświadomił sobie, że zbyt długo zwlekał z odwiedzeniem tego miejsca. W tej chwili nie czuł już lęku, który pojawiał się zawsze wtedy, gdy wielokrotnie planował do niego wejść. Poczekał aż się ściemni, wygrzebał jakąś latarkę, sprawdził czy jest sprawna i bez słowa wyszedł na ekspansję domu Kimdsona.
Szedł ciemną uliczką w stronę zniszczonego już, zębem czasu, domu Kimdsona, o którym nie miał praktycznie żadnego pojęcia, poza tym, iż stworzył on jakieś towarzystwo religijne i organizował on w swoim domu podejrzane spotkania. Dom ten mieścił się o jakieś dziesięć minut drogi piechotą od domu Wardesa. Gdy już dotarł na miejsce, stanął przed tym opuszczonym budynkiem i wpatrywał się w niego. W jego głowie rodziły się pytania, co może tam znaleźć, co zastanie, czy odkryje coś, czego nie powinien był. Teraz, strach, który zawsze towarzyszył mu, gdy tylko pomyślał o tym, by wejść do tego domu, przeminął. Wiedział teraz czego chciał. Uzmysłowił sobie, że zbyt długo na to czekał, a ponieważ coś go do niego przyciągało, musiał odwiedzić to miejsce. Powoli przeszedł przez zniszczoną i zardzewiałą bramę i podszedł do nieco zbutwiałych już, drewnianych schodów.
Wchodził po nich, stopień po stopniu, aż znalazł się pod dużymi, ciemnobrązowymi drzwiami, które wyglądały jakby ktoś uderzył w nie jakimś ostrym narzędziem, możliwe, że siekierą lub toporem. Darren przypatrzył się, im chwilę, gdyż widok ten zaintrygował go nieco. Jednak nie zatrzymał się przy nich długo. Lekko zdenerwowany, rozglądnął się wokół czy przypadkiem nikt nie przyłapie go na wchodzeniu do tego domu, po czym pociągnął za starą, miedzianą klamkę i pchnął drzwi przed siebie. Te, otwarły się mozolnie z głośnym zgrzytem. Darren Wardes stał teraz na progu i wpatrywał się w ciemność jaka panowała wewnątrz. Włączył latarkę, którą zabrał ze sobą i wykonał krok na przód, wchodząc w ten nieznany mu „świat”, który może skrywać w sobie jakieś wielkie tajemnice. Wardes przemieszczał się po pokojach, pomagając sobie światłem latarki. Podłoga, po, której chodził, zgrzytała ze starości, gdy ten wykonywał kolejny krok. Nic szczególnego jednak nie znalazł. Nie znalazł niczego prócz starych mebli i szczurów, które najwyraźniej dobrze się tam czuły. Postanowił udać się na strych. Na górę wszedł po poważnie zniszczonych schodach. Były na tyle spróchniałe, że podczas wchodzenia po nich, złamał kilka stopni. Na szczęście nie stało się nic poważnego, jedynie poobijał się trochę o poręcz. Sam strych był dość duży, było tam jedno, niewielkie okno, przez, które wpadało do środka nieco światła. Z tego co widział, miały tam swoją siedzibę nietoperze, których niemało tam było. Znalazł tam stos kartonów z ubraniami, dwie stare, puste szafki, kilka szkiców przedstawiających jakąś młodą kobietę oraz stara lampa z podartym kloszem i kufer. Gdy tylko Darren dostrzegł tenże kufer, natychmiast podszedł do niego, przykucnął i otworzył go. Było w, nim kilka książek, głównie w języku niemieckim, drewniana figurka przedstawiająca jakieś zwierze oraz kilka listów. Co było zaskakujące, na kilku listach widniał podpis Albrechta Dunnewera. Potwierdziło to fakt, iż Dunnewer miał kontakt z Kimdsonem i jego tajemniczym towarzystwem. Jeden z listów był zaadresowany do Dunnewera. Autorem tego listu był niejaki pan Vablasky. List był krótki, raptem kilka prostych zdań. Jednak te „kilka zdań” niosło jasny komunikat. Wardes nie miał jednak w tej chwili zamiaru ich czytać. Delikatnie je zwinął i powoli włożył do kieszeni swojej beżowej marynarki. Wstał i raz jeszcze rozglądnął się po tym pomieszczeniu, pomagając sobie latarką, spojrzał na swój kieszonkowy zegarek – była godzina dwudziesta pięć - po czym postanowił zejść na dół. Ostrożnie podszedł do schodów i powoli począł schodzić stopień po stopniu. W pewnej chwili, niespodziewanie, stopnie, po, których stąpał teraz Darren Wardes, nie wytrzymały jego ciężaru i zawaliły się pod, nim, a ten wpadł w czeluści podziemi domu. Upadając zaś, stracił przytomność.
