Przejdź do komentarzyMAGIA PRZEDMIOTU VIII
Tekst 10 z 40 ze zbioru: Inne opowiadania
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2014-06-25
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2606

MAGIA PRZEDMIOTU_VIII


Spacer po Sopocie zajął nam całe przedpołudnie. Najpierw przeszłyśmy się po molo, chociaż od morza wiał zimny i porywisty wiatr. Podziwianie spienionych fal było romantyczne ale dość ryzykowne z powodu niskiej temperatury. Rozmawiać nie dało się – szum wody i uderzenia wiatru wszystko zagłuszały. W końcu ciotka krzyknęła do mnie, że trzeba wracać, bo zamarzniemy tutaj. Wędrówkę skończyłyśmy w najbliższej kawiarni przy plaży. Zamówiłyśmy gorącą herbatę i ciastka. Gdy tylko zrobiło nam się trochę cieplej, powrócił nagle temat Oliwy. Ciotka znowu zachwycała się starymi domami i dzieliła się ze mną swoimi fantazjami dotyczącymi wnętrza takich domów. Opowiadała o nich tak, jakby były to jakieś pałace. Słuchałam, przytakiwałam, nie rozumiałam jednak co wzbudziło w niej entuzjazm – w końcu, w żadnym z nich nigdy nie była.

Później poszłyśmy na deptak, a ściślej mówiąc – do sklepów przy deptaku. Wypadało przecież wrócić z wyprawy na Wybrzeże z jakimś łupem. W jednym z nich znalazłyśmy ładną i niedroga kolekcję sweterków. Były ciepłe, z miękkiej wełny i bardzo odpowiednie na aktualną pogodę. Ja wybrałam czarny, ona błękitny. Obie miałyśmy na sobie spodnie, więc natychmiastowa zmiana górnej części garderoby nie stanowiła problemu. Skorzystałyśmy z przebieralni, kazałyśmy zapakować sobie nasze stare ciuchy, zapłaciłyśmy i czując się jak nowo narodzone poszłyśmy oglądać galerię w Krzywym Domku. W ten sposób nie wiadomo kiedy zrobiło się późno.

- Spóźnimy się na ten proszony obiad – zauważyła ciotka. - Rozejrzyj się lepiej za jakimś postojem taksówek. Tym razem ja zapłacę.

- Jak kocha to poczeka... - zażartowałam.

- Nie bądź złośliwa – ciotka posłała w moją stronę karcące spojrzenie.

Nic więcej nie powiedziała, ponieważ przy okazji rzuciła okiem w boczną uliczkę, zauważyła stojące taksówki i pociągnęła mnie za rękę w tamtą stronę.

Do restauracji w parku w Jelitkowie dojechałyśmy punktualnie o czwartej. Weszłyśmy do środka. Wnętrze było dość eleganckie – funkcjonowała nawet szatnia. Zostawiłyśmy w niej kurtki i ruszyłyśmy na salę. Panował tu gwar. Znajdowało się w niej sporo ludzi ale stolików wolnych nie brakowało. Ciotka popatrzyła wkoło, stwierdziła, że pana Huberta jeszcze nie ma i sama wybrała miejsca pod oknem.

- Na którą umówiłaś się? - spytałam.

- Między czwartą a wpół do piątej – powiedziała i zaraz dodała - Zamówmy jakiegoś drinka i poczekajmy aż przyjdzie.

Poprosiłyśmy kelnera o Mojito. Później sącząc je powoli czekałyśmy, wymieniając między sobą jakieś nic nieznaczące uwagi.

Pan Hubert zjawił się dwadzieścia po czwartej. Był to niewysoki mężczyzna, dość korpulentny, łysawy, z krótko przystrzyżonymi resztkami ciemnych ale siwiejących włosów z tyłu okrągłej głowy, ubrany przyzwoicie – w ciemny garnitur i jasną, popielatą koszulę, którą ozdabiał granatowy krawat w ukośne, białe paski. Uśmiechając się mrużył szaroniebieskie oczy.





- Witam, witam! - zawołał. - Jak samopoczucie?! Dzień był udany?...

Ciotka coś tam uprzejmie odpowiedziała, po czym przedstawiła mnie:

- To jest moja siostrzenica, o której panu mówiłam.

