Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-04-15 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2901 |
MAGIA PRZEDMIOTU_VII
Popołudniowa wycieczka do Oliwy sfatygowała nas. Ciotka jednak, ciągle podekscytowana nową znajomością, nie narzekała na zmęczenie. Obie z dużym zainteresowaniem oglądałyśmy wnętrze katedry – ołtarze, XVII - wieczne obrazy malarzy gdańskich w tychże ołtarzach, w prezbiterium i w nawie głównej, a także płyty nagrobne, epitafia, zabytkowe żyrandole, feretrony i inne szczegóły. Nie często widuje się zabytek tej klasy – kościół stawiany w okresie romańskim, romańsko – gotyckim i gotyckim, ze wspaniałym sklepieniem gwiaździstym w wysmukłej nawie głównej. Chodziłyśmy po nim dosyć długo. Gdy zaczęła się msza, jeszcze na chwilę przysiadłyśmy w ławce żeby odpocząć. Droga powrotna prowadziła przez park, po którym, mimo zmroku kręciło się sporo ludzi. Na szczęście, był dobrze oświetlony.
- Podoba mi się to miejsce – powiedziała ciotka. - Ma w sobie coś bajecznego. Chodzi mi o pobliskie stare domy w wąskich uliczkach. Zawsze podziwiałam kute, metalowe ogrodzenia przed budynkami. Mniejsza o trawniki za nimi. Według mnie taki dom ma swój charakter. Gdybym mogła wybierać, to chciałabym mieszkać w którymś z nich. Lubię czuć związek z przeszłością.
- Świetnie cię rozumiem. Ja też nie znoszę blokowisk – rzuciłam, rozglądając się za przystankiem autobusowym lub tramwajowym.
Prawidłowo odczytała moje intencje, ponieważ stwierdziła, że nie ma już siły, by dalej włóczyć się i w związku z tym musimy pomyśleć o taksówce. Zaszłyśmy do pierwszego otwartego sklepu z artykułami spożywczymi. Kupiłam dwie czekolady. Przy okazji spytałam o numer radiotaxi. Na przyjazd zamówionej taksówki zaczekałyśmy przed sklepem.
Do naszego apartamentowca dotarłyśmy koło dwudziestej pierwszej.
- Możemy sobie pogratulować dobrze spędzonego dnia; było całkiem ciekawie ale jest jeszcze za wcześnie, żeby położyć się spać – stwierdziła. - Włączymy telewizor ...
Tak też zrobiłyśmy. Wyszukałam jakieś kabarety. Program był nawet niezły i wciągnął nas. Gdy w najlepsze bawiłyśmy się, rozległo się nagle ciche pukanie do drzwi. Zaskoczona popatrzyłam na ciotkę.
- Chyba nie zapraszałaś nikogo?
- Oczywiście, że nie... Otworzysz?...
- A co mam zrobić jak pukają?... - spytałam.
Pukanie rozległo się po raz drugi.
- Chodźmy obie – zdecydowała wyraźnie zaniepokojona i podniosła się z fotela.
Podeszłyśmy do drzwi. Spojrzałam na korytarz przez wizjer. Za drzwiami zobaczyłam głowy dwóch dziewczyn.
- Jakieś młode kobiety... - szepnęłam. - Może z administracji...
- O tej porze?... Niemożliwe... Ale otwórz i spytaj czego chcą... - wymamrotała.
Uchyliłam drzwi. W szparze natychmiast pojawiła się twarz jednej z dziewczyn z palcem przytkniętym do ust.
- Ciiiiii... - usłyszałam. - Niech pani nic nie mówi... Szukają nas... Zadzwonimy od was po ochroniarza i zaraz sobie pójdziemy...
Nim się spostrzegłam dziewczyna była już w środku. Za nią wśliznęła się druga i zamknęła za sobą drzwi. Kątem oka zauważyłam jak ciotka mierzy je wzrokiem.