Ocknął się obolały. Upadek był dość bolesny, tym bardziej, że wysokość była nie mała. Wpadł on do piwnicy, znajdującej się pod domem. Wejście do niej musiało zostać, z jakiegoś powodu zamaskowane, ponieważ Darren żadnego nie widział, gdy ten przeszukiwał dom. Wardes był w tej chwili lekko zdezorientowany. W niewielkiej panice począł szukać latarki, która musiała leżeć gdzieś w pobliżu. Wymacał ją w ciemnościach piwnicy, w której panował chłód wraz z dziwnym, nieprzyjemnym zapachem, niewiadomego w tej chwili pochodzenia. Natychmiast włączył ją, a światło skierował najpierw ku górze, a następnie przed siebie. Darren był zdumiony tym, że wyszedł z tego upadku bez większych obrażeń. Spojrzał na zegarek. Była godzina dwudziesta pierwsza piętnaście. Wstał powoli, trzymając się za głowę i skierował światło przed siebie. Miał przed sobą wąski korytarz, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Był on wykonany z jakiegoś kamienia, co dziwne jego ściany były wilgotne. Wiedział, że to jedyna droga, którą może iść. Wardes szedł powoli przed siebie, tak jak prowadził go ten korytarz, sporadycznie zerkając na podłogę. Po kilku minutach doszedł on do średniej wielkości pomieszczenia, wykonanego z tego samego materiału co korytarz, który przed chwilą przemierzał. Panował w, nim chłód, a w powietrzu unosiła się nieprzyjemna woń, która z czasem nasilała się. W pomieszczeniu mieściły się cztery duże regały, dwa po lewej i dwa po prawej stronie, na końcu, których znajdowały się metalowe drzwi. Na regałach tych ułożone były dwa rodzaje szklanych naczyń, które wypełnione były jakimś proszkiem, koloru od białego po zielonkawy, niebieskawy i różowawy. Po lewej, na regałach stały naczynia przypominające kolby kuliste, zaś te po prawej, kolby stożkowe. Każde z tych naczyń było zatkane drewnianym korkiem i opatrzone było etykietą z numerem. Najwyraźniej były one w jakiś sposób skatalogowane. Nad regałami po lewej widniała tabliczka: Materia Prima, zaś nad tymi po prawej, tabliczka z napisem: Custodes. Oba te słowa wywodziły się z języka łacińskiego, a oznaczały one kolejno: Pierwotna Materia i Strażnicy. Nazwy te, wydały się Darrenowi nieco dziwne. Z początku uznał on, że w naczyniach tych przechowywane są odczynniki chemiczne, wykorzystywane przez Kimdsona i jego zwolenników do jakiś doświadczeń. Jednak nazwy wiszące nad regałami nie pasowały mu do tego. Wardes, zaciekawiony zawartością owych naczyń, wziął jedno z regału po lewej i ostrożnie wysypał nieco jego zawartości na półkę. Jako chemik wiedział, że niektóre substancje są naprawdę niebezpieczne i nie mogą mieć bezpośredniego kontaktu ze skórą, dlatego był ostrożny co do tego. Nie miał pojęcia z czym miał do czynienia. Proszek, którego przed chwilą wysypał odrobinę z kolbiastego naczynia, był pylisty, lekki, metaliczny. Miał barwę szarawą z lekkim odcieniem różu. Przyjrzał się tej dziwnej substancji, po czym postanowił ją dotknąć. W dotyku była jakby śliska, co dziwne, nie pozostawiała żadnej drobiny na jego palcach. Powoli zebrał on rozsypany pył z powrotem do szklanego naczynia, po czym udał się dalej, by odkryć kolejne sekrety tych podziemi. Udał się w stronę metalowych drzwi, mieszczących się na końcu regałów. O dziwo, były one otwarte i najwyraźniej to, co znajdowało się za nimi, było źródłem tego nieznośnego smrodu, przypominającego jakby rozkładające się zwłoki. Darren uchylił nieco drzwi i zerknął do wnętrza tego pomieszczenia. Pomieszczenie to było niewielkie. Znajdowały się tam jedynie trzy puste, miedziane kadzie, podobne do tych, które mieściły się na jego strychu oraz mały regał, na którym były ustawione puste szklane naczynia, dokładnie takie same, jakie widział na regałach we wcześniejszym pomieszczeniu.