- Miło mi poznać... - powiedział pan Hubert, uścisnął moją dłoń i zajął wolne krzesło naprzeciwko nas.

Prawie natychmiast zjawił się kelner z kartą dań. Zaczęło się przeglądanie menu, wybieranie a na koniec składanie zamówienia.

Zanim podano nam zupę, co trochę musiało potrwać, ciotka zaczęła opowiadać panu Hubertowi o naszym wczorajszym pobycie w Oliwie. Oczywiście, znowu wróciła do tematu starych domów, czym w końcu przekonała mnie, że chyba nie przepada za swoim mieszkaniem w bloku. Jej wywody przerwało na dłuższy czas podanie zamówionych dań ale już przy kawie podjęła przerwany temat.

- Widzę, że lubi pani stare domy – odezwał się w pewnym momencie pan Hubert. - W Oliwie wprawdzie nie mieszkam ale dom, w którym posiadam mieszkanie pochodzi z końca XIX wieku. Ma swoje wygody, chociażby takie, że pokoje są duże, okna wysokie, przestronnie tam i wszystko jest utrzymane w dobrym stanie, bo kamienicę postawiono solidnie a na dodatek, swojego czasu odremontowano ją. Mimo tych zalet, które rzucają się w oczy, najchętniej uciekłbym stamtąd. Nie robię tego tylko z jednego powodu, a mianowicie takiego, że nie mogę znaleźć kupca, który za to mieszkanie chciałby zapłacić odpowiednią cenę.

Po tych słowach ciotka trochę zmieszała się i zaczęła tłumaczyć, że jeśli o nią chodzi, to rozważania na temat domów są czystą abstrakcją, bo nie stać jej na kupowanie nieruchomości.

Pan Hubert uśmiechnął się, po czym stwierdził, że ani przez moment nie myślał o tym, żeby proponować jej tego rodzaju transakcję.

Nie wytrzymała i wtrąciłam się w wymianę zdań między nimi:

- Proszę się nie obrazić ale nic dziwnego, że nie może pan znaleźć kupca... Już na samym początku rozmowy zniechęca pan do zakupu. Sformułowanie - najchętniej uciekłbym stamtąd - od razu każe myśleć, że coś jest nie tak. Gdybyśmy rzeczywiście szukały mieszkania, to po takich słowach przestałybyśmy zastanawiać się nad pana ofertą.

- Ma pani rację – zgodził się ze mną pan Hubert. - Z jednej strony chciałbym sprzedać ale tak naprawdę waham się i jak przychodzi co do czego, to wyszukuję preteksty, żeby je zatrzymać. Te opory przełamałaby odpowiednia suma pieniędzy ale , jak do tej pory nikt takiej nie zaproponował. Każdy chce kupić jak najtaniej.

- W takim razie niech pan przestanie myśleć o sprzedaży! - zawołała ciotka. - Po co sobie w takich okolicznościach zawracać tym głowę?!

- To wszystko nie jest tak proste – westchnął pan Hubert. - Dałoby się w tym mieszkaniu bardzo wygodnie mieszkać, gdyby nie ludzie...

- Ma pan uciążliwych sąsiadów? - spytałam.

- W pewnym sensie – odparł pan Hubert. - W każdym razie, nie w takim, w jakim

zazwyczaj używa się tego określenia.




- Czyli: uciążliwi inaczej?... - roześmiałam się.

- Bardzo dobrze to pani ujęła – ucieszył się pan Hubert. - Sam paskudny charakter bez warunków do ujawniania go nie byłby pewnie szczególnie szkodliwy. Niestety, ten stary budynek stwarza nieprzewidywalne możliwości. Na dodatek, proszę sobie wyobrazić, sąsiad mieszkający nade mną postanowił udowodnić, że on to ja... Pewnie z takiego przedstawienia sprawy wyciągał korzyści materialne...

- Jak to: on to pan? - spytałam. W tym samym momencie poczułam jak ciotka pod stołem kopie mnie w nogę. Patrzyła na mnie znacząco i pewnie miała coś namyśli, tylko że ja nie mogłam pojąć o co jej chodzi?