Rzeczywiście było co oglądać. Obie panienki miały na sobie eleganckie aczkolwiek skąpe stroje. Składały się na nie: żakiecik i krótkie spodenki założone na rajstopy. Całość wykonana została z jakiegoś połyskliwego materiału - mógł być to atłas lub jedwabna satyna. Brunetka świeciła ostrym pomarańczem, podczas gdy blondynka podkreślała swoją urodę soczystą purpurą. Całości obrazu dopełniały: wyrazisty makijaż, czarne, zamszowe torebeczki i sięgające powyżej łydki buty.
- To może ja sama zadzwonię po ochroniarza... - zaproponowałam.
- Nie... - powstrzymała mnie purpurowa. - Trzeba trochę zaczekać... Uciekłyśmy na górę. Oni nas pewnie szukają na dole...
- Pobiegają i wrócą do siebie – dodała pomarańczowa.
- A co za jedni was szukają? - odezwała się ciotka.
- Tacy tam... - lekceważąco skrzywiła się purpurowa i lekko zatoczyła się na ścianę.
- Sorry... Troszkę wypiłyśmy... - dodała.
W tym momencie na korytarzu rozległy się czyjeś szybkie kroki. Dziewczyna odskoczyła od drzwi.
- Tylko nie otwierajcie jakby pukali – pisnęła cicho.
Pomarańczowa, tymczasem śmiało przylgnęła okiem do wizjera.
- No... Oni... Łażą po korytarzu... Chyba nie wiedzą gdzie jesteśmy...
- Nie gadaj, bo jeszcze cię usłyszą... - jęknęła purpurowa.
Obie z ciotką popatrzyłyśmy na siebie bezradnie. Żadna z nas nie wiedziała jak zachować się w tej sytuacji.
- Poszli na dół... - wyszeptała po chwili pomarańczowa i odeszła od drzwi. Rozejrzała się dokoła. Jej wzrok zatrzymał się na telefonie stojącym na stoliku pod ścianą.
- Dzwonię po Kazia. Niech przyniesie nasze futerka i wyprowadzi nas stąd.
- Zaczekaj... Nie tak szybko... - powstrzymała ją purpurowa. - Jak będzie awantura to nas więcej tutaj nie wpuszczą.
W tym momencie ciotka chrząknęła i ostentacyjnie spojrzała na zegarek.
- Wpół do jedenastej – wyrecytowała. - Późno... Rano trzeba wstać...
- Co to za godzina?... Jeszcze się wyśpicie... - uspokoiła ją purpurowa. - A my musimy dbać o swoją opinię... Lepiej zaczekajmy... Niech się uspokoją.
- Impreza nie wyszła – westchnęła pomarańczowa zajmując miejsce w fotelu – ale to nie nasza wina... Można wziąć kawałek?... - spytała, widząc na stole leżącą czekoladę.
- Proszę – powiedziałam, bo co innego miałam zrobić.
Odłamała połowę i podzieliła się tym z purpurową:
- Masz i wyluzuj... Strasznie jesteś spięta... Siadaj...
Purpurowa zajęła drugi fotel.
Tym czasem, ja i ciotka ciągle stałyśmy w pobliżu przejścia między korytarzem a pokojem. Chyba obie uważałyśmy, że ta pozycja będzie sugerować niechęć do przedłużania tej niespodziewanej wizyty.
- Jednego nie rozumiem... – podjęła dialog z dziewczynami ciotka. - Co wam przyszło do głowy, żeby uciekać na górę?... Nie prościej było zbiec na dół?...
Obie roześmiały się.
- Każdy tak myśli. Ten co goni też... - powiedziała pomarańczowa.
- Tylko na górze trzeba gdzieś wejść – dodała purpurowa.
- Ale wyjść później nie można... - sapnęła z irytacją ciotka.
W tej chwili w torebce pomarańczowej zabrzęczał telefon komórkowy. Wyciągnęła go i spojrzała na wyświetlacz.
- Jasna cholera! Kaziu!... Chyba poleźli do niego i napyskowali na nas!... Tak, słucham... - odezwała się milutkim tonem po włączeniu rozmowy.