Wardes spojrzał na swój zegarek i wiedział, że musi znaleźć wyjście z tych podziemi. Chłód jaki tam panował, był nie do zniesienia. Zdawało mu się także, że słyszał kapiącą wodę. Postanowił poszukać źródła tego ziąbu, który możliwe, że pochodził z zewnątrz, co, by oznaczało, że istnieje stąd wyjście. Było pewne, że takie wyjście istniało. Pytanie tylko, gdzie.
Darren wrócił „wilgotnym” korytarzem do miejsca, w którym ocknął się po upadku. To tam z pewnością musiało istnieć jakieś ukryte przejście łączące parter z tą piwnicą. I wcale się nie pomylił. Niedaleko miejsca swojego upadku znajdowała się niewielka szafka, która przylegała do ściany. Wardes podszedł do niej i przyłożył rękę w miejsce, gdzie szafka ta przylegała do ściany. Wyraźnie można było poczuć wiatr dobywający się przestrzeni za szafką. Bez zbędnego namysłu położył on latarkę na szafce i odsunął ją od ściany. Poświecił w odkrytą przed chwilą przestrzeń i ujrzał tam dość wąskie schody prowadzące ku górze. Wardes położył się na ziemi i przeczołgał się do ukrytego pomieszczenia. Pomieszczenie to było bardzo małe, wąskie i niskie. Darren musiał być pochylony, by nie zawadzić o sufit. Ostrożnie szedł po wąskich stopniach, aby po chwili stanąć przed ścianą. Okazała się ona jednak na tyle cienka i słaba, że Wardes bez większego problemu staranował ją. Wpadł on do jakiegoś pokoju na parterze domu Kimdsona, który okazał się potem sypialnią. Darren Wardes nie chciał przebywać w tym domu ani minuty dłużej. Miał tego dnia wystarczająco dużo wrażeń. Natychmiast, szybkim krokiem udał się w kierunku wyjścia, po czym opuścił to miejsce i pobiegł w stronę swojego azylu.
Rozdział VIII
Opuszczony z sił i obolały po wczorajszym incydencie Darren Wardes, spał teraz. Nawiedził go kolejny nietypowy sen. Szedł on uliczką w świetle ulicznych lamp, przyglądając się mijanym przez niego domom. Domy te były przechylone w nienaturalny sposób, a każdy z nich miał latarnię. Dziwaczny był panujący szum różnorakich głosów, które wypowiadały niezrozumiałe słowa. Pośrodku drogi, którą podążał Darren, stał wysoki mężczyzna, podpierający się laską, ubrany w czarny garnitur i z cylindrem na głowie. Mężczyzna ten był nienaturalnie chudy, a jego twarz była cudacznie wydłużona. Człowiek ten, stojący w delikatnym świetle lampy ulicznej wyglądał niemal demonicznie i wzbudził u Darrena niemały lęk. Darrena Wardesa dzieliło jedynie kilka kroków od tego tajemniczego mężczyzny. Po chwili mężczyzna ten przemówił:
- Dobry wieczór panie Wardes.
Darren, nie wiedząc za bardzo, o co w tym wszystkim chodzi odpowiedział:
- Dobry wieczór.
Mężczyzna w czerni przyglądał się chwilę Wardesowi, po czym zrobił kilka kroków i powiedział:
- Czekałem na pana. Mam nadzieję, że nie będzie pan miał nic przeciwko temu, aby poszedł pan ze mną i abym coś panu pokazał. Zapewniam, że nie pożałuje pan tego.
- Kim pan jest? - zapytał Darren.
- Oh – westchnął mężczyzna, zaczynając chodzić w tę i z powrotem – Powiedzmy, że jestem człowiekiem, który pragnie objawić panu pewną tajemnicę, którą tylko nieliczni mają okazję poznać.
- Czego chcesz? - odparł zdenerwowany Wardes.
- Pragnę tylko jednego. - podchodząc do niego – Pragnę, aby poszedł pan teraz ze mną.
- Gdzie?
- Do miejsca, gdzie myśli stają się jednym. Gdzie zwykły człowiek nie jest ograniczony fizycznymi prawami. Tam, gdzie ludzka myśl jest wolna i nieograniczona.
Słowa tajemniczego, nieznajomego mężczyzny rozbrzmiewały w umyśle Darrena Wardesa. Wszystko wydawało się w tej chwili tak realistyczne, że nie wiedział on już czy śni, czy jednak dzieje się to naprawdę. Mężczyzna po chwili ciszy wyciągnął dłoń w stronę Wardesa, po czym zapytał:
- Idziemy? Panie Wardes?
Darren nie wiedział już, czy pójść z tym nieznajomym, czy odmówić mu. Coś jednak podsuwało mu, jakby podstępnie, myśl, aby zaufał temu mężczyźnie i poszedł z, nim w nieznany świat. Po chwili namysłu, postanowił zaryzykować i podał mu swoją dłoń, po czym w mgnieniu oka przeniósł się on w jakieś dziwaczne miejsce. Tajemniczego mężczyzny jednak już z, nim nie było. Miejsce, w którym był teraz Wardes, było skąpane w czerwonawo-pomarańczowej poświacie. Miał teraz przed sobą kamienną ścieżkę, nad którą wznosiły się kamienne łuki wygięte w niezwykły sposób. Przy ścieżce znajdowały się olbrzymie głazy, niektóre z nich nawet unosiły się w powietrzu. W oddali można było dostrzec przysłonięte nieco mgłą, wysokie góry, które tworzyły niezwykły krajobraz. Darren nie zauważył tam żadnej roślinności, jedynie różnorodną faunę tego nieznanego świata. Zwierzęta, które tam żyły, w żaden sposób nie przypominały tych ziemskich. Były takie, które były jakby krzyżówką gąbek i ukwiałów, inne wyglądały jak ogromne pajęczaki, niektóre posiadały nawet skrzydła, a jeszcze inne wyglądały jak gigantyczne pijawki, które wiły się w ogromnych zbiornikach wodnych. Były też takie, których kształtu nie można bliżej określić i prawdopodobnie nie ma takich słów, które byłyby w stanie je opisać. Większość z nich prowadziła osiadły, a na dodatek częściowo wodny tryb życia. Wody pokrywały znaczną część tej krainy, co stwarzało idealne warunki do życia i sprzyjało jego rozwojowi.
Ziemia po, której stąpał Wardes, była barwy rdzawej, podobnej do tej, która występuje na Marsie. Gdy spojrzał w niebo, ujrzał na, nim niezliczone gwiazdy, a także nieznane mu planety, galaktyki i mgławice. Uświadomił sobie, że jest teraz gdzieś w innym zakątku wszechświata, na innej planecie, na której nigdy jeszcze nie postała ludzka stopa. Wardes nie wiedział w jaki sposób się tu znalazł, jednak uzmysłowił sobie, iż jest to tylko sen, pomimo tak realnych obrazów jakie miał przed sobą. Zwiedzał ten zaskakujący świat, podążał ścieżką, na której się znalazł. Na jej końcu znajdował się ogromny, wirujący wir, barwy zielonkawej. Darren Wardes stanął na jego krańcu i zerknął w dół. Po chwili usłyszał głos nieznanego pochodzenia:
- Tam znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania. Wejdziesz w wymiar dzięki któremu zrozumiesz prawdziwą naturę życia.
Darrenowi wydawało się to bardzo dziwne i nie pojmował, o co w tym wszystkim chodzi. Nagle, niespodziewanie coś pchnęło go w tą nieznaną otchłań tajemniczego wiru, a wpadając do niego, nastała ciemność i przebudził się gwałtownie w swojej pracowni na strychu. Chwilę jeszcze dochodził do siebie po tym jakże dziwacznym śnie, zanim zaczął normalnie funkcjonować i próbował zebrać wszystkie myśli. Starał się przypomnieć wszystko to, co widział we śnie, po czym zabrał się za wierne spisywanie swoich wspomnień w osobistym dzienniku, póki obrazy te były jeszcze świeże w jego pamięci. Swoje senne wspomnienia zakończył szkicem przedstawiającym najlepiej zapamiętaną scenę, którą tam widział. Mianowicie szkic ten przedstawiał jakieś dziwne organizmy wychodzące ponad poziom wody, a w tle zaś były widoczne wysokie góry.