Tymczasem pan Hubert chętnie podjął temat. Moje pytanie musiało sprowokować go do tego. Chyba był nawet zadowolony, że je zadałam.

- Sam sobie niekiedy próbuję wytłumaczyć: jak mogło do tego dojść? - powiedział. - Myślę, że spowodowała to spora różnica wieku między mną a sąsiadem. Zanim ja zdążyłem dorosnąć on już wziął sprawę w swoje ręce. Podczas, gdy kończyłem szkoły a później studia, on działał pełną parą; pracował, wyjeżdżał na jakieś kursy i załatwiał sobie różne uprawnienia. Wiecie panie jak to było za komuny?... Byle tylko był papierek a resztę załatwi się przez układy, znajomości czyli tzw. plecy. No i załatwił... Wyszło na to... - pan Hubert z zakłopotaniem potarł czoło – Jakby to paniom wyjaśnić?... Najprościej mówiąc, chodziło o konstrukcję budynku. Mój szanowny sąsiad wmówił komu trzeba, że pewne elementy konstrukcyjne naszego budynku są w jego lokalu a nie w naszym. Gdyby żył mój ojciec, pewnie nie doszłoby do takiego nieporozumienia ale ojciec zmarł, jak miałem piętnaście lat. Matka na takich rzeczach nie znała się. Nawet nie przyszło jej do głowy, że sąsiad coś kombinuje, i że w ogóle ma to jakieś znaczenie. Z resztą, o nasz komfort i nie tylko o nasz, dbał dziadek czyli ojciec matki, który z nami mieszkał... A tak na marginesie mówiąc, dziadek był dość tajemniczą postacią. Pracował jako urzędnik ale znał się na rzeczach, o których urzędnicy nie mają pojęcia. Chodzi mi o różne sprawy techniczne; głównie o mechanikę. Jego wykształcenie też było niejasne. Skończył jakieś szkoły w carskiej Rosji. Nigdy nie rozmawiał o tym. Kiedyś tylko napomknął, że po 1918 roku pracował jako tłumacz technicznych dokumentacji z rosyjskiego na polski... W każdym razie, dopóki żył dziadek nie mieliśmy większych problemów. Dochody sąsiada nie interesowały nas, bo właściwie dlaczego miałyby interesować? W międzyczasie sąsiad ożenił się i szybko doczekał się potomstwa. Był na to najwyższy czas, bo miał już swoje lata i jego żona też. Później ja skończyłem studia i też założyłem rodzinę. Prawdę mówiąc, sprawy budynku zaczęły interesować mnie dopiero po śmierci dziadka. Wtedy pojawiły się pierwsze kłopoty. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, więc dosyć długo trwało zanim doszedłem w czym rzecz... Sam dziwię się, że wcześniej nie odkryłem jakichś pokątnych kombinacji. Niestety, w ciągu tych kilkunastu lat dzieci sąsiada wyrosły. Na dodatek wyrosły w przekonaniu o słuszności racji, które wpoił im ich ojciec. Nie sądzę, by wyjaśnił swoje fałszerstwa. Na koniec stary sąsiad usunął się dyskretnie na dalszy plan, zostawiając synowi swoje mieszkanie. Zagląda czasami na stare śmieci ale z rzadka.




Ja natomiast doczekałem się rozwodu. To prawda, że Jadwisia miała trudny charakter ale mieszkanie pogorszyło układy między nami. Uważałem ją za histeryczkę. Zmieniłem zdanie na ten temat, gdy zostałem sam. Zwyczajnie zabrakło drugiej osoby, którą można po cichu nękać... - Pan Hubert przerwał, odetchnął głęboko i rozejrzał się dokoła.

- Może coś jeszcze zamówimy – zaproponował.

Poprosiłyśmy o sok pomarańczowy. Przywołał kelnera. Złożył zamówienie. Ciotka, tym czasem utkwiła w panu Hubercie wnikliwe spojrzenie.

- Wracając do tematu... Czy pana sąsiad jest architektem? - spytała.

Pan Hubert roześmiał się:

- Ależ skąd! Architektura wymaga solidnych studiów a on tylko dokształcał się. Według mnie jest dyletantem w każdej dziedzinie. To samo dotyczy jego dzieci. Gdyby nie znajomości, układy i zafałszowania związane z mieszkaniem, pewnie w ogóle nie mieliby pracy.