W telefonie rozległ się męski głos, trudno jednak było zrozumieć co mówi. Słowa padały tak szybko, że pomarańczowa nie była w stanie nic odpowiedzieć, tylko od czasu do czasu mruczała: mhm. W pewnym momencie niemal krzyknęła: bezczelnie kłamią! Później spytała o numer naszego mieszkania, podała go swojemu rozmówcy i rozłączyła rozmowę.
W międzyczasie purpurowa nerwowo zjadała drugą połowę czekolady.
- No... Załatwione... Kaziu zawoła Andrzeja. Jeden stanie pod drzwiami tych zboków i dopilnuje, żeby nie wyleźli na korytarz a drugi przyjdzie po nas – oznajmiła pomarańczowa.
- Przepraszam bardzo... - wycedziła przez zęby ciotka. - Kaziu i Andrzej to niby kto?...
- Właśnie! Kim są ci panowie? - dodałam szybko.
- Nie przejmujcie się... - powiedziała purpurowa. - To ochroniarze. Jeden jest na dole a drugi w sąsiednim wieżowcu. Zostawiłyśmy u Kazia nasze futerka ale zbokom powiedziałyśmy, że mamy tu koleżanki i u nich trzymamy nasze rzeczy.
- Wspaniale! - ciotka uniosła oczy w górę. - Z tego wszystkiego wynika, że te koleżanki to my...
- Ojej... - skrzywiła się purpurowa. - Przecież nikt się nie dowie. Kaziu rano schodzi z dyżuru a później zapomni gdzie byłyśmy.
Niestety, purpurowa w tej sprawie nie miała racji. Co do reszty, to wszystko odbyło się bez żadnych zakłóceń – ochroniarz przyszedł po dziewczyny i zabrał je na dół. Powiedziały nam: pa, pa, po czym cicho wymknęły się. Ciotka tego całego zdarzenia nie komentowała, wspomniała tylko coś o nocnych motylach, które zeżarły naszą czekoladę a później położyłyśmy się spać.
Następnego dnia rano, gdy zjechałyśmy koło dziesiątej na dół z zamiarem udania się do Sopotu autobusem, tramwajem lub czymkolwiek, natknęłyśmy się na dwóch rosłych mężczyzn w średnim wieku. Stali przy wyjściu z torbami. Obrzucili nas od stóp do głów wzrokiem.
- Panie wybaczą... - odezwał się jeden z nich. - Tylko dwa słówka... Jak nie chcecie mieć kłopotów to nie wtykajcie nosa w nieswoje sprawy.
Po czym użył słowa, które po włosku oznacza zakręt i dodał, że to nie nasz interes.
Ciotka wzruszyła ramionami, nic nie powiedziała i czym prędzej wyszła przed
budynek. Ja zrobiłam to samo.
Dopiero na zewnątrz stwierdziła, że musi zapalić i w związku z tym idzie na grób.
Obie skryłyśmy się czym prędzej za żywopłotem. Przysiadłyśmy na ławce.
- Ten ochroniarz najwyraźniej udzielił im jakichś informacji... Niezbyt to miłe z jego strony – zauważyłam.
- Wiesz co ja o tym myślę?... - powiedziała. - Moim zdaniem jest to zwyczajna prowokacja.
- Jaka znowu prowokacja?!... Niby kogo i do czego?! - zawołałam.
Odwróciła się do tyłu. Ruchem ręki uciszyła mnie.
- Wychodzą z torbami... Chyba wyjeżdżają...
Spojrzałam za siebie wychylając trochę głowę nad żywopłotem. Dwaj mężczyźni szli w stronę furtki przy schodach prowadzących w dół, na ulicę.
- No i dobrze, że zejdą nam z oczu. Nie mam ochoty spotkać ich po raz drugi – burknęła ciotka pod nosem.
Posiedziałyśmy na ławce jeszcze parę minut, zanim nie skończyła papierosa. Na wszelki wypadek zeszłyśmy ze wzgórza schodami przy drugiej furtce.
oceny: bezbłędne / znakomite
Zapraszam do świetnej - jak zawsze w przypadku tej Autorki - lektury. Cała Joanna Chmielewska - tylko nawet jeszcze lepiej
Dlaczego?
Pomyślmy...