Gdy jego umysł nieco otrzeźwiał, wyjął listy ze swojej beżowej marynarki, zabrane wczorajszego dnia z opuszczonego domu pana Kimdsona i z zaciekawieniem zabrał się za ich czytanie. Jeden z listów, jaki teraz trzymał Darren, był autorstwa pana Dunnewera, a zawierał on niniejszą treść:
Barnes St. 6, Dunwers
23 sierpnia roku 1862
Nie pisałem od dłuższego czasu, ponieważ sytuacja była trochę napięta, a nie chciałem, aby moje korespondencje zostały przechwycone. Zaczynają mnie podejrzewać. Obawiam się, że wkrótce nasze poczynania zostaną zdemaskowane. Gdyby do tego doszło, dopilnuj, aby nasze dzieło zostało ukończone. Musimy zakończyć to, co zaczęliśmy. Nie ma już odwrotu. To nasze przeznaczenie.
Jakieś dwa miesiące temu P. G. przysłał mi sarkofag z Kairu. Znalezisko to, wielce mi się przydało. Najwyraźniej to, co mówił Tamten, było prawdą. Mam nadzieję, że uda mi się pozyskać jakąś niezbędną wiedzę z tego jakże zachwycającego znaleziska. Wkrótce przygotuję z niego sole spreparowane tak jak to poucza księga.
Słyszałem, że podjąłeś się próby przywołania N. Nie zapominaj o dobraniu odpowiedniego Strażnika, aby zmusić go do mówienia. Teraz trudno o przyzwoitego. Darmozjady, a pożytku żadnego z nich nie ma. Na dodatek, gdy źle się spreparuje z nich sole, to praca zamienia się w istny chaos. Dlatego też trzymajcie się receptury.
Gdybym się już nie odezwał, wiesz co masz robić. Wszystko jest prawie gotowe, obawiam się jednak, że mamy zbyt mało informacji.
Obyśmy tylko nie zbłądzili. Podążajcie za moimi znakami.
Albrecht Dunnewer,
Do pana Gregorego Willsona w Pawters.
W umyśle Wardesa nastało w tej chwili oświecenie. List ten odpowiedział na kilka pytań, które w większym czy mniejszym stopniu gnębiły Darrena. Wiedział on teraz, że to, co znalazł w podziemnej piwnicy w domu Kimdsona, było niczym innym jak spreparowanymi w odpowiedni sposób solami esencjonalnymi, o których Darren miał już okazję czytać w tajemniczej księdze i dziennikach Dunnewera. Wardes już wcześniej domyślał się zawartości tamtych naczyń, ale wolał, wtedy odsunąć od siebie taką myśl. Jego przekonanie co do ich zawartości utwierdziło znalezisko w drugim pomieszczeniu. Mianowicie miedziane kadzie, podobne do tych, które znajdowały się w dawnej pracowni Albrechta Dunnewera. Zaczął się także domyślać kim byli rzekomi Strażnicy i jaka jest ich rola.
W skupieniu i w lekkiej melancholii, opuścił rękę, w której trzymał ów list i oparł ją o kolano. Zrobił kilka głębszych wdechów, patrząc przy tym w okno. Zdawałoby się, że na chwilę gdzieś odpłynął. Nie rozmyślając zbyt długo nad treścią tego listu, wziął ten, który był adresowany do Dunnewera, a był najkrótszy:
Carltax,
11 października roku 1862
Bądź pozdrowiony Bracie.
Wszystko, o co prosiłeś jest gotowe. Dostaliśmy wszelkie wskazówki od C. C. i czekamy na dalsze instrukcje. Mamy również wystarczającą ilość P.
Pamiętaj, że nie mamy zbyt dużo czasu. Nadchodzi odpowiednia chwila.
D. Vablasky,
Do pana Albrechta Dunnewera w Dunwers.
Po przeczytaniu tej krótkiej wiadomości Darren Wardes zapytał jakby sam siebie: Co takiego chciał uczynić Albrecht Dunnewer? W jakim celu wskrzeszał zmarłych za pomocą spreparowanych soli esencjonalnych? Czego od nich chciał? I w końcu pojawiło się pytanie: Jaką nadchodzącą chwilę miał na myśli Vablasky z listu? Wkrótce Darren Wardes miał odkryć tą tajemniczą datę.
W umyśle Wardesa narodziło się zbyt wiele pytań pozostawionych bez odpowiedzi, które męczyły jego ducha. Sprawa, którą się zainteresował, coraz bardziej go pochłaniała i nie dawała mu spokoju, a zmiany jakie w, nim zachodziły, postępowały coraz bardziej. Od tamtego momentu z Wardesem zaczęło się dziać coś dziwnego, niewytłumaczalnego. Jego zachowanie uległo zmianom, zresztą, tak jak jego wygląd. Coraz częściej przesiadywał nad dziennikami Albrechta Dunnewera oraz nad tą dziwaczną księgą, którą znalazł pod podłogą na strychu. Robił jakieś notatki, szkice, a nawet obliczenia, które następnie wieszał na ścianie w pracowni. Wielokrotnie też analizował treść wszystkich znalezionych listów, z myślą, że mógł przeoczyć coś istotnego dla sprawy. Jego pracownia całkowicie zmieniła wygląd, ale teraz nie miało to większego znaczenia.
Przełomem w życiu Darrena Wardesa był dzień, kiedy to przez przypadek upuścił jeden z dzienników Dunnewera. Podnosząc go, zauważył, że okładka się rozkleiła, a pod nią było coś ukryte. Mianowicie był to kawałek papieru, na którym widniał jakiś tekst. Darren delikatnie podważył okładkę jedną pęsetą, a drugą wyciągnął ukrytą kartkę. Robił to bardzo powoli, aby nie uszkodzić starego papieru i nie zniszczyć tekstu. Tekst był napisany po łacinie i, mimo że tekst był już nieco wyblakły, to dało się go odczytać bez większego problemu.
Bez problemu, Wardes był w stanie go przetłumaczyć, a tłumaczenie brzmiało mniej więcej tak: Gdy ciało w sól zostanie przemienione, gdy formuła zabrzmi w odpowiednią porę, powstanie Ten, na, którego czekasz. Lecz pamiętaj o Strażniku. Darren doskonale wiedział jakie przesłanie niósł ten tekst. Ukryta kartka była niczym innym jak wskazówką prowadzącą do metody, dzięki, której można wskrzesić zmarłego z jego soli. Albrecht Dunnewer opracował jednak nową, skuteczniejszą procedurę, która stała się dla niego bardzo cenna. Było to niemalże jego dzieło życia. Całą procedurę spisał i zamaskował w swoich dziennikach. Darren Wardes bardzo szybko rozszyfrował znaczenie tajemniczych skrótów i liczb, które były widoczne na ukrytej kartce. Bardzo łatwo można było się tego domyślić. Wystarczyło być wtajemniczonym w temat. Mianowicie były to odniesienia do pewnych tekstów. Skrót: d.53 oznaczał stronę 53 w dziennikach Dunnewera, a G.V.211, stronę 211 w Grimuorium Vnivervm. Bez zbędnego namysłu otwarł oba teksty na odpowiednich stronach. W dziennikach znalazł szkice jakichś symboli, tekst napisany językiem arabskim i w nieznanym mu języku, w księdze zaś, coś w rodzaju litanii, do których napisane były komentarze, również napisane językiem arabskim oraz kilka szkiców tajemniczych symboli. Darren, pomimo świetnej pamięci i talentu do łatwego przyswajania sobie nowych języków, nie znał arabskiego. Jak stwierdził, nie miał dostępu do odpowiednich materiałów, aby się go nauczyć. Nie miał także pojęcia w jakim języku był spisany ten drugi tekst. Był on bardzo dziwny, spółgłoski i samogłoski były ułożone obok siebie w taki sposób, że słowa jakie tworzyły, wydawały się, przez człowieka prawie nie do wypowiedzenia. Co do arabskiego, Wardes znał kogoś, kto doskonale znał ten język i, który z pewnością byłby w stanie przetłumaczyć te notatki.
Darren Wardes znał dobrze profesora Berksa, który wykładał na uniwersytecie, do którego Wardes przez pewien czas uczęszczał. Profesor Berks studiował niegdyś starożytne teksty i był obecny przy pewnych badaniach archeologicznych w Damaszku. Darren nie zwlekał długo i następnego dnia udał się do profesora. I w tym właśnie momencie, praktycznie rozpoczyna się właściwa opowieść o przypadku Darrena Wardesa.