- Pytam – ciągnęła ciotka – ponieważ znam kogoś, kto ma podobne kłopoty. Ale tam w sprawę wmieszał się architekt. Myślałam, że w pana przypadku jest podobnie.

- Ooo! - zawołał pan Hubert – Wreszcie ktoś mi mówi, że nie jestem sam! Zawsze to podejrzewałem... Z resztą, trudno uwierzyć, że człowiek jest wyjątkiem. Trzeba być szczególnym megalomanem, żeby tak myśleć. - Przerwał, bo kelner przyniósł sok.

Skorzystałam z tej okazji, żeby o coś spytać. Może ciotka i pan Hubert dobrze wiedzieli o co chodzi, dla mnie jednak to wszystko było niejasne.

- Potrafię zrozumieć, że ludzie bywają złośliwi a nawet podli – powiedziałam – ale nie mogę pojąć dlaczego pana mieszkanie jest takie ważne?

Ku mojemu zdziwieniu obydwoje zaczęli się śmiać.

- No cóż... – zauważyła ciotka. - Ona nigdy nie zastanawiała się nad takimi rzeczami. Nie jest architektem.

- To prawda, że dzieciom w szkole nikt tego nie tłumaczy a później o takich sprawach nie myśli się, jeżeli nie staje się one profesją.

Ich uwagi pod moim adresem wydały mi się nie na miejscu.

- Może mnie wreszcie ktoś oświeci o czym dzieciom nie mówi się w szkole? - rzuciłam tonem osoby z lekka obrażonej.

- Niech się pani nie gniewa – uśmiechnął się do mnie pan Hubert – ale sama chyba pani przyzna, że pewnie nigdy nie zastanawiała się pani nad urbanistyką?

Miał rację – rzeczywiście nigdy nad tym nie zastanawiałam się.

- Rzecz w tym, że miasto jest czymś innym niż wieś... - kontynuował pan Hubert. Na wsi postawiona w polu chałupa nikomu nie wadzi. W mieście budynki są ze sobą związane. Może się tak zdarzyć, że uszkodzenie jednego spowoduje uszkodzenia innych. Dotyczy to zresztą nie tylko budynków ale również mostów, tuneli, arterii komunikacyjnych itd. Nie jesteśmy fachowcami więc nie ma potrzeby wdawać się w szczegóły. W każdym razie, żeby nie dochodziło do katastrof budowlanych konieczne są dokładne pomiary. To chyba jest jasne?...





- No tak – mruknęłam.

- Właśnie – kiwnął głową pan Hubert. - Pomiarów nie robi się jednak gdzie popadnie.

Są miejsca odpowiednie i nieodpowiednie dla pomiarów. Tak więc, na przykład istnieją budynki, z których można wykonać dokładne pomiary. Żeby jednak wykonać pomiar z budynku, należy wiedzieć w którym miejscu tego budynku można to zrobić i jak w ogóle do tego się zabrać. I to jest cała zagadka związana z różnymi dziwnymi uciążliwościami w mieszkaniach w starych kamienicach. Proszę sobie wyobrazić, że niektóre z nich były tak precyzyjnie budowane, iż każdy szczegół potrafił mieć znaczenie. Nie trudno domyślić się, że postawienie takiego budynku musiało sporo kosztować ale jego właściciel później miał dochody z wykonywanych u niego pomiarów. Wiąże się z tym następna sprawa. Jeśli chciał mieć z tego dochody, to musiały istnieć zabezpieczenia uniemożliwiające wykonanie czegokolwiek z zewnątrz, bez zgody właściciela. Najlepszym zabezpieczeniem jest stworzenie przeszkód i to już przy stawianiu samych ścian a nie tylko wewnątrz, na przykład przez ustawienie mebli. Czy panie rozumieją o co mi chodzi?...

Obie z ciotką przytaknęłyśmy, przy czym ciotka miała niezwykle uradowany wyraz twarzy. Pomyślałam, że cieszy ją z pewnością fakt, że po tej rozmowie będzie mogła udzielić pani Halinie jakichś porad.

- No więc, żeby już wszystko było oczywiste – zabrał się do dalszych wyjaśnień pan Hubert – powiem paniom, że mam szczęście czy też nieszczęście być właścicielem takiego mieszkania. Niestety, to nie jest XIX wiek, kiedy to niektóre rzeczy były oczywiste. Mam wrażenie, że pod pewnymi względami cofnęliśmy się w rozwoju. To, że nikt ze mną niczego nie uzgadnia, za nic nie płaci i nie bierze odpowiedzialności za ewentualne szkody, włączając w to moją głowę, wcale nie znaczy, że nie wykonuje się u mnie pomiarów. Myślę, że to szczęście, oczywiście w cudzysłowie, zawdzięczam sąsiadowi, który firmuje takie rzeczy swoją osobą i podszywa się pode mnie. Prawdopodobnie oficjalnie on jest właścicielem lokalu spełniającego wymagane warunki, bo jako dyletantowi wydaje mu się, że jest to obojętne czy będzie coś robione przez ścianę czy przez sufit. Niestety problem jest w tym, że prawidłowy pomiar idzie w ścianach i w suficie a nie przez... - Po tych słowach pan Hubert poczerwieniał ze złości i gwałtownie sięgnął po szklankę z sokiem. Napił się, po czym machnął ręką.

- A zresztą... I tak te nowe budynki długo nie postoją. Byle tylko na głowę nie zawaliły się.

Na twarzy ciotki, tymczasem malował się wyraz zaciekawienia.

- A zabezpieczenia? - spytała. - Przecież mówił pan, że powinny być zabezpieczenia, które uniemożliwiają robienie takich rzeczy z zewnątrz.

Pan Hubert ciężko westchnął ale uspokoił się.

- Tak, oczywiście... Zabezpieczenia są i działają. Tylko, że dyletanci nic o tym nie wiedzą. Narażają siebie i innych. Pieniądze są ważniejsze niż choroby i kalectwo, bo tylko do tego to zmierza. Nie znam się na zabezpieczeniach ale jedno jest pewne - nie jestem w stanie dla ich wygody i bezpieczeństwa zlikwidować tego. Obawiam się, że

w ogóle jest to niemożliwe.



Na moment zapadła cisza. W końcu pan Hubert przerwał ją:

- Zostawmy na razie ten niezbyt przyjemny temat. Lepiej powiedzcie panie jakie macie plany na jutro? Chętnie służę samochodem ale po południu. Przed południem, jak zwykle wybieram się na deptak niezależnie od pogody...

Ciotka od razu zdeklarowała swoją gotowość do rekreacyjnych spacerów. Ja odmówiłam, ponieważ przedpołudnie miałam zajęte swoimi sprawami służbowymi. W końcu wszyscy ustaliliśmy, że najlepiej będzie jeśli obydwoje przyjadą później po mnie do Gdańska i wybierzemy się wspólnie na Starówkę.

W trakcie tego wieczoru moje wyobrażenia na temat pana Huberta zmieniły się na tyle, że mogłam spokojnie zgodzić się, by dotrzymywał ciotce towarzystwa w czasie mojej nieobecności. Byłam nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy. Co prawda, na samym wstępie zaprezentował się jako człowiek z problemami ale poza tym, być może rzeczywiście był osobą o pogodnym usposobieniu.




  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Poprawność językowa: na wyrost, bo i słabująca interpunkcja, i powtarzające się z uporem maniaka z innych tekstów, błędy;
Poziom literacki: mocno niejasny. Narracja wciąga, lecz nic poza tym. Wiele można domniemywać, ale niewiele wynika. Przydałby się więc jakiś trop, ponieważ zakończenie historyjki już każdy może sobie sam dopisać. Wedle uznania :)
avatar
Świetna, w każdym swym wymiarze barokowa /fulwypas/ proza psychologiczno-obyczajowa -

i to bez dwóch zdań.

Tak w części, jak w całości.

Ps. Nie trzeba komuny, by tuż za twoją ścianą także d z i s i a j bez żadnych papierów z powodzeniem i całymi latami robić mocno lewe kokosowe interesa
© 2010-2016 by Creative Media